23. Bielizna To Tylko Odmiana Bikini

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Łazienkę przeszył cichy jęk. Zaraz po nim nastąpił kolejny i jeszcze jeden. Chrissy z niesmakiem na twarzy wyjęła ostatnią wsuwkę z włosów. Gdyby ktoś zapytał jej jak jest idea noszenia tego rodzaju ozdób we włosach, odpowiedziałaby prawdopodobnie jedynie morderczym spojrzeniem. Z uczuciem pełnym miłości spojrzała na pełną wannę, po brzegi wypełnioną pianą. Zwykle nie marnowała ani takiej ilości wody ani płynu do kąpieli, jednak na dzień przed imprezą była zdecydowana zażyć choć odrobinę relaksu.

O godzinie szesnastej dom ciągle był pusty, co dawało jej idealną do tego okazję. Żadnego łomoczącego w drzwi brata, który jak co czwartek męczył się na dodatkowym niemieckim, ani poganiającej ją mamy. Nie mówiąc już o żarcikach taty, czy nie przechodzi akurat przemiany w syrenkę i czy nie lepszy będzie ku temu staw w parku.

Z błogim uśmiechem zanurzyła się w wodzie po same uszy, ignorując lekkie pieczenie gorącej wody. Zapach jaśminu był tak intensywny, że aż lekko otumaniał, co przy obecnym natłoku myśli odbierała jako pozytywny efekt. Rękami delikatnie przeczesała włosy. Nawet, jeśli Sandy przestała już używać prostownicy do ich kręcenia, ciągle pokrywała je grubą warstwą żelu w spreju, a zmywanie jej nie należało do najłatwiejszych.

Zastanawiała się nad całym tym tygodniem, który chociaż jeszcze się nie skończył, już dostarczył jej więcej wrażeń niż jakikolwiek inny. Nie miała ochoty rozpamiętywać Scotta, ale jej myśli same gnały ku chłopakowi. Wbrew sobie poczuła, że szklą jej się oczy, a po chwili wybuchnęła głośnym płaczem. Co jej to szkodziło? Siedziała w domu sama i nie było nikogo, komu musiałaby się tłumaczyć z czerwonych podpuchniętych oczu – zanim rodzina wróci ona już dawno schowa się w pokoju i nie wyjdzie aż do kolacji.

Mimo, że doskonale wiedziała, jakim dupkiem był Scott, teraz marzyła tylko o tym, żeby cofnąć czas, zapomnieć o wszystkim i wtulić się w jego ramiona, poczuć dotyk ust na szyi. Czuła się pusta. Poczuła, że z oczu wylewa się kolejna fala łez. Miała nawet pierwsze nieśmiałe nadzieje, że pewnego dnia wezmą ślub, zamieszkają razem... A teraz nie zostało jej nic. Siąknęła nosem.

Jednocześnie usłyszała pukanie do łazienki. Spanikowana błyskawicznie otarła oczy. Czyżby mama wróciła wcześniej? Nie miała najmniejszej ochoty na pogawędkę na temat życia sercowego ani współczucie, czy dobre rady.

- Tak?

Miała świadomość, że głos dalej jej się łamie, ale milczenie w niczym by nie pomogło. Zwłaszcza, że nie zamknęła łazienki na klucz, a nadmierne skrępowanie tym, że ktoś siedzi nagi w wannie zupełnie nie dotyczyło jej matki.

- McKinnan?

Zamarła w bezruchu. Nie, musiała się przesłyszeć, bo to zakrawałoby na kpinę. Wytrzepała wodę w ucha.

- Mikey, to ty? – zapytała, modląc się, żeby to brat robił sobie z niej żarty. – Zaraz wychodzę, daj mi pięć minut!

- Nie, ktoś kogo lubisz dużo bardziej.

Teraz nie mogła już dłużej się oszukiwać. Głos zdecydowanie należał do Dylana, a ona pewnie jak ostatni kretyn nie zamknęła drzwi wejściowych. Teraz w praktyce zrozumiała, czemu jest to tak istotne i zasadność poirytowania taty, gdy zapomniała to zrobić. Pewnie stał pod drzwiami i pukał, a ona zajęta samo użalaniem nie usłyszała go.

- Czego?

Starała się zabrzmieć gniewnie, żeby chociaż trochę zagłuszyć płaczliwy ton głosu. Po jaką cholerę przylazł? Przecież widzieliśmy się w szkole raptem dwie godziny temu!

Klamka zaczęła powoli opadać w dół. Chrissy wydała z siebie stłumiony wrzask i zakopała się jeszcze głębiej w pianie. Zza drzwi wychyliła się głowa Dylana. Przez chwilę w milczeniu mierzyli się spojrzeniami, a potem zamiast jak normalny człowiek wycofać się na korytarz, chłopak wszedł do środka i zamknął drzwi.

- Nieźle się urządziłaś, McKinnan. Pachnie jak w chińskim ogrodzie. Wersja relaksu dla ubogich? – Dylan bezpardonowo usiadł na niewielkim murku, na którym zwykle trzymali złożone ręczniki, tuż obok jej głowy. Dziewczyna obronnie splotła ręce na piersi, w razie gdyby piana miała złośliwie opaść.

- Sandy zostawiła u mnie zeszyt z jej uwagami na temat Gregory'ego. Uznała, że powinnaś je przeczytać przed jutrem.

Mówiąc to założył nogę na nogę i zaczął wesoło machać stopą. Stanowczo za dobrze bawił się jej kosztem, a ona, po raz kolejny w tym tygodniu, była na przegranej pozycji. Poniedziałku, ty bestio! Wracaj i napraw ten tydzień! Poniedziałek pozostał niewzruszony i zbył ją milczeniem.

- Nie mogła mi go sama dać? – wysyczała Chrissy. – A ty nie mógłbyś wyjść? Nie widzisz, że jestem naga?

Spojrzenie chłopaka utkwiło na jej klatce piersiowej. Znaczy tam, gdzie pewnie była, ponieważ gruba warstwa piany zakrywała ją wyjątkowo szczelnie. Twarz Chrissy momentalnie przybrała płomienny kolor. Dylan odchylił głowę na bok i w zamyśleniu postukał się w policzek.

- Tak w zasadzie, to nie widzę. Mogę jedynie snuć na ten temat domysły, bo zakopałaś się w pianie jak małe dziecko. Żeby potwierdzić domniemaną teorię twojej nagości musiałabyś wstać, albo – posłał jej perfidny uśmieszek – poczekamy jakieś pół godziny i tajemnica sama wyjdzie na jaw.

Dziewczyna skuliła się, podciągając kolana do klatki piersiowej.

- Albo stąd wyjdziesz, albo zacznę krzyczeć! – zagroziła.

- Spokojnie, zaraz wyjdę. – Podniósł obronnie ręce do góry. Jego spojrzenie nagle złagodniało. – Wszystko w porządku poza tym, McKinnan? Słyszałem jakieś dziwne dźwięki. Pewnie piana ci wpadła do oka?

Czyli wszystko słyszał. Brak złośliwości w pytaniu dodatkowo wytrącił ją z równowagi. Dlaczego znowu jest dla niej miły? Abstrahując od tego, że nieproszony wlazł do łazienki. Jakiego rodzaju to podstęp?

- Będzie, jak w końcu wyjdziesz z łazienki – odburknęła. – Daj mi pięć minut i jestem cała twoja – dodała z ironią.

- Trzymam cię za słowo, Siss.

Tym razem w jego głosie pobrzmiewała dobrze znajoma ironia, co paradoksalnie podziałało uspokajająco. Ledwo drzwi się zamknęły wyjęła korek i zaczęła spłukiwać włosy. Najszybciej jak mogła wyszła i owinęła się w ręcznik. Dopiero teraz dotarło do niej, że wszystkie ubrania zostawiła w pokoju, do łazienki przychodząc jedynie w bieliźnie. Z jękiem irytacji włożyła stanik i majtki, po czym ponownie owinęła się ręcznikiem. Z jednej strony bikini odsłaniało nawet więcej, ale z drugiej, stanie przed Dylanem w samej bieliźnie... Wolę o tym nie myśleć. Chrissy poczuła jak po jej ciele przechodzi dreszcz, niemający nic wspólnego z przyjemnością.

Donośnie tupiąc wpadła do pokoju. Chłopak leżał rozwalony na łóżku i kontemplował idealnie biały sufit, trzymając w rękach różowy zeszyt, który zapewne stanowił kompendium wiedzy na ten wieczór.

- Wyjdź na chwilę – zażądała kategorycznie.

Dylan podniósł lekko głowę.

- Pamiętasz jak obiecałaś mi przysługę?

Chrissy spojrzała na niego nieufnie i powoli pokiwała głową. Takich rzeczy, jak obiecanie czegokolwiek wrogowi nie zapomina się zbyt łatwo. Zwłaszcza takiemu jak on.

- Wobec tego, chcę ją teraz wykorzystać – oznajmił leniwie, puszczając jej oczko.

- Dylan, słonko, daj mi pięć minut. Ubiorę się i pogadamy na ten temat – odparła, ze sztucznie słodkim uśmiechem na twarzy, czując, że niebezpieczeństwo jest gdzieś blisko.

Głowa Dylana znowu opadła na poduszkę.

- To by się kłóciło z moją prośbą, a brzmi ona następująco: zostajesz w samej bieliźnie.

- Chyba cię popierdoliło – wyrwało się z ust Chrissy. Widząc całkowity brak reakcji przetworzyła tę informację jeszcze raz. – To nie ma najmniejszego sensu!

- McKinnan, przecież nie będziesz naga, jak pięć minut temu. Poza tym Mikey wygadał się, że dzisiaj twoi rodzice idą do kina i zostajesz sama w domu.

Rzuciła mu ostre spojrzenie.

- Dlaczego Pocahontas nie mogła zostawić zeszytu u Shannon?

- A czy to istotne? Obiecałaś mi przysługę, McKinnan. Przecież cię nie zjem.

Łypnęła na niego. Nie była taka pewna ostatniego zapewnienia. Mimo to, w tym co mówił było trochę racji. Bikini, bielizna... były prawie tym samym. Rodzice rzeczywiście wyszli do kina, więc nie będzie żadnych świadków hańby, a on straci prośbę, którą mógł wykorzystać na coś znacznie gorszego. Dobrze mieć honor i beznadziejnie go mieć.

Ciągle owinięta ręcznikiem podeszła do niego i sięgnęła po zeszyt. W ostatniej chwili przełożył go do drugiej ręki, tak że palce Chrissy jedynie musnęły okładkę.

- Najpierw pozbądź się tej peleryny, a potem wyłóż grzecznie na łóżku. Obiecałem Sandy, że podzielę się z tobą również moją wiedzą na temat Grega. Słowo, nie będziesz żałować.

- Jesteś kretynem, wiesz o tym? – burknęła, ale mimo to wykonała prośbę. Ostatecznie stanik był zabudowany, a majtki miały postać stanowczo bliższą spodenkom niż wyciętym figom.

Położyła się na brzuchu, zgarniając rękami małą poduszkę, którą włożyła pod brodę, niczym dodatkową tarczą.

- Tak strasznie, Siss? – zakpił. – Jeśli jeszcze jakoś oddychasz, zobaczmy co nasza droga Sandy napisała o swoim byłym.

Tym razem pozwolił jej zabrać zeszyt. Z zainteresowaniem otworzyła pierwszą stronę i aż sapnęła, napotykając się na spis treści napisany wyjątkowo schludnym charakterem pisma. Informacje ogólne, zainteresowania... karta zdrowia?! Chrissy prawie parsknęła śmiechem, widząc ostatnią pozycję i nie walcząc z ciekawością od razu złapała za odpowiednią zakładkę. Pomieszczenie wypełnił jej śmiech.

- Schorzenie pierwsze: Szyjoskręt spódniczkowy – przeczytała na głos. – Objawia się niekontrolowanymi ruchami obrotowymi głowy Gregory'ego za każdą dość zgrabną dziewczyną. Epizody choroby: częste. Toksyczność: niska. Widzę, że Sandy robiła dokładne notatki.

- To nie jest choroba! – Zaprotestował Dylan, zabierając jej zeszyt. Przysunął się do niej, tak, że lekko opierał się o jej talię. Stuknął w przeczytany przed chwilą akapit. – To biologia, McKinnan! Sztuka przetrwania gatunku! Dalej ja czytam i pominę wszystkie nieprawdziwe informacje, żeby ci się nic nie pomieszało w tej małej główce.

- Może i małej, ale przynajmniej pełnej. Laptopy są mniejsze od pierwszych komputerów, a dużo bardziej wydajne. Z nami jest tak samo, tylko to ja jestem laptopem.

- Porównanie godne nerda – odgryzł się. – A teraz słuchaj. Schorzenie drugie: Niecierpliwościowe Załamanie Zakupowe. Boże, ona brała go na zakupy???

Jego lewa dłoń wylądowała na plecach dziewczyny i zaczęła kreślić niewielkie kółka, od czasu do czasu przejeżdżając wzdłuż kręgosłupa. Wbrew sobie Chrissy aż westchnęła, czując jak napięcie wywołane stresem ostatnich dni zaczyna schodzić.

- No proszę... McKinnan, ty prawie mruczysz – wyśmiał ją Dylan. – Mam lepszy pomysł. Połóż zeszyt przed sobą, będziesz mi przewracać kartki, a ja wymasuję ci plecy.

- Za free? – Oferta była zbyt kusząca, żeby ją odrzucić bez zastanowienia.

- Pierwszy raz jest zawsze gratisowy. Więc jeśli gra wstępna ci się spodoba, to co do reszty też się dogadamy – poruszył sugestywnie brwiami.

- Głupek – wymamrotała Chrissy, zabierając mu zeszyt. – Zaczynamy od informacji ogólnych, czy je pomijamy?

-Niczego nie pomijamy, leniu. Pierwsze, co powinnaś wiedzieć o swoim celu...

Chrissy odpłynęła. Przestała go słuchać, kiedy tylko dotknął dłońmi karku i zaczął delikatnie uciskać skórę u podstawy czaszki. Każdy ruch, każde dociśnięcie palców do linii kręgosłupa uświadamiało jej, jak mocno miała napięte wszystkie mięśnie, a co za tym idzie, jak bardzo potrzebowała takiego odprężenia.

Gdzieś w głębi jej umysłu huczał alarm, zmuszający ją do zastanowienia się, co właściwie wyprawia i czemu pozwala sobie na taką poufałość, ale zignorowała go. Poza tym w obliczu tych wszystkich zmian, czy wizja twojego wroga pieczołowicie masującego twoje plecy jest rzeczywiście taka najgorsza?

Pozwoliła głowie opaść na poduszkę i najzwyczajniejw świecie usnęła.


Dobijcie mnie. Miałam nowy i piękny pakiet internetu, więc zaczęłam oglądać na nim film. Swoją drogą beznadziejny... I internecik poszedł tam gdzie baba siała mak. Czyli daleko i jeszcze dalej. Smutnam...

Nie wiem kiedy spowolnione dane zapiszą ten oto piękny fragment, więc powiem wam, że notatkę tę tworzę dnia 20 sierpnia 2017 roku o godzinie 18:02... Więc dodam pewnie pod koniec tego stulecia.


Cierpiąca Na Łagodną Odmianę Depresji,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro