26. Bycie Pułapką Jest Pracochłonne

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chrissy z ciężkim westchnieniem oparła głowę o zaparowaną szybę Myszy. Ostatnie trzy godziny powinna owiać mgła tajemnicy i milczenia. Chociażby milczenia na temat depilacji bikini. I pach. I nóg. A nawet nieistniejącego wąsika, co uznała za ostatnią kroplę goryczy.

- Shannon? – zapytała słabo. – Dlaczego wieczór Spa nie objął również ciebie?

Przyjaciółka oderwała wzrok od lusterka i schowała ochronną pomadkę do małej torebki. Ubrana w wygodne jeansy oraz koszulkę Metalliki wyglądała dokładnie tak samo jak zwykle. Posłała jej pełen wyższości uśmiech.

- Ponieważ to nie ja jestem pułapką na Gregory'ego.

Chrissy parsknęła, starając się lekko podciągnąć do góry dekolt bordowej, bardzo wyciętej i bardzo dopasowanej bluzki, która odsłaniała więcej niż powinna.

- To wcale nie odsłania twoich piersi! Poza tym i tak są przykryte makijażem, a to prawie jak ubranie – powiedziała Sandy, wypychając ją za drzwi, kiedy w ostatniej chwili chciała zwiać z powrotem do domu.

Teraz, będąc tuż o krok, również miała ochotę zwiać zanim ktokolwiek ją zobaczy, jednak twarde spojrzenie Shannon sprawiło, że mogła jedynie siedzieć nieruchomo, przytulając się do zaparowanej szyby. Czułaby się o wiele pewniej ubrana w zwykłe jeansy i bluzkę. Odetchnęła głęboko. Powinna się skupić na zadaniu, a nie na tym, co ma na sobie. Ostatecznie pewnie i tak nie będzie najbardziej wygolaszoną osobą. Szła o zakład, że Alicia nie odpuści okazji przebrania się za zdzirę.

- Ziemia do Christiny! – Głos przyjaciółki wybił ją z zamyślenia. – Jest już dwadzieścia po osiemnastej, co jest idealnym spóźnieniem. Możemy iść.

- Jasne, kapitanie – burknęła Chrissy i odpięła zapomniane do tej pory pasy.

Stanęła niepewnie na chodniku. Szpilki wyglądały nawet nieźle i nie były tak niestabilne jak się obawiała. Shannon stanęła naprzeciwko i kiwnęła głową z uznaniem.

- Gdybym była facetem, utopiłabym się we własnej ślinie – oznajmiła z przekonaniem. – Alexandra naprawdę ma talent. Myślisz, że będą jakieś ciastka i chipsy? Tak a propos śliny, która właśnie zaczyna mi cieknąć.

- Nie miałabyś być czasem moim duffem? – zapytała zgryźliwie. – Jak chcesz być blisko mnie i jednocześnie czyścić zawartość stołu?

- Podrywy przy stole są tymi najbardziej udanymi – oznajmiła z przekonaniem. – Uspokój się trochę, bo Gregory przerazi się na widok takiej harpii. Masz być słodka, McKinnan! Nie zapominaj o tym.

Z najsłodszym z uśmiechów pokazała przyjaciółce środkowy palec.

- O tym właśnie mówiłam – zachichotała i złapała ją pod rękę. Równie nagle ją puściła. – Siss? Masz numer do Dylana? Miał na nas czekać...

- Po co? Przecież trafiłyśmy bez problemów.

- Chcesz stać na progu jak debil? Wpuści nas do środka, a potem wpadniesz na Gregorego przypadkowo i powiesz, że go szukałaś. Będzie się zastanawiał czemu to tyle zajęło i złapie go zazdrość czy w między czasie ktoś inny nie przykuł twojej uwagi.

- Shannie, powinnaś zostać sławnym reżyserem – powiedziała najspokojniejszym tonem na jaki się zdobyła. Owszem, wiedziała, że Dylan będzie na miejscu, ale planowała go unikać. Zarumieniła się wściekle, przypominając sobie masaż oraz to, że usnęła. Co ją podkusiło, żeby nie zaprotestować? – Nie potrzebujemy jego pomocy.

- Czyjej pomocy?

Chrissy wrzasnęła, kiedy słowa rozległy się tuż za jej uchem i odskoczyła do przodu, prawie wpadając na przyjaciółkę.

- O wilku mowa. Następnym razem się nie spóźniaj. Nie żeby coś, ale tobie długie przygotowania i tak nie pomogą – dodała wskazując na jego postawione na żel włosy.

Dylan roześmiał się i przeczesał je palcami, rzucając Shannon głębokie spojrzenie, które spłynęło po niej niczym woda po kaczce. Chrissy spojrzała na oboje z irytacją i szczelniej zasłoniła dekolt skórzaną kurteczką. Nawet jeśli nie było jej zbyt zimno. Odgarnęła z twarzy loki, które uporczywie próbowały przykleić się do pomalowanych ust.

- Powiedz to młodszym koleżankom – odszczeknął puszczając perskie oczko. – Musiałem gdzieś zaparkować, poza tym długo pewnie nie czekałyście?

- Całe dwie minuty, głupku – Shannon stuknęła się w zegarek – a jedna z nas nie powinna zbyt długo stać w wilgotnym powietrzu, bo loczki zamienią się w breję bezkształtnego spaghetti.

Dylan podniósł obronnie ręce do góry, a następnie z galanterią wskazał kierunek – kamienną bramę, która wyglądała niczym wejście do parku. Chrissy spojrzała na nią sceptycznie, jednak uznała, że za rzędem tujek rzeczywiście może się chować dom i ruszyła we wskazanym kierunku. Noga zachybotała się, kiedy obcas wpadł między dwa kamienie z piaskowca, jednak szybko dostawiona druga noga zapobiegła upadkowi. Dziewczyna sarknęła, plując sobie w brodę za podjęcie tak beznadziejnej decyzji jak zgoda na imprezę. Przypomnij sobie, dlaczego tu jesteś. Warknęła sama do siebie. Ty pocierpisz przez chwilę, a Scotty znacznie bardziej.

- McKinnan, nikt ci nie mówił, że pije się dopiero na imprezie? – zakpił Dylan, który nie przeoczył drobnego potknięcia.

Chrissy posłała mu przeciągłe spojrzenie.

- Czyli jest szansa, że uwalisz się jak świnia i będę miała z kogo się pośmiać? Poza tym nie zamierzam pić, dotrzymam Shannon bólu w trzeźwości.

Poczuła, jak jego ręka klepie ja między łopatkami.

- Spokojnie, maleńka. Ja was odwożę, niektórym prośbom tej gorgony ciężko odmówić – powiedział żartobliwie, posyłając Shannon trudne do zidentyfikowania spojrzenie.

Oto moja przyjaciółka i wróg spiskują przeciwko mnie. Po plecach przeleciał jej nieprzyjemny dreszcz, jak zawsze, kiedy spodziewała się najgorszego. W myślach przeklęła poniedziałek, odgrażając się mu na przyszłość. Żeby tylko Sandy rozumiała, na co ją naraża.

W miarę kroków do jej uszu zaczęła docierać muzyka, a raczej głuchy rytmiczny łomot wynikający prawdopodobnie z podkręconych na maksa basów, co było dodatkowym argumentem, aby brać nogi za pas. Musiała się odruchowo skrzywić, bo Dylan puścił jej oczko. Postawione na żel włosy dodały mu dodatkowych centymetrów i mogło się zdawać, że jest wyższy niż zazwyczaj. Chrissy odruchowo ściągnęła łopatki i uniosła brodę, posyłając mu wyzywające spojrzenie.

- Och, Chrissy, patrzysz na mnie jakbyś chciała mnie zaliczyć. Nie przerywaj – westchnął Dylan.

- Jeśli mylisz chęć mordu z pożądaniem, nic dziwnego, że w swoim świecie jesteś bóstwem pierwszoklasistek – prychnęła. – Kiedyś cię zamordują, a ty do ostatniej chwili będziesz zbyt zajęty przepływem krwi z mózgu do...

- Do czego McKinnan? – Chłopak zamrugał niewinnie powiekami. – Do serca?

- W sumie i serce może stanąć – odpowiedziała ponuro, miażdżąc go spojrzeniem.

Shannon przewróciła oczami, dając tym jedyny wyraz poirytowania. W ferworze dyskusji i stresu Chrissy praktycznie zapomniała, że przyjaciółka wciąż jest z nimi.

- Dlaczego Dylan nas odwozi? – burknęła ponuro, kiedy stanęli pod drzwiami. – Przecież też przyjechał samochodem.

- Zostawi go tutaj i Gregory w poniedziałek odstawi go na szkolny parking. Spokojnie, Siss, w przeciwieństwie do ciebie zaplanowałam to dokładnie.

Chrissy poczuła, że się rumieni. Do tego stopnia skoncentrowała się na sobie i swoim cierpieniu, że nie pomyślała o żadnym z takich szczegułów. Jeżu tupiący, Chrissy, twoje zachowanie zaczyna pasować do wyglądu tępej idiotki. W przypływie poczucia winy przytuliła mocno przyjaciółkę, która zaczęła się krztusić polakierowanymi na kamień lokami.

- Siss, ogarnij się, chcesz mnie zabić? – wykrztusiła. – Przecież nie zostawię cię tam na pastwę tych debili.

Oderwała się od niej.

- Kocham cię, Shannon, jesteś najlepszą przyjaciółką – dodała w pełnym wzruszeniu.

Dziewczyna posłała jej przerażone spojrzenie.

- Nie, ty jednak dzisiaj nie pijesz. To twój najgorszy PMS jaki widziałam.

Dylan wybuchł niepohamowanym śmiechem i bezpardonowo otworzył drzwi.

- Zapraszam do Jaskini Zabawy Grega, moje panie.


Pewnie was już tu nie ma. NOALE chyba ja jestem.

Łapka w górę, kto jeszcze wierzył w powrót Meduzistej :D



Kochająca Was Prawie Tak Jak Swoją 3 Z Matmy,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro