37.2. Jeśli Całowanie To Za Mało?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chrissy z jękiem przewróciła się na prawy bok. Chwilę później na lewy. Niespełna dwie minuty później z ciężkim westchnięciem na plecach. Zegarek na telefonie uporczywie pokazywał kilka minut po szóstej, a ona nie miała pojęcia co jest grane.

Tydzień wstawania o nieboskich porach, smętne marzenia o wyspaniu się w weekend i co? Wstaję o nieboskiej porze.

Oczy szczypały jak po wpuszczeniu atropiny, ale sen nie chciał nadejść nijak. Ostatecznie z jękiem zawodu odgarnęła kołdrę i wstała. Najwyżej obudzi Shannon i wprosi się do niej na śniadanie.

Sięgnęła do szafy po jakiekolwiek spodnie i bluzę, ale zdała sobie sprawę, że po nocnym koszmarze jest cała przepocona i dzień warto zacząć od prysznica. Chociażby z szacunku do ludzi, z którymi będzie jechać w autobusie. Więc akurat w tym momencie plusem było to, że wstała z samego rana. Nikt nie będzie się wściekle dobijał do łazienki, więc odmoczy się za wszystkie czasy w masie bąbelków – cóż innego niż piana zrekompensuje ból wstania przed budzikiem w dniu, kiedy tego dnia w ogóle nie był nastawiony?

Z miną godną wieloletniego grabarza skierowała się do łazienki. Tym razem dokładnie przekręciła kluczyk, upewniając się, że blokada na pewno nie wpuści nikogo do środka. Dopiero wtedy rozpoczęła nalewanie gorącej wody do wanny. Ostatecznie prysznic bierze codziennie, a na spokojną kąpiel rzadko jest okazja. Dla odmiany do wanny wlała jeżynowo-cytrynowy płyn do kąpieli. Jaśminowy był lepszy na wyciszenie, a skoro już jest w miarę przytomna szkoda to zaprzepaścić.

Na telefonie włączyła playlistę z Youtube i z pełnym namaszczeniem zanurzyła się w parującej wodzie. Ofenbach rozbrzmiewał cicho, na granicy jej świadomości, a ona bujała się w rytm piosenki.

Mimo idealnych dla odprężenia warunków jej głowę ciągle zapychał Dylan. Dlaczego nie Scott? To było dobre pytanie. Ostatecznie dzisiaj mijał tydzień od kiedy z nim zerwała. I to w jakich okolicznościach! Przejechała obojętnie ręką po powierzchni piany. Zadziwiał ją fakt, że obecnie myśląc o tym nie czuła nawet smutku. Raczej lodowatą obojętność, co było dla niej samej dość zaskakujące, biorąc po uwagę czwartkowy wybuch płaczu.

- Czemu w ogóle myślę o tych obu imbecylach? – burknęła do siebie. – Chrissy McKinnan, w tej chwili się opanuj. Jest masa ciekawszych rzeczy do przemyślenia.

Leniwie wyszła z wody, podziwiając pomarszczone koniuszki palców – ostateczny znak, że znowu straciła poczucie czasu. Jakby dodatkowo to potwierdzając, z jej żołądka wydobyło się głośne burczenie.

Nie zwlekając dalej szybko osuszyła się z wody i wciągnęła na siebie legginsy, które jak raz weszły na jej uda bez oporów – czyżby schudła? – i wygodną bluzę w kolorze ciemnego bordo. O tak, to był jej styl. Nie sukienki i spódniczki. Wygodne, dopasowane i długie spodnie oraz luźna bluza. I nikt jej nie zmusi, by dzisiaj wyglądała inaczej. Szczerze wątpiła, by Gregory zaskoczył ją podczas leniwej niedzieli u przyjaciółki.

Z nową werwą wpadła na moment do kuchni, porwała bułkę z rodzynkami z chlebaka i wyszła z domu. Dopiero w autobusie uświadomiła sobie, że wypadałoby poinformować rodzinę gdzie zaginęła, więc wysłała krótką wiadomość do taty. On w przeciwieństwie do mamy sprawdzał co jakiś czas skrzynkę odbiorczą.

Stojąc pod drzwiami Shannon zastanawiała się z jak głębokiego snu go obudzi. Nawet jeśli w wannie spędziła grubo ponad pół godziny, a i dojazd zajął jej trochę czasu, ciągle było daleko do ósmej, więc nie liczyła, że znajdzie ją poza łóżkiem. Z portfela wyjęła odpowiedni kluczyk i cichcem weszła do mieszkania. Już dawno temu wymieniły się kluczami, tylko w przeciwieństwie do Shannie, Chrissy swojego nie zgubiła podczas dzikich wypadów na miasto.

Z lekkim uśmiechem przypomniała sobie przerażenie przyjaciółki, kiedy po wycieczce do stolicy zauważyła brak pęczka kluczy.

Jeszcze ciszej zdjęła buty w małym przedpokoju i na palcach zakradła się do pokoju Shannon.

Porozrzucane po całym pokoju ubrania, biurko zasłane chyba połową kosmetyczki jej matki oraz powyginana w nieboski sposób i opleciona kołdrą Shannie stanowiła słodki widok, jednakże nie było to coś, do czego nie szło się przyzwyczaić. Zwłaszcza, gdy taki widok zastawało się niemalże za każdym razem z rana.

Kocimi ruchem zbliżyła się do łóżka i wślizgnęła pod kołdrę.

- Ciasteczka – wyszeptała. – Chipsy serowe. Pizza. Kawa z podwójną śmietanką.

Przyjaciółka wymruczała coś przez sen. Chrissy zachichotała.

- Podwójny cheesburger. Makaron z serem...

- Tak, już wstaję...

- Wszystko już zjedli! – powiedziała wprost do jej ucha. – Nic nie zostało!

- Co?

Shannon podniosła się na rękach, błądząc zaspanymi oczami po pomieszczeniu. Dopiero po chwili jej rozbiegany wzrok skupił się na skulonej obok niej Chrissy.

- Ty potworze – wymamrotała i ponownie opadła na poduszkę, zaraz jednak się skrzywiła i uchyliła jedno oko. – Jest za wcześnie na śniadanie, ale obudziłaś mój żołądek, zdrajco.

- To twój żołądek kiedykolwiek zasypia? Wstawaj, bo mam dla ciebie masę nowinek, a ty też masz się z czego spowiadać, zołzo.

- Ale, Siss – odparła żałośnie. – Widzisz te opuchnięte usta? Nie wyglądają jakby potrzebowały jeszcze godziny snu na regenerację?

- Opuchnięte? – Chrissy spojrzała na nią mrużąc oczy. – Shannon Pickett! Czy ty się wczoraj całowałaś?

Shannie leniwie się uśmiechnęła, prezentując malutkie, białe zęby. Niebieskie oczy skrzyły wyjątkowo mocno, chociaż to akurat mogło być spowodowane brakiem okularów na nosie. Na policzki wypełzł wielki rumieniec.

- Chrissy, całowałam to niedopowiedzenie...

Miał być maraton, a Meduza dostała maratonu przypadłości. A to wieniec na cmentarz, a to wyjście po siostrę, rozmowa z nową szefową i parę innych... A na koniec Wtt robi problemy gdzie ich nie ma. Trzymajcie mnie i zabijcie...

Zniesmaczona Życiem,

Meduza

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro