4. Granica Cierpliwości Ma Twarz Dylana

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przyjaciółka spojrzała na nią z wyrzutem, zupełnie jakby brak wiary był niczym nie uzasadniony. Tymczasem, nie zmieniając żadnej z niewypowiedzianych zasad, Shannon powiedziała jej jedynie część prawdy – tę potrzebną do przekonania Chrissy. I to tę przyjemną obejmującą chodzenie na kawę i wspólne objadanie się lodami śmietankowymi z nutellą. O żadnych planach nie było mowy.

- Słowo honoru, opowiem ci wszystko po twojej niby-randce – zapewniła ją spokojnie. – Zobaczysz, spodoba ci się. Poza tym działamy już przez całe wakacje i idzie nam wprost wyśmienicie. W sumie to nie ograniczamy się już do kilku osób...

- Prrr... Kochana! To trochę zmienia. Może jeszcze się z tego wycofam, zanim skończy się na obrabowaniu banku?

- Więcej optymizmu, ptysiu. Komu jak komu, ale Shannon możesz zaufać i wiesz o tym doskonale. Przecież nie uwikłałabym cię w żaden konflikt z prawem.

- Głowy nie dam – burknęła cicho Chrissy. – Poza tym powinnyśmy się ruszyć. Nie chcę się spóźnić na angielski i doświadczyć jeszcze jakiejś karnej atrakcji.

***

Chrissy bez słowa wpatrywała się w blat stolika. Nie był szczególnie porywający. Miał swoje szczerby oraz smugi wykonane długopisem. Ktoś nawet ośmielił się wyciąć cyrklem swoje inicjały w jednym z rogów, wzbudzając w niej zainteresowanie, czy też utknął tu za karę z największym kretynem swojej kadencji. Dylan siedział obok, ale w przeciwieństwie do niej rozpostarł się na krześle niczym król i spod półprzymkniętych powiek radośnie obserwował opustoszałą salę.

Pani Wallace się spóźniała czy to oni byli za wcześnie? Co prawda była już czternasta, ale dzwonek kończący przerwę rozlegał się zwykle pięć po. Ścisnęła dłonie w pięści, kiedy Dylan ziewnął głośniej, wiedząc, że prawdopodobnie zaraz się odezwie. Rzuciła mu krwiożercze spojrzenie, licząc, że da sobie spokój. Zapomniała niestety o jednym. Każdy głupi byk biegnie na widok falującej tkaniny, a każdego głupiego Dylana łatwo sprowokować spojrzeniem.

- Dalej się na mnie boczysz, McKinnan?

- Nie, co ty – powiedziała najspokojniej jak umiała, posyłając mu gadzi uśmiech. – Od dawna wprost marzyłam, żeby trafić do kozy w poniedziałek po lekcjach. Cóż innego mogłabym robić w tym czasie?

- Podziwiać mnie? – zapytał retorycznie chłopak.

- Albo pomóc mi w sprawdzeniu kartkówek – rozległ się charakterystyczny głos i następujący po nim trzask drzwi oraz huk papierów uderzających o blat. – Nie mam dzisiaj dla was czasu, więc każde z was dostanie jedną grupę oraz zestaw odpowiedzi. Chciałabym, żebyście podliczyli punkty na każdej pracy.

Oba dość pokaźne stosy piętrzyły się bezwstydnie na biurku, a poniedziałek wył ze śmiechu. Złośliwego, szyderczego śmiechu. No tak. Przynajmniej oboje będziemy zbyt zajęci, by ucierpieć na swoim towarzystwie. Taką przynajmniej miała nadzieję, kiedy spokojnie wstała, żeby przenieść jedną z kupek papieru na swój blat.

- Jeśli wyrobicie się szybciej, możecie wyjść, ale nie ma tak, że wychodzicie w pojedynkę. Macie mnie tylko zawołać i przekazać mi prace, jasne? Będę w pokoju nauczycielskim, mam kilka ważnych telefonów do wykonania.

- Tak jest, proszę pani – mruknęła Chrissy i zwróciła się do Dylana: - Biorę grupę pierwszą.

Pani Wallace uśmiechnęła się promiennie, co stanowiło niecodzienny kontrast do jej surowego, wręcz żołnierskiego stylu bycia. Z uśmiechem... była nawet ładna i Chrissy niemalże uwierzyła, że nauczycielka rzeczywiście ma dwójkę własnych dzieci i męża, a nie przewozi dusze przez Styks tuż po wyjściu ze szkoły.

- Przyjdę za godzinę. Jeśli nie wyrobicie się do tego czasu, trudno. I tak ułatwicie mi pracę. I pamiętajcie. – Rzuciła obojgu jedno z gorszych spojrzeń. – Jeśli usłyszę, że znowu kłócicie się w tak niewybredny sposób, postaram się zapewnić wam dodatkową godzinę i tak do skutku, aż zrozumiecie, że wzajemny szacunek popłaca.

Chrissy ledwo utrzymała głowę na miejscu, dopóki nauczycielka nie wyszła. Gdyby spojrzenia zabijały... Cóż... Niestety ani nie zabijają, ani nie posyłają do czeluści piekieł. Bez słowa sięgnęła po pierwszą pracę, a klucz odpowiedzi położyła przed sobą i zaczęła liczyć punkty. Praca tego rodzaju była żmudna i prawdopodobnie nawet nudniejsza niż pomaganie bibliotekarkom w ponownym ułożeniu książek alfabetycznie – w bibliotece mogła chociaż natrafić na coś ciekawego i przeczytać to po odbytej karze. A tu? Co miała zrobić z plikiem zadań z matematyki?

W klasie zapanowała cisza. Dziewczyna uznała ją nawet za swego rodzaju podstęp, jednak uparcie ignorowała siedzącego po prawej stronie Dylana. Dopiero przy sprawdzaniu trzeciej z kolei pracy rzuciła mu krótkie spojrzenie i niemalże zagotowała się z wściekłości. Chłopak wciąż miał przed sobą pierwszą pracę, a zamiast ją sprawdzać bawił się telefonem. Chrissy sarknęła gniewnie, zdecydowana nie zaczynać konwersacji. Do tej pory nie mieli razem żadnych zajęć, co uznała za błogosławieństwo, a na korytarzu mogła szybko mu zwiać. Tu sytuacja była inna, dlatego nie zamierzała go prowokować.

Nieco głośniej niż powinna odłożyła kolejną sprawdzoną pracę na bok. A więc chcesz mi zrobić na złość? I ani myślisz wyjść wcześniej niż przed upływem godziny? Odłożyła kolejną pracę. Jeśli będzie trzeba skończy i swoją część i jego, byle skrócić kontakt do minimum.

- Ej, McKinnan...

Dziewczyna podniosła oczy do góry i wzięła większy wdech. Powoli wypuściła powietrze, zanim odwróciła się do niego z tak neutralnym wyrazem twarzy na jaki tylko mogła się zdobyć.

- Tak, Cottingham?

Tym razem przedłużająca się cisza nie była zwiastunem niczego dobrego. Przerwał ją dopiero dźwięk aparatu. Chrissy była świadoma, że zrobił to tylko po to, żeby wywołać jej wściekłość i tylko to pozwalało zachować dziewczynie względne opanowanie. Prychnęła szyderczo.

- Lepiej weź się do roboty, Dylan. Chyba masz lepsze zajęcia niż kiśnięcie w sali? Kto wie, może nawet taka wywłoka jak ty ma jakichś kumpli?

- Greg poczeka. – Wzruszył lekceważąco ramionami. – Poza tym z nim widzę się dzień w dzień, godzina po godzinie, a ty zawsze mi umykasz, McKinnan.

- Dziwisz się?

Dylan, o ile to w ogóle możliwe, rozparł się na krześle jeszcze bardziej. Ręką przeczesał ciemnobrązowe, zaczesane do góry na żel włosy i rzucił jej to spojrzenie, o którym szeptały pierwszoklasistki. Cóż... Chrissy wiedziała, że smukła wysportowana sylwetka, idealna fryzura i magnetyzujące oczy mogły robić wrażenie. Podobnie jak prosty nos i te zmarszczki na czole, kiedy podnosił brwi, udając zainteresowanego. Problemem zdecydowanie nie był jego wygląd. Dylan po prostu był jak puszka szprotek. Śliczny i kuszący na zewnątrz, a totalnie obrzydliwy w środku. Dziewczyna poczuła dreszcz na myśl o szprotkach, które zaraz po Alicii były jedną z gorszych rzeczy tego świata.

- Jestem przystojny, miły i dziewczęta wprost zabijają się o moje spojrzenie – powiedział z emfazą. – To z tobą jest coś nie tak, McKinnan.

- Może mnie nie bawią twoje żałosne żarciki i narcyzm? – burknęła, z hukiem odkładając kolejną sprawdzoną pracę.

- Singielki powinny być miłe...

Rzuciła mu spojrzenie godne hydry, której właśnie w miejsce jednej głowy odrosły trzy. Miała świadomość, że temat Scotta prędzej czy później znowu zostanie wyciągnięty na wierzch. Wierzyć w dobre intencje albo jakiekolwiek współczucie od tego kretyna oznacza zidiocenie. A Chrissy stanowczo nie zaliczała się do idiotek.

- Normalnie tyle o tym mówisz, że zaraz uznam cię za kolejnego amanta – powiedziała protekcjonalnie, nie poświęcając mu nawet zerknięcia. – Lepiej bierz się do roboty, Cottingham.

Chłopak roześmiał się głośno.

- Skarbie... - Odchrząknął. – Znaczy, McKinnan... Jesteś śliczna jak obrazek i gdyby nie podły charakter i bycie lodową wiedźmą, może znalazłbym się w twojej wyimaginowanej kolejce amantów, ale tak nie ma opcji. Sam tyłek w kształcie jabłuszka ani biust niczym dwa dorodne mango...

Chrissy zarumieniła się wściekle.

- Szkoda, że o tobie nie można nic takiego powiedzieć. – Wykrzywiła twarz pogardliwie i odłożyła kolejną sprawdzoną pracę. – Ach, nie jednak można. Król błaznów na miarę przedszkola.

Słyszała jak Dylan odsuwa krzesełko i podchodzi do niej niespiesznie. Po chwili jego dłonie oparły się o blat stolika, a oczy, które zbałamuciły niejedną pierwszoklasistkę, teraz utkwiły w niej.

- Chrissy, Chrissy, Chrissy... Co ja się z tobą mam?

Jedna z jego rąk wylądowała na jej głowie. Dylan zignorował chęć mordu, która pojawiła się w oczach dziewczyny. Ze złośliwym uśmiechem złapał frotkę trzymającą warkocz w ładzie i niespiesznie wrócił na swoje miejsce. Proste, cieniowane włosy tylko na to czekały i od razu, prawie z ulgą, zaczęły się rozplatać.

- Dylan, ty kretynie, oddaj mi gumkę. – Wycedziła. – Jedyne co chcę zrobić, to sprawdzić te głupie kartkówki, wyjść stąd i nie patrzeć więcej na twoją gębę!

Chłopak tylko się zaśmiał.

- Oddam ci, jak będziemy wychodzić. Poza tym... - utkwił w niej badawczy wzrok – w rozpuszczonych włosach wyglądasz mniej zołzowato.

Gdyby spojrzenia zabijały...


Ba bum tsss...

W sumie to moje pierwsze aŁtoreczkowe dzieUo, więc proszę o wyrozumiałość! Przepraszam, że oddaliłam się od schematu i nie było żadnego macania, całowania i innych zbereźności, a nawet słowo "gumka" przeszło cicho i bez podtekstów.

W sumie, to ma mnie odstresować...

Jeśli ktoś jest zainteresowany zapraszam do czytania Przeklętej i Wyklętej ~.~


Ta, Którą Przed 4 Rano Obudziła Burza,

Blanccca

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro