50. W granicach rozsądku oczywiście

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dylan odchrząknął głośno i bezzwłocznie sięgnął po stojący na biurku kubek.

- Powtórz jeszcze raz... - Widząc, że otwiera usta nakazał jej gestem ciszę. – Nie, nie tak szybko. McKinnan, to jakaś obsesja? Co cię obchodzi Scott?

Co mnie obchodzi Scott? Wielkie nic. Byłą tego doskonale świadoma i zdawała sobie sprawę, że z boku wygląda to cokolwiek głupio, a wręcz nonsensownie. W sumie sama nie do końca wiedziała dlaczego tak bardzo chce, żeby prawda wyszła na jaw, ani tym bardziej dlaczego chciała żeby Margie sama wszystko powiedziała. Cóż... tak by było uczciwie. Albo uczciwie i satysfakcjonująco. Miała wrażenie, że ostatnie dni obudziły w niej żądną kary za najmniejsze przewinienie harpię – winni powinni ukarać się sami i przyznać do błędu.

- Chciałabym zakończyć tę farsę i mieć wyrzutów sumienia, kiedy za pięć lat Scott będzie słuchał „tatusiu" od nieswojego dziecka.

- Ponowię... Chrissy dlaczego miałoby cię to obchodzić?

Dziewczyna przekręciła oczami. Tak, tłumaczenie czegoś co rozumiała jedynie instynktownie pozbawionemu empatii Dylanowi zdawało się czymś niemożliwym do przeskoczenia. Wbrew sobie uśmiechnęła się lekko widząc rozgoryczenie z trudem chowające się w kącikach ust chłopaka.

- Dylan, nie wiem czego mnie to obchodzi. Jeśli mam być szczera mimo wszystko chyba trochę szkoda mi Margaret. Ktoś ważny powiedział mi, że o ile Scott był zwykłym dupkiem, to ona była tylko przerażona dziewczyną. Co nie zmienia jednak faktu, że nie chcę...

Dylan uniósł palec do ust, ze zbolałą miną nakazując jej milczenie.

-I niech zgadnę, kiedy zmarła mama Bambi płakałaś jak pięcioletnie dziecko. – W jego wzroku pojawiło się coś jak politowanie. – Czy ktoś ci już kiedyś mówił McKinnan, że masz stanowczo za miękkie serduszko? – zakpił.

Chrissy sarknęła z poirytowaniem.

- Sama się ostatnio o tym przekonałam.

W zapadłej na ułamek sekundy ciszy przez moment pożałowała swojej szczerości. Mimo to Dylan nie wykorzystał okazji i gorzkie słowa nie zostały skomentowane.

Klepnął się energicznie w kolana i wstał. Wyciągnął ręce do góry, a chyba każda kość w jego ciele z nieprzyjemnym chrzęstem wróciła na właściwe jej miejsce. Chrissy mimowolnie zatrzęsła się słysząc głośniejsze chrupnięcie dobiegające z jego szyi.

Szybkim, płynnym ruchem przykucnął naprzeciwko niej, jednocześnie kładąc dłonie na jej kolanach. Mimo tego, że jego głowa była niżej patrzył na nią z wyższością i uśmiechał się filuternie. Palcami powolutku rozpoczął spacer po jej udzie, jedynie zwiększając rumieniec, który w wyniku zaskoczenia podstępnie wypełzł na policzki Chrissy.

-Załóżmy, że doskonale wiedziałem, że dzisiaj tu przyjdziesz i poczyniłem pewne przygotowania... - zawiesił głos. – Co będę miał z tego, że pójdę z tobą do pewnego nieświadomego sytuacji chłopaka i uchylę mu rąbka tajemnicy?

Ręka gwałtownie zatrzymała się na biodrze, a Chrissy zdała sobie sprawę, że przestała oddychać.

- Jedną prośbę? W granicach rozsądku oczywiście – powiedziała szybko, z wrażenia nie mogąc złapać dość powietrza, przez co jej głos zabrzmiał dość piskliwie. Bo co innego mogła mu zaoferować?

- Zła odpowiedź Christino. – Wstał na równe nogi i zmierzył ją spojrzeniem pełnym przeświadczenia o zwycięstwie. – Wróćmy na chwilę do pierwszej klasy. Jaka cyfra jest po jedynce?

- Dwie prośby? – wysyczała Chrissy, której stanowczo przestał się podobać przebieg rozmowy.

Dylan uśmiechnął się szeroko. Wyciągniętymi z kieszeni kluczykami od samochodu zakręcił na palcu tylko po to, żeby po paru obrotach zacisnąć w mocnym uścisku.

- No pięknie, wiem już, że umiesz liczyć do dwóch. Całkiem przydatna umiejętność, ale jeszcze nie czuję się zachęcony.

- Trzy prośby.

To był już warkot. Dla podkreślenia wagi swoich słów również wstała i splatając ręce na piersi zmierzyła go zimnym spojrzeniem. Jedna prośba była dużym ryzykiem. Dwie lekkim szaleństwem, a trzy bezecną głupotą. Kolejna byłaby jasnym dowodem na konieczność pomocy psychiatry.

Chłopak zupełnie ignorując malujący się na jej twarzy gniew poczochrał ją po włosach.

- Brawo, McKinnan. Patrząc na ciebie domyślam się, że dalsze liczenie spowodowałoby co najmniej wybuchnięcie czaszki i raczej byłaby to moja czaszka. Zbieraj dupcię w troki. Jedziemy na wycieczkę.

Skierował się do drzwi radośnie pogwizdując. Zapał za klamkę i zatrzymał się na chwilę.

- Pierwsza prośba McKinnan – powiedział nie odwracając się nawet w jej stronę. – Jutro też nie pójdziesz do szkoły. Uznajmy, że sprezentuję ci dzień wolny.

Chrissy zmarszczyła niepewnie brwi, szukając jakiejkolwiek podpuchy w tak beznadziejnym zmarnowaniu prośby. Znając Andrew McKinnana dodatkowe wolne po tak ciężkich przeżyciach nie stanowiłoby żadnego problemu nawet bez głupich zachęt ze strony Dylana. Mimowolnie wzruszyła ramionami w niemej zgodzie, a następnie podążyła za nim.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro