9. Bycie Dziunią To Sztuka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Czasami ranki są lżejsze. Człowiek wstaje z rana przed budzikiem, a mimo to jest pełny energii do działania. Włosy układają się idealnie, a pod oczami nie ma ani jednego cienia. Ba! Nawet brzuch jest bardziej płaski niż zazwyczaj. I na ogół jest to weekend i nie musicie pokazywać się nikomu poza najlepszą przyjaciółką.

Problemem Chrissy był fakt, że aktualnym dniem tygodnia był wtorek, a ona nie była ani wyspana, ani zadziwiająco piękna. Zamiast budzika rozległ się trzask drzwi uderzających o ścianę oraz głośne „ups". I głos mamy.

- Wpadła do ciebie koleżanka, Alexandra.

Chrissy jęknęła tylko przeciągle i przewróciła się na drugi bok. Jej wewnętrzny zegar twierdził, że jest dużo przed siódmą, o której zwykle wstawała i była zdeterminowana poczekać w łóżku do budzika. Nawet jeśli wybrany dzwonek brzmiał wyjątkowo podle, przynajmniej nie rozlegał się przedwcześnie. W przeciwieństwie do podnieconego głosu Pocahontas, która wcale nie starając się zachowywać cicho, właśnie przegrzebywała wszystkie meble. Wydała z siebie okrzyk rozpaczy, kiedy w końcu znalazła wszystkie siatki niedbale porzucone na dnie szafy.

- Chrissy, wstawaj – zaordynowała. – Mamy bardzo mało czasu, a wiele do zrobienia.

- Która jest? – To było jedyne sensowne pytanie, jakie należało zadać o tej porze.

Przynajmniej zdaniem Chrissy, ponieważ Sandy jedynie parsknęła śmiechem i z hukiem wylądowała na łóżku, cudem tylko omijając twarz pół-śpiącej dziewczyny.

- Idealna, by zacząć cię malować. I ubrać. Wszystko. Zrobimy wszystko, żeby Gregorowi wyszły oczy z orbit na twój widok.

- Mam do szkoły na ósmą – burknęła Chrissy zakrywając się szczelniej kołdrą. – Nie planuję wagarować.

Pokój przeciął wesoły śmiech Sandy. Szczebiotliwy i konkurujący z budzikiem o najbardziej irytujący dźwięk poranka.

- Gregory chodzi do twojej szkoły, głuptasku. Właśnie dlatego byłaś idealną kandydatką. Na początku rozważałyśmy Shannon, ale ona jest totalnie nie w jego guście. Jest...

- Zachowuje się jak chłopak? – podpowiedziała usłużnie Chrissy, wygrzebując się z łóżka. Jeśli jeszcze raz ma usłyszeć tak jazgotliwy wybuch śmiechu, woli wstać dobrowolnie.

Przeciągnęła się aż do strzelenia w barkach i potarła oczy. Zwykle na codzienną pielęgnację nie poświęcała zbyt wiele czasu. Z rana po prostu wstawała, brała z szafki spodnie, koszulkę, zahaczała do łazienki żeby zrobić kreski i pomalować rzęsy. Szybkie śniadanie... częściej błyskawiczne pochłanianie resztek z wczorajszego obiadu, ponieważ bardziej ceniła sobie dwadzieścia minut snu niż pełnowartościowy posiłek. Poza tym zimne frytki nie smakują tak paskudnie jak wyglądają.

- Siadaj prosto – zaordynowała Sandy dość protekcjonalnie. – Najpierw cię pomalujemy.

- Kosmetyki mam... - poderwała się z łóżka, ale stanowczy nacisk na ramiona przywrócił ja do pozycji siedzącej.

- Kupiłam kosmetyki. Nie obraź się Chrissy – dodała obronnie – ale Shannon uprzedziła mnie, że twój makijaż jest dość... szczątkowy. Wolałam być gotowa na każdą ewentualność. Także do dzieła.

Może była to magia wtorku pozbawionego poniedziałkowej szydery, może pozytywne wibracje płynące od Sandy, ale Chrissy udzielił się dobry humor. Oczywiście rozprowadzanie całej masy podkładu nie budziło w niej radości, ale każde wykonywane z niesamowitym pietyzmem pociągnięcie pędzla miało w sobie coś mistycznego.

Po zakończeniu odważyła się nawet spojrzeć w lustro. Wyglądała... cóż... na pewno inaczej niż zazwyczaj. Zamiast eyelinera, który uważała za część swojego stylu, na jej powiekach położono brązowe cienie, które sprawiały, że spojrzenie zyskało niesamowitą głębię. Odpowiednio dobrany korektor pod oczy ukrył cienie powstałe wskutek wczorajszych męczących zakupów, a brązer udowodnił Chrissy, że jednak ma kości policzkowe i to wcale nie tak niewidoczne. Nawet usta nie uszły uwadze Sandy i ich naturalny kolor zniknął pod różową matową szminką. Nie zdążyła jednak dokładniej przyjrzeć się tej drugiej, nowej Chrissy, kiedy została zaatakowana lokówką.

- Masz nie dość długie włosy, żeby trzymać je proste. Gregory zawsze cenił długość.

- Rozumiem, że sam miał coś wyjątkowo krótkiego? – Podniosła brwi, prowokując odpowiedź.

Rumieniec, który wyszedł na twarz Sandy mówił sam za siebie. Podobnie jak późniejsze pogardliwe wygięcie warg.

- To też. Ale na szczęście ty nie musisz tego sprawdzać.

- Jaka ulga... - wymamrotała ironicznie Chrissy, uważając, żeby nie nadziać się na rozgrzany koniec lokówki.

Dopiero po zakręceniu włosów Sandy podeszła do szafy i wybrała jedną z siatek. Na jej twarzy malował się całkowity brak zrozumienia dla takiej profanacji ciężkiej pracy wybitnych projektantów. Ewentualnie dla galeriowej top mody.

- Naprawdę nie wiem, czemu tego nie rozpakowałaś. To Tally Weil, więc obstawiam, że to sukienka. – Wzruszyła ramionami i sięgnęła ręką do środka. – Gotowa na odkrycie Kinder Niespodzianki?

Wyciągnięta sukienka miała biały kolor i przedstawiała się... dość marnie. Przynajmniej w oczach Chrissy, która jakimś cudem przypomniała sobie tę konkretną. Była krótka... Nie krótsza od szortów, jednak w jej świecie sukienka, jeśli jakaś nieszczęśliwa okoliczność skłoniła ją do założenia tej części garderoby, powinna sięgać kolan. To były zwykłe względy bezpieczeństwa. Bezpieczeństwa pupy, która nie powinna doświadczyć uroków świeżego powietrza ani niczyjego wzroku.

Mimo to jedyną oznaką protestu, jaką z siebie wydała, było żałosne westchnięcie. To wszystko dla ciebie, Scotty... Pomyślała ironicznie i poszła do łazienki wbić się w nieszczęsną kreację XS.

Całość zabiegów Sandy... cóż... słodycz nie była jej domeną i Chrissy sumiennie pilnowała, żeby tak się nie stało, jednak dzisiaj to postanowienie upadło. Z lokami, ubrana na biało i wręcz onieśmielona własnym wyglądem wyglądała słodko. Potrząsnęła głową wyrywając się zamyślenia i wróciła do pokoju.

- Co tak długo? Nie chcesz się chyba spóźnić, co? – krzyknęła podekscytowana Sandy i złapała ją za rękę.

Kuchnię ominęła bez wahania, chociaż jej wnętrze było doskonale widoczne. A zapach stanowczo zbyt smakowity.

- Śniadanie? – jęknęła żałośnie Chrissy, mając w pamięci wczorajszą zapiekankę, której nie zdążyła zjeść przez zakupy.

- Kupię ci odtłuszczony jogurt i grahamkę, nic się nie martw! I kawę na mleku bezlaktozowym. Będziesz się czuła jak bogini!

- Bogowie głodują?

Mimo jawnej szydery nie doczekała się odpowiedzi. Sandy wcisnęła jej w ręce torebkę i położyła ręce na ramionach.

- Wierzę w ciebie, Siss – powiedziała z pełną mocą. – W torebce masz wszytko to, co było w plecaku. Przepakowałam cię kiedy się przebierałaś. W szkole będzie czekać na ciebie Shannon, pokaże ci który chłopak to Gregory i niby przypadkiem kilka razy mu migniesz. Pamiętaj, zero rozmów. To urodzony łowca. – Spojrzała na nią oceniająco, a po błysku w oczach było jasne, że efekt ją zadowalał. – Z ciebie z kolei całkiem apetyczna sarenka.

Chrissy nawet nie zdążyła odpowiedzieć, nim została usłużnie wepchnięta do autobusu. Z zażenowaniem zajęła miejsce, mając wrażenie, że spojrzenia wypalają jej dziurę w plecach. Odgarnęła loki, które zdążyły wpaść jej na twarz, przypominając czemu ostatnie lata spędziła w warkoczu.

Trasa, którą miała do pokonania wydawała się tego dnia żałośnie krótka i nie pomagała ukoić nerwów. Chrissy miała wrażenie, że cała pewność siebie, jaką zdołała wybudować, zniknęła... Ba! Zwiała w panice przed krótką i dopasowaną sukienką oraz makijażem, jaki do tej pory widziała jedynie na cheerleaderkach i co popularniejszych dziewczynach.

Jeśli poniedziałkowe wejście do szkoły było trudne, to dzisiejsze przypominało pojawienie się Kopciuszka na balu. Shannon oparta o ścianę była niczym ostatnia deska ratunku. Nawet jeśli doskonale widziała jak drgają jej kąciki ust. Jak zawsze na widok bandy elegantek.

Cóż... Chrissy doskonale znała to kpiące spojrzenie, ale teraz gdy zostało skierowane przeciwko niej poczuła pełną buntu złość, wypełniającą całe jej ciało odziane w białą sukienkę XS. Pewność siebie jakby wyczuła odpowiedni moment i wróciła na swoje miejsce. Ostatecznie to tylko gra, która skończy się tym szybciej, im bardziej się w nią zaangażuje.

- Coś nie tak? – spytała zaczepnie.

- Nic, absolutnie – zapewniła Shannon najsłodszym głosem jaki zdołała z siebie wydobyć. – Nie sądziłam, że można z ciebie zrobić taką dziunię, ale to nawet dobrze. Sandy ma talent do przerabiania gówna w posągi.

- Hej!

Słuszne oburzenie zostało całkowicie zignorowane, kiedy Shannon odwróciła się, nie czekając na głośne niezadowolenie i słuszną furię. Jedyne co pozostało Chrissy, to dogonić ją.

- Tylko pamiętaj, że dzisiaj prosto po lekcjach wracam do siebie – warknęła.

Shannon jedynie westchnęła ciężko, niczym matka rozczarowana dzieckiem, ale nie zaprotestowała. Dopiero w tym momencie Chrissy uświadomiła sobie dokładniej, dlaczego nie może zostać po lekcjach. Dylan... Stłumiła jęk. Ten debil z pewnością pomyśli, że to dla niego tak się wystroiła. Niestety, tego już nie ominie, zwłaszcza że ciekawość, co wygadywał o niej Scott, była niczym palący ogień.

- Ma szafkę na drugim końcu korytarza, po drodze do biblioteki. – Głos Shannon wyrwał ją z ponurych przemyśleń. – Lekcje zaczyna standardowo o ósmej, więc masz jakieś dziesięć minut, żeby podejść do drzwi biblioteki i wypożyczyć jakąkolwiek książkę. Nie musisz się za bardzo spieszyć, wezmę z szafki twoje rzeczy i spotkamy się w sali.

To powiedziawszy popchnęła ją we właściwym kierunku. Chrissy odwróciła się, gotowa zapytać, o co do diaska chodzi, ale zobaczyła jedynie plecy przyjaciółki. Od wczorajszego popołudnia miała wrażenie, że jest jedynie popychana w różnych kierunkach, z całkowitym pominięciem faktu, że ma własny mózg i wolę.

Mimo to posłusznie skierowała się do biblioteki, dopiero w połowie drogi uświadamiając sobie, że kompletnie nie wie jak wygląda Gregory.


Kiecka Chrissy. Wiem, powinnam wstawić to zdjęcie zamiast opisu... Ciężkie jest życie początkującej aŁtoreczki...

Ja nic nie wiem... Ja nic nie powiem. Nie tak, że napisałam to wszystko wczoraj w nocy. Nie tak, że dzisiaj publikuję to, mając w poważaniu czas czytelników :)

CHCE 10 GWAIZDEK ZA NOWY ROZDZIAŁ!!111!!!1! INACZEJ, HIHI, NIE WSTAWIĘ KOLEJNEJ CZĘSCI MOJEJ KSIUNSZKI! WIEM ŻE MNIE KOHACIE <3 <3 <3


koHająca Was,

Meduza

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro