***

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

...na szczęście zrobiłam w porę unik. Rzuciłam się w bok, a TO walnęło się w drzewo. Przez chwilę wydawało mi się, że udaje, ale postanowiłam później się nad tym zastanawiać (jeżeli miałoby być jakieś później).

Zostawiłam rower i zaczęłam biec. Mój rower był dla mnie ważny, ale nie tak bardzo jak moje życie. Biegłam, a za sobą słyszałam TEGO. Bałam się jak diabli.

Po chwili zobaczyłam drzewko przy którym się często spotykałam z chłopakami. Czyli byłam już w Barrens. Pomimo bólu, który z minuty na minutę się się nasilał, przyspieszyłam. Dopiero przy drzewku się przewróciłam i odwróciłam. Leżałam pod drzewem i niewiele widziałam.

Wszystko było rozmazane, ale dostrzegłam wtedy zarys dwóch postaci. Nie. To nie było możliwe. Dostrzegłam zarys dwóch małych dziewczynek. Moich sióstr. Nie widziałam czy było to TO, ja czy zwidy. Miałam dość. Szepnęłam tylko:

- Nie.

- LOU!! Louise! - usłyszałam krzyk i wtedy zrozumiałam, że byli to chłopaki. Moi przyjaciele. - Louise! - znowu usłyszałam krzyk.

Zmrużyłam oczy i dopiero wtedy dostrzegłam jak przy mnie kuca Bill, a reszta chłopaków stoi obok. Dostrzegłam też, że Eddie sięgnął po swój aspirator.

- Co c..c..ci się s..s..s..stało? - spytał Bill. Wzięłam wdech i zdołałam powiedzieć.

- Bowers. - chłopaki najpewniej dobrze wiedzieli, że to powiem. Stan i Bill pomogli mi wstać i biorąc mnie pod ręce ruszyli. W tym czasie usłyszałam Eddiego:

- Musimy jechać do szpitala. Mogło się wdać zakażenie lub mogą być połamane kości. - wtedy zaczęłam się opierać.

- Nie... Nie możemy... - chłopaki wiedzieli dlaczego, ale tak czy siak nie widzieli innego rozwiązania.

- Lou, przecież ty ledwo co stoisz. - odezwał się Richie. - Jeśli tam nie pójdziemy to skończysz wahając kwiatki od spodu.

- Japa Richie - skarcił go Stan.

Chwilę się zastanawiałam zanim odpowiedziałam.

- Możemy iść gdzie indziej, gdzie nam pomogą. - stęknęłam.

Chłopaki zgodzili się na moją propozycję, wiec kierowali się moim słowami. Po kilkunastu minutach ledwo żywa zostałam doniesiona przez przyjaciół do sklepu z antykami. Poszliśmy na tyły i zapukałam do drzwi. Chwilę staliśmy, a następnie tak jak się spodziewałam w drzwiach stanął właściciel lokalu.

- Lou..

- Pomóż.. - odpowiedziałam po czym straciłam przytomność.


~~~ Bill ~~~


Nie było trudności z doniesieniem Lou do celu. Przerażające było, jednak jak ją Bowers potraktował. Niby każde z nas było gnębione przez Gang Henrego, ale z nijakiego powodu to ją najczęściej i najbrutalniej to dotykało. Pomimo faktu, że rzadko, a w zasadzie nigdy się na to skarżyła to wiedzieliśmy jak jej jest z tym źle. Dokładając do tego jeszcze jej walniętych rodziców.

W każdym razie gdy doszliśmy do wskazanego miejsca przez nią. Zdziwiłem się, że był to sklep z antykiem. No, bo jak sprzedawca mógł jej pomóc? Sam się nad tym zastanawiałem i zapewne nie tylko ja, gdy Lou zapukała.

Usłyszeliśmy kroki, a już po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanął starszy mężczyzna. Pomimo swego wieku, był dobrze zbudowany i poruszał się normalnie. Gdy Lou zemdlała zaprosił nas do środka.

Weszliśmy na zaplecze, a tam nas zastał dziwny widok...


~~~ Eddie ~~~


Stały tam na stoliku pełno bandaży i lekarstw. Większość znałem takie jak zwykły spirytus czy tego podobne rzeczy, ale stały tam też różne nowości jak dla mnie.

Bill i Stan posadzili nieprzytomną Lou, na małej kanapie. Dziwne było to wszystko. Jakby ten mężczyzna wiedział, że przyjdziemy.

Kazał nam się odsunąć, a wtedy on ją opatrzył. Zajmował się tym jakby robił to codziennie, albo jakby był lekarzem. Chociaż lekarz trochę inaczej się zachowywał.

Było to tak dziwne, że musiałem złapać znowu za swój inhalator. Tylko jeden wdech.



~~~ Richie ~~~


Ten facet był walnięty. Nie bardzo wiedziałem kim był dla Lou, ale kurwa wszystko wydarzyło się dla mnie za szybko. Znowu ten jebnięty Bowers musiał napaść na jednego z nas, a że pod ręką była Lou to miała ona przerąbane.

Dzięki temu, że Stan widział jak uciekała ona od fiuta i jego gangu to zdążyliśmy ja tu zaprowadzić. Co prawda nie wiedzieliśmy czy ten sprzedawca nie jest jakaś kurwą, ale nie zbyt mieliśmy wyboru.

Staliśmy i czekaliśmy. Po kilkunastu minutach skończył i na szczęście nie było podobno tak źle.

- Nic jej nie będzie, ale, że jest nieprzytomna to trzeba będzie ja zanieść na górę. - odezwał się mężczyzna - Będę miał pewnie jeszcze kilku klientów, ale zajrzę do niej co jakiś czas, więc nie musicie się przejmować.

- A k..k...kim p..p..pan j..j..j.. - zaczął Bill, a facet mu przerwał.

- Kim jestem? Nazywam się Greg Larsson i jestem właścicielem tego lokalu. - zaczął - Znam Louise od kilku lat. Poznaliśmy się, gdy potrzebowała pracy by zarobić na ubrania. Zaraz mogę wam powiedzieć wam resztę, ale najpierw wolałbym byśmy przenieśli ją na górę, gdzie będzie mogła odpocząć.

Nikt mu się nie odpowiedział, tylko zaśmialiśmy Lisę na górę, która okazała się być mieszkaniem mężczyzny. Normalnie pewnie bym skrytykował jego dom, ale przez sytuację siedziałem cicho. Położyliśmy ją na rozkładanej kanapie i przykryliśmy.

Po chwili już staliśmy znowu na dole, a on zaczął mówić.



~~~ Stan ~~~


- Wiem, że się o nią martwicie i to dobrze, ale nie musicie. Ze mną jest bezpieczna. - sprzedawca zaczął mówić. Byliśmy do niego dosyć sceptycznie nastawieni, bo tak jak to powiedział martwiliśmy się o Lou. Henry strasznie ją zbił to było przerażające, a jedynym plusem był fakt, że zobaczyłem ją jak mu uciekała. Gdyby nie to to pewnie byśmy ją znaleźli nieprzytomną kilka godzin później. Albo ten morderca co zabija dzieci mógł ją znaleźć. Sama myśl mnie przeraża. Mężczyzna mówił dalej, ale zaczął sprzątać. - Lou ma szczęście, że na was trafiła. Mówiła mi o was trochę, ale teraz mam przynajmniej pewność, że jej nie wykorzystacie.

Milczałem. Reszta też, ale już po chwili, Bill odezwał się.

- Ale s..s..skąd pan wiedział, że p..p..przyjdzie...przyjdziemy tu? Miał p..pan...

- Mówcie mi Greg. A skąd to wiedziałem, to miałem dziś przeczucie, że ten gówniarz się na nią uweźmie. Od kilku dni jej nic nie zrobił, po tym jak ostatnio mu podpadła. - powiedział, kończąc sprzątanie. Przetarł dłonie i spojrzał na nas. Wszyscy dobrze pamiętaliśmy jak Henry chciał wymusić na Lou przepisanie pracy domowej, a po odmowie dobrze wiedzieliśmy, że będzie miała burę. Chwilę trwała cisza. - Słuchajcie, dziś mam jeszcze trochę pracy, a wy pewnie też mieliście plany na dziś. Nie odkładajcie ich ze względu na nią. Ona na pewno by nie chciała byście tracili zabawę na jej wzgląd.

Kiwnęliśmy głową, i mieliśmy się już zbierać do wyjścia, gdy Eddie zapytał cicho.

- A skąd się pan nauczył tak opatrywać rany?

- Byłem wojskowym. W wojsku na porządku dziennym były opatrywanie ran, więc miałem wprawę.

Kiwnęliśmy głowami ponownie i zbieraliśmy się do wyjścia. Pożegnaliśmy się i wyszliśmy przed budynek. Następnie szliśmy chwilę w ciszy, aż w końcu się odezwałem.

- To jutro jest i tak ten wieczór gier? - wszyscy pamiętali o jutrzejszym wieczorze pełnym gier planszowych i nocowaniu u Billa.

- Raczej tak. Jutro już powinni być z nią wszystko ok. - powiedział niepewnie Richie.

Przez cały dzień byliśmy dalej cichsi, ale próbowaliśmy w się nie przejmować wypadkiem naszej przyjaciółki.


~~~ Louise ~~~


Obudziłam się z lekkim bólem głowy. Słyszałam jakiś gwar i przez chwilę miałam wrażenie, że dalej jestem w Barrens, a mnie atakuje Pennywise, ale było mi dosyć ciepło, więc było to niemożliwe.

Wstałam niepewnie i zorientowałam się, że byłam w mieszkaniu Grega, na jego rozkładanej kanapie. On zaś przygotowywał coś w swojej kuchni. Po chwili przyszedł, a widząc mnie obudzoną uśmiechnął się.

- Jak się czujesz? - spytał stawiając na stoliku kawowym dwie herbaty.

- Nawet dobrze.

- A pamiętasz co się stało? - spytał, w ja po chwilowym zastanowieniu spytałam przerażona.

- Czy chłopakom nic nie jest?

Mężczyzna pokręcił cicho głową, śmiejąc się pod nosem. Przykro mi, ale bardziej się o nich martwiłam, niż o siebie.

- Nic im nie jest. O tobie tego nie mogę jednak powiedzieć. - odpowiedział podając mi herbatę, a ja upiłam łyk ciepłego napoju.

- Raczej nie muszę ci opowiadać ciebie stało, bo zapewne wiesz co się stało.. - powiedziałam, a on kiwnął głową.

- Tak, wiem.

Chwilę trwała cisza, podczas piliśmy herbatę. Po chwili zaczęłam.

- Naprawdę nie ma niczego co by chociaż zniszczyło te moce? - spytałam, a widząc ruch znaczący przeczenie u mężczyzny, jęknęłam - Ja tego nie chcę...

Spojrzałam na mężczyznę błagalnie, a on westchnął.

- Przykro mi, ale niestety nie ma niczego by to chociaż zneutralizować. Jedynie alkohol powoduje lekkie zapomnienie tego, ale nie jest to dobra droga. Odradzam Ci ją - westchnęłam. - Ale pamiętaj, że lśnienie jest nie tylko wadą, ale i zaletą. Potrafi wielu ludzi uratować. Przykładowo jak uratowałaś małą Amelię Robinson z łap TEGO. Dzięki tobie ona dalej żyje. Niestety za takie moce jest zawsze cena. Tutaj niestety jest ona dosyć nieprzyjemna, ale łatwo ją pokonać.

Chwilę trwała cisza.

- Ale nie jestem jak TO? Nie jesteśmy jak TO? - spytałam. On się jedynie uśmiechnął ciepło.

- Nie jesteśmy. TO wykorzystuje swoje umiejętności w zły sposób, a my nie.
Pamiętaj też o tym, że twoją winą nie są rzeczy na które nie miałaś wpływu.

Kiwnęłam głową, a on poczochrał mnie po włosach, dodając:

- Spróbuj jeszcze pospać. Musisz odpocząć. Ja będę czuwał nieopodal.

Uśmiechnęłam się kiwając głową i kolejny raz poszłam spać.

________________
I jak? Podoba się wam? Postanowiłam trochę pomieszać książki Kinga. Główna postać będzie miała lśnienia. Co wy na to?
(Jakby ktoś nie widział co to lśnienia, to warto przeczytać książkę Stephena Kinga Lśnienie lub po prostu wpisać w Google co to jest. Ewentualnie możecie też poczekać, bo w kolejnych częściach opowiadania, będzie to bardziej opisane)
Miłego czytania :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro