10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- To zbieramy się? - spytał Mike, spoglądając na resztę pytającym wzrokiem. Ja w sumie też czekałam na to, aż zaczniemy się zbierać na paradę.

- Jeszcze chwilę - zawołał Richie - Mikey nie bądź taki sztywny. Panienki takich nie zbyt lubią

Słyszałam jak czarnoskóry chłopak wzdycha, a ja tylko unosząc lekko brew, pokręciłam zdegustowana głową. Po raz kolejny wybraliśmy się nad kamieniołomy. Dłuższy czas się bawiliśmy, a i tak planowaliśmy jeszcze pójść na coroczną paradę w centrum Derry. Jednak jak się okazało to reszta bawiła się w najlepsze w wodzie, a jedyna ja miejąca dość razem z Mikiem siedzieliśmy na skałach pilnując rzeczy reszty. Już dawno będąc wyschnięta, zaczęłam nakładać na siebie swoje letnie ubrania w postaci długich dżinsowych cienkich spodni i białej koszulki na ramiączkach. W razie jakiegoś chłodu miałam przy sobie dodatkową niebieską bluzę.

Cały czas gdy się przebierałam czułam na sobie wzrok już ubranego chłopaka.

- No co? - spytałam zdziwiona.

- Nic, nic - powiedział i miałam przez chwilę wrażenie, że z jakiegoś powodu chłopak spalił buraka. Nie skomentowałam tego. Usiadłam już gotowa koło chłopaka. Przyglądaliśmy się rozbawieni zabawom przyjaciół.

Od ostatnich kilku dni tak wyglądały nasz razem spędzony czas. Kamieniołom, Barrens lub co jakiś spędzanie czasu na grach planszowych w domu np. Richiego. W każdym razie spędzaliśmy ten czas razem, a ja szczerze mogłam stwierdzić, że najlepszą relację zaczęłam mieć z Mikiem. Okazało się, że mieliśmy bardzo dużo wspólnych tematów do rozmów, a w dodatku mieliśmy podobne charaktery. Spokojne i między resztą grupy bardziej doroślejsze zachowania. Często było to komentowane w dosyć dowcipny sposób przez Toziera, no ale cóż. Taka była już jego natura.

- Powinniśmy w najbliższym czasie przegadać z wszystkimi kwestie TEGO - szepnęłam. Hanlon kiwnął głową.

- Wiem, niestety wiem.

Od momentu mojej opowieści o Lśnieniach i TYM, nie za wiele o tym wszystkim rozmawialiśmy. Cała paczka świadoma mojej mocy co jakiś czas pytała o różne rzeczy, ale tak to nie mówiliśmy nic o TYM. Nie było to w sumie nic dziwnego, gdyż każde z nas chciało się cieszyć wakacjami, po za tym, TO nagle przestało być tak bardzo aktywne jak zawsze. Wiedziałam, że jeszcze nie zaszło w swoją śpiączkę, ale dziwnie ucichło. Co mnie dosyć niepokoiło.

Po kilku minutach całą grupą zebraliśmy się tak jak mieliśmy to w planach i ruszyliśmy do miasta. Gdy tam dojechaliśmy, zamówiliśmy lody i postanowiliśmy się przejść obserwując dekoracje.

Podczas gdy razem z Eddiem przyglądaliśmy się wyczynom Richiego grającego na instrumencie pożyczonym od jednego z (niechętnych do tego) członków orkiestry, usłyszeliśmy słowa Billa:

- P-po-podobno znaleźli j-jego rękę - odwróciłam sie, dostrzegając jak Denbrough patrzy na plakat Edwarda Corcorana.

- Raz gadałem z nim na przerwie. Podobno widział od jakiegoś czasu dziwnego klauna - szepnął Ben. Wszyscy wiedzieliśmy co to oznacza. Miałam lśnienie z śmiercią zaginionego. TO dorwało go przy studzience, odgryzając rękę, a później ją wypluwając. Teoria usłyszana przez Billa była prawdziwa.

- O czym gadacie? - spytał Eddie, a obok niego stanął Richie.

- O tym co zwykle - westchnął, a astmatyk podał mu jego loda.

- On już nie żyje? - spytała mnie Bev. Kiwnęłam głową.

- Od jakiegoś tygodnia. Zginął w dzień zaginięcia. - dostrzegając jak Bill podnosi plakat, by zobaczyć pod nim drugi, dodałam - Betty Ripson tak samo.

- Jakby o niej z-zapomniano..

- Bo tak jest. - cała grupa na mnie spojrzała, nawet Richie wracający do nas. - Całe Derry jest przepełnione TYM. Całe miasto jak i ich mieszkańcy. Przynajmniej dorośli. Bo to dzieci są ofiarami. Dlatego często rodzice, czy inni nie reagują na ataki i morderstwa. Myślę, że niektórzy mogliby być nawet ich świadkami, a potem nic nie pamiętać z tego.

Obejrzałam się za siebie, a natykając się na dziwnie intensywne spojrzenie jakiejś kobiety, będącej najpewniej jakimś wcieleniem TEGO, szepnęłam:

- Może przejdziemy gdzie indziej?

Inni widząc to co ja, zgodzili się ze mną. Przeszliśmy się na ławkę obok posągu drwala oraz sceny, na której przygotowywali się aktorzy na późniejsze przedstawienie.

- Podsumujmy - zaczął Mike. - Przez cały rok TO pożera dzieciaki, a potem się hibernuje?

Kiwnęłam głową.

- To jak z tymi cykadami - szepnął Stan.

- Miasto jest przeklęte w jakiś sposób przez TEGO, a w dodatku TO zna nasze największe lęki. - dokończył Hanlon.

- Widziałem Trędowatego - jęknął Eddie. - Chodzącą infekcję..

- Ale to wszystko iluzja. - żachnął się Uris. - Trędowaty, Georgie, kobieta, którą widuję...

- Fajna? Gorąca? - spytał głupkowato Richie.

- Nie, Richie. Niezbyt. - warknął na niego lokowaty. - Ma wykręconą twarz.. To wszystko wydaje się jakby koszmarem..

- Ale potrafię rozróżnić jawę od snów - zaprotestował Mike. - Kojarzycie spalony dom przy Haris... Byłem w środku, gdy płonął. Mnie uratowano, ale rodzice utknęli w pokoju obok. Próbowali wywarzyć drzwi.. Uratować mnie.. - natknął się na moje pełne współczucia spojrzenie. - Ale było za gorąco. Gdy znaleźli ich strażacy.. Skóra ich dłoni przykleiła się do kości..

- Wszyscy się czegoś boimy - szepnęłam po krótkiej chwili ciszy. Mimo, że nie za bardzo było nam miło wspominać ataki TEGO, tak z nie wiadomego powodu po tych opowieściach, opowiedzianych między sobą, czuliśmy się dużo lepiej.

- Racja - jęknął nieco słabo Richie. Wiedziałam co było tego powodem.

- A ty czego boisz się, Rich?

- Klanów - szepnął niepewnie. Gdyby nie fakt, że sama wyjątkowo się bałam i wiedziałam, że cała reszta też, tak bym coś powiedziała wrednego w jego kierunku, jednak ze świadomością obecnej sytuacji wstrzymałam się.

- M-m-mam p-pewien pomysł - szepnął Bill.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro