Rozdział 35: Wyczuć taką chwilę, w której kocha się życie
Annabeth
Przez dzisiejsze lekcje w ogóle nie mogła się skupić, cały czas była roztargniona, myślami będąc przy Hermionie. Zamiast słuchać na zajęciach, analizowała notatki, które zrobiła, tłumacząc greckie runy z pierścienia dziewczyny. Nie było to łatwe, jeszcze nigdy nie spotkała się z czymś takim. Wreszcie, po długich zmaganiach, udało jej się tego dokonać. Nie chciała jednak na razie mówić komukolwiek, co odkryła. Wolała przedyskutować to z Hermioną.
Dlatego zaraz po zajęciach zarządziła poszukiwania. Podzielili się na grupy. Kiedy akurat była blisko lochów, natknęła się na Nica. Chłopak zatrzymał się na jej widok, a gdy obdarzyła go pytającym spojrzeniem, pokręcił ponuro głową. W jego zachowaniu było coś, co ją zaniepokoiło.
— Wiesz coś — stwierdziła łagodnie, chcąc zachęcić go do powiedzenia prawdy. Syn Hadesa popatrzył na nią ponuro, przygryzając wargę. — Nico... — ponagliła go, widząc jego wahanie.
— Poczułem coś — przyznał wreszcie niepewnie, wbijając wzrok w podłogę. Annabeth przeszły dreszcze, ale nie pokazała tego po sobie. Nabrała podejrzenia, że stało się coś złego. — Wczoraj, gdzieś przy jeziorze — dodał po chwili.
— Dlaczego nie powiedziałeś od razu?! — wybuchnęła nagle Annabeth, przerażona.
Odwróciła się i popędziła szukać reszty. Nie musiała długo szukać, niemal od razu natknęła się na Percy'ego, Hazel, Ginny (która również zaniepokojona zniknięciem przyjaciółki pomagała w poszukiwaniach) i Leo. Wpadła z impetem na swojego chłopaka, który zaskoczony przytrzymał ją, żeby nie upadła. Popatrzyła na niego z wdzięcznością, ale jednocześnie ze strachem w oczach, który od razu dostrzegł.
— Ann, co się stało? — zapytał zaniepokojony, zwracając tym uwagę reszty.
— Znaleźliście Hermionę? — dopytała Ginny.
Annabeth wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić. Nie mogła popaść w paranoję. Odsunęła się od Percy'ego, przybierając poważny wyraz twarzy. A przynajmniej się starała.
— Chyba tak — powiedziała lekko drżącym głosem. — Musimy iść do szpitala — dodała gorączkowo, po czym złapała bruneta za rękę i pociągnęła za sobą.
Miała nadzieję, że jej przeczucia okażą się złudne. Chciała jak najszybciej znaleźć się w skrzydle szpitalnym, dlatego zaczęła biec, przez co pozostali musieli za nimi nadążyć. Nie zwracała uwagi na wołania. Wreszcie dobiegła na miejsce, ani trochę się nie męcząc. Pchnęła drzwi i wpadła do środka, zatrzymując się raptownie.
Hermiona z Edmundem leżeli obok siebie na łóżkach i rozmawiali. Córka Ateny odetchnęła z ulgą. Żyli. Oboje byli opatuleni kocami, a na stolikach obok stała herbata, najpewniej gorąca. Spojrzeli na nich, zaskoczeni nagłą wizytą. Ślizgon uśmiechnął się szeroko na powitanie i pomachał im. Hermiona zmarszczyła brwi, ale się nie odezwała. Blondynka poczuła, jak wzbiera w niej wściekłość. Puściła rękę Percy'ego i ruszyła ku nim szybkim krokiem.
— Czy wyście poszaleli?! — wydarła się, stając pomiędzy ich łóżkami.
— O co ci chodzi, Chase? — zapytał Edmund niby niewinnie. Ewidentnie miał dobry humor, co ją jeszcze bardziej rozwścieczyło.
— O co mi chodzi? — powtórzyła, a głos jej drżał. — O to mi chodzi, kretynie, że się martwiliśmy! Nie przyszło wam to do głowy? Nikt was wczoraj nie widział, a dzisiaj nie było was na lekcjach!! Coś mogło wam się stać!
— Nawet nie wiesz, co robiliśmy — zauważył chłopak, uśmiechając się do Hermiony, na co tamta tylko westchnęła i pokręciła głową z niedowierzaniem.
— No właśnie! — wytknęła mu z wyrzutem.
— Byliśmy na spacerze — wyjaśniła wreszcie Hermiona. — Poszliśmy nad jezioro, weszliśmy na pomost, który... — tutaj przerwała, spuszczając głowę. — Załamał się. Powinnam być bardziej ostrożna. Przepraszam.
— To nie twoja wina, Herm — powiedział poważnie chłopak. — Nie miałaś na to wpływu.
Blondynka nawet nie zauważyła, kiedy zjawili się pozostali. Percy musiał wyjść podczas ich rozmowy i ich o wszystkim powiadomić. Annabeth bardziej była zajęta krzyczeniem i wkurzaniem się na Edmunda i Hermionę. Kątem oka dostrzegła, jak z zaplecza wyłania się zaalarmowana krzykami i hałasem pani Pomfrey. W jej oczach dostrzegła strach na widok zgrai nastolatków, tłoczących się przy łóżkach chorych. Zaraz potem zastąpiła go wściekłość i kobieta zaczęła zmierzać w ich stronę. Dziewczyna odchrząknęła, przygotowując w głowie wytłumaczenie całej sytuacji.
— Tu jesteście! — zawołał z uśmiechem Valdez. — Już myśleliśmy, że zginęliście, albo że coś was napadło!
Ginny parsknęła śmiechem, Percy jej zawtórował, wywracając przy tym oczami.
— Mogę wiedzieć, co wy tu wszyscy, na Merlina, wyrabiacie?
Na dźwięk surowego głosu pielęgniarki odwrócili się jak na zawołanie, część osób z niepewnymi minami.
— My tylko... — zaczęła Hazel, ale nie dane jej było skończyć.
— Oni potrzebują odpoczynku. Teraz. Macie natychmiast wyjść!
Zauważyła, jak Malfoy wymienia z Edmundem zdegustowane spojrzenia, po czym obaj parskają zduszonym chichotem. Miała ochotę wywrócić oczami, ale powstrzymała się. Dziwiła się Hermionie, jakim cudem ona wytrzymywała z tymi dwoma idiotami. Chociaż musiała przyznać, że blondyn był przystojnym idiotą. Czekaj, co?
Podczas gdy Annabeth zajęta była zażenowaniem wywołanym przez tą myśl, grupka osób zaczęła się wykłócać o to, żeby móc zostać z przyjaciółmi. Wreszcie dziewczyna otrząsnęła się. Musiała wziąć się w garść. Przecież to ona uchodziła za najbardziej rozsądną osobą w grupie.
— Potrzebujemy paru minut — odezwała się spokojnie, patrząc na pielęgniarkę. — Musimy ustalić coś ważnego. Proszę.
Kobieta posłała jej niechętne spojrzenie, ale widziała, że już się poddaje, najwyraźniej mając dość.
— Dobrze — odpuściła. — Ale tylko parę minut, oni są zmęczeni. I ma być cisza, jasne?
Chłopcy spojrzeli po sobie tryumfalnie i każdy z nich zaczął szukać dobrego miejsca do siedzenia. Jedni siadali na łóżku Edmunda, a drudzy Hermiony.
— Będzie — obiecała Annabeth, patrząc na nich wilkiem.
— Nie wiem, o co ci chodzi, Ann — powiedział Percy, szczerząc się. — Przecież my nic nie robimy.
Pielęgniarka obdarzyła ich zrezygnowanym spojrzeniem, po czym wyszła, zostawiając ich samych. Wreszcie mogła odetchnąć z ulgą. Hermiona podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na nią. Dopiero teraz zauważyła, w jakim stanie jest Gryfonka. Miała lekko siną skórę i drżała. Córce Ateny przeszła złość w jednej chwili, a zastąpiło ją współczucie.
— Zupełnie nic — odezwała się Ginny, chichocząc. Odniosła wrażenie, że ruda jest w naprawdę dobrym humorze.
Nie przejmując się pozostałymi, Annabeth usiadła na stołku obok Hermiony, wyciągając z torby, którą miała cały czas przy sobie, swoje notatki z tłumaczeniem run z jej pierścienia. Szatynka posłała jej zafascynowane spojrzenie.
— Rozwiązałaś to? — zapytała z wyraźnym podekscytowaniem.
— Ale co? — wtrąciła się milcząca dotąd Łucja, której blondynka wcześniej nie zauważyła.
— Runy z mojego pierścienia — wytłumaczyła Hermiona. — Sama próbowałam to zrobić, ale niestety nie mogłam, bo okazało się, że to są greckie runy.
Annabeth kiwnęła głową na potwierdzenie jej słów. Łucja zmarszczyła brwi, jakby coś sobie przypominając.
— To dlatego twój pierścień się świecił w obecności magii — stwierdziła. — Bo runy były na nią wrażliwe.
Coś jej tu nie pasowało. W ogóle nie miała pojęcia, o czym Puchonka mówi, ale czwórka czarodziejów zdawało się wiedzieć, bo wymieniła ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Hermiona przytaknęła.
— Też tak myślałam.
— Nic nie rozumiem — przyznał Percy, drapiąc się po karku.
— To... Dość skomplikowane — powiedziała Hermiona niepewnie, zerkając na swoich przyjaciół, jakby się na coś namawiali. Łucja uśmiechnęła się radośnie, Malfoy złapał ją za rękę, na co żołądek Annabeth skręcił się z zazdrości. Wyglądali uroczo.
Ciszę, która zapadła pomiędzy nimi, przerwał dopiero Leo, za co dziewczyna była mu wdzięczna, bo nie mogła się przestać patrzeć na tamtą dwójkę.
— Dobra, to co z tymi runami?
Odchrząknęła i przeczytała to, co udało jej się rozwiązać.
— Wyczuć taką chwilę, w której kocha się życie... I tu się urywa — dodała na koniec.
Nikt się nie odezwał. Każdy wydawał się myśleć nad tym. Annabeth musiała przyznać, że zaczynało jej się to coraz mniej podobać.
— Nie podoba mi się to – Frank powiedział na głos to, o czym chyba myśleli wszyscy. - Wydaje mi się, że to kolejne zadanie...
Percy jęknął.
— Jakby jeszcze było nam mało — mruknął, zrezygnowany.
— Nie narzekaj, chłopie — Leo próbował rozluźnić atmosferę. — Przynajmniej zadbali, żebyśmy się przypadkiem nie nudzili!
— No to im się udało — stwierdził Blaise, szczerząc się do szatyna.
Obaj chłopcy odeszli chwilę na bok, namawiając się na coś. Ginny uniosła brwi, zdziwiona.
— A oni co?
— Nie mam pojęcia – przyznała Łucja ze śmiechem.
— Słuchajcie — zaczęła Hermiona niepewnie, bawiąc się swoim pierścieniem. — Muszę wam coś powiedzieć...
Nie dokończyła, bo przerwali jej Blaise i Leo, którzy wepchnęli się znowu w grupkę, wołając:
— Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba!
Praktycznie wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem, zupełnie zapominając o czekającym ich nowym zadaniu. Annabeth czuła, jak całe napięcie z niej uchodzi i nawet ona uśmiechnęła się lekko. Chyba była jej potrzebna taka chwila, zresztą nie tylko jej. Ciągłe życie w stresie, że nie przeżyją do następnego dnia.
Przyszła zwabiona hałasami pani Pomfrey i zaczęła wszystkich wypraszać. Teraz już nie mieli wyjścia i musieli wyjść ze skrzydła szpitalnego. Annabeth obiecała sobie, że popracuje nad tym i dowie się, co mają do zrobienia. Chociaż w jej głowie pewien pomysł zaczął się formować. Jedno było pewne.
Muszą zacząć trenować.
No hej hej 😂
Jak wrażenia po rozdziale? xD
Aż jestem ciekawa, ile osób będzie mnie chciało zabić za, no 😂😂
Miałam mega podjarkę, pisząc scenę z zazdrością Ann, a mama patrzyła się na mnie jak na psychopatkę 😂😂
Za Aslana i do napisania, skarby ❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro