Rozdział 15. Chłód spojrzenia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Jesteś pewien staruszku, że cię nos nie zwodzi? Wróciliśmy do punktu wyjścia! – skomentowała Aura, gdy przedzierali się przez tłum ludzi.

      Prowadzeni do tej pory nieomylnym węchem Atlasa, zawędrowali teraz z powrotem do Czeredy. Miasto, jak się można było spodziewać, od ich ostatniej wizyty nie zmieniło się wcale. Wciąż górował w nim przepych, smród i wszystko inne, o czym Cyntia miała już nadzieje zapomnieć. Niestety jak zwykle nie było jej to dane.

      Odeszli na bok, niemal przyciskając się do najbliższego budynku, byle by odciąć się od tłumu i w spokoju porozmawiać. Nie uszło uwadze dziewczyn, ile krzywych i zniesmaczonych spojrzeń im ofiarowano za sam fakt, że przebywały w towarzystwie kotopodobnego. Aura, aż zacisnęła ręce w pięści i gromiła każdego wyzywającym wzrokiem, gotowa by w razie potrzeby obronić towarzysza. To nieco odstraszyło wrogich miastowych, przez co tylko bardziej omijali ich łukiem.

      – Co wiewiórka robiłaby w mieście, taki kawał od lasu? Niby jak się tu w ogóle dostała? – pytała beznamiętnym głosem Cyntia, choć wiedziała, że nikt jej nie odpowie na te pytania.

      Wcześniejsza panika już jej minęła, ale zastąpiło ją załamanie i rozpacz. Tym bardziej oddalała się od miejsca kradzieży obrączki, tym bardziej jej nadzieje malały do wręcz mikroskopijnych rozmiarów. Odzyskanie Tytusa stało się rzeczą niemożliwą, przez co całkowicie już tracąc chęci do walki, patrzyła na swoich towarzyszy niemal bez życia.

      – Kiedy mówię, że jest tutaj, to jest tutaj! Nie pytajcie mnie o farmazony, bo sam tego nie pojmuję. Eh... Chyba mnie w worku kupili, że dałem się wpakować w problemy małych ludzików – sapnął, wznosząc spojrzenie ku niebu.

      Cynti zrobiło się głupio. Przez własne błędy wlecze go ze sobą, a na dokładkę jeszcze zasypuję niepotrzebnymi pytaniami oraz pretensjami. Przecież od samego początku próbuje jej tylko pomóc, dając znacznie więcej niż sama jest w stanie mu dać. Doceniała go za to i ceniła, wiedząc, że do końca życia będzie mu dozgonnie wdzięczna za tą całą pomoc, ale nim zdążyła mu to powiedzieć, czy choćby przeprosić, ten znowu się odezwał.

      – No dobrze myszki moje, koniec tego lamentowania i stania bezczynnie, pora się rozejrzeć za naszą zgubą. Może ktoś coś wie o wiewiórczym gangu złodziejaszków albo w którejś jadłodajni serwują dziś futrzaka faszerowanego błyskotkami – powiedział, już znacznie bardziej hardo.

      Wznowili wędrówkę wyznaczoną drogą przez węch kotopodobnego. Starali się przy tym unikać tłumów, by nie narazić się wrogim mieszkańcom miasta. Lawirowali rozmaitymi uliczkami, aż w końcu zawędrowali w niespodziewane miejsc. Stanęli wprost przed drzwiami niedużego pensjonatu. Prosty budynek, z ładnym szyldem nie sprawiał wrażenia, by przebywały w nim jakieś złodziejskie gryzonie.

      – Jesteś pewien, że to tu cię prowadził zapach? – upewniła się Aura, niezbyt przekonana. Atlas w odpowiedzi skinął pewnie pyskiem, ale gdy dziewczyna miała już chwycić za klamkę, powstrzymał ją, łapiąc jej ramię.

      – Wstrzymaj się chwilę rybko, spójrz na to. – Wskazał na drzwi. Została na nich wywieszona tabliczka z wizerunkiem przekreślonego kota. Przekaz był dość jasny i na pewno nie chodziło o zwykłego zwierzęcego pupila. Atlas niezbyt przejęty tym zakazem wstępu wzruszył tylko ramionami. – Tutaj raczej nie będę mile widziany.

      – Co za głupota! Jesteście ludźmi, jak każdy z nas, co z tego, że porasta was futro?! – oburzyła się Aura.

      Wszyscy troje zajrzeli przez duże okno obok wejścia. Po drugiej stronie dostrzegli jakąś kobietę w średnim wieku, siedzącą za biurkiem. Ona również na nich spogląda i szeptała coś do mężczyzny stojącego obok, najwyraźniej ochroniarza czy kogoś w tym rodzaju. Poczuli straszny chłód w ich lodowatych, pogardliwych spojrzeniach. Nie zachęcały ich do wejścia.

      – Jest, jak jest, nic z tym nie zrobimy. Pozostaje nam się rozdzielić – stwierdził, odsuwając się o krok.

      – Na to wygląda... – mruknęła Cyntia, a Aura niezadowolona sapnęła, ale też przyznała mu niechętnie racje.

      Obie wiedziały, że nie ma sensu teraz z tym cokolwiek robić, bo priorytetem był ich cel. Nie zwalczą ludzkich uprzedzeń i niesprawiedliwości w jeden dzień, to wymaga czasu oraz od groma wysiłku, których teraz nie miały. Choć było im szkoda towarzysza, który musiał się z tym mierzyć każdego dnia, a mimo to nie wyglądał na zasmuconego, ani nawet zdenerwowanego. Taka była jego codzienność. Widząc ich strapione miny, odezwał się znacznie weselej, by jakoś dodać im otuchy.

      – Spokojnie myszki, jestem dużym kotem, potrafię o siebie zadbać. Poradzę sobie tę chwilę bez waszej opieki. Przy okazji rozejrzę się trochę i poczekam w bezpiecznym miejscu, by nie sprowadzić na nas jakichś kłopotów. Chociaż przypominam, że wpadanie w nie, to wasza specjalność. – Mrugnął do nich, po czym oddalił się, znikając za najbliższym zakrętem.

      Cyntia wymieniła z Aurą niepewne spojrzenie. Bez obecności dużego i uzbrojonego w szable towarzysza, nawet kulawego, nie czuły się już tak bezpiecznie. Wzięła głęboki wdech i pchnęła drzwi, by obie mogły wejść do środka.

      Pani w recepcji przywitała je z szerokim uśmiechem, wyraźnie sztucznym. Była ubrana nienagannie, a swój wyraźnie już dojrzały wiek, starała się ukryć za sporą ilością makijażu i pudru, dawało to jednak odwrotny w skutkach efekt.

      – W czym mogę panią pomóc? – zapytała przesłodzonym głosem.

      Niechętnie podeszły do jej biurka. Całe pomieszczenie okazało się być raczej skromne, choć schludne. W kącie stał komplet foteli i ława, a na stoliku obok leżało kilka egzemplarzy dzisiejszej gazety. Nie zastały żadnych kwiatów ani najwyraźniej niepotrzebnych ozdobników. Okna za to przystrojono wyblakłymi już nieco zasłonami o prostym koronkowym wzorze. Czuć było w powietrzu, nie tylko woń palonych cygar, ale i dziwne napięcie. Czy to za sprawą ich przyjścia, podejrzliwego spojrzenia ochroniarza podpierającego ścianę, czy ogólnej atmosfery tego miejsca? Nie umiały stwierdzić.

      – Mam dość dziwne pytanie, ale byłabym bardzo wdzięczna za odpowiedź – zaczęła Cyntia dość niepewnie, czując na sobie spojrzenie mężczyzny.

      – Słucham.

      – Czy była tu u was może jakaś wiewiórka? – Tak jak się podziała, kobieta spojrzała na nią jak na jakąś wariatkę.

      Nagle wszyscy aż podskoczyli na niespodziewany hałas. Z lewej strony recepcji ciągnął się korytarz w głąb pensjonatu, a najbliższe drzwi były otwarte. Na ziemi leżało wiadro, dookoła którego powstała spora kałuża brudnej wody, w której pływała jakaś ścierka. Po sekundzie ktoś się odezwał, wydając z siebie piskliwe jęknięcie.

      – Klarus, ile razy mam ci powtarzać, żebyś uważał?! Znowu nam robisz wstyd przy gościach! – zagrzmiała recepcjonistka, zerkając w stronę bałaganu.

      Zza drzwi wyłonił się nie kto inny jak poznany dopiero co młody chłopak, z którym rozstały się przy rzece. Na ich widok zrobił wielkie oczy, lecz szybko uciekł wzrokiem i zaczął sprzątać. W pośpiechu wytarł wodę, zabierając szmatkę wraz z wiadrem, po czym pobiegł korytarzem, znikając im z oczu.

      Cyntia czując, że to spotkanie nie może być przypadkiem, chciała go zawołać, a nawet pobiec za nim, lecz powstrzymał ją mocny uścisk Aury na ramieniu. Wyraźnie dawała tym do zrozumienia, by nie robiła nic pochopnego. W międzyczasie kobieta znowu się do nich zwróciła, nawiązując do jej pytania.

      – Jeśli ma pani na myśli szkodniki, to zapewniam, że u nas żadnych nie uświadczycie. Nasz pensjonat cieszy się świetną renomą, czystością i dbałością o klientelę. – Brzmiała, jakby recytowała znaną na pamięć formułkę, za pewne powtarzając ją już nie raz czy dwa, no i najpewniej nie po raz ostatni.

      – No dobrze – odparła nieco skonfundowana. Spróbował więc inaczej. – A nie widziała pani może jakiejś obrączki?

      – Jest pani pewna, że nie pomyliłyście pensjonatu? Nie przypominam sobie, by panie wynajmowały u nas nocleg. – Choć na ustach dalej miała uśmiech, wyraźnie patrzyła na nie podejrzliwie.

      – Nie, nie o to chodzi, my... – urwała w pół zdania, nie bardzo wiedząc jak się wytłumaczyć. Przecież nie powie, że wiewiórka gwizdnęła im przeklętą obrączkę, a kotopodobny przyjaciel wywęszył ją u nich. Na szczęście Aura pośpieszyła z pomocą. Podeszła bliżej i nachyliła się do kobiety, ściszając głos do szeptu, dyskretnie rozglądając się po pomieszczeniu.

      – Bo widzi pani... Mamy podejrzenie, że narzeczony mojej siostry może ją zdradzać. Jest tym mocno przejęta, więc trochę plecie bez ładu i składu. Naszym jedynym tropem jest jego zagubiona obrączka, oraz informacja od znajomego, który widział go z jakąś kobietą o włosach rudych jak futro wiewiórki. Dostrzegł, jak wchodzą razem do pensjonatu, ale nie pamiętał którego. Chodzimy więc od jednego do drugiego, wypytując, czy gdzieś jego zguby nie znaleziono. To będzie niepodważalny dowód zdrady. Czy mogłaby pani wyświadczyć nam tę przysługę i sprawdzić, czy nikt takowej obrączki nie znalazł? – Wzięła ręką bliźniaczki i pokazała kobiecie widniejącą na jej dłoni obrączkę.

      Cyntie aż zatkało od pomysłowości Aury i jej przekonywującego tonu. Gdyby nie znała prawdy, sama by jej uwierzyła. Spojrzała na reakcje recepcjonistki, spodziewając się, że ta im odmówi, ale błysk zrozumienia, jaki pojawił się jej w oku, dał im nieoczekiwany sukces. Kobieta skinęła głową i sięgnęła do szuflady biurka, wyciągając nieduży klucz.

      – Sprawdzę w rzeczach znalezionych, poczekają panie chwileczkę. – Odeszła od swojego miejsca pracy, po czym skierowała się w głąb korytarza. Zaraz po tym usłyszały, jak otwierają się jakieś drzwi.

      Gdy tylko kobieta zniknęła z pola widzenia, Cyntia chciała pogratulować Aurze udanego kłamstwa, lecz ta ją powstrzymała dyskretnym ruchem głowy. Wskazała na ciągle obecnego mężczyznę, ten jakby nigdy nic opierał się o ścianę i czytał gazetę, ale doskonale wiedziały, że bez przerwy je pilnuje, nasłuchując.

      Cyntia powtórzyła jej gest na znak zrozumienia, ganiąc się w myślach za kolejny brak rozwagi, którym o dziwo znowu wykazała się jej bliźniaczka. Ich role chyba na dobre się odwróciły.

      Kobieta wróciła po niespełna minucie, niosąc ze sobą drewnianą skrzynkę. Gdy postawiła ją na biurku, dostrzegły w środku najróżniejsze przedmioty. Poza zapomnianymi ubraniami, czy książkami, były tam też dość cenne znaleziska, takie jak biżuteria wszelkiej maści, jakiś niezwykle ozdobny grzebień i o dziwo nawet czyjeś dokumenty. Recepcjonistka wyciągnęła kilka pierścionków, ale żaden nie był ich obrączką. Spodziewały się tego, ale i tak zawiedzione, podziękowały za udzieloną pomoc. W pośpiechu odwróciły się w stronę drzwi.

      – A kim był ten kotopodobny, którego z wami widziałam na zewnątrz? – zapytała nagle. Cyntia usłyszała wyraźny niesmak w jej głosie, gdy wypowiadała słowo kotopodobny. W jej oczach dostrzegła zaś taki chłód, że aż dostała dreszczy.

      – Ten kulawy sierściuch? Wskazywał nam tylko drogę, nic więcej – odparła Aura bez wahania, pokusiła się nawet o podobny zniesmaczony ton, jakim posłużyła się kobieta. Jej słowa w sumie wcale nie były takie dalekie od prawdy, bo faktycznie jakby na to nie spojrzeć, wskazał im drogę.

      – Rozumiem. Życzę więc panią miłego dnia. Mam nadzieje, że znajdziecie, to czego szukacie – pożegnała się z nimi melodyjnie, zadowolona z takiej odpowiedzi.

      – Tak... ja też – mruknęła Cyntia, zamykając za nimi drzwi.  



--------------------------------------------------

Spóźniony o tydzień, ale jest! Kolejny rozdział jak zwykle postaram się poprawić i opublikować w następny weekend, choć będzie to okres świąteczny, postaram się znaleźć na to czas. Życzę więc miłego wieczoru/ dnia/ nocy/ poranka i do następnego rozdziału! :D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro