Rozdział 4. Tajemnicza Aura.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Cyntia znowu była człowiekiem. Nie miała już skrzydeł, piór ani dzioba. Na powrót była sobą, dziewczyną ze wsi w prostej sukience, którą była, zanim to wszystko się zaczęło. Jedyną nowością, był pierścionek, który dalej tkwił na jej palcu. Dodatkowym zmartwieniem stała się też ta dziewczyna, wyglądająca jak jej lustrzane odbicie, z taką różnicą, że miała na sobie jej robocze ciuchy. Stała przed nią ze skrzyżowanymi rękami na piersi.

      – Kim jesteś? – spytała ją Cyntia, gdy euforia z powodu powrotu do ludzkiej formy przeminęła.

      – Najlepiej jakbyś zapytała obrączkę, no ale skoro taka opcja odpada... – odparła, wzdychając przeciągle.

      – Jesteś mną? – dopytywała Cyntia, zniecierpliwiona odpowiedzi.

      – Nie, nie jestem tobą, jestem twoją repliką – wyjaśniła, powoli akcentując każde słowo, że aż do przesady.

      – A co za różnica?

      – Taka, że wyglądam jak ty, ale tobą nie jestem. Tak ciężko to zrozumieć? – Replika też już zaczynała być zniecierpliwiona.

      – A skąd się tu wzięłaś? – Nie podobało jej się to wszystko ani replika, jej zachowanie, sposób, w jaki się do niej zwraca, ani cała ta sytuacja. To wszystko było jakieś dziwne. Rozejrzała się niepewnie po parku, upewniając się, czy nie zwracają na siebie zbytniej uwagi, na ich szczęście, akurat nikogo nie było w pobliżu. Większość mieszkańców miasta była na ulicach, niż w parku, co było na ich korzyść.

      – Nosisz na palcu magiczną biżuterię i jeszcze się nie domyśliłaś? – Replika wywróciła oczami. Cyntia to zignorowała. Opadła na najbliższą ławkę, wyciśnięta z energii. Rzuciła okiem na pierścień i skrzywiła się do niego. Ten jakby w odpowiedzi zalśnił.

      – Jak to działa? – Sobowtór podrapał się po głowie, nie do końca wiedząc jak to sensownie wytłumaczyć, tak by zrozumiała.

      – Wiem tylko tyle, że jest przeklęty i potrzebuje nosiciela. Padło na ciebie. – Przysiadła się do niej, zarzucając nogę na nogę.

      – Tyle to sama zdążyłam zauważyć, ale dlaczego zamienił mnie w ptaka?!

      – Najwyraźniej uznał to za potrzebne. Nie patrz tak na mnie, co ja ci poradzę? Nie siedzę, w umyślę magicznej biżuterii! – skwitowała, widząc jej niezadowolenie. Cyntia zamyśliła się nad tym, pomału układając to sobie w głowie. Nie było to takie łatwe dla prostej dziewczyny ze wsi. Nie wiedziała nic o magi, przeklętych przedmiotach, ani niczym w tym rodzaju. Ze słyszenia wiedziała, że coś takiego jak czary istnieje, ale nigdy nie była tego świadkiem.

      – Czyli... Daje mi to, co uzna, że jest mi potrzebne w danym momencie? Jest jakimś rodzajem pasożyta? Pomaga mi na swój pokręcony sposób, bym była jego nosicielką?

      – W końcu zaczynasz sensownie myśleć. – Replika przeciągnęła się leniwie na ławce, dając jej czas do namysłu.

      – To dlatego cię stworzył? – kontynuowała myśl.

      – Jak widać. – Ziewnęła znudzona tą dyskusją.

      – A jak długo będziesz... Istnieć? – spytała niepewnie, ale tamta nie wyglądała na urażoną.

      – Tak długo, jak będzie trzeba.

      – Czyli?

      – Skąd mam to wiedzieć?! Jestem i tyle, będziesz musiała się z tym pogodzić! – Cyntia aż podskoczyła, na ten nagły wybuch z jej strony. Ta dziewczyna była dla niej jedną wielką zagadką. Zdecydowanie nie była jej kopią jeden do jeden. Choć Cynti tak jak każdemu zdarzało się czasem zdenerwować i zniecierpliwić, ale nigdy, tak gwałtownie, jak jej sobowtórowi. Postanowiła więc ją już nie drażnić.

      – No dobra, dobra, spokojnie. Na razie skupmy się na powrocie do domu, a potem coś poradzimy na tę całą magię i przekleństwo – odparła Cyntia w obrończym geście.

      Wstała z ławki, a replika zrobiła to samo. Trzeźwość umysłu powoli do niej wracała, gdy mogła znowu skupić się na powrocie do domu, a nie kolejnych dziwacznych zdarzeniach tego dnia. Tyle tylko, że w dalszym ciągu nie wiedziała jak to zrobić. Uznała, że przede wszystkim musiały spytać kogoś o drogę. Z tą myślą, już nieco pewniej, ruszyła ku wyjściu z parku, a sobowtór szedł za nią jak cień. Wtedy uświadomiła sobie pewną kwestię, której jeszcze nie poruszyły.

      – Czy to nie będzie dziwne? No to, że jesteśmy takie same? – spytała, a sobowtór wyrównał z nią krok.

      – Jeśli nie wiesz, to pragnę cię uświadomić, że istnieje coś takiego jak bliźnięta. Za takie powinnyśmy teraz się podawać, jeśli ludzie mają nie uważać tego za "dziwne" – odparła. Szła swobodnie z rękami w kieszeni ogrodniczek. Jakby niczym się nie przejmowała, a cała sytuacja spływała po niej jak po kaczce, w przeciwieństwie do Cynti.

      – A jak masz na imię? – dopytywała, bo był to w sumie dość ważny szczegół, jeśli miały teraz uchodzić za siostry.

      – Nie mam.

      – Jak to? – Tamta w odpowiedzi wzruszyła najpierw ramionami, ale domyśliła się, że taka odpowiedź nie wystarczy Cyntii.

      – No tak to. Przyszłam na ten świat jakieś dziesięć minut temu i nie zdążyłam sobie jeszcze niczego wymyślić.

      – To może... Aura? – zaproponowała niepewnie, nieco obawiając się jej reakcji. Ta jednak znowu obojętnie wzruszyła ramionami.

      – Choć raz przydaje się posiadanie drugiego imienia. Może być, lepsze takie niż żadne – stwierdziła obojętnie, choć jej słowa sprowadziły na Cyntię kolejne pytania. Jak tylko ominęły jakiegoś przechodnia z psem, postanowiła pociągnąć ją dalej za język.

      – Skoro jesteś... No wiesz... To masz moje wspomnienia? – Wyszły z parku i ponownie uderzył w nie tłok hałasów.

      – W pewnym sensie. Widzę je, ale bardziej z boku. Jakbym była tylko widzem – wyjaśniła, choć skupiona była bardziej na otoczeniu, jakim był wąski i tłoczny chodnik. – Ale teraz lepiej ty mi powiedz, jak planujesz się stąd wydostać?

      – Spytam kogoś – odparła Cyntia, po czym od razu podeszła do stojącego obok mężczyzny, który palił cygaro.

      – Przepraszam pana uprzejmie, ale trochę zabłądziliśmy. Czy byłby pan taki miły i mógłby nam wskazać drogę? Chcemy się dostać do wsi...

      – Przykro mi nie mam czasu, właśnie kończy mi się przerwa – odparł, pośpiesznie zerkając na kieszonkowy zegarek. Równie szybko zgasił cygaro, złapał za stojącą przy nogach teczkę i już go nie było.

      – Świetny plan! Tylko wiesz, nie sądzę by ludzie z miasta tak po prostu znali drogę do jakiejś zapyziałej wsi na środku pustkowia – skomentowała replika, ochrzczona imieniem Aura. Cyntia niechętnie przyznała jej rację.

      Nie znała się na ludziach z miasta, ale już na pierwszy rzut oka zdawali się zbyt zajęci swoimi sprawami, by choćby zwrócić uwagę na cokolwiek innego. Od razu przypomniała sobie, dlaczego nie chciała, by Tytus tu przyjeżdżał. Mieszkańcy byli niczym przegniłe jabłka, brudni, śmierdzący, zepsuci i robaczywi w środku. No może prócz...

      – Kotopodobni! – zakrzyknęła, ale jej głos szybko stłumił otaczający je zgiełk.

      – Co z nimi? – spytała zaskoczona Aura.

      – Jeszcze za czasów dziadka, wielu u nas pracowało, na pewno będą w stanie nam pomóc! – wyjaśniła, a nowa nadzieja przywróciła uśmiech na jej twarzy. Aura jednak wyraźnie nie podzielała jej entuzjazmu.

      – To jak szukanie igły w stogu siana albo gorzej! Jak szukanie kota w środku miasta! – skomentowała.

      – Oj nie marudź, tylko pomóż mi szukać. – Złapała ją za szelkę ogrodniczek i zaczęła za sobą ciągnąć.

      Przechadzały się przez zatłoczone alejki, zaglądały do witryn sklepów, a raz niemal wpadły pod koła wozu, ale nigdzie nie dostrzegły ani jednych kocich uszu, czy ogona. W końcu w próbie desperacji Cyntia zaczepiła jakąś kobietę, w bufiastej sukience i gustownym nakryciu głowy. Jednak gdy tylko z jej ust padło słowo kotopodobni, na twarzy kobiety pojawił się grymas odrazy. Przyjrzała się obu dziewczyną od stóp do głów. Następnie mlasnęła i wyraźnie niechętnie odezwała się do nich.

      – Tych sierściuchów, najlepiej szukać pod mostem. Tam, gdzie ich miejsce. – Nim Cyntia zdążyła ją o cokolwiek więcej zapytać, kobieta z wyraźnie wyższych sfer jak na ich progi, odwróciła się napięcie i poszła sobie, dystyngowanym krokiem.

      Cyntia za to stała oszołomiona, nie wierząc własnym uszom. Jak taki miły, sumienny i pracowity lud, może być traktowany z taką pogardą? Czy to przez ich wygląd? Naprawdę wystarczy tylko trochę futra, ogon i inne uszy, by stać się w czyichś oczach gorszym? Nie pojmowała tego.

      – Chyba pytanie ludzi nic nie da... – stwierdziła w końcu, gdy wyszła z szoku.

      – Ciekawe jak na to wpadłaś? – spytała ironicznie Aura, stojąc tuż obok niej.

      – Masz może lepszy pomysł?! Na razie to, zamiast mi pomagać, tylko łazisz za mną i krytykujesz wszystko, co robię. No słucham, jakieś pomysły? – Postawa towarzyszki, powoli coraz bardziej ją drażniła. Zaczynała już żałować, że pierścień musiał nadać jej kopii akurat taki charakter. Za jakie grzechy? Nie mógł chociaż sprawić, by była przy tym bardziej pomocna?

      – Rozdzielmy się – odparła Aura, zaskakując Cyntię.

      – Przecież nie znamy żadnej drogi, niby jak się potem odnajdziemy? – spojrzała na nią z ukosa, rozważając, czy to nie jakiś podstęp, by uciec. Jej przypuszczenia wzmocnił uśmiech, jaki pojawił się na twarzy Aury, jakby przeczuwała co teraz myśli. Coraz bardziej rozważała opcję, że może nowa bliźniaczka, rzeczywiście ma dostęp nie tylko do jej wspomnień.

      – Możesz uwierzyć mi na słowo. Nie jestem w stanie oddalić się od obrączki na zbyt długo – odparła, wskazując na rękę Cynti. Ta mimowolnie zerknęła na pierścień. Wygląda niewinnie, w sumie tak jak Aura.

      – Jesteś od niego zależna? – Ta cała magia, mimo swoich wyraźnych wad i chaotyczności, zaczynała ją mimowolnie fascynować. Ile ta biżuteria może jeszcze zrobić, jak daleko może się posunąć?

      – Można to tak ująć – odparła zdawkowo. Najwyraźniej nie chciała się rozwodzić dłużej nad tym rzekomym połączeniem, Cyntia przyjęła to z zawodem.

      Nim zdążyła pokusić się o kolejne pytanie, Aura już zaczęła zmierzać w przeciwną stronę ulicy, machając jej na pożegnanie. Nie widząc sensu w próbie zatrzymania swojego sobowtóra, która najpewniej i tak by postawiła na swoim, ruszyła w drugim kierunku. Wróciła do wypatrywania znajomych twarzy, z nadzieją, że Aura nie zostawi jej na pastwę losu, albo gorzej, że nie sprowadzi jakiejś katastrofy. Nie wiedziała, czego się po niej spodziewać, mogła tylko mieć nadzieję, że rzeczywiście ma szczere intencję. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro