Родина

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Więc... jak się trzymacie?

Tego wieczoru udało im się zebrać razem w gajówce. Wszyscy siedzieli na leżance, poza leśniczym, polsko-ukraińskim Arkadiuszem, który tkwił przy drzwiach na ziemi.

- Cóż, jak mamy się trzymać? - westchnął Antek. - Matka cały czas się wydziera. Myślałem, że nie wydostanę się dzisiaj z domu.

- A ty, Piotrek? - ciągnął Kacper, spoglądając na towarzysza po prawej.

A konkretnie na jego opuchnięte lico.

- Ojciec - Piotrek odpowiedział na niewypowiedziane pytanie.

- Ojciec cię potłukł? Za co znowu?

- Niech zgadnę - Hania uniosła się na kanapie, nagle zainteresowana ich rozmową. - Poszło o Marię.

Piotrek tylko spojrzał na nią z grymasem.

- Miałeś przestać się z nim kłócić - Antek przypomniał koledze zaniechane postanowienie.

- Dobrze przecież zrobił.. Jak można tak potraktować własną córkę. - wybełkotał Jasio. - Chociaż tyle ojcu pokazał.

- To wcale nie czyni tego przyjemniejszym - Piotrek zakrył podbite oko dłonią. - Ale prawda, satysfakcja była.

Kolejni konspiratorzy weszli do środka.

- Isia! - zawołała Hania.

-Hania! - odrzekła Isia. Uścisnęły się na powitanie.

- Myślałam, że miałaś zrezygnować ze spotkań.

- Bo miałam. Matula kazała. Wiesz, po ostatniej akcji... Ale tatko osobiście ją przekonał - tu spojrzała na stojącą obok postać, Stanisława Czerwińskiego.

To on był powodem jej obecności w konspiracji. Jako działacz społeczny, był jednym z pierwszych ludzi, którzy weszli w podziemie. I, ku jego niechęci, córka szybko poszła w jego ślady.

- Gadane widzę macie, dowódzco. - rzuciła Hania. - Dziękujemy. Co byśmy zrobili bez Isi?

Czerwieński uśmiechnął się prawie nieprzyjemnie. - To dobre pytanie. Więc baczcie na nią uważniej. - z ostatnim zdaniem surowym wzrokiem zmierzył siedzących młodzieńców, w jego mniemaniu winowajców całego incydentu z podziemiem ukraińskim.

Usiadł na stołku, naprzeciwko kanapy, i rozejrzał się po obecnych. Potem zwrócił się do Piotrka:

- Gdzie twoja siostra?

Piotrek przełknął ślinę. 

- Marysia się pochorowała - wyręczył go Jasio, pospiesznie unosząc dłoń. - bardzo się.. pochorowała.

- Rozumiem. W takim razie zacznijmy spotkanie. 

Wyprostował się, a w jego głosie zabrzmiała niepokojąca powaga.

- Jak sami zauważyliście, Sowieci stąpią nam po piętach. Nasza praca jest bardziej zagrożona niż kiedykolwiek. Brak kontaktu z Włodzimierza. Z Łucka mówią, że będą "informować na bieżąco" - kpiący cudzysłów w powietrzu podkreśla frustrację już i tak wyraźnie malującą się na jego twarzy. - Otrzymałem rozkazy, że w miarę możliwości trzeba zawiesić większą walkę, a przede wszystkim jak najgłębiej się zakonspirować.

-Słucham! - oburzył się Antek. - Jak mamy się pozbyć tych skurwieli, skoro nic nie będziemy robić?

-Jak na razie to oni pozbywają się nas - Hania odrzekła potępiająco. 

-Pozbędą się nas nawet jeśli będziemy się chować! - zacisnął pięści.

- Wycofanie się w tym momencie byłoby dla każdego najlepszym wyjściem - tłumaczył zmęczony Stanisław - Musimy poczekać na lepszy moment.

-Zgadzam się - powiedziała ochoczo Isia, popierając ojca. - Polska potrzebuje nas żywych. Wiem chłopaki, że walka jest budująca, ale nie bądźmy samobójcami.

Czerwiński rozejrzał się po pokoju, ale wszyscy patrzyli na niego w milczeniu.

- Dobrze - powiedział po chwili - musimy przedyskutować, co może się wydarzyć w przyszłości. Praca w tym miejscu przez dłuższy czas może stać się niebezpieczna. Być może będziemy musieli przenieść bazę w głąb lasu..

Hania prychnęła, krzyżując ręce na piersi. - Nie zostałabym w lesie - powiedziała.

- Tak przypuszczałem - odpowiedział niecierpliwie.

-Znam kilku chłopów, którzy nie mieliby nic przeciwko, by użyczyć nam części majątku. Moglibyśmy przenieść tam część spotkań, a inne kontynuować tutaj - zaoferował Jasio.

- Co w ogóle byśmy robili? - zapytał naburmuszony Kacper. - Przecież zawieszamy działania.

-Dzielili się wiadomościami. Informowali o postępach Rosjan. A przede wszystkim szykowali się do wejścia Niemców.

Otworzył usta, żeby drążyć niewątpliwie fascynujący temat przyszłej wojny, ale przerwało mu głośne walenie w drzwi. Zgromadzeni szybko poderwali się na nogi.

Arkadij podszedł do wejścia. Gdy pukanie się powtórzyło, odryglował je i z dudnieniem serca uchylił.

Potem odetchnął z ulgą.

- Nikodem. Ale żeś nas nastraszył.

- Przepraszam - powiedział chłopak z niemal wojskową dyscypliną w głosie.

-Co się dzieje?

- Mamy gości - odpowiedział cicho, spoglądając za siebie w głąb lasu. Drzewa szeleściły niepozornie, a ich mnogość tylko potęgowała poczucie czyjejś obecności. -Upewnijcie się, że wszyscy się ewakuują. W odstępach - polecił i naciągnął czapkę na głowę, ruszając w tylko sobie znanym kierunku.

Arkadiusz wrócił do chałupy, mierząc każdego wzrokiem. 

-Zginiemy?- wydukała Isia.

-Dobierzcie się w grupy - powiedział Myślę, że to tylko Ruscy szukający alkoholu, ale nie możemy być bezpieczni. Trzeba się rozejść.

Pierwsi ewakuowali się Jasio, Piotrek i Antek. Wielka chęć, by nie spotkać żadnych Rosjan, uciszała chłopców w sposób, którego nie pobiją żadne groźby i rozkazy dowódcy. 

Zarośla gęstniały ponuro nad ich głowami, pojedyncze jodły sterczały jak na warcie.

-Nie wiem, czemu mu ufamy - mruknął w końcu Jasio, przedzierając się przez gęstwinę.

-Dowódca mu ufa - tłumaczył Piotrek. - A my ufamy dowódcy.

- Nawet dowódca czasem się myli. To Ukrainiec, a im się nie ufa.

- Arkadiusz wydaje się dobry - Piotrek wyraził wątpliwość. Co prawda ukraiński pierwiastek go w nim raził, ale czuć było od niego swoistą polskość.

-Wydawać to ci się każdy może miły!

-Jezu, Janek, co ci odwala - Antek otworzył szerzej oczy. - Nigdy taki nie byłeś.

Jasio zamilkł. Sam widział swoje podburzenie, ale nie mógł nad tym panować. Nie kiedy..

- Nie mów że chodzi o moją siostrę - Piotrek skrzywił się w politowaniu. Wiedział, że była ładna, w końcu dzielili 50% genów, ale bez przesady.

- Cóż, dziwne, jakby nie chodziło! - oburzył się Jasio. - To moja.. nasza przyjaciółka. A oni nam ją zabrali.

-Przecież jej nie zabili- Antek podrapał się po żuchwie.

-Gorzej, Antek - Piotrek podłapał temat, jego głos był pełen grozy. - Dużo gorzej.

- Bez przesady... to tylko małżeństwo.

-Absolutne poniżenie! Nie tylko odebrali nam ją, ale wzięli do siebie. Zamknęli w tej swojej chacie... Bóg wie, co jej teraz robią.

-Myślisz? Bo miałem wrażenie, że oni też za wiele nie mieli z tym wspólnego...

- I to cię sprowadzi do nikąd, Antek. Nie docenianie wroga.

-Jak ona w ogóle się czuje?- zapytał Antek, chcąc zejść z tematu.

Piotrek zamyślił się nieco. Oczyma wyobraźni przywołał wspomnienia z zeszłego tygodnia.

---

-Jesteś takim idiotą.

Chłopak spojrzał w dół, by zobaczyć zapłakaną twarz Marii.

- Nie powinnaś mnie tak nazywać - westchnął. -To nie jest miłe.

- Więc powinieneś przestać pakować się w rzeczy, których wiesz, ze nie wygrasz! Ojciec? Naprawdę Piotrek?

-Ach, do licha, nie płacz- wypalił, przyciągając ją do uścisku.

- Nie bądź takim lekkomyślnym idiotą, to nie będziesz doprowadzać mnie do płaczu!

-Nie mogę nim nie być, kiedy to część tego kim jestem.

Maria wywróciła oczami. Czasami doprowadzał ją do szału.

- Obiecaj, że będziesz mnie odwiedzał - rozkazała po chwili milczenia, patrząc na niego poważnie.

-Obiecaj, że pozostaniesz Marysią - odrzekł, prostując się i oddając powagę postawy. - Nie będę odwiedzał żadnej Marusi czy Mariuszki.

Dziewczyna wybuchła mokrym śmiechem, ścierając łzy z policzków. - Obiecuję.

Wasyl wywrócił oczy z politowaniem. Od dziesięciu minut siedział w wozie, czekając, aż załadują go dobytkiem życiowym dziewczyny. Ta jednak nie wydawała się spieszyć.

Co chwilę błąkała się od jednego Polaczka do drugiego, na przemian płacząc i się śmiejąc, a on zaczynał wątpić w jej stabilność emocjonalną.

Jasne, też nie był szczęśliwy tą sytuacją, ale istniały pewne granice przyzwoitości.

- Maria - wyszeptała Isia, gdy wspomniana dziewczyna do niej podeszła. Wybuchła płaczem, łapiąc przyjaciółkę ramiona.

- No już, już - Maria poklepała ją po plecach. Nie sądziła, że ktoś teraz może być bardziej załamany niż ona.

- Proszę, odwiedzaj nas. Jak najczęściej!

- Postaram się - wydukała, próbując nabrać powietrza. Spojrzała na stojącą obok Hanię.

Czarnowłosa kiwnęła głową i podeszła do szlochającej towarzyszki, odciągając ją.

-Zawsze to wy możecie mnie odwiedzić- przypomniała Maria.

Jej przyjaciółki wymieniły się nerwowymi spojrzeniami, po czym powędrowały nimi ku wozowi, na siedzącego w nim Ukraińca.

- Chyba sobie na razie odpuścimy.

- Ale za to ty możesz odwiedzać nas! - dodała pospiesznie Isia. Jej oczy wyraźnie mówiły to, co nie mogło zostać wypowiedziane. "To jest forma ucieczki. Korzystaj"

-Na pewno wpadnę. 

Odwróciła się i odeszła. Niedaleko, bo prawie wpadła na stojącą w pobliżu osobę.

Jej grymas się powiększył, gdy zauważyła kto to.

- Co to za mina? - zdziwił się ojciec. Wyciągnął rękę, chcąc poprawić jej chustkę, lecz odskoczyła.

- Głupiaś? - zapytał naburmuszony, gdy unikała kolejnych prób nawiązania kontaktu. W końcu udało mu się złapać jej nadgarstek. 

 Widząc gniewny wyraz twarzy córki, zastygł. Stali tak w milczeniu, miliony niewypowiedzianych słów wypełniało przestrzeń między nimi. Smutny wzrok ojca prawie ją zagiął, lecz miała zbyt wiele dumy, by odpuścić.

- Nu szczo, czas jichać! - wtrącił Jarik, pchając się między nich i łapiąc nowego członka rodziny pod łokieć. 

Zatrzymali się przy pojeździe. Teść pomógł jej wejść, po czym sam do niego wskoczył, siadając w kierownicy. Ojciec wraz z Borysem wstawili na wóz zdobiony kufer oraz mniejszą już bednię. Piotrek przyprowadził jeszcze krowę.

Już mieli ruszać, gdy matka dziewczyny szybko podbiegła, i stanąwszy na palcach z całej siły przytuliła córkę. Tu Maria nie stawiała oporu: oddała uścisk najmocniej, jak potrafiła. 

- Zahrybaj maty żar, budie tobie doczki żal - śpiewała Natalija tradycyjną pieśń przenosin, a wraz z nią parę innych weselnych kobiet. 

- Zobaczymy się wkrótce - powiedziała matka i starła z policzków córki łzy. - Obiecuję.

Wóz odjechał. Stukot kopyt z każdą minutą cichł, stawał się echem, wraz z gorzkim płaczem Marysi. 

---

Jechali już jakieś dwadzieścia minut. Chociaż "jechali" to dużo powiedziane, raczej powoli przemieszczali się wzdłuż błotnistej szosy.

Podróż była okropna, a powóz musiał zatrzymywać się w nieskończoność i być pchanym, bo otaczało ich morze błota. Maria uznała to za niezaprzeczalny dowód sprzeciwu Boga wobec jej ślubu. Niebiosa robiły wszystko, by nie dotarła do nowego domu.

Z drugiej strony, chciała jak najszybciej zejść na ziemię. Nogi jej ścierpły, a plecy bolały od nienaturalnej pozycji, w której się utrzymywała. Nie mogła nie - inaczej stykałaby się ramieniem z siedzącym tuż obok Wasylem.

On z kolei wydawał się tym nie przejmować. Z zamyśleniem odprowadzał mijane przez drzewa, pola, lub pojedyncze domostwa. Byli już w tej słabo zaludnionej części wsi, bliżej lasu.

Nigdy nie przeszkadzało mu miejsce, w którym mieszkał. Nie czuł się gorszy - sytuacja jego rodziny była identyczna, co większości mieszkańców Wołynia. To nie była kraina bogatych ludzi.

Zazdrosny głos w jego głowie przypominał mu jednak, że Polacy nie byli jak większość mieszkańców. Ich życie, dom, okolice, to wszystko było miodem i mlekiem płynące.

W końcu dotarli. Chłopak zeskoczył z wozu i okrąża go do tyłu, by wyładować bagaż. Pan Kotygoroszko poszedł w jego ślady, uprzednio pomagając zejść chwiejącej się Polce. Odsunęła się nieco, chcąc im zrobić przejście. Zamiast tego oceniła gospodarstwo.

Chata nie była jakoś bardzo mała. Jej wygląd jednak Marii nie powalił. Oczywiście nie rozpadała się, aż takiej tragedii nie było. Ale przygnębiająca szara biel, nijakość, ponurość nieco mieszają dziewczynę.

W myślach notuje, by coś tu na wiosnę posadzić, wzorki gdzieniegdzie pomalować.

Polna droga chlapała pod ich kozakami. Śliska glina rozlewała się jak bagno, jeszcze bardziej spowalniała i tak już niezbyt szybkie ruchy.

Tak w końcu zbliżają się do płotu gospodarstwa, za którym widać mały ogródek warzywny. Psy na ich widok wybiegły z bud i zaczęły szczekać, a Maria odskoczyła.

- Chyba się nie boisz - Wasyl zakpił, poprawiając uchwyt na niesionym kufrze. Zadziwiająca osoba. Z jednej strony pchała się do krwawych działań konspiracji, z drugiej uciekała jak dziecko.

- Nie boję się! - spiorunowała go wzrokiem. Między zaskoczeniem a wystraszeniem była przecież kolosalna różnica.

Weszli w malutki ganek wsparty na czterech drewnianych słupach. 

Słychać było zamieszanie. Po dwóch minutach szurania i przytłumionych rozmów klucz w zamku został przekręcony. 

- Wasia! - chuda twarz dziewczynki, mniej więcej siedmioletniej, wykrzywiła się w uśmiechu. Szeleszcząc krasną spódnicą, otworzyła drzwi na oścież.

- Sonia - Ukrainiec odłożył skrzynie i przykucnął, by być mniej więcej na tym samym poziomie co bratanica. - Co ty tu robisz? Katia nie mówiła, że wpadniecie.

- Mama mówiła, że będą goście - odrzekła, wieszając się na jego szyi. Nim jednak oddał uścisk, odsunęła się, zobaczywszy stojącą za nim sylwetkę.

Maria zacisnęła usta. Twarz Ukrainki była nieczytelna, a ona zastanawiała się, po kim odziedziczyła te zrzucającą z kolan ekspresję.

- To ta twoja żona? - zapytała, wskazując palcem na Polkę.

Wasyl skrzywił się nieco, już zdążył zapomnieć, że ona tam stała. Otworzył usta, chcąc odpowiedzieć, ale wyprzedził go ojciec.

- Sonia, dajże im do chałupy wejść - upomniał wnuczkę starzec. Wyminął trójkę młodych i wlazł do środka.

Dziewczynka wydęła usta, ale posłusznie podążyła za nim, szykując w głowie pytania, którymi zbombarduje nową członkinie rodziny.

Wasyl niezbyt delikatnie huknął kufrem o podłogę, toteż jej twarz wykrzywiła się w irytacji. Jednak nie oddał spojrzenia, tylko minął ją i ruszył do izby. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, podreptała jego śladem.

Mówi się, że dom odzwierciedla charakter właściciela. Jakkolwiek źle prezentowało się gospodarstwo z zewnątrz, środek dość urzekał.

Gdyby Maria miała określić go jednym słowem, powiedziałaby, że był przytulny. 

Haftowane ręczniki były wszędzie. Wisiały nad drzwiami, nad oknami, układane były na ławie, a te najpiękniejsze i najrozmaitsze pokrywały równie liczne ikony. Izba była także ozdobiona wielobarwnymi malowidłami. Przedstawiały ornamenty różnych roślin i geometrii, figury ptaków i innych zwierząt. Zdawały się nieść sobą jakąś baśń, historię, pełnić spójną całość. Nie wiedziała, kogo obdarzono tak hojnym talentem artystycznym, ale od razu wykluczyła Wasyla.    Obok stał piec - równie biały co reszta wyposażenia, obłożony garnkami, miskami i innymi naczyniami. 

Pokuć z kolei była prawosławnym "świętym kątem" i chyba najładniejszą częścią gospodarstwa. Obwieszona ikonami, pękami kłosów, ziół i kwiatów, budziła zachwyt i uznanie. Ikony Jezusa i Matki Bożej zostały oprawione w specjalny haftowany ręcznik - tak zwany bożnik. 

Wszystko dawało klimat tak ciepły i po prostu miły, że poczuła się trochę lepiej.

- Mam nadzieję, że podróż była przyjemna - wystające spod chusty włosy podskoczyły wraz z głową siedzącej przy stole Kateryny.

-Nie ma co narzekać - odparł wymijająco Wasyl. - Czy Symon... - zaczął formułować dręczące go pytanie.

- Nie mógł się dziś zjawić - wyraźnie się odprężył na te wiadomość. - Miał coś do załatwienia... Ah, Gdzie moje maniery - powiedziała nagle Katia, wstając od ławy.

Podeszła bliżej i ścisnęła dłoń Polki, podnosząc ją lekko. Maria miała wrażenie, że bada jej całą strukturę, przez skórę, mięśnie, aż do kości. - Marysia, prawda? Jestem Kateryna. Bratowa Wasi.

- Miło poznać - Polka uśmiechnęła się niepewnie, notując zdobyte informacje. A więc miał brata. Ciekawe, czy byli podobni.

- Nie miałam okazji przywitać się na weselu - westchnęła, puszczając ją w końcu. Wskazała na krzesła, zachęcając, by usiedli. - Wyglądaliście cudnie. Naprawdę szkoda, że fotograf nie dojechał.

- Nie łaskaw opuścić ten swój Lwów - prychnął Wasia, zajmując miejsce. Do ostatniego słowa specjalnie użył polskiej wymowy. Nie mógł oprzeć się doczepianiu do narodowości. Mężczyzna był już na weselu Symona i od razu nie przypadł mu do gustu.

Typowy, zadufany Lach z dużego miasta.

- No no, nie płacz już. Jeszcze zrobimy wam portret - Kateryna poklepała chłopaka po plecach. Jego twarz pokryła się grymasem.

- Bardzo się cieszymy, że jesteś częścią naszej rodziny- powiedziała, przenosząc wzrok na Polkę.

Dziewczyna zastanawiała się, czy próbowała oszukać ją, Wasyla czy samą siebie.

-  Oczywiście, możesz być  niespokojna, wiedz jednak, że teraz to także twój dom i możesz na nas liczyć.

Dobroć kobiety nieco uspokajała jej duszę. Wystarczyło jednak ostrożne zerknięcie na Wasyla, by zobaczyć, że jego lodowate spojrzenie zdecydowanie nie zgadzało się z tymi zdaniami.

- Nie mieszkamy tutaj, ale często gościmy, więc jakbyś potrzebowała wsparcia, służę pomocą.

Pan Kotygoroszko zdjął z kolan Sonię, zwracając głowę ku domownikom. - Katia, gotowałaś coś dzisiaj?

Kobieta spojrzała na niego z zamyśleniem, jakby nie rozumiejąc pytania. Jej nerwowość zdawała się przebijać tą Marii. - Ach, tak. Bym zapomniała - powiedziała i ponownie wstała od stołu.

Wasyl nie słuchał ich rozmowy. Błądził myślami tam, gdzie nie mógłby teraz być. Zastanawiało go, czym tak zajmował się Symon, czy jego towarzysze zajęli się czymś bez jego wiedzy, czy już całkowicie go wykluczyli..

Potrząsnął głową, jakby faktycznie mógł w ten sposób odgonić ponure myśli.

- Katia - zmarszczył brwi, gdy szwagierka zaczęła mu wpychać przed twarz. - Nie jesteśmy głodni.

- Co to znaczy "nie jesteśmy"? - kobieta dzióbnęła go kopystką w pierś. - Patrzcie no, ledwie dwa dni minęły a ty już żonie prawo głosu odbierasz. Całyś jak twój braciszek.

Ignorując jego złowrogie spojrzenie, popatrzyła pytająco na Polkę.

- Zjadłam przed drogą. Nie mogłam odmówić - powiedziała ciut skruszona, a Ukrainka pokręciła głową w irytacji. Postawiła miskę przed teściem, uradowanym na ten widok. 

- Czemu brzmisz tak dziwnie? - zapytała Sonia, kładąc głowę na stole -
Batko mówi, że jak nie poprawię wymowy, to nie będę dobrze mówić do końca życia. Czy ty tak miałaś?

Marysia westchnęła. Starała się mówić po ukraińsku, bo oczywiście znała ten język. Nigdy jednak nie trudziła się z opanowaniem akcentu. Pomyślała, że czas to naprawić. 

Może się przydać.

- To nie Ukrainka - wytłumaczyła Kateryna, mierząc córkę upominającym wzrokiem. Ta niechętnie się wyprostowała. - I nie brzmi dziwnie, nie mówi się tak ludziom.

- Wygląda jak Ukrainka - upierała się dziewczynka.

- Nie da się "wyglądać jak Ukrainka".

- Oczywiście, że się da - wtrącił Wasyl, gotów bronić płci pięknej swojego narodu.

- Niby jak? - Kateryna uniosła na niego brew.

Chłopak otworzył usta, ale szybko je zamknął, nie mogąc znaleźć odpowiedzi.

- Cóż, na pewno nie da się pomylić jej z Polką - stwierdził w końcu.

- A jak wygląda Polka? - zapytała Sonia, coraz bardziej zagubiona.

Ukrainiec prawie wstał, już zbierając na języku nieprzyjazne dzieciom słowa. Maria też zjeżyła się nieco, gotowa odeprzeć nadchodzące oszczerstwa. Do konfrontacji jednak nie doszło, bo wzrok ojca zaczął wypalać się na licu chłopaka, który posłusznie się zamknął.

Kateryna odchrząknęła. - Twój ukraiński jest bardzo dobry. Może opowiesz nam coś o sobie? Twój dom był dość zaskakujący. Taki.. niepolski.

- Cóż, odkąd.. zmieniła się władza, polskie domy nie były zbyt... bezpiecznym miejscem - Maria odruchowo złożyła ramiona na piersi. - Tatko dogadał się z przyjacielem rodziny, i wymieniliśmy się gospodarstwami.

Wymiana była daleka od opłacalnych. Oddali bardziej komfortowe warunki życiowe, jednak kiedy w cenę wchodziła sowiecka wizyta, najważniejszym było jak najbardziej się "zakopać" wśród tutejszych.

- To bardzo mądra decyzja. - stwierdziła Katia. - Ale musiała być trudna.

- Dom był bardzo ładny, co ułatwiało cały ten proces - dziewczyna uśmiechnęła się lekko. - Ten również jest piękny, więc będzie podobnie - dodała, nawet nie myśląc o tym, co mówi. Słowa przyszły same, motywowane śmiesznym, nielogicznym uczuciem.

Dobry Boże, czy ona próbowała się im podlizywać? Piotrek by ją udusił.

Zdanie jednak podziałało. Teść i Sonia uśmiechali się do niej, Kateryna wydawała się spokojniejsza. Nawet Wasyl wydawał się mniej szorstki, co zwykle, jakby jego kolce zostały chwilowo stępione.

- Katia. Marusia pewnie jest zmęczona. Może dajmy jej odpocząć.

Ukrainka skinęła teściowi w zgodzie.

-Sonia, zaprowadzisz Marię do pokoju? -wywołana dziewczynka energicznie pokiwała głową i zeskoczyła z krzesła. Okrążyła stół i zatrzymała się przy Polce.

- Chodź - powiedziała, łapiąc ją za rękaw koszuli. Ta spojrzała na nią tępo i wstała. Coś w jej głosie było, co działało na innych autorytarnie. Mały diabełek.

Przeszły całą izbę by następnie wejść do bocznej, mniejszej. Prawie jedną trzecią zajmował w niej siennik, nad którym wisiały kolejne ikony. 

- Więc.. nie mieszkasz tutaj? - zagadnęła Maria.

-Nuh-uh. Ale blisko. 

- A więc.. mieszka tu tylko twój wujek. I dziadek - drążyła, czując jak narasta w niej lekka panika. Dotychczas odległa wizja dzielenia miejsca z terrorystą stawała się rzeczywista.

- Tak - Ukrainka zmarszczyła nieco czółko, myśląc nad czymś. Dotknęła parapetu, z którego spadło trochę kruszcu. - I babcia.

- Babcia? - Maria spojrzała na nią z zainteresowaniem. Nie spotkawszy ani razu rodzicielki chłopaka, doszła do wniosku, że po prostu jej już nie ma.

- Mama Wasi - wytłumaczyła cicho dziewczynka, spuszczając wzrok na podłogę. - Ale ona nie jest fajna. Nie lubi rozmawiać.

Polka próbowała coś powiedzieć, zapytać, zmienić temat. Zamiast tego patrzyła w ciszy na Ukrainkę, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch na tym chwiejnym, nowym gruncie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro