I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zaśnij maleństwo jak spać się godzi dziecinie.

Świat to przekleństwo, wygrywa zły, dobry ginie.


Słońce przebijało się przez zamglone niebo, oświetlając okrytą jaszmakiem twarz Ewy. Dziewka przymknęła oczy, jakby rozdrażniona blaskiem, który nie miał prawa świecić nad jej pohańbioną głową.

Spuściła wzrok, stawiając ostrożnie krok za krokiem, skupiona, by nie potknąć się o jakiś kamień czy nogę współtowarzyszy, gdyż wówczas jej los byłby straszny. Nosiła w sobie dziecko wroga i oprawcy, wkrótce widomy znak jej wstydu i poniżenia, ale równie okrutna byłaby jego strata. Czy człowiek, który ją kupił, zatrzymałby pochód i pozwolił zaznać odpoczynku i spokojnie wyzdrowieć? Nie, zostawiłby ją w szczerym polu, aby wykrwawiła się na śmierć, jeśli wcześniej nie dopadłby jej i nie dobiły dzikie hordy Kozaków lub Tatarów. Była młoda i do niedawna niewinna, ale słyszała opowieści o nieszczęsnych kobietach, które traciły potomstwo w łonie, i później konały wiele dni, w strasznych bólach, czując powoli uchodzące życie.

,,Umrzeć nie byłoby złem" myślała sobie. ,,Umrzeć i przestać znosić hańbę, poniżenie, ból i strach... Ale umrzeć szybko, cicho, pozwalając duszy spokojnie ulecieć ku niebu, nie konać w męczarni przez wiele dni".

Podniosła nieśmiało wzrok ku chmurom, które znów pociemniały i nie dopuszczały do niej żadnego skrawka światła, jakby pokazując, że szczęście i nadzieja się dla niej skończyły. Czymże zawiniła? Bywała czasem nieposłuszną, gniewała się na ojca, jednak nie ma ludzi bez skazy, a ona zawsze starała się być pokorną, czystą i dobrą, miłującą Boga i ludzi. Codziennie modliła się szczerze o pokój dla ojczyzny, błogosławieństwo dla ojca i brata, i tylko trochę szczęścia dla siebie. Co uczyniła złego, że Stwórca odwrócił od niej oczy, odebrał jej ojca, oddał ją na poniewierkę niewiernemu bezecnikowi, który trzymał ją w swoim namiocie, bił i kopał, brał brutalnie, nie zważając na łzy i prośby, tak że leżała potem skulona w kącie, błagając, by to się skończyło i Adurowicz w końcu ją zabił. Nie liczyła już na nic dobrego dla siebie. Wiedziała, że zdarzało się odbijanie czy wykupowanie branek, ale wstyd byłoby jej pokazać się bratu i ludziom po tej hańbie. Żaden mężczyzna nie wziąłby zhańbionej, a nawet gdyby ktoś się ulitował, jak mogłaby skazać go na życie z nieczystą, zrozpaczoną kobietą, która nie dałaby mu się nigdy dotknąć, tak bardzo bowiem ją to mierziło? Schronienie mogłaby znaleźć w klasztorze, ale i tam wydawałaby się sobie plugawa, niegodna służenia Panu. Tęskniła więc do śmierci, choć wiedziała, że to grzech.

Śmierć jednak nie nadeszła, a wręcz przeciwnie, pojawiło się w niej nowe życie. Gdy drżącym głosem, ze zbolałą, pobladłą twarzą wyznała Adurowiczowi, że chyba jest ciężarna, uśmiechnął się dumny z siebie, ale jej los się nie poprawił. Tatarski syn wiedział, że nie zabierze jej ze sobą w dalszą drogę, że nigdy nie ujrzy swojego pierworodnego, nie obchodziło go więc, czy dziecię narodzi się, czy umrze w łonie matki. Ewa nadal musiała nosić drwa na opał i wiadra z wodą, prać i gotować, ale Adurowicz już się do niej nie zbliżał i czasem tylko lekko łajał, co było pewną ulgą. Potem śniegi stopniały i wojska tatarskie musiały stawić się przed obliczem sułtana i chana krymskiego, toteż Adurowicz wystawił ją na targu i sprzedał jako zwykłą niewolnicę do Stambułu.

Jej stan znów zdawał się ją ocalić, bo powiedziano jej, że będzie posługaczką. Będzie przygotowywać strawę, prać ubrania i sprzątać jak prosta chłopka, ale ponieważ była ciężarna, z wystającym brzuchem i obrzmiałą twarzą, nikt nie weźmie jej do łoża i nie zrobi z nią już tych okropnych rzeczy, których bardzo się bała. Przynajmniej póki znów nie stanie się ładna.

,,Nie chcę być ładna" powtarzała sobie. ,,Chcę być gruba, ze spuchniętą, poplamioną twarzą i potarganymi włosami, z brzydką, odstającą skórą."

Dziecko kopnęło ją mocno, chcąc widocznie przypomnieć o swym istnieniu, a ona zadrżała ze zgrozy. W takich chwilach myślała, że dobrze może, że jej ojciec został zabity, a Adam był gdzieś daleko i już nigdy jej nie zobaczy, nie spojrzy na jej ociężałą postać, a ona nie będzie musiała powiedzieć mu, że to od dziecka jego wroga, zdrajcy Rzeczpospolitej, człowieka, który zabrał jej wszystko, co posiadała, i zostawił po sobie owoc w jej łonie, aby nigdy już nie mogła o nim zapomnieć.

,,Ewka, nie myśl tak, to grzech" obwiniała siebie. ,,Cóż ono zawiniło?".

,,Niczym jeszcze" odpowiadała sobie. ,,Ale co jeśli ma w sobie złą krew, co jeśli urodzę kolejnego niewiernego Tatara na zgubę swoich?".

Dziecko musiało czuć jej nerwy, bo ruszało się coraz silniej i bardziej niespokojnie, a ją bolały plecy i nogi, toteż chodziła coraz wolniej i wolniej, aż rozgniewała tym swojego pana, który krzyknął na nią: ,,Acele", aby się pośpieszyła. Próbowała, ale była zbyt zmęczona i nieszczęśliwa, toteż mężczyzna chwycił za bat i dopadł do niej, bijąc ją po ramionach, jak konia.

— Panie, litości, nie bijcie! — błagała rozpaczliwie Ewa, zasłaniając siebie i swój wystający brzuch, choć nagle naszła ją myśl, czy nie powinna pozwolić się zbić w głowę, tak mocno, by uszło z niej życie, a jej męki się skończyły.

— Czy on nie widzi, że ona ciężarna? — odezwał się jakiś delikatny, przestraszony głos. Ewka uniosła głowę i ujrzała, że tuż obok szła Zosia Boska, w innym pochodzie, przy boku bogato odzianego człowieka, który prowadził ją z troską, jak córkę.

Zosia nachyliła się nad starym Turkiem i szepnęła mu coś do ucha, a ten podszedł do jej pana, ratując ją w ten sposób od dalszych razów. Rozmawiali przez chwilę, mówiąc słowa, których nie rozumiała, po czym właściciel Zosi ujął ją za ramię i powiedział, zaciągając mocno:

— Pójdziesz z nami, çocuk.

Ewka skinęła głową i szybko pobiegła w stronę Zosi Boskiej, która przytuliła ją do siebie, i obie rozpłakały się w swych ramionach.

Stary Turek dał drugiemu mężczyźnie małą sakiewkę ze złotem, za bezcen kupując ciężarną niewolnicę, która i tak do niczego się nie przyda. Ewa oparła się na ramieniu Zosi, a ta, prowadząc ją, mówiła cicho:

— Ten dobry człowiek, pan Karim, powiedział mi... powiedział, że jego syn potrzebuje kobiety i że mnie nie ukrzywdzi. Nie chcę żadnego mężczyzny, wierz mi, Ewka, ogarnia mnie rozpacz na myśl, że znowu ktoś mnie weźmie jak Azja... — Umilkła, przypomniawszy sobie, że Ewa niegdyś sama była zakochana w Azji, ale ta dała jej znak ruchem głowy, by mogła mówić dalej. — Niedobrze mi na samą myśl, ale nie powiem tego temu dobremu człowiekowi, który kupił dla mnie mamę i od dnia wyjścia dba, by mi na niczym nie zbyło. Nie chcę, by myślał, że wątpię, iż dobrze wychował syna...

— Czy i mnie jemu oddadzą? — zapytała ze strachem Ewa. Wiedziała, że wyznawcy Allacha trzymają wiele żon i nałożnic, jednak myśl o dzieleniu łoża z tym samym mężczyzną, co dziewczyna jej znana, dziewczyna, która miała być jej przybraną siostrą, wydawała jej się czymś tak plugawym, że wolałaby nadal znosić bicie.

— Nie, nie pozwolimy — zapewniła Zosia z nieśmiałą ufnością. — Pan Karim powiedział mi, że u niego nie będę już prać i nosić wody, chociaż praca jest lepsza od hańby, ale nie powiem mu tego, żeby go nie zrazić... — westchnęła ciężko. — Kiedy zobaczyłam, jak tamten nikczemnik cię bije, poprosiłam go, żeby kupił cię dla mnie, żebyś mi czesała włosy i składała suknie... Ale nie będziesz nic takiego robić, Ewka, nie pozwolę, żeby cię ktoś zamęczył! — Przytuliła ją do siebie. — Mam tylko ciebie i matkę, a ty będziesz miała nas, i idziemy w stronę obcej, wrogiej ziemi... Będziemy się sobą opiekować, dobrze? — Spojrzała na nią błagalnie. — Nigdy już nie poślubię twego brata, ale pozwolisz mi być twoją siostrą?

Ewa skinęła głową ze łzami w oczach, po czym oparła ją na ramieniu Zosi, i szły chwilę wtulone w siebie.

— Powiedz mi... — odważyła się spytać Zosia. — Czy twoje dziecko jeszcze się w tobie rusza?

— Kopie mnie bez przerwy — przytaknęła Ewa.

— To chyba znaczy, że żyje — odezwała się niepewnie Zośka. — Ten zły człowiek go nie zabił.

Ewa odsunęła się od niej lekko i popatrzyła ponuro, ciemnymi, zamglonymi od płaczu oczami.

— Lepiej, żeby ono umarło. Biedne stworzenie bez ojca.

Dranie patrzą okiem złym,

Diabeł dzieci huśta im

W krąg się wnosi dym pochlebstwa

Kłamstwa dym.


Po wielu dniach wędrówki Zosia i Ewa przekroczyły mury Stambułu. Ciężarną dziewkę uderzył gwar dochodzący z ulic, zmieszane głosy w językach, których nie rozumiała, co jednak nie było jej obce, ponieważ w Rzeczpospolitej również spotykała Tatarów, Wołosów, Rusinów, Ormian czy Greków. Wtedy jednak inni byli obcy, zabiegający o uznanie i akceptację panów polskich, ona zaś była na swojej własnej ziemi ojczystej. Teraz zaś znalazła się w dalekim, wrogim kraju, jako niewolnica i wygnanka, niczym Żydzi w Egipcie, jej jednak Bóg nie ześle żadnego Mojżesza.

Omijała uliczki, nie zwracając uwagi na kolorowe stragany i brukowane dróżki. Podniosła głowę dopiero, gdy idąca przy niej dziewczynka, Ukrainka, pociągnęła ją za ramię i wskazała na znajdującą się w oddali budowlę:

— Patrz!

Ewka zerknęła we wskazaną jej stronę, gdzie ukazał się jej przed oczami ukryty za zieleniejącymi drzewami meczet z marmurowymi, różowymi ścianami, niebieską kopułą i wysokimi, wznoszącymi się ku niebu minaretami.

— To meczet Aya Sophia zbudowany przez cesarza Justyniana, zdobyty przez sułtana Mehmeda Zdobywcę — wyjaśnił jej pan Karim i poszedł popędzić zwierzęta.

Gdy zniknął im z pola widzenia, pani Antoniowa Boska, matka Zosi, uniosła zamyślone, smutne spojrzenie ku niebu i powiedziała:

— Był kościołem, ale zabrali go chrześcijanom i uczynili swoim, tak jak zabrali nas i chcą nas uczynić takimi jak oni.

Jej głos brzmiał surowością i niechęcią, ale Ewa nie zwracała już na to uwagi. Żałowanie budowli, gdy cierpieli ludzie, było dla niej tak płoche, jak płacz nad zwiędniętym kwiatem, gdy płonęły pola i lasy.

Pan Karim doprowadził je w końcu i do swego domu, kazał Zosi ubrać się i pójść do swego syna, a ją, panią Boską i inne niewiasty zaprowadził w stronę kuchni, gdzie miano przydzielić im zadania.

— Czy ja mogę się napić wody, bo głowa mnie boli od słońca? — zapytała nieśmiało, gdy pan już wyszedł. Kucharka zarządczyni przyjrzała się jej uważnie i widząc wydatny brzuch i opuchniętą twarz, zawołała donośnie:

— Czemuś nie mówiła, że ty ciężarna? Chodź, nie będziesz tu stała! — Pociągnęła ją za ramię.

— Ja chciałam tylko wody... — wydusiła Ewka, bojąc się, że jeśli zostanie obdarzona względami, inne niewolnice ją znienawidzą i przy pierwszej okazji zemszczą się okrutnie.

— Dzikie zwierzęta znoszą mięso dla ciężarnych, a ja miałabym być gorsza? — oburzyła się kobieta. — Chodź, Terka! — zawołała na dwunastoletnią, otuloną chustą dziewczynkę i wyprowadziła je obie do małego, ale jasnego i chłodnego pokoiku.

— Ja nic nie chcę, pani... — zapewniała Ewka, gdy wbrew jej woli sadzano ją na łóżko.

— Celino, i jeśli nic nie chcesz, toś głupia — oceniła niewiasta. — Gdybyś szła tyle dni, a teraz zaczęła doić krowy i kroić mięso, zabiłabyś siebie i dzieciątko, a ja nie chcę mieć ludzkiego życia na sumieniu. Przynieś jej wodę i co do jedzenia, Terka.

Tereska skinęła głową i jak na skrzydłach wypadła z izdebki. Matka jej usiadła przy Ewie i nachyliwszy się nad nią, zapytała:

— To mąż czy cię kto ukrzywdził?

Odpowiedziała jej pojedyncza łza, która spłynęła po policzku Ewy.

— Masz jakąś rodzinę?

— Jeno brata, ale lepiej, żeby mnie już nigdy nie oglądał, taka hańba... — Dziewka zaniosła się płaczem.

— Hańba spada na tych, co krzywdę czynią, nie doznają — stwierdziła pewnie pani Celina. — Skrzywdzonym należy się pomoc i opieka. — Poklepała Ewę po policzku i uśmiechnęła się lekko. — Spokojnie, już nic złego ci się nie stanie. Zająć się tobą będzie łatwo, w lepsze ręce nie mogłaś trafić, bo poza Terenią urodziłam jeszcze dziewięcioro drobiazgu i wszyscy żyją. Może brat cię znajdzie i wykupi... A jeśli nie, pan Karim ludzki, poradzisz sobie.

— Ja już nie wierzę, by mnie mogło coś dobrego czy ludzkiego nawet tu spotkać — odparła ponuro Ewa. — Myślę, że jest tak, jakby mnie zaprowadzili do piekła.

— Nie mów tak, bo Pan Bóg stworzył świat cały, tę ziemię też. — Pani Celina dotknęła jej ramienia, ale Ewa nie lubiła teraz dotykania i odsunęła się. — Wszędzie są ludzie i wszędzie może człowieka dobro spotkać. Gdzie ta Terka? — Podniosła się z łoża i zaczęła wyglądać za córką.

Zaśnij maleństwo ale miej oczy otwarte.

Grzech ma pierwszeństwo, dobro trzech groszy nie warte.


Pani Celina dotrzymała swego słowa i Ewa dopuszczona została jedynie do prostych prac takich jak układanie włosów Zosi, ścielanie łóżek i gotowanie prostych potraw, gdy zaś jej brzuch stał się zbyt duży, piersi ciężkie i musiała schylać się przy chodzeniu, niejako zmuszono ją do nieustannego leżenia, a wszelkie jej prace przejęła Tereska i inne córki pani Celiny.

— Będą się na mnie gniewać — przekonywała dziewka, ale zarządczyni tylko ją wyśmiewała.

—  To będą mieć ze mną do czynienia. Gdybym cię po nazwisku nie poznała, myślałabym, żeś chłopka, skoro tak do pracy się garniesz.

Ewa zazwyczaj odpowiadała na takie słowa obroną siebie i przekonywaniem, że nie chce nikomu sprawiać kłopotów, pewnego dnia jednak spojrzała na panią Celinę rozpłomienionymi czarnymi oczami i powiedziała:

— Ja się boję, że ta niewola i jasyr, co spadł na Rzeczpospolitą, to kara za to, że panowie trzymali chłopów, bili ich i popędzali jak niewolników, nawet gdy król Jan Kazimierz przysięgał, że ich dolę zelży.

— Bój się Boga, Ewka, co ty wygadujesz! — zawołała pani Celina, ale dziewka mówiła dalej:

— Gdyśmy byli z ojcem w oddziale, jeden starszy łucznik opowiadał, że w młodości chełpił się swą krwią i szlachectwem, a gardził biednym sąsiadem Kozakiem, i dopiero w niewoli osmańskiej, uwięziony na galerach, pojął, że Bóg nas braćmi uczynił i nikogo lżyć nie wolno. Spotkał tam tego znajomego sobie Kozaka i niewola wspólna sprawiła, że pokochali się jak bracia. Przyjaźnił się z nim, póki tamten nie umarł, a w oddziale opowiadał nam historie o nim, żeby jego imię nie było zapomniane.

— To bardzo piękna opowieść — przyznała pani Celina. — Może rzeczywiście Pan Bóg zesłał na niego nieszczęście, żeby się pokajał i nauczył pokory. Ale ty nie wyglądasz na kogoś, kto umiałby się wynosić ponad innych, więc za co by karał ciebie?

— Za to, że nie widziałam, że to złe — upierała się Ewa. — Może i ja nie widziałam człowieka w człowieku.

Pani Celina spojrzała na nią z wyrozumiałością jak na małe dziecko i powiedziała spokojnie:

– Ja i mój mąż też byliśmy ze szlachty, ale zagrodowej, on chodził koło pola, a ja doiłam krowy, swych chłopów prawie nie mieliśmy, więc nie wiem, czy byłabym dobra dla nich i czy obraziłabym czymś Boga. Prawda jest jednak, co mówisz, że tam, w ojczyźnie, mówiliśmy sobie, że nas Pan wywiódł od Sema, pierworodnego Noego, a ich od Chama. Czyśmy jednak tak mocno zawinili, cisi, spokojni ludzie, którzy powtarzali tylko słowa ojców i dziadów? — Wzruszyła ramionami pytająco. — Kiedy twoje dziecię się urodzi, powiesz mu to, co teraz mnie, i może świat będzie trochę lepszy.

Ewa milczała, zaciskając trzymane na kolanach ręce. Czy mogła powiedzieć kobiecie, która bywała dla niej opryskliwa, ale zajęła się nią jak rodzoną córką, która sama urodziła dziesięcioro dzieci, że ona nie chce temu dziecku nic opowiadać, bo nie chce go wcale rodzić i wychowywać, że boi się, że urodzi się już zepsute i przesiąknięte złem, i podniesie na nią rękę tak samo, jak jego ojciec? Że czuje jego ruch przy każdym kroku, ale czasem nie wierzy, że ma w sobie człowieka, którym trzeba będzie się zająć, i że lepiej by było, gdyby i ona, i dziecko umarliby?

Żal jej było tego stworzenia, poczętego bez woli i miłości, na które nikt nie wyczekiwał, którego wyrzekł się własny ojciec, i którego było skazane na niewolę w Stambule, i na obmowę i wykluczenie w Rzeczpospolitej. Chciałaby móc je kochać i zadbać, by nikt go nie ukrzywdził, ale nie miała w sobie już siły do żadnej miłości, bo ona wyszła z niej, gdy ukochany człowiek nią wzgardził i zabił jej ojca, a potem oddał komuś, kto zabrał jej niewinność, dając tylko poniżenie i nienawiść.

W śmierci znalazłaby ukojenie, ale może nie powinna jej życzyć dziecku. Może lepiej, by było, gdyby sama umarła, a ono chowałoby się przy pani Celinie, która na pewno dbałaby o nie jak o własne.

— A gdybym zmarła przy porodzie... — odezwała się nagle. — To pani mu powie? — Spojrzała z nadzieją na panią Celiną.

— Wypluj te słowa, nie zemrzesz! — zawołała na nią pani Celina, ale gdy Ewa chwyciła ją mocno za ramię, zaciskając na nim palce, rzekła w końcu. — Dobrze, powiem, powiem.

Początkowo całość miała się zamknąć w jednej części, ale uznałam, że tematyka jest na tyle trudna i nieprzyjemna, że czytanie ośmiu tysięcy słów o niewolnictwie i molestowaniu nie przyciągnie czytelnika, więc będzie to three-shot. Kolejna część za parę dni.

Historia Muszalskiego (łucznika w oddziale Wołodyjowskiego) jest szerzej opisana u Sienkiewicza, więc odsyłam tam, a jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości, co do ukazanych tu nawiązań, to oczywiście pytajcie.

Do zobaczenia!














Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro