6. Minerva McGonagall

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

6. Proszę, stój!

- Chciałabym z tobą porozmawiać - powiedziała spokojnym, obojętnym głosem Minerva podczas śniadania. Było po świętach, więc jak wszyscy już wiedzieli, zaręczyny (T/I) i Pascala przestały być jedynie plotką. W tym samym czasie przyszła panna młoda uniosła na nią swoje piękne, (K/O) oczy, przez co z Gryfonki uleciała cała chwilowa odwaga. Wsadziła rękę do kieszeni i patrzyła mocno, czekając na odpowiedź.

- Teraz czy po zajęciach? - odpowiedziała po dłuższej chwili suchym głosem.

- Najlepiej teraz, jednak jeśli nie możesz, to...

- Nie, mogę teraz - wstała od ogromnego stołu i spojrzała na nią. Uśmiechnęła się delikatnie. Ta cisza między nimi była uciążliwa i cieszyła się, że w końcu się pogodzą. Wciąż bolało ją to, że zgodziła się ze słowami jej matki, ale szybko zdała sobie sprawę, dlaczego. Jednak gryfońska duma nie pozwalała jej się do tego przyznać.

Wyszły z Wielkiej Sali i szły korytarzami w ciszy. Ciągle mijały młodszych uczniów, którzy z ekscytacją opowiadali o swojej przerwie świątecznej. (T/I) czekała na następny krok przyjaciółki. Była świadoma, że będzie chciała porozmawiać z nią w samotności.

W końcu idąc w stronę Wieży Gryfonów trafiły na jakieś stare drzwi. (K/W) była pewna, że nie widziała ich wcześniej. Były tak duże jak od innych klas, ale nie pasowały do wystroju. Mimo to brunetka chwyciła za klamkę i wciągnęła do ciemnego pomieszczenia siebie i przyjaciółkę.

Sala przypominała te, w których się uczyły przez siedem lat. Była tylko czystsza i nie skażona dziecięcymi wygłupami. Wszystkie książki miały jasne, niepozginane kartki i idealnie prezentowały się na półkach. Tak samo było z kałamarzami czy buteleczkami. Do klasy wpadało mało światła, jedynie przez szczelinę między zasłonami, które wisiały na barokowych oknach. Nie czuć było kurzu. Dziewczęta odczuwały cudowny spokój i żadna nie bała się rozmowy.

- Oh, (T/I), mam jedną prośbę. Nie przerywaj, nie uciekaj ode mnie. Nie ważne, jak wydam ci się obrzydliwa.

Uczennica spojrzała na nią zaskoczona, ale po chwili kiwnęła twierdząco głową. Usiadła przy drewnianej, ogromnej ławie i oczekiwała przyszłego monologu.

- Już dawno myślałam o tym, jak uratować cię od twojej rodziny. Moim marzeniem było, byś miała szczęśliwy dom, gdzie będziesz bezpieczna. Jednak szybko zdałam sobie sprawę, że nie mogę ci w tym pomóc. Potrzebowałaś kogoś, kto będzie mógł ci dać dom. Kogoś, kto będzie na tyle silny, by cię wspierać. Wtedy zaczęłam się przyglądać chłopcom z dobrych domów. Uwierz mi, Pascal był najlepszym wyborem. Dlatego, gdy usłyszałam jego nazwisko, częściowo mi ulżyło. Przecież twoja matka mogła wybrać Crabbe'a! - zrobiła chwilową przerwę, podczas której spojrzała na skupioną twarz przyjaciółki - Ale ulżyło tylko częściowo. Bo tak naprawdę to ja chcę cię chronić. Tak naprawdę ja chcę widzieć cię uśmiechniętą, budzić się koło ciebie każdego ranka i poznawać od nowa każdego dnia. I może uznasz mnie za... odrażającą. Jesteśmy przecież kobietami - odwróciła wzrok, jednak odwaga znowu do niej wróciła i wyprostowana podeszła do jej ławki - Ale kocham cię!

- Co? - tylko tyle udało jej się wydusić, gdy poczuła kościste dłonie na swoich. Czuła na sobie mocny wzrok jakby kocich oczu.

- Powiedz jedno słowo, a odejdę i po szkole nigdy nie będziesz musiała mnie widzieć. Powiedz dwa, a sprawię, że będziesz bezpieczna ze mną.

Trwały w ciszy, mocny uścisk zelżał. Zielone oczy wyglądały tak przeraźliwie smutno. Jest tak wstrętna i bezwstydna, że jej ukochana nie jest w stanie nic powiedzieć? Już chciała odejść, gdy usłyszała.

- Proszę, stój! 

Dwa słowa. Nie te, które chciała, ale (T/I) wyskoczyła nagle jak poparzona z ławki i wskoczyła w ramiona Minervy. Ich usta, ku zaskoczeniu okularnicy, połączyły się w krótkim pocałunku. Dłonie (T/I) drżały lekko, gdy chwyciła za gruby materiał szaty. Wtuliła się w ukochaną i nie chciała jej puścić.

- Daj mi bezpieczny dom, w którym będę kochać i będę kochana - szepnęła z łzami w oczach. Czuła, jak kościste dłonie uspokajająco głaszczą ją po plecach. Po chwili dotyk ustał, a Minia odsunęła się od niej.

- Weź to w ramach złożonej obietnicy - wyciągnęła z kieszeni prosty pierścionek na łańcuszku. Był srebrny i posiadał bursztynowe oczko. Nie był to jakiś idealny pierścionek zaręczynowy, ale Gryfonki całe czerwone na twarzy obiecały sobie w ten sposób, że jeśli kiedyś będą mogły, to wezmą ślub. Gdy Minia starała się zapiąć wisiorek, usłyszała cichutki szept, który był przeznaczony tylko dla niej:

- Kocham cię.

~~~

Dziewczęta często znowu były spotykane razem, ku uciesze młodszych braci McGonagall i ich koleżanek z roku. Mimo to, (K/W) musiała często się spotykać ze swoim narzeczonym. I musiała mu powiedzieć, że za niego nie wyjdzie. 

Zaczął kończyć się styczeń, a przez śnieg szła (T/I) i Pascal. Pomimo zapewnień, z okna przyglądała się im zazdrosna Minerva. Może i był on miłym młodzieńcem, ale już raz ją pocałował! Nie można tak!

- Pascalu, muszę z tobą o czymś porozmawiać... - szepnęła w końcu Gryfonka poprawiając ciepły kapelusik - To naprawdę ważne.

- Jaka chłodna atmosfera się teraz zrobiła - spróbował zażartować wskazując na spadający śnieg. Dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła, jednak po chwili wróciła na jej twarz współczująca mimika - Mów.

Podeszła do niego, ponieważ stał kilka metrów od niej. Ściągnęła piękny, drogocenny pierścionek ozdobiony kamieniami, których nazw nie dała. Wsadziła mu go w rękę.

- Przepraszam, ale nie mogę za ciebie wyjść. Po szkole uciekam. Razem z Minervą - powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony.

- Z nią? Z kobietą? Myślałem, że mówiłaś przez ten czas o mężczyźnie - powiedział, nie wiedząc jak zareagować. Jego głos był w tamtej chwili niezbyt miły. Jednak był osobą myślącą racjonalnie, więc oddał jej biżuterię i się szybko uspokoił - Oddaj mi go ostatniego dnia szkoły. Bo pojawią się nowe plotki. Nie wiem, czy mam akceptować wasz związek, ale - zrobił chwilową pauzę - Jak wrócę do domu, oświadczę się Jane, tej mugolce. I ja też ucieknę.

- Życzę nam szczęścia - uśmiechnęła się i przytuliła go. On zaś nie wiedział, jak ma zareagować. Przytulić ją? Przecież to nienaturalne, by kobieta lubiła inną kobietę. Jednak oddał nerwowo uścisk, czego ona nie zauważyła z powodu szczęścia. Później długo się nad tym zastanawiał. Jednak zdał sobie sprawę, że (T/I) była jedną z najlepszych osób w jego życiu, i ta jedna mała rzecz nie mogła mu temu zaprzeczyć. I chociaż ostatniego dnia szkoły widział ją po raz ostatni, miał nadzieję, że była szczęśliwa. Tak jak on ze swoją ukochaną.

Za tydzień pojawi się ostatnia część... Nie spodziewałam się, że minie to tak szybko. Jeszcze nie mam nawet połowy następnej postaci napisanej. Muszę się sprężyć chyba hah.

Mam nadzieję, że podobają wam się wasze zaręczyny! 

Od poniedziałku idę do szkoły... Kogoś też spotyka ta niesprawiedliwość?

Pozdrawiam i miłego tygodnia

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro