Domen Prevc x Reader

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trwała właśnie pierwsza seria zawodów Pucharu Świata, tym razem w mojej rodzinnej miejscowości – Zakopanem. Jak można się było spodziewać, wszystkie trybuny były zapełnione po brzegi, a zewsząd można było usłyszeć gwar kibiców oraz wuwuzeli (których nawiasem mówiąc nienawidziłam, bo ileż można dmuchać w plastikową rurkę). Stałam w miejscu oddzielonym dla skoczków i ich najbliższych i z napięciem wpatrywałam się w rozbieg skoczni. Za niedługo miał oddać swój skok Domen, któremu ostatnio nie za bardzo się wiodło. Martwiłam się o niego, bo wiedziałam, że porażki nie najlepiej na niego oddziaływały. Kompletnie się odcinał od tego, skupiając na czymś zupełnie innym. Niby był to dobry sposób, lecz Domen nie uczył się w ten sposób na swoich niepowodzeniach. Trener mu to powtarzał wielokrotnie, lecz chłopak machał na to ręką. A ja zaś wywracałam oczami na to, jak uparty był mój chłopak. Ale jego bracia byli tacy sami. Także co w rodzinie to nic nie zginie. Zacisnęłam mocniej kciuki, trzymając dłonie w kieszeniach kurtki, gdy zostało ogłoszone nazwisko Domena. Na ogromnym telebimie pojawiła się jego sylwetka, a na twarzy pełne skupienie. Nerwowo przygryzłam dolną wargę, w napięciu oczekując na jego skok. Po dłuższym oczekiwaniu, chłopak odepchnął się od belki, nabrał prędkości i wybił się niemal w idealnym momencie. Uparcie wpatrywałam się w to jak leci i już miałam krzyknąć z radości, gdy narta Domena przykantowała, a sam skoczek upadł, uderzając głową o twardy śnieg. Zamarłam. Trwało to kilka sekund zanim oprzytomniałam i już miałam przeskakiwać przez baner z reklamami, gdy poczułam jak dwie pary rąk mnie przytrzymują.

- Co jest do cholery? - warknęłam po polsku, obracając głowę w kierunku dwóch nicponi. Byli to dwaj Austriacy. Leitner i Aigner, którzy zdążyli już wykonać swoje skoki, przytrzymywali mnie w pasie.

- Lepiej nie wychodź. Spójrz. - jeden z Clemensów wskazał na zeskok i z ulgą stwierdziłam, że młodszemu Prevcowi nic nie jest. Chłopak normalnie wstał i pokazywał ratownikom medycznym, że nic mu nie jest. Zebrał swoje narty i zszedł ze skoczni, odpowiadając na pytania medyków.

- Dzięki chłopaki! - krzyknęłam Clemensom, wydostając się z ich uścisku, biegnąc w stronę kuśtykającego Domena. - Domen! - zawołałam i już po chwili znalazłam się w jego ramionach.

- [Y/N]. - szepnął, ściskając mnie mocno. Nie zwracaliśmy uwagi na otaczający nas gwar, skupiając się wyłącznie na sobie. Nie widziałam go od czasu Turnieju Czterech Skoczni i bardzo się za nim stęskniłam. Uświadomiłam to sobie, trzymając go w swoich ramionach.

- Boże, nic ci nie jest? - szybko go wypuściłam i przytrzymałam na odległość moich ramion, przypatrując się mu uważnie. Żadnych ran na twarzy, zupełnie nic. Chłopak uniósł brew, rozpinając kask.

- Jak widać nic mi nie jest. Rąbnąłem trochę głową, ale na szczęście kask zneutralizował uderzenie. Trochę mnie głowa boli, ale to minie. Nie musisz się aż tak martwić, skarbie. - objął mnie jedną ręką w pasie, całując w skroń.

- Nie wiesz jak to wyglądało z mojej perspektywy. Nieźle przywaliłeś głową o śnieg. Myślałam, że już nie wstaniesz i trzeba cię będzie zbierać. - walnęłam go wolną dłonią w pierś.

- Ała! Kobieto, za co to? Czym sobie zasłużyłem? Przecież jestem w jednym kawałku i nadal dycham. - Domen zaczął się osłaniać, a na ustach igrał mu uśmieszek.

- Zaraz przestaniesz dychać, jak nie zaprzestaniesz ignorowania mojego zamartwiania się! - warknęłam, krzyżując ręce, rzucając mu groźne spojrzenie. Chłopak odłożył swój sprzęt i ujął moje dłonie.

- Ja nie ignoruję. Przepraszam, jeśli tak to zabrzmiało. - wyznał szczerze, patrząc mi się prosto w oczy. Ja jedynie zrobiłam powątpiewającą minę, ciesząc się skrycie z uścisku naszych dłoni. - Mówię szczerze. Przepraszam.

- No dobra, niech ci będzie. Ale, żeby to był ostatni raz. - uniosłam ostrzegawczo palec. Słoweniec szybko mi przytaknął.

- Dobra, dobra. Słowo Prevca. A tak zmieniając temat to czemu ci dwaj Austriacy cię obejmowali? Nie wystarczy ci jeden Słoweniec?

Domen natychmiast pożałował swoich słów, bo zasypał go grad moich ciosów. Przypatrujący się temu w pobliżu Peter oraz Timi śmiali się z młodszego z Prevców, nie mając zamiaru mi pomóc. Gdy ktoś rozwścieczy Polkę to nie ma zmiłuj.

- AŁA! KOBIETA MNIE BIJE! POMOCY! - krzyczał Domen, osłaniając się przed moimi pięściami.

- Trzeba było jej nie wkurzać! - zawołał Kubacki, co spowodowało salwę śmiechu.

- No jak tak możesz mnie traktować? - zajęczał cierpiętniczo Domen, trzymając teraz narty przed sobą niczym tarczę.

- Jeśli myślisz, że to cię przed czymkolwiek uchroni to się głęboko mylisz, mój drogi. - oznajmiłam, uśmiechając się złośliwie. - A poza tym to bardzo proste. Walę prosto przed siebie. - dodałam, zmieniając wyraz twarzy. - A tak serio, to myślałam, że naprawdę coś ci się stało. Piotrek miał podobny wypadek w Wiśle i nie chciałam, żeby i tobie się to przytrafiło.

- Na szczęście się wyratowałem w odpowiednim momencie, bejbiku. - Domen objął mnie w pasie, raz jeszcze całując w czoło. - To co? Idziemy coś zjeść? Dla mnie konkurs się już skończył. - kiwnęłam ochoczo głową na te słowa, czując jak burczy mi w brzuchu.

- Jestem strasznie głodna. Zjadłabym konia z kopytami. - mruknęłam, czując uścisk w żołądku.

Domen chwycił mnie za rękę i udaliśmy się w stronę wyjścia ze skoczni. Chłopak miał zostawić rzeczy w hotelu, a potem ruszyliśmy w Zakopane, w poszukiwaniu jakiejś fajnej knajpy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro