Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Stawiam stopę na pierwszy stopień, chwytając się za zardzewiałe poręcze. Biorę głęboki wdech i staję na drugim stopniu, trzecim, czwartym i już po kilku sekundach znajduje się na dachu. Dochodzi godzina dwudziesta druga i niebo zostało okryte ciemnogranatowym kolorem, któremu towarzyszy pustka, a zawsze towarzyszyły gwiazdy - dzisiaj pustka. Rozglądam się dookoła, nie widząc żadnej różnicy w tym miejscu. Rok temu tak samo, cały czas tak samo i cały czas mam te same uczucia, kiedy tutaj przychodzę. 

Jednak wszystko potęguje uczucie, które towarzyszy mi od tamtego dnia, kiedy znowu jego osoba ode mnie odeszła. Od tamtego momentu nie widziałam go, nie mogłam nawet posłuchać jego pięknego głosu, nie mogłam spojrzeć w te piękne oczy, nie mogłam go dotknąć... Dlaczego on mnie nie chce słuchać..? Dlaczego Jack mu naopowiadał takich głupot..? 

Siadam przy krawędzi dachu i pozwalam stopom swobodnie huśtać się w powietrzu. Ścieram pierwszą łzę z mojego policzka, która dziwnym cudem się tam znalazła. Przez trzy dni nie rozmawiałam z nikim, nie chodziłam na wykłady, nie wstawałam z łóżka, a jedynie do łazienki wieczorami. Rachel przez te dni opuściła wykłady specjalnie dla mnie aby spędzić czas, aby podnieść mnie na duchu, ale to nic nie dało - nie ma go, nie ma mnie. Chcę stąd zniknąć, a zostałam zmuszona, żeby przyjechać do rodziców, których widziałam tak naprawdę na pięć minut, bo odkąd tu przyjechałam z Chel i Loganem - wyszłam z domu i do teraz nie wróciłam, a mija czwarta godzina mojego bycia poza rodzinnym domem.

Wyjechał do Londynu i specjalnie zniszczył... mój związek... Zniszczył mojego Williama, który mu uwierzył, a mi nie chce wierzyć, dlaczego on mi nie chce wierzyć? Tak bardzo mi nie ufa..? Przecież doskonale mnie zna, wie, że jest dla mnie najważniejszym człowiekiem w życiu. Wie, że czuję do niego to samo. On mu uwierzył, nie chciał mnie słuchać, dlaczego..? Dlaczego gdy go już miałam, wszystko się ponownie... zjebało? 

Bankiet jest jutro i on tam będzie. Od Rachel wiem, że nawet od niej nie chciał odbierać telefonu, wszystkiego dowiedziała się od Zacka, do którego ledwo co się Will odzywał. Mój mężczyzna znowu cierpi, znowu zniszczony, a to wszystko moja wina... Nie... to nie moja wina, to wina Jack'a, który naopowiadał mu głupstw na mój temat. Dlaczego znowu się to powtarza..? Wszystko się pieprzy...

Patrzę pusto przed siebie, widząc tylko sam las. Po chwili wszystko mi się rozmazuje i wpadam w płacz. Zaczynam płakać, wydzierać się, szlochać jak opętana. Opadam plecami na zniszczoną, wyskrobaną i suchą papę dachu i przekręcam się na bok, zaciskając ręce przy piersi. Z moich ust wydobywa się jęk, żałosne stęki, cierpiące. Wszystko mnie boli, całe ciało kuje, przeszywa ogromny i niewyobrażalny dla człowieka ból. Palce u rąk mnie bolą, drętwieją i trzęsą się. Moje nogi dziwnie kują, każde mięśnie się zaciskają i powodują pieprzone kłucie. Proszę, przestańcie. Moje serce jest miażdżone, zaciskane przez czyjąś dłoń, klatka piersiowa się zapada pod sobą. Przez płacz, moje jęki i supeł w gardle ledwo mogę wziąć wdech. Proszę, przestańcie.

Zwijam się z bólu, bo nie ma go, nie ma mojego serca, mojego życia. Ktoś, na kogo chcę patrzeć dzień w dzień, kogo szczęście jest dla mnie najważniejsze. Karmiłam się jego obecnością, dodawało mi to kolorów do życia, chęci do życia, a on zniknął. Najważniejszy człowiek w moim życiu znowu zniknął, ja też chcę zniknąć. Naprawdę nie widzę sensu bycia tutaj bez niego; on dawał mi tlen, dawał mi szczęście, poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości. Przy nim czułam się najlepiej, najpiękniej, potrafiłam przy nim żyć. Zniknął, William zniknął ponownie z mojego życia, dlaczego..? Tak bardzo go kocham, jest dla mnie najważniejszy, ja nie potrafię bez niego funkcjonować... Dlaczego Jack to zrobił, zniszczył mój związek...

Wstaję z trudem na wyprostowane nogi i strzepuje z siebie brud, powracając później do starcia moich łez z całej twarzy. Ciągnę żałośnie nosem i mrugam kilka razy, pozbywając się do końca mojego morza łez. Z trudem idę przed siebie, bo dalej czuję rozrywanie się każdego mięśnia w środku, czuję miażdżenie mojego serca. Na trzęsących się stopach schodzę ze stopnia na stopień, pod koniec zeskakując na betonowe podłoże. Z moich ust wydobywa się jęk, gdy przez całe moje ciało przeszło okropne uczucie, które zawsze towarzyszy przy nagłym skoku. Kieruje się do wyjścia, oglądając po raz kolejny wszystko dookoła. Nic się nie zmieniło, ta nora, ten burdel w ciągu dalszym taki sam. To ruina, która w każdej chwili się może załamać. Staję w miejscu, kiedy wzrokiem skupiłam się na pomieszczeniu, w którym z nim przebywała. To tutaj mnie drugi raz pocałował. To tutaj między nami się zmieniało. To tutaj obiecałam, że nie przyjdę tu nigdy więcej sama.

Wchodzę do pomieszczenia, oglądając tą samą kanapę, rozwalone pudełka i jakieś kartony po kątach i nic więcej. Jest lato i to nie wygląda tak jak w zimę; w powietrzu czuć tą wilgoć, ten zapach ziemi i jeszcze coś innego, chyba coś spalone. Ciągnę po raz kolejny nosem i opuszczam pomieszczenie, kierując się do wyjścia z budynku.

Chcę stąd zniknąć.

~~

Wychodzę spod prysznica i owijam się ręcznikiem wokół. Staję przed lustrem i spoglądam na siebie, na swoje ciało, to powracam do oczu, które nie wykazują niczego oprócz smutku. Nie potrafię być szczęśliwa bez niego. Biorę głęboki wdech i zsuwam z siebie materiał, który opadł swobodnie na moje stopy. Przeraża mnie to, przeraża mnie to, że mogę policzyć swoje żebra. Zawsze byłam chuda, czasami mogło się dostrzec może z dwie, trzy pary żeber od dołu, ale nie aż sześć. Moje opuszki palców lecą po każdej z kości, która jest bardziej widoczna niż powinna. Odwracam się do tyłu i spoglądam na swój kręgosłup w lustrze, gdzie widzę widoczne jego kości. To chore, to nie powinno tak być, a sama doprowadzam siebie do takiego stanu. Mam cukrzycę, mało jem i swojemu zdrowiu sprawiam piekło, tylko że ja nie mam apetytu, nie chcę jeść, nic nie chcę robić.

– Jane, skarbie..? – usłyszałam łagodny i troskliwy ton mamy za drzwiami.

– Ju-Już, chwila! – rzuciłam i pośpiesznie okryłam swoje ciało materiałem.

Lecz gdy schyliłam się po ręcznik i gwałtownie wyprostowałam, poczułam coś cieknącego z nosa. Spojrzałam na siebie w lustrze, dostrzegając kroplę krwi nad ustami, a zaraz po tym zaczęła sączyć się krew.

– Kurwa... – syknęłam.

– Skarbie, jesteś tam? 

– Jestem, poczekaj chwilę. 

Obmyłam nos zimną wodą i sięgnęłam po papier, który od razu przystawiłam do nozdrza. Podeszłam do drzwi i otworzyłam mojej rodzicielce, która widząc mnie pomrugała kilka razy ze zdziwienia i zaniepokojenia. 

– Co się dzieje? – zmarszczyła brwi i przyjrzała mi się z troską.

– Krew mi leci. – wzruszyłam ramionami.

– Boże, Jane, schudłaś... – zauważyła – Dziecko, czy ty się pilnujesz? Masz cukrzycę, nie rób z siebie trupa.

– Spokojnie, mamo. 

Oni nie wiedzą o tym, co się stało między mną a Williamem. Boje się znowu powiedzieć, a już zwłaszcza ojcu, który go nie cierpi, nienawidzi gorzej niż przedtem. Mamie jeszcze mogłabym powiedzieć, ale... co tak naprawdę? Że zostawił mnie, bo Jack powiedział mu, że z nim się przespałam? Nie, nie ma mowy. 

– Jak mam być spokojna? – rzuciła – Ty coś w ogóle jesz? – spytała, kiedy zaczęła układać w mojej szafce płyny i inne kosmetyki.

– No normalnie jem, jezu... – oparłam się o framugę drzwi, wywracając oczami.

– Jane, co się z tobą dzieje? Zniknęłaś na cztery godziny praktycznie dopiero co po przyjeździe tutaj, a teraz zachowujesz się zupełnie inaczej.

– Nic mi nie jest, mamo... – burknęłam 

Moje serce przyspieszyło na widok tego co właśnie ona robi. Momentalnie się wyprostowałam i spojrzałam na nią zestresowana, wręcz przerażona, gdy sięgnęła zaciekawiona do pudełeczka, które znajdowało się za wszystkimi płynami. Nie chciałam na to patrzeć, nie, nie, nie, nie, nie. Z drżącym ciałem odwróciłam się, przegryzając z całej siły wewnętrzną część policzka i poszłam przed siebie do swojego pokoju. Ścieram po raz ostatni krew z nosa i wyrzucam chusteczkę do śmietnika, nie wykonując po tym żadnych ruchów. Stoję na środku pokoju i nie odwracam się do niej, boję się.

– Co to, kurwa, jest? 

Przegryzłam jeszcze bardziej policzek, czując po chwili krew. Naprawdę powinnam się jego posłuchać i przestać to robić.

– Jane, możesz mi to wyjaśnić? – jej ton zmienił się na surowszy, zdenerwowany, zły. Słysze ją już za sobą – Dziecko, co ty wyprawiasz?! 

– Nic, daj mi spokój... – wydusiłam.

Podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę. Nawet się nie ważyłam sprzeciwiać, a pozwoliłam jej oglądać mój nadgarstek z szokiem. Widoczne blizny, na dodatek świeże cięcia z tamtego dnia. 

– Dlaczego ty się tniesz?! – krzyknęła.

– Zostaw mnie, proszę... – wyrwałam się i usiadłam na łóżku, chowając od razu twarz w dłonie.

– Pojebało cię do reszty?!

Nie odezwałam się nawet, a poczułam pierwsze, dość silne ukłucie w sercu, które rozeszło się po całym moim ciele. Jestem słaba, jestem żałosna i głupia. Nie potrafię przestać tego robić, nie potrafię przestać od tego uciec, skończyć z tym, wolę się oszpecać i ranić, i cierpieć niż żeby on to znosił. Nie chcę, żeby najważniejszy człowiek w moim życiu cierpiał.

– Dziecko, co ty wyprawiasz?! – krzyknęła – Dlaczego ty robisz sobie krzywdę?! Wiesz, że te blizny nigdy nie znikną?! 

– Mamo, wyjdź stąd, zostaw mnie... 

– Ooo nie, po moim trupie! – usłyszałam, jak kładzie z hukiem pudełko na biurko – Możesz mi to wyjaśnić?! 

– Ty nie zrozumiesz... – wymamrotałam łamliwym tonem.

– Jane, co tu jest do zrozumienia?! Ty się tniesz, nie możesz tego robić! Oszpecasz się tylko!

– Zostawcie mnie wszyscy, proszę... – poczułam pierwsze łzy w oczach.

– Mam cię zostawić i pozwolić tobie cierpieć?! Jane, jesteś moim jedynym dzieckiem, jak możesz tak mówić?! 

– William mnie zostawił!

Opadłam całym ciałem na łóżko i zaczęłam wyć, szlochać i jęczeć głośno. Cała drżę i nie mogę zapanować nad bólem, który właśnie przejął nade mną władzę, przejął wszystko i nie mogę nic zrobić, żadnych ruchów wykonać, bo tak wszystko boli. Moje serce doznaje okropnego ściskania, bije wolno, a jak już to robi, to mocno obija się o klatkę piersiową, wysyłając przy tym w każdy zakamarek mojego ciała ból. Po chwili mogłam poczuć mojej mamy dłonie na swoich ramionach, które mnie podnoszą w delikatny i troskliwy sposób i zamyka w swoich matczynych objęciach. Wtuliłam się w jej piersi, mocno przytulając. Płakałam, szlochałam głośno i nie mogłam nad tym zapanować.

– Kochanie... – zaczęła pocierać ręką moje plecy w kojący sposób, jednak jego sposób jest najbardziej uspokajający i przejmy. 

Chcę jego dotyku.

– Mamo, on mnie znowu zostawił... przez głupotę... ktoś znowu mu coś naopowiadał i nie chciał mi wierzyć... – wyszlochałam – Nie widzę go już przez trzy dni, nie odzywał się do mnie... A jutro... jutro będzie na bankiecie...

– Jejku, skarbie... – jęknęła – Dlaczego nie mogłaś tego powiedzieć na początku..? 

– J-Ja... ja za nim tak tęsknie... Mamo, ja go tak kocham... Nawet nie zdążyłam mu tego powiedzieć... 

– Proszę, nie płacz... – wyszeptała – Uwierz mi, że wszystko będzie dobrze, na pewno. – pocałowała moją skroń.

– Nic nie będzie dobrze... On ode mnie odszedł... zostawił mnie! Znowu mnie zostawił! Znowu cierpi przeze mnie! 

– Proszę, Jane, nie płacz... Nie rób tego własnej matce, dla której jedyne dziecko jest najważniejsze. Nie chcę patrzeć na twoje cierpienie... 

– Mamo, ale jak ja mam nie płakać, skoro on mnie zostawił...

– Kto cię zostawił?

Gwałtownie się uniosłam, kiedy usłyszałam jego głos. Spod rozmazanego obrazu przez płacz mogłam dostrzec brązowe tęczówki, które podejrzliwie na mnie spoglądają. Tata opiera się o framugę drzwi i patrzy prosto we mnie, to wzrokiem leci na moją mamę z pytającym spojrzeniem. Moje serce zabiło kilka razy szybciej, a w brzuchu coś wykręciło przez stres.

– Jane, dlaczego płaczesz? – wolnym krokiem wszedł do mojego pokoju – I kto cię zostawił?

– N-Nikt... – odsunęłam się od mamy, ciągnąc przy tym nosem.

– Nie okłamuj mnie. – powiedział poważniejszym tonem – Jeżeli to coś związane z Williamem...

– Nie! – rzuciłam od razu, a moja mama spojrzała na mnie – Nic... nie jest związane z... Wiliamem... – powstrzymywałam swój jęk pod koniec.

– A tak z ciekawości... – skrzyżował ręce pod klatkę piersiową i stanął przed oknem w napiętej postawie. Milczał przez dłuższą chwilę, ale w końcu się odezwał: - Coś między wami jest? – spojrzał na mnie – Nie ukrywajmy... Jest z tobą w collage'u.

– Wiem... że jest... – odwróciłam od niego wzrok, przegryzając przy tym obolały policzek – Nic... – przerwałam.

Czy to jest moment do kolejnej ucieczki? Czy znowu mam kłamać i wypierać się tego przed ojcem - który nienawidzi Williama? Mam wstydzić się tego, jak bardzo mocno kocham tego człowieka? Mam wstydzić się własnych uczuć przed ojcem, bo się... bo się boję reakcji? On... on mnie zostawił, ale...

– Kocham go.

Zamknęłam oczy, ale zdążyłam zauważyć jego ostry wzrok na mnie. Nie mam zamiaru uciekać i chować się z tym, że kocham Williama. On jest dla mnie wszystkim, ten człowiek to jedyne, co posiadam w tym życiu. Naprawdę nie mogę bez niego żyć, funkcjonować, oddychać. Chcę go, chcę mieć go blisko i chcę wszystkim mówić, jak go bardzo kocham.

– J-Ja tego nie zmienię ze względu na ciebie i twoją nienawiść do niego... Kocham Williama i... tak bardzo go kocham... – wyszeptałam pod koniec.

Nawet się nie odezwał. Spojrzałam na mamę, która skrępowana wciąga więcej powietrza do płuc i wypuszcza przeciągle przez nos, masując swoje uda. Patrzę na tatę, który jest w chyba szoku, nie wiem. Zaczynam się gorzej stresować, nawet bać, bo jego postawa i wyraz nie świadczy o zadowoleni, a wręcz odwrotnie.

– On mnie też... nadal kocha... 

Moje ramiona się podkurczyły, gdy ciężkie stąpanie po ziemi opuściły pokój, trzaskając drzwiami. Ojciec zniknął z mojego pokoju nawet nie wypowiadając się na ten temat. Poczułam się rozdarta w środku, zignorowana i olana, moje uczucia zostały olane i nie wzięte pod uwagę. Moja głowa opadła na uda mamy i zaczęłam znowu płakać jak opętana, wtulając się w jej ciało. 

– Dlaczego... – wydukałam – Dlaczego on go tak nienawidzi... Ja go tak kocham... 

– Skarbie, proszę, nie płacz...  – przytuliła mnie – Wszystko się ułoży, porozmawiam z ojcem...

– To i tak nic nie zmieni... On go nienawidzi, nie akceptuje, a ja go tak kocham... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że go straciłam...

– Nic nie jest jeszcze stracone, Jane. – wyszeptała.

~~

Spoglądam na siebie w lustrzę i mierzę każdą część swojego ciała. Czarne szpilki z czerwoną podeszwą podkreślają moje szczupłe nogi, na które założyłam cienkie rajstopy. Moja sukienka jest z zamszowego materiału koloru czarnego, przyozdobiona koronką na rękawach i górnej partii ciała. Dekolt jest wyeksponowany do długości pięciu centymetrów pod obojczykami, a długość całej sukienki sięga do połowy ud. Rozkloszowana i zapinana z tyłu, odsłaniając moje łopatki. Moje włosy opadają na plecy i ramiona delikatnymi falami, a wszystko zostało podkreślone delikatnym makijażem i bordową pomadką na usta. 

Nie czuję się ładna.

Nie ma go, czuję się obrzydliwa i ohydna.

Biorę głęboki wdech do płuc i podchodzę bo mojej torebki na biurku, wyciągając z jej dna pudełeczko, które od roku nie zmieniło swojego wyglądu. Otwieram jej górną część i wyciągam jedną zawartość, zapinając od razu na lewym nadgarstku i sięgam do drugiej lecz z tą podchodzę już do lustra. Zapinam złoty wisiorek na szyi i dotykam na nim znaku nieskończoności przy dekolcie. Powracam do momentu, kiedy podarował mi go dwudziestego drugiego grudnia na święta rok temu. Do teraz trzymam prezent od Williama, którego nigdy nie mam zamiaru wywalić. On mój zegarek nosi cały czas.

– Ale mam piękną córkę... 

Aż podskoczyłam, gdy usłyszałam rozczulający głos matki. Uśmiechnęłam się pod nosem i odwróciłam w jej stronę, jednocześnie będąc pod wrażeniem; zawsze musi pięknie wyglądać, zawsze musi lepiej ode mnie wyglądać, pomimo swojego wieku. Mam taką śliczną mamę. Satynowy materiał koloru bordowego ciągnie się aż do samej ziemi, a podtrzymywany jest tylko przez jedno ramiączko, które jest przyozdobione cyrkoniami. Jej delikatne ramiona i smukłe ręce są takie... delikatne i kobiece. Naprawdę jestem ciekawa jak ojciec reagował na wszystkie zaczepki od strony mężczyzn kierowane do mojej mamy. 

– Jesteś gotowa? – spytała i podeszła do mnie, przyglądając się nam obu w lustrze.

– Nie za bardzo.

Powiedziałam czystą prawdę. Dobra, nie - nie jestem gotowa na spotkanie z Williamem. Tak jak bardzo chcę go spotkać, tak bardzo chcę uciec od tego. Boję się spojrzeć mu w oczy, boję się zacząć rozmowę i boję się... atmosfery. Wszystko to my będziemy psuć, wiem o tym. 

Tak bardzo chcę go wreszcie móc dotknąć przy wszystkich i pokazać, że jest mój.

– Jesteś dzielną dziewczynką.

– Nie wydaje mi się. – odparłam.

– Uwierz w słowa matki... – uśmiechnęła się zadziornie – Wszystko będzie dobrze, Jane.

– Chciałabym, żeby było. 

– Założyłaś naszyjnik od niego. – uśmiechnęła się.

–T-Tak... – wydusiłam, rumieniąc się na dodatek.

– Więc na pewno to zauważy.

– Nie wiem...

Chciałabym.

~~

Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając przy tym gustownie ubrane kobiety i nonszalancko mężczyzn. Każdy elegancko, wykwintnie rzekłabym. Muzyka jazz grana przez zespół na podeście na środku sali dodawała jeszcze większego urokowi, a kolorystyka tutaj powalała na kolana; panowała ciemność, ale wśród tej ciemności był kolor czerwony i brązowy, a wszystko to komponowało się wyśmienicie. Tutaj nie było nawet okien, a i tak można było dostrzec wszystko dookoła. Wzrokiem poleciałam na machającą w moją stronę blondynkę, która z szerokim uśmiechem i wymalowaną radością na twarzy przywitała mnie. 

Do radości mi dużo.

Moje serce bije kilkanaście razy szybciej, chociaż nie zauważyłam go. Nie było jeszcze Williama ani jego rodziców, ale nawet i ta wiedza nie pozwala mi, abym na moment się uspokoiła. Mój brzuch mnie tak boli od stresu, że mam ochotę zwymiotować. Jednak nie boli mnie tylko brzuch, ale serce, które chce za wszelką cenę wydostać się na zewnątrz. 

Skierowałam się w stronę mojej przyjaciółki, która już siedziała przy stole ze swoimi rodzicami i po boku towarzyszył jej elegancko ubrany Logan. Gdzie on jest? Gdzie, gdzie, gdzie? Kiedy przyjdzie? Proszę, uspokój się, Jane.

– Hej. – przywitałam się – Dzień dobry. – skinęłam głową do pani i pana Jeffrey, którzy się uśmiechnęli do mnie.

– Wreszcie jesteś! – krzyknęła uradowana Rachel i wyprostowała się, aby mnie przytulić – I jezu, jak ty pięknie wyglądasz! – zmierzyła mnie całą z zachwytem.

– Dzięki, ty też. – uśmiechnęłam się.

Spojrzała na mnie znacząco, jakby już wiedziała, że nie jestem w dobrym humorze - bo nie jestem. Chcę wracać do domu, póki go jeszcze nie zobaczyłam. Chcę stąd najlepiej zniknąć na zawsze. Rachel usiadła z powrotem na swoje miejsce, a ja usadowiłam się obok niej, gdzie nie minęło pięć sekund, a obok mnie dołączyła rodzicielka. Na przeciwko mnie są jeszcze cztery miejsca i aż dziwne skurcze mnie przechodzą na samą myśl, że będzie on siedział na przeciwko mnie. Wokół nagle każdy zaczął rozmawiać, a ja wbiłam swój wzrok w moje ręce pod stołem. Chcę do domu, bardzo chcę do domu.Mój ojciec się do mnie nie odzywa od wczoraj, kiedy tylko mu powiedziałam o moich uczuciach do Williama. Boje się być świadkiem ich konfrontacji.

– Jane? – szepnęła Rachel – Jak się... czujesz? – spojrzała na mnie troskliwie.

– Chcę wracać. – wyszeptałam – Chcę stąd wypierdalać.

– Przestań... To jest okazja, żebyście porozmawiali ze sobą.

– On nie chce mnie słuchać. On mnie nienawidzi... 

– Boże, po kim ty jesteś tak głupia? – burknęła.

Spojrzałam na nią lekko zszokowana jej słowami. Hej, nie jestem głupia. 

– Przecież wy kochacie siebie.

– On mnie nienawidzi. – wydusiłam.

– Jak będziesz tak twierdzić może będzie. Przestań, bo znam ciebie i Williama. Jesteście moimi przyjaciółmi od pieluch i doskonale wiem, kiedy nienawidzicie siebie a kiedy kochacie. 

– Powiedział mi to w twarz. Nienawidzi mnie.

– Spotkaliśmy się tu, aby...

Uniosłam głowę w górę, aby dostrzec pana Jesse'a. Jak zwykle potrafi na wejściu rzucić żartem, który i mi sprawił uśmiech na twarzy. Mężczyzna elegancko ubrany w czarny garnitur zasiadł przy jednym z wolnych krzeseł i padło obok mojego ojca, który w ciągu dalszym na mnie nawet nie spoglądał ani nie odzywał się. 

– Eva i Matt się chwile spóźnią, bo William...

Nie dokończył, bo jego wzrok spotkał się z moim. Rozchylił delikatnie wargi, przyglądając mi się uważnie, to zacisnął swoje usta i zmusił się do łagodnego uśmiechu, posyłając go w moją stronę. Także odwdzięczyłam gest, lecąc z powrotem do moich rąk i kciuków, które toczyły ze sobą zaciętą walkę.

– Nie musisz kończyć. – rzucił zimnym tonem mój ojciec.

Aż zacisnęłam usta w wąską linię i wbiłam paznokcia pomalowanego czerwoną hybrydą w skórę na kciuku. Dlaczego on musi... dlaczego mój ojciec to taki skurwiel? 

– No jednak nie muszę, bo właśnie idą.

Moje ciało momentalnie się zgrzało. Było mi tak gorąco jak nigdy dotąd, moje serce zaczęło tak bić, obijać się o klatkę piersiową, że bolało mnie gardło, które stało się już wielką pętlą. On żartuje, prawda? On tutaj nie idzie, na pewno nie. Czuję wzrok mojej mamy na sobie, czuję wzrok Rachel po boku, a ja nawet nie unoszę swojej głowy w górę, a pozwalam brązowym kosmykom zasłaniać moją czerwoną, zarumienioną twarz. 

– Cześć. Widzę, że wszyscy już są. – usłyszałam głos pana Oliversa.

– Cześć Jane, słonko, jak się masz? – zwróciła się do mnie jego mama.

– D-Dobrze. – rzuciłam speszona, nawet nie podnosząc głowy w górę.

Usłyszałam zasunięcia krzesła. Trzy się zasunęły - on tutaj jest, kurwa mać, William tutaj jest. Moje serce właśnie bije jak oszalałe i nie mogę opanować moich głośnych i głębokich wdechów, które nawet nie uspokajają mnie. Cała się pocę w tej sukience, jest mi cholernie gorąco i zaczyna boleć mnie kark od tego spoglądania w dół.

Zaczęły się rozmowy, a ja dalej jak cicha myszka siedzę ze spuszczoną głową w dół. Nawet nie wiem, czy on na mnie patrzy, nie mogę się skoncentrować, skupić, uspokoić, rozluźnić, nic. Po chwili słyszę zasuwanie krzesła obok mnie. Moja mama zniknęła, ale ojciec został, dlaczego nie poszli we dwójkę? Po chwili kolejne zostało zasunięte krzesło, tym razem od strony Rachel - ona z Loganem zniknęła. Znowu kolejne, kolejne, kolejne i kolejne. Wszyscy pouciekali, dlaczego? Nie zostawiajcie mnie, proszę. Nie, nie, nie, nie, proszę nie! Wiem, że mój ojciec tutaj jest, jego perfumy aż tutaj czuję, które mieszają się wraz z perfumami... Williama.

Proszę, nie.

Zapadła cisza, nikt się nie odzywa, a dostrzegam kątem oka, jak ojciec w swojej dłoni obraca nieodpalone cygaro. Mój stres rośnie z jeszcze większą siłą, chcę stąd iść, ale nie potrafię, dlaczego? Nie potrafię wykonać żadnego ruchu, ja się nawet boję ruszyć ręką. Moje gardło to jedna, wielka gula, która nie pozwala mi mówić. Mój brzuch zaciska się jak supeł, to okropne.

– Więc... 

Aż zgięłam delikatnie brzuch z nagłego bólu. Głos mojego ojca, który był pełen podejrzliwości z nutą cwaniactwa rozległ się, a ja przeraziłam się. Co on musi czuć? Jak się czuje William? Czy też się stresuje? 

– Nie toleruje cię. – jego ton stał się poważniejszy.

– Wiem.

Usłyszałam jego głos. Jego piękny głos, który jak zwykle skrywał tajemnice. Poczułam rumieniące się policzki, przyspieszone tętno i serce, co jest? To tylko przecież głos, a ja już tak reaguję.

– Jesteś skurwielem.

Jest pięknym skurwielem.

– W rzeczy samej.

– Jesteś jeszcze zadowolony? – prychnął z kpiną.

– Nie. 

– Masz szczęście, że tak odpowiedziałeś.

– Do czego zmierzasz, Alan? 

– Kochasz Jane? 

Moje krzesło gwałtownie wydało z siebie głośne szurnięcie. Stoję na wyprostowanych nogach, wbijając swój wzrok w ciągu dalszym w dół. Nie patrzę na nich, nie patrzę nigdzie, nie chcę też tego słuchać. Odchodzę do stolika, kierując się... kierując się gdzie? Nie wiem, idę przed siebie, w tłum ludzi, może kogoś poznam nowego, może się zakocham, nie wiem. Nie chcę tego słuchać o czym oni rozmawiają. William nawet nie ma pojęcia, że ja go kocham, że rozmawiałam z mamą o nim i naszych relacjach, nie ma pojęcia, że mój tata niczego nie wie. Mój ojciec sam niczego nie wie, o ile mama nie rozmawiała z nim. 

– Jane? – usłyszałam za swoimi plecami głos Rachel.

– Hmm? – odwróciłam się w jej stronę.

– Co się dzieje..? – spytała z troską. Zaraz obok niej zjawił się Logan. 

Chciałam się tutaj rozpłakać, ale nie mogłam. Co zrobić? Uciec stąd? To najlepsze wyjście - chcę stąd iść po prostu. Spoglądam w jej niebieskie oczy, to po chwili przegryzam wewnętrzną część policzka i odwracam od niej wzrok, lecąc po wszystkim dookoła.

– Zabierzcie mnie stąd.– burknęłam.

– Ty głupia jakaś jesteś! – krzyknęła oburzona – Ty masz z nim porozmawiać albo siłą cię do tego zmuszę! 

– Rachel, ty... Ty nic nie wiesz, jakie to uczucie... Żyjecie w szczęśliwym związku od dwóch lat i nie macie pojęcia, jak to jest być nienawidzonym przez kogoś, kogo się kocha... – wydusiłam łamliwym tonem – Chcecie dobrze, ale wszystko jest spieprzone. Chel, on mnie nienawidzi, on mnie nie chce... 

– Jane, nie wycofuj się od tego, walcz! Bądź tak upierdliwa, że w końcu nie wytrzyma i cię posłucha! Nie poddawaj się tak łatwo, bo stracisz go na dobre! Idiotko, dlaczego tobie trzeba to tłumaczyć... Jezu, jak ja nie chcę patrzeć na wasze cierpienie...

– Wiem, ze chcesz dobrze i kocham cię za to, ale... On mi nie chce wierzyć w nic... Mój ojciec go teraz zapytał czy mnie... czy mnie kocha... – szepnęłam pod koniec.

– I co powiedział?

– Uciekłam stamtąd.

– Idiotka... Will cię kocha, zrozum to! 

Wtuliłam się w nią i wpadłam w cichy szloch. Nie wiem o czym myśleć, co robić, co zrobić z Williamem, to popieprzone, popierdolone. Wszystko mnie boli i nie mam siły na nic. Chcę wrócić do domu i położyć się do łóżka i płakać. Czuję, jak dłonie Rachel mnie obejmują wokół i w kojący sposób kołyszą na bok, ale to nie pozwala mi się uspokoić. Jezus, dlaczego jestem taka słaba? Taka głupia i popieprzona? 

– Zanim tutaj przyszłaś już zdarzyłam trochę tutaj pochodzić. Chodź, pokaże ci coś. – odsunęła się ode mnie.

– Gdzie chcesz mnie zabrać? – pociągnęłam nosem i dostrzegłam, że Logana nie było obok nas. Spojrzałam w stronę stolika i Williama też nie było, mojego ojca też. Wszyscy wyparowali i nie mam pojęcia gdzie są. Jak odpowiedział Will? O czym mój ojciec z nim jeszcze rozmawiał?

– W ciekawe miejsce. – mruknęła.

~~

Budynek był ogromny i Rachel zdążyła mi pokazać wszystkie piętra w nim. Nie mam pojęcia jakim cudem nie było żadnej ochrony wokół, a jak na jakąś natrafiałyśmy, potrafiłyśmy się schować i przejść inną drogą. Było zabawnie, ciekawie i taka dziecinna zabawa poprawiła mi humor. Byłam sama z Chel, moją przyjaciółką i naprawdę świetnie się bawiłam, pozwalając sobie zapomnieć o tym, co działo się jeszcze przy stole. Teraz na pustym korytarzu słychać stukot naszych szpilek i od czasu do czasu cichy śmiech.

– Rachel, gdzie ty mnie ciągniesz, no... – jęknęłam. 

– Zaraz, już chwila. – mruknęła.

– Jeżeli to pułapka, to cię zabiję, ostrzegam. – rzuciłam żartobliwie.

– Tak, tak... jeszcze mi podziękujesz. – wymamrotała.

– Co? – zmarszczyłam brwi.

– O, te drzwi! – krzyknęła, zatrzymując się.

– To wchodź. – uśmiechnęłam się.

– Nie, ty pierwsza! Chcę zobaczyć twoją reakcję. 

Wywróciłam oczami i prychnęłam pod nosem. Chwyciłam za klamkę drzwi i nawet nie zdążyłam wejść do środka, bo w połowie zostałam tam pchnięta przez przyjaciółkę i prawie wylądowałam twarzą na podłogę.

– Rachel! – odwróciłam się  i walnęłam piąstkami w drzwi. – Otwieraj to, ty suko! 

– Jeszcze mi podziękujesz! – usłyszałam przekręcanie zamka.

Co jest, do cholery jasnej? Co ona wyprawia? To żart z jej strony? Przeklęłam pod nosem i wciągnęłam więcej powietrza do płuc. Odwróciłam się, opierając się o drzwi i zamknęłam oczy. Spokojnie, wypuści cię, ona sobie tylko żartuje. 

– Nie sądziłem, że tak to rozegrają.

Gwałtownie otworzyłam oczy, czując już jak serce przyspiesza, a ciało się grzeje. To żart, to musi być żart i zaraz na pewno mnie wypuszczą. To nie może być prawda. Czuję, jak moje całe ciało się spina, a jednocześnie przeszywa je ból. Patrzę prosto przed siebie, dostrzegając męską sylwetkę odwróconą do mnie tyłem. Garnitur leżał na nim wyśmienicie i nie sądziłam, że kiedykolwiek będę mogła jeszcze karmić się tym widokiem. Tak pięknym widokiem. Powolnym ruchem zaczął obracać się w moją stronę, a ja czułam jeszcze większą gulę w gardle i skręty w brzuchu. Dlaczego oni to zrobili?

– Chyba im się udało, prawda, Jane? 

Błękitne tęczówki wbiły się w moje brązowe i zaniemówiłam. Jestem onieśmielona jego urokiem, jego pięknem, jego osobą, którą kocham ponad życie.

– Will...

~~.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro