Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Chodź tutaj... - wymruczałam i pociągnęłam go w stronę łóżka.

Naprawdę nie panuje nad tym, co wyprawiam. Co ja robię? Dlaczego mam ochotę się z nim pieprzyć? Tak, Jane, pieprz się z nim. Pieprz się teraz ostro z Williamem. On jest przecież twój, bierz go.

Pociągnęłam go w stronę mojego łóżka i kiedy opadł na materac plecami, ja od razu usiadłam okrakiem na nim i zaczęłam całować po szyi, jednocześnie wkładałam ręce pod koszulkę i podciągałam ją w górę, jednak męskie dłonie uniemożliwiały mi to.

- Jane, proszę... Jesteś pijana, nie rób głupstw... - powiedział i złapał mnie za ręce.

- Chcesz tego, wiem o tym... - nachyliłam się nad nim i spojrzałam w błękitne tęczówki. - Chcesz mnie, Will. - złączyłam nasze usta.

Całuje go żarliwie i zachłannie, a on wszystkiemu się oddaje z tą samą namiętnością i pożądaniem. Napieram intymnym miejscem na jego i ocieram się, czując wybrzuszenie. Zmniejszył uścisk na moich dłoniach i od razu wyswobodziłam się, aby powędrować do jego spodni, z którymi zaczęłam się siłować. Wszystko idzie na marne, bo ponownie mnie złapał, kiedy do swojej pracy dołączyłam drugą rękę i odpinałam już jego rozporek.

- Przestań taki być, chcesz mnie, ja chcę ciebie i każdy jest szczęśliwy... - wymruczałam i nawet nie dałam mu dojść do słowa, bo od razu złączyłam nasze usta.

Z wielkim pożądaniem go całuję, z wielkim podnieceniem go pożeram, a on wszystkiemu się oddaje, ale dalej w stalowym uścisku trzyma moje dłonie. Jego język przeplata się po chwili z moim i jęczę mu w usta z zadowolenia, bo profesjonalnie potrafi swoim mokrym i zwinnym językiem zatriumfować nad moim. Napieram mocniej na jego już twardego penisa w spodniach i słyszę warknięcie, na co mruknęłam dumnie.

- Jane, nie... - przekręcił głowę w bok, a ja zaczęłam obdarowywać jego policzek mokrymi i zachłannymi pocałunkami, to zjeżdżałam na szczękę i szyję.

Mój organizm domagał się tylko jednej rzeczy i już w tym stanie nie potrafiłam nad tym zapanować. Mój organizm był po prostu zadowolony najbardziej z rzeczy, które wyprawiał mi ten mężczyzna. Kochałam to i pragnęłam codziennie, aby mnie pieścił, dotykał, całował i robił wszystko, o co poproszę. Uwielbiałam go, chyba dalej uwielbiam. Tylko William potrafi mi sprawić takie uczucia, których mogłam doznawać w życiu. Tylko William potrafi wzbudzić we mnie te ogromne pożądanie, ten narkotyk, którym jest on sam. Chciałam więcej, więcej, więcej i więcej z Williamem. Mam go teraz przecież.

- Nie mogę tego zrobić, przepraszam. - zepchnął mnie na bok i wstał z łóżka, poprawiając od razu swoje spodnie.

- Chodź do mnie, proszę... - szepnęłam kusząco.

- Jesteś pijana, a nie mam zamiaru cię wykorzystywać tylko po to, abyś następnego dnia wszystkiego żałowała i zniechęciła się do mnie jeszcze bardziej. - spojrzał na mnie.

- Panuje nad sobą, Will... - uniosłam swoje ciało w górę, choć bardzo wielki wysiłek musiałam w to włożyć.

Jestem napierdolona i to jak bardzo.

- Niczego nie będę żałować... Tęskniłam za tobą. - szepnęłam pod koniec, wpatrując się uwodzicielsko w jego błękitne, piękne oczy.

Spojrzał na mnie z politowaniem i tak, jakby się chciał powstrzymywać od jakiegokolwiek ruchu. Wciągnął głębiej powietrze do płuc i przeczesał swoje włosy, odwracając wzrok gdzie indziej.

- Jutro mnie znienawidzisz. - odezwał się.

Przysunęłam się na krawędź łóżka i usiadłam, a on kucnął nade mną. Patrzy mi prosto w oczy z namiętnością, a ja jak dziecko - jak zahipnotyzowana bajką - patrzę w jego piękne tęczówki. Boże, one są takie piękne, William jest taki piękny.

Poczułam pierwszy dotyk na moich udach i wciągnęłam więcej powietrza, gdy wjeżdżał z nimi w górę. Nie minęła chwila, a złączył nasze usta w czuły pocałunek i pełen troski. Chcę go, tak bardzo chcę go.

- Muszę iść, dobranoc. - wyszeptał w moje usta.

Moje serce właśnie stanęło w miejscu. Ukłucie, dziwny, przeszywający mnie ból odwiedził cały mój organizm. Moje palce u stóp zabolały, palce u rąk, gardło stało się jedną wielką pętlą. Dlaczego takie uczucia mnie odwiedziły w tym stanie i tak mocno zabolały? Co się dzieje?

Patrzę z szokiem na jego postać, która się prostuje i kieruje do wyjścia. Momentalnie ogarnęła mnie złość. Obrzydliwa, paskudna i brutalna złość, której nie mogłam opanować. On mnie nie chce, dlaczego mnie nie chce? Nie podobam mu się? Nie kocha mnie? Przecież to powiedział! On mnie kocha! Dlaczego mnie nie chce?! Co ma ta czarnowłosa dziewczyna, czego ja nie mam?!

- Will! - krzyknęłam zdenerwowanym tonem. - Jeżeli stąd wyjdziesz, to już nigdy więcej nie chcę na ciebie patrzeć!

Odwrócił się w moją stronę i spojrzał smutnie w oczy, gdy ja posyłam mu tylko wrogie spojrzenie, oddychając przy tym ciężko. Chwycił za klamkę, on chwycił za klamkę, on mnie naprawdę zostawia.

- Proszę, nie idź! - wstałam na wyprostowane nogi, chwiejąc się przy tym. - Nie zostawiaj mnie! Proszę!

- To dla twojego dobra, Jane. - odpowiedział.

- Jasne, idź do tej czarnej kurwy, która się do ciebie klei! - wrzasnęłam. - Co ona ma, czego ja nie mam?!

- Jesteś dla mnie najpiękniejsza.

- Widziałam, jak na nią patrzysz!

- Patrzę tylko na ciebie.

- Jak stąd wyjdziesz, nigdy więcej się do mnie nie odzywaj! - krzyknęłam.

- Przepraszam, Jane. - spojrzał na mnie smutnie i otworzył drzwi.

- Nie zostawiaj mnie! - rzuciłam płaczliwym tonem. - Nie zostawiaj mnie... jak kiedyś... - wyszlochałam.

Od razu odwrócił się w moją stronę i zamknął drzwi. Łzy ze mnie spływają jak chcą, a on spogląda na mnie zdziwiony, jednocześnie czymś dotknięty. Nie zostawiaj mnie, proszę. Nie odchodź ode mnie jak wtedy.

- Zostań ze mną... - wydusiłam z siebie i odwróciłam wzrok.

Poczułam jego obecność bliżej, ale nie zamierzałam spojrzeć mu w oczy. Czuję, jak mnie obejmuje i mocno do siebie przyciąga, zamykając w stalowym uścisku. Od razu wtulam się w jego klatkę piersiową i owijam ręce, słysząc przy tym rytmiczne obijanie się serca o klatkę piersiową. Jego intensywne perfumy dotarły do moich nozdrzy, które drażniły i potrafiły zamulić. Zamykam oczy, gdy czuję czułe i pełne troski pocałunki na czubku głowy, a na plecach jego dużą i ciepłą, gładzącą mnie dłoń.

- Nie zostawię cię. - wyszeptał i ponownie obdarował mnie pocałunkiem. - Nigdy cię nie zostawię.

Nie odpowiedziałam mu. Jego słowa są dla mnie najlepszą melodią, którą mogłam dotychczas słuchać. Kocham jego głos, jego tonację, jego czułość w tym, co do mnie mówi i mi przekazuje. Kocham to.

Nagle złapał mnie za biodra i uniósł, a ja od razu oplotłam go wokół, zarzucając ręce na ramiona i mocno chowając głowę w zagłębieniu szyi. Poczułam, jak kładzie mnie na łóżko, to po chwili sam znajduje się obok mnie i mocno do siebie przyciąga, oplatając ręce wokół mojego ciała. Wtulam się w niego i wplątuje rękę w czarne włosy, a twarz ponownie chowam w szyję.

Chcę zasnąć w jego objęciach i towarzystwie. Czuje się znowu bezpiecznie i wyjątkowo przy nim. Jest mi naprawdę dobrze i przyjemnie, miło i kojąco. Zaczynam delikatnie i wolnymi ruchami drapać go po głowie, przy tym ciągnę od czasu do czasu za końcówki. Zaczyna całować mnie po głowie i skroni, powodując motylki w brzuchu. Dlaczego w tym stanie mam motylki w brzuchu?

- Dziękuje. - szepczę i zaczynam obdarowywać jego szyję drobnymi i czułymi pocałunkami.

- Nie masz za co mi dziękować. - odpowiada, głaszcząc moją głowę.

- Zostałeś... - mruczę zmęczonym tonem.

- Bo cię kocham.

Nie odpowiadam, a za to przysysam się do jego szyi i zaczynam ssać skórę, robiąc malinkę. Słyszę pomruk zadowolenia, dlatego zasysam jeszcze bardziej i unoszę się, aby usiąść na nim okrakiem, a on od razu obejmuje mnie wokół, odchylając przy tym głowę w bok, aby dać mi więcej swobody.

Pod koniec mojego dzieła całuję miejsce, które jest aż bordowe. Nie dając mu nawet dojść do słowa, nie spoglądając mu nawet w oczy, nie robiąc już żadnych innych ruchów - nachylam się nad nim i łącze namiętnie usta, które dopiero po chwili w powolnym tempie zaczynają nabierać tempa w czuły sposób. Jego ciepłe i miękkie usta przeplatają się z moimi, a ja znowu czuję te motylki w brzuchu. Obejmuje jego policzki i całuję górną wargę, to przekręcam głowę w bok i ponownie wpijam się w usta. Męskie ręce gładzą moją talię i zjeżdżają coraz niżej, zatrzymując się na pośladkach. Znowu odrywam się od niego lecz tym razem kąsam dolną wargę i kuszę, prowokuję z cichym pomrukiem, na co on wydaje z siebie warknięcie i całuje mnie gwałtownie, wplatając przy tym rękę w tył moich włosów.

- Muszę iść. - wyszeptał w moje usta.

- Zostań... - powiedziałam cichym i proszącym tonem. - Proszę, Will, zostań... - położyłam głowę na jego klatce piersiowej i przymknęłam oczy.

- Zostanę. - głaskał mnie w spokojnym tempie po głowie.

Nie odpowiedziałam mu już. Zaczęłam po prostu zasypiać w jego ramionach, na jego klatce piersiowej, wtulona jak dziecko, a jego ciepły i kojący dotyk jeszcze bardziej powoduje u mnie senność.

Dlaczego muszę być pijana?

- Kocham cię, Jane... - wyszeptał do mojego ucha, a po chwili pocałował skroń.

~~

Zaczynam się wybudzać, gdy słyszę hałaśliwe potykanie się, spadanie rzeczy na podłogę i mamrotanie przekleństw - jak się domyślam - Rachel. Jednak to powoduje, że gwałtownie się unoszę i zaczerpuje więcej powietrza. Niebieskie oczy zdezorientowane, ale mocno mętne na kacu, spoglądają na mnie, gdy ja rozglądam się spanikowana dookoła swojego łóżka.

Nie ma go.

Nie ma Williama.

Moje serce przyspiesza, gdy sobie wszystko przypominam. Pamiętam wszystko i czuję... wstyd. Czuje zażenowanie własną osobą, czuję ogromny wstyd i żal do siebie za to, jak mogłam to robić, jak mogłam do tego dopuścić... Czuję okropne wyrzuty sumienia i winie tylko siebie za to wszystko, co wczoraj się stało. Byłam tak pijana, że dopuszczałam się takich głupot, jakich teraz żałuję. Dlaczego czuje się jak szmata..?

Zakrywam dłońmi twarz i powstrzymuje się od płaczu. Przegryzam mocno wewnętrzną część policzka i ciągnę nosem, który już staje się mokry wewnątrz, ale oczy na szczęście nie. Wow, postęp - nie płaczę. Ocieram twarz dłońmi i unoszę głowę w górę, aby spotkać się z pytającym spojrzeniem przyjaciółki na moją osobę.

- Jwow? - odzywa się.

- Co... - przerywam na kaszel. - Co jest? - dokańczam.

- Coś się stało? Wyglądałaś przed chwilą na przerażoną, jakbyś ducha widziała. - mruknęła rozbawiona i napiła się wody, zasiadając na swoim łóżku.

- Zły sen. - odparłam. - Skąd wracasz?

- Od Logana. - westchnęła. - Wczoraj... - zaczęła niepewnie. - Pamiętasz coś z imprezy? - rzuciła.

Nie odpowiedziałam jej od razu, a odwróciłam wzrok i znowu przegryzłam policzek. Pamiętam wszystko, wszystko i jeszcze raz wszystko. Rozmowę z Zackiem, przeprosiny i płacz, obietnicę mu spełnioną i prośbę z jego strony. Później czarnowłosą dziewczynę, o której myśląc doznaję dziwnego uczucia, ale dlaczego? Dlaczego dalej mam to uczucie w sobie, kiedy ją, jego, ich razem sobie przypomnę? Przypominam sobie jezioro, mnie i jego, a później powrót do domu i sytuację w tym pokoju dzisiejszej nocy. Kiedy on wyszedł?

- Pamiętam wszystko. - odpowiedziałam. - Ale mogłam napierdolić się jeszcze gorzej, aby to zmienić.

- Nie chcę pytać co z nim robiłaś w tym pokoju, ale domyślam się, że żałujesz. - przeczesała swoje blond włosy.

- Nie uprawiałam z nim seksu.

Nie odpowiedziała, a mruknęła cicho pod nosem i uniosła brwi w górę.

- Ale mimo wszystko żałuję. - dodałam i wstałam na wyprostowane nogi.

- Tęskniłaś za tym. - rzuciła takim tonem, jakby się oburzyła moją wypowiedzią, a uświadomiła o tym, że tęskniłam.

Nie odpowiedziałam jej, a przegryzłam wewnętrzną część policzka i sprawdziłam telefon. Dochodzi godzina trzynasta, a ja czuje się nadal niewyspana lecz w ciągu dalszym nie opuściły mnie wyrzuty sumienia i wstyd do samej siebie. Jak ja teraz spojrzę na nich? Na niego?

- Ładne malinki. - mruknęła zadziornie.

Moje serce przyspiesza, gdy ona sama mi przypomniała o tych malinkach. Tak, teraz ja sobie przypominam o tym, jak zrobił mi malinki, a ja jemu. O mój boże. Siadam przed biurkiem, przy tym staram się nie patrzeć na sąsiednie i zdjęcie, które na nim jest. Sięgam do lusterka i patrzę na swoją szyję, gdzie widnieją dwie mocne, bordowe, przybierające aż fioletowego koloru, duże malinki. O mój boże.

- Robisz postępy, Jane. - przeczuwam, że się uśmiecha.

- W sensie? - odwracam się w jej stronę.

- W sensie z Williamem i Zackiem. - rzuca.

- Żadne postępy, a wina alkoholu. - burknęłam.

- Tak, tak, wina alkoholu... - mamrocze oburzona. - Ty doskonale wiesz o jakie postępy chodzi.

Nie odpowiadam jej, a ponownie się odwracam w stronę lustra i patrzę na malinki. No tak, kto - będąc pijanym tak jak ja wczoraj - wyznaje znienawidzonym chłopakom to, że się za nimi tęskniło? Zamiast krzyczeć na nich, płakać, być w kiepskim humorze, to się przeprasza te osoby i mówi, jak bardzo się tęskniło?

Ale nie jestem hipokrytką, żeby samą siebie okłamywać - tęskniłam. I to jest najgorsze, bo nawet im to powiedziałam.

Westchnęłam głośno. Muszę sobie to przemyśleć, muszę porozmawiać z kimś bardziej doświadczonym i dojrzalszym na ten temat. Może ona mi pomoże? Może mi coś doradzi? Może jakoś wesprze? Jest weekend, a to świetna okazja, aby odwiedzić ich.

- Rachel. - odwracam się w stronę przyjaciółki.

- Mhm? - wymruczała, spoglądając na ekran telefonu.

- Jadę na weekend do rodziców.

~~

Stoję przed domem, który niecałe dwa tygodnie temu opuszczałam z walizkami. Teraz przyjechałam jedynie z torebką, do której schowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Czuje się, jakbym wracała po kilku latach do rodzinnego domu jako dorosła kobieta, a mam jedynie dziewiętnaście lat i wracam po dwóch tygodniach.

Auto jest, rodzice są w domu, na pewno. Biorę głęboki wdech i chwytam za klamkę i wchodzę do środka. Od razu poczułam tą przytulną atmosferę, mimo tak dużego domu, w którym mieszkałam jedynie z rodzicami. Zaciągam się zapachem lasów tropikalnych i cytryny, bo tylko ten zapach panował w tym domu. Nic się nie zmieniło, wszystko zostało takie same.

- Heeej! - krzyknęłam radośnie i weszłam w głąb domu.

Słyszę, jak czyjeś rozmowy ucichły. Po chwili na głównym korytarzu zjawiła się moja rodzicielka, która nie zmieniła się ani trochę. Jej zielone oczy rozszerzyły się, a usta rozchyliły, kiedy dostrzegła moją osobę, stojącą w holu. Nagle jej pisk radości rozniósł się po całym domu i podbiegła do mnie, wtulając się od razu.

- Moje kochane dziecko! - uścisnęła mnie. - Minęło dwa tygodnie, a ja za tobą tak tęskniłam, skarbie!

- Też za wami tęskniłam. - mruknęłam.

- Alan, chodź tutaj! - krzyknęła i odsunęła się ode mnie. - Swojej księżniczki nie przywitasz?!

- Rycerz na białym koniu już przybywa!

Zaraz, zaraz... znam ten głos...

- Jesse! - uśmiechnęłam się i podbiegłam do mężczyzny, wtulając się w jego klatkę piersiową. Od razu mnie zamknął w szczelnym uścisku, to po chwili podniósł i zakręcił dookoła.

- Jak się trzyma moja królowa? - zapytał i stanął w miejscu, nie przestając mnie tulić.

- Na pewno lepiej, gdy ją puścisz.

Od razu Jesse mnie wypuścił z objęć, a ja spojrzałam na tatę, który stał z założonymi rękoma obok nas i mierzył przyjaciela wrogim spojrzeniem.

- Tato! - wtuliłam się w niego.

- Cześć, księżniczko. - przytulił mnie. - Jak collage?

Wszystko zaczęłam opowiadać im w salonie, do którego się we czwórkę skierowaliśmy. Omijałam fakty takie jak William, a także zdarzyło mi się niektóre sytuacje wymyślić i skłamać, kiedy pytali. Moja mama oderwać wzroku ode mnie nie mogła i uśmiechu z twarzy - chyba za bardzo za mną się stęskniła. Też za nią tęskniłam i za tym domem, w sumie chciałabym do niego wrócić i w nim spać zamiast akademiku. Niestety dziennej godziny jazdy do szkoły już bym nie chciała.

- A z alkoholem się pilnujesz? - zapytał ojciec, przybierając nadopiekuńczej postawy.

- Tak... - wywróciłam zirytowana oczami.

Właśnie jestem na kacu.

- Cieszy mnie to. - uśmiechnął się. - Dobrze, skarbie, ja muszę jechać z tym debilem sprawę załatwić, dlatego zostawiam ciebie i mamę samą. - wstał na wyprostowane nogi.

- Oj uwierz mi, Jane, że twój ojciec jest o wiele gorszym debilem. - prychnął Jesse, a ja zaśmiałam się.

Opuścili dom, przy tym odzywali się do siebie jak nastolatki, a nie dorośli mężczyźni. Naprawdę jestem zdziwiona, że oni są tacy bezpośredni i młodzieńczy. Mają po czterdzieści lat, a rozmawiają ze sobą jak młodzież. Na dodatek nie wyglądają na swój wiek, a o wiele młodziej.

Aktualnie teraz siedzę na wyspie kuchennej i zajadam się brzoskwinią z koszyka, gdzie jest ich miliony, a mama do mrożonej herbaty dodaje kilka kostek lodu i wręcza mi, przy tym popijając swoje.

- Więc? - zaczyna.

- Więc? - zmarszczyłam brwi.

- Skąd masz malinki? - uśmiechnęła się zadziornie, ciągnąc napój ze słomki.

Zrobiłam większe oczy i spojrzałam na nią. Moje malinki zakryłam fluidem i jeszcze dokładnie je sprawdziłam przed wejściem do tego domu. Wszystko było idealnie zakryte, skąd i jak je zauważyła?

- Umm, j-jak ty..? - wydusiłam z siebie niepewnie.

- Chodź, bo kuchnia to nie miejsce na taką rozmowę. - uśmiechnęła się podejrzliwie i poprowadziła prosto w stronę basenu.

Moje serce przyspiesza, bo w tej chwili nie mam pojęcia na co się szykować. Owszem - chciałam z nią porozmawiać o pewnej kwestii, ale ona chyba mnie wyprzedza z tym. Zaczynam się bardzo stresować i niepewnie siadam na rozkładanym, białym krześle, na którym znajduje się czarny ręcznik i odkładam napój na stolik obok. Moja rodzicielka siedzi na przeciwko mnie i wyciąga paczkę papierosów.

- Chcesz? - wystawia w moją stronę.

- Co?! Mamo, ja nie palę! - marszczę brwi.

- Nie rozśmieszaj mnie. - zakpiła sobie. - Wiem, że marlboro czerwone to twoje ulubione, bo moje i ojca także. - uśmiecha się. - To bierzesz czy nie? - wskazuje na paczkę.

- Nie... - odmawiam, czując skrępowanie i dziwne uczucie, którego nie mogę opisać.

- W sumie to dobrze, bo co za matka ze mnie. - cały czas jej ton jest pełen radości i dziwnego... sarkazmu? - Tylko nie mów tacie, bo ja bym oberwała prędzej za to, że ci daje niż ty za palenie.

- T-to on nie wie? - pytam.

- Nie wie i się ciesz. - uśmiecha się i zaciąga. - A teraz odpowiesz mi na pytanie, które zadałam w kuchni? - spogląda na mnie, przybierając poważniejszej postawy.

Odwracam od niej wzrok i patrzę pusto przed siebie. Co, jeżeli wiedziała i mi nie powiedziała? Tata też wiedział? Mam im powiedzieć o tym, co wydarzyło się dzisiejszej nocy? Wczorajszego wieczoru? To, jak świetnie bawiłam się z kimś, kogo mój ojciec wręcz nie cierpi?

- Wiedziałaś... Że William chodzi do tego collage'u? - spojrzałam na nią.

Nie odezwała się, a zaciągnęła mocniej i zmarszczyła delikatnie brwi. Moje serce bije, bo to oznacza tylko jedno. Moja własna matka także o tym wiedziała i mi nie powiedziała. Czuje się oszukana, zdradzona i wystawiona. Dlaczego wszyscy wokół tak mnie okłamywali..? Czemu nic nie mówili?

- Wiedziałam, ale miałam ci to mówić? Mówić po to, abyś zaprzepaściła szansę pójścia do tak dobrego collage'u w Nowym Jorku tylko po to, bo twój były chłopak tam uczęszcza? - spytała.

- Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego... - powiedziałam cichszym tonem i odwróciłam wzrok.

- Skarbie... - westchnęła troskliwszym tonem. - Wiem, że musi być ci ciężko... - chwyciła mnie za rękę. - Ale najwyższy czas przestać od tego uciekać i żyć jak normalny człowiek, prawda? - spytała. - W życiu wokół wielu takich osób będziemy się obracać, które będą chciały zniszczyć nasze życie. Jednak w ciągu dalszym uważam, że Will nie chciał tego tobie zrobić.

- Wiem.

Wiem, że nie chciał.

Ale dalej mam blokadę i barierę przed nim, przed tym uczuciem, które mogłoby ponownie sprawić mi ból i smutek i rozczarowanie. Bardzo się boję tego uczucia, dlatego robię wszystko, aby go nie dopuszczać. Niestety wczoraj nad tym nie zapanowałam i to sprawiło, że teraz nie mam odwagi spojrzeć w jego błękitne oczy. To sprawiło, że znowu mam dziwne uczucia, kiedy o nim pomyśle albo będę blisko jego osoby.

- Ale nie potrafię o tym zapomnieć. - przegryzam wewnętrzną część policzka i zdaję sobie sprawę z tego, że od dłuższej chwili ściskam mocno moją mamę za rękę. - Przepraszam... - powiedziałam i szybko rozluźniłam uścisk.

- Może w ogóle nie przestałaś go kochać?

- Nie kocham go. - spoglądam na nią stanowczo i czuję, jak moje serce przyspieszyło, a ciało zaczęło się grzać. - Nie kocham go... - powtórzyłam, aby dać pewność... jej czy sobie?

Jak można kochać takiego człowieka, przez którego się cierpiało tyle miesięcy? Przez którego się płakało każdej nocy? Nie kocham go... Nie kocham Williama. Co z tego, że przy nim rodzą się ponownie te uczucia, które towarzyszyły mi rok temu? Te uczucia miną, jestem tego pewna. Prawda?

- Wiesz, co ci powiem skarbie... - zaciągnęła się i zarzuciła nogę na nogę. - Cierpisz dalej, ale to tylko dlatego, bo nadal za nim tęsknisz i masz żal, że cię zostawił. - rzuca.

- Skąd niby to możesz wiedzieć? - pytam i marszczę brwi. - Nigdy nie byłaś w takiej sytuacji co ja...

- Nie byłam? - kpi sobie. - Kochana, ja doskonale wiem, co czujesz. Tęsknisz za nim, dlatego nie możesz o tym zapomnieć i przestać cierpieć. Masz do niego nadal żal, bo... nie przestałaś go kochać. - mówi rozczulającym tonem pod koniec.

Nie odpowiadam jej, a odwracam wzrok i przegryzam policzek. Dlaczego ona i Rachel tak uważają? Dlaczego nie mogą zrozumieć tego, co ja czuję? Ja go nie kocham. Wmawiają mi coś, co nie jest prawdą, prawda? To są kłamstwa, tutaj nie ma krzty prawdy. Każdy mnie wokół okłamywał, więc dlaczego mam im wierzyć? Zresztą, znam siebie i wiem, że nie kocham Williama, a uczucie towarzyszące mi przy nim przeminie.

- Chciałabym znowu was widzieć razem, wiesz? - uśmiecha się, a ja uniosłam głowę, aby zetknąć się z jej spojrzeniem.

- D-dlaczego..? - spytałam.

- Nie wiem, chyba to oczywiste, że matka chce widzieć szczęśliwe dziecko. - wzrusza ramionami. - Rozmawiałam z Evą i też tak uważa.

- Co u niej słychać?

- Wszystko dobrze, dzisiaj przychodzą do nas wieczorem. Taka... mała impreza. - uśmiecha się. - Nie spodziewałam się, że nas odwiedzisz.

- Chciałam ciebie zobaczyć... i posłuchać rady. - odwróciłam od niej wzrok, ściszając ton przy okazji pod koniec.

- Rady? Związanej... z Williamem? - spytała.

- Ja... - wydusiłam niepewnie, ale przerwałam. - Ja wczoraj zrobiłam coś, czego bardzo żałuje... - rzuciłam.

Zaciągnęła się mocniej i zmarszczyła brwi, poprawiając przy tym swoją przewiewną bluzkę wyciętą w serek. Traktuję moją mamę jak drugą przyjaciółkę, dlatego nie obawiam się jej mówić takich rzeczy i rozmawiać na takie tematy. Mało kto może tak z własną matką rozmawiać, a ja się cieszę, że należę do tych nielicznych osób.

- Jak mocno byłaś pijana? - spytała. - A cukrzycę kontrolowałaś? - dodała.

Skąd ona te wszystkie rzeczy wie? Matki naprawdę posiadają szósty zmysł.

- Tylko proszę, nie mów tacie... - poprosiłam i schowałam twarz w dłonie.

- Powiedzieć tylko po to, aby moja córka miała przejebane? - prychnęła. - A w życiu! Dlatego ciesz się, że masz tak zajebistą mamę. - uśmiechnęła się. - Teraz mów... bo zaczynam się niecierpliwić i martwić. - położyła rękę na moich plecach i pogładziła w troskliwy sposób.

Jego dotyk potrafi mnie tylko uspokoić.

- Robiłam głupstwa... związane z Williamem... - wydusiłam załamującym się tonem. - Ale on mnie nie wykorzystał, nie chciał... - pociągnęłam nosem, czując już pieczenie w środku. - Powiedział, że nie będzie mnie wykorzystywał tylko po to, abym się do niego zniechęciła...

- Cudowny facet. - mruknęła, a ja zacisnęłam szczękę i zamknęłam mocno oczy.

- Ja i tak żałuje... Jestem... taką szmatą... - jęknęłam płaczliwym tonem pod koniec.

- Spróbuj tak, kurwa mać, jeszcze raz o sobie powiedzieć.

Aż drgnęłam całym ciałem po słowach, które wypowiedziała w moją stronę. Moje serce nawet przyspieszyło. Jak mam przestać tak mówić, skoro... to prawda?

- Moja córka nie ma prawa mówić w ten sposób o sobie! - wstała na wyprostowane nogi.

Wkurzyłam ją? Dlaczego? Unoszę głowę w górę i przyglądam się jej, ciągnąć przy tym nosem i ścierając pojedyncze łzy z policzków. Ona naprawdę się wkurzyła.

- Dlaczego do ciebie nie może dojść to, że oddałaś się tym uczuciom, przed którymi uciekasz?! - spojrzała na mnie.

- N-nie uciekam...

- Jane, nie uciekasz..? - spytała łagodniej. - Żałujesz tego, że oddałaś się tym uczuciom, przed którymi właśnie uciekałaś... Jesteś uparta jak ojciec i nie dasz sobie tego wyjaśnić.

Odwróciłam od niej wzrok i wbiłam go w basen. Naprawdę uciekam? Naprawdę staram się nie dopuszczać tych uczuć do siebie? Czy ja go... wciąż kocham? Nie, nie, nie, nie, nie, to nie prawda!

- Boisz się być znowu zraniona, dlatego nie dopuszczasz do siebie tych uczuć i Williama z powrotem... Musisz wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy, że robiąc tak nic nie uzyskasz. Coś masz z tego prócz cierpienia..? - zapytała.

- Nawet własna matka nie potrafi mnie zrozumieć... - wstałam i przegryzłam wewnętrzną część policzka, udając się do wyjścia z basenu.

- Jane! Dziecko, ja cię doskonale rozumiem i próbuję ci pomóc! - krzyknęła. - Ty uciekasz przed tą pomocą! Chcesz usłyszeć tylko to, co ci będzie odpowiadać i potwierdzać twoje słowa, a uwierz mi na słowo, że jest zupełnie inaczej! - kroczy tuż za moimi plecami.

Nie odpowiadam jej, a kieruje się prosto do swojego pokoju. Czuje dziwne ukłucie w sercu, ale nie wiem dlaczego. Dlaczego? Bo ma może racje? Może naprawdę uciekam przed tym i się boję?

- Jeżeli wczoraj nie czułaś przy nim tego, co czułaś dawniej... Wtedy uznajmy, że się mylę.

Stanęłam w miejscu i poczułam jeszcze gorsze uczucia w klatce piersiowej. Nie, to nie jest prawda, to na pewno nie jest prawda. Za moimi plecami nie słyszę już nic, a tylko nierównomierny oddech. Nie odzywam się, nie mam pojęcia nawet co powiedzieć. Biorę głęboki wdech i idę prosto do swojego pokoju, pozostawiając mamę w holu.

~~

Nie mogę zasnąć we własnym, wygodnym łóżku, którego nie czułam przez dwa tygodnie. Do moich uszu dochodzą odgłosy muzyki z parteru i głośnych rozmów, przy tym śmiejących się. Każdy pijany i jestem pewna, że szybko nie pójdą spać. Odwracam się na plecy i pusto patrzę w sufit, przypominając sobie rozmowę z rodzicielka, po której już w ogóle nie wyszłam z mojego pokoju.

Czy ona ma racje? Nie. Nie, nie wiem. Unoszę się do pozycji siedzącej i wplątuje ręce we włosy, a także ciągnę za końcówki, oddychając głośniej i głębiej. Dlaczego nikt nie potrafi mnie zrozumieć? Dlaczego oni powtarzają wkoło to samo? Dlaczego te pierdolone uczucie nie może z mojego ciała wyjść, kiedy przypomnę sobie jego piękną osobę, która w ciągu dalszym jest piękna? Może naprawdę ja się do tego wszystkiego mylę? Nie, nie, nie, powinnam znać siebie najlepiej...

Rozglądam się dookoła i mrużę oczy, gdy z okna światło księżyca pada prosto w moje ślepia. Wstaję na wyprostowane nogi i podchodzę do szafki, wdychając głośno i czując już, jak łzy napływają do moich oczu. Dlaczego znowu płacze, robiąc to? Dlaczego jestem tak słabym człowiekiem? Tak popierdolonym i głupim i naiwnym? Słaba psychicznie szmata, która potrafi sprawić płacz osobom, które są ważne w jej życiu.

Odkręcam kolejne ostrze z temperówki i siadam na podłodze, nie powstrzymując już łez; spływają ze mnie jak chcą, jak wodospad, ale z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. One już lecą jak chcą z tej słabości, jestem taka żałosna... Przystawiam ostre narzędzie do skóry na przedramieniu i wykonuje pierwsze cięcie, z którego po kilku sekundach sączy się bordowa i gęsta ciecz. Szczypie mnie to, ale robię kolejną, a przy tym z moich ust wreszcie pada cichy jęk rozpaczy. Jestem taka żałosna i słaba.

Ostre narzędzie trzymam w tej dłoni, która na przedramieniu ma kilka czerwonych kresek, z których wypływa krew, tworząc na dodatek stróżkami drogi w różne strony. Kolejny raz obietnica jemu złożona została złamana i kolejny raz to przez niego robię tak okropną rzecz sobie.

Moja klatka piersiowa unosi się w przyspieszonym tempie i próbuję zapanować nad nierównomiernym oddechem. Przymykam oczy i wciągam głębiej powietrze do płuc. Zaczynam sobie uświadamiać pewną rzecz i ona powoduje u mnie kolejną łzę na policzku i ból w klatce piersiowe i skurcze w brzuchu. Boje się, nie chcę tego, a uciekać wiecznie nie mogę. Wszystko jest takie popierdolone.

Nie kocham Williama, na pewno nie.

~~.

Rozdziały będą pojawiać się co dwa dni :x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro