Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bardzo długi rozdział :x

Następnego dnia wróciłam pod wieczór do akademika. Rozmowa z moją mamą zakończyła się na tym, na czym zakończyła na basenie. Przez resztę czasu nie rozmawiałam z nią o mnie i Williamie, jednak to nic nie zmieniło - bo to właśnie uświadomiło mnie o pewnych sprawach, przed którymi tak bardzo uciekałam i próbowałam zapomnieć, a jednocześnie wiem, że to się nigdy nie stanie. 

Moje myśli krążą cały czas wokół jego osoby i o tym, jak teraz na niego spojrzę i będę czuć się w towarzystwie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że rodzące się uczucie wobec niego będzie rosło, wiem o tym i nie jestem w stanie nad nim zapanować. Uciekałam przed czymś, co tak naprawdę nigdy nie wygasło i na siłę robiłam wszystko, żeby tego uczucia uniknąć, a wyszło pod koniec z tego, że jestem tym zmęczona, padnięta na dobre i mam dość tego. Mam naprawdę dość uciekania. 

Znowu zaczynam słyszeć pojękiwania obok, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że jeszcze prysznic ma wziąć Rachel, która irytuje się tak samo jak ja na usłyszenie tych dźwięków. Jęki, stęki i sapania dziewczyny nie ulegają żadnej zmianie, a wydobywają się z jeszcze głośniejszym wyciem. Być może to jest śmieszne, ale w rzeczywistości to naprawdę krępuje i irytuje. 

– Możecie przestać to robić pod prysznicem?! – wybuchła Rachel i wydarła się na całe pomieszczenie.

Usłyszałam tylko chichot dziewczyny, a chłopak prychnął kpiąco pod nosem. Na szczęście przerwali swoją zabawę, a ja w spokoju mogłam w końcu spłukać pianę z włosów.

– Że wam nie jest wstyd, ludzie... – dodała zirytowana blondynka. – Ruchajcie się w pokoju, a nie, kurwa, pod prysznicem, gdzie inni też są... 

– Masz z tym jakiś problem, dziwko? – rzuciła dziewczyna.

I właśnie w tym momencie się chyba przesłyszałam. Nie wiem czy to nadchodzący okres spowodował, że złość się we mnie automatycznie włączyła, czy po prostu zwykła reakcja na to, jak ktoś wyzywa moją przyjaciółkę. Nikt nie ma prawa tej suki wyzywać oprócz mnie.

– Słucham?! – wydarła się zszokowana Rachel.

– Odezwała się dziewczyna, która jęczy gorzej niż moja babcia. – rzuciłam. – Posłuchaj, jeżeli masz zamiar wyzywać kogoś od dziwki, to wpierw wyciągnij tego chuja z ust. 

Nastała cisza, a jedynie było słychać chichot Rachel, która z trudem powstrzymywała wybuch śmiechu. Wtrąciłam się, czułam taką potrzebę, bo nie znoszę, a nawet nie cierpię, gdy ktoś wyzywa moich bliskich. Chyba tak każdy ma, że nie ważne co, stanie po stronie swoich przyjaciół nie zważając na konsekwencje. 

Dziewczyna mi nie odpowiedziała, a zaczęła o czymś dyskutować z chłopakiem, który ją uspokajał. Zmyłam ze swojej głowy szampon i owinęłam ciało ręcznikiem, wychodząc od razu. Chel uśmiechnęła się do mnie triumfalnie i przybiła piątkę, a niektóre dziewczyny znajdujące się w toalecie pogratulowały mi gestem. Po chwili z jednej z kabin wyszła dziewczyna, owinięta także jedynie ręcznikiem i moje oczy szeroko się otworzyły, gdy zetknęłam się z jej spojrzeniem. Coś ponownie się we mnie włączyło, jakaś złość z dodatkiem zazdrości, bo tą dziewczyną okazała się ta czarnowłosa, która przystawiała się do Williama. 

– Ty to powiedziałaś? – zwróciła się do mnie wrogim tonem. 

– Widzę, że posłuchałaś rady i wyciągnęłaś tego fiuta z ust. – mruknęłam prowokująco, a wokół zrobiło się większe zamieszanie.

Dołączył jeszcze chłopak, z którym się zabawiała pod prysznicem. Jak się okazało, był to Stanley, który z opowieści Rachel rucha wszystko i nie dziwię się, że i zabrał się za taką dziwkę. Tak, ona jest dziwką, bo dobierała się mi do Williama. Nikt, do cholery jasnej, nikt nie będzie się do niego dobierał. 

– Twój chłopak nieźle całuje. – uśmiechnęła się bezczelnie.

Rachel zdezorientowana spojrzała na mnie, a ja zacisnęłam pięści i przegryzłam policzek, czując dziwny ból w klatce piersiowej, a zazdrość wzrosła z podwojoną siłą i miałam ochotę zedrzeć jej uśmiech z twarzy. Wiem, że się z nim nie całowała. Nie zrobiłby tego. Nie całował jej, ona mnie tylko prowokuje. William jej nie całował, spokojnie.

– Za to bardziej można się podniecić krzykami świni w rzeźni niż twoimi pojękiwaniami. 

Aż zacisnęła usta w wąską linie, a każdy dookoła się zaśmiał. Dalej na sobie czuję pytające spojrzenie Rachel, ale nie mam zamiaru odwrócić morderczego wzroku od czarnowłosej, która zaciskając pięści patrzy prosto na mnie.

– Dziwka! – krzyknęła zezłoszczona.

– Twoja mama musi cię chyba nie kochać, skoro tak cię nazwała. – prychnęłam. – Och, albo wiem! Czy nazwała ciebie tak dlatego, bo spoglądając na swoje dziecko, przypomina sobie swój zawód? 

– Ty kurwo! – wrzasnęła i w mgnieniu oka znalazła się przede mną.

A także w mgnieniu oka poczułam ból na lewym policzku, gdzie moja głowa od razu się przekręciła w bok. Zapadła cisza, a Rachel oczy przyciemniały z przerażenia. Po chwili poczułam dziwną ciecz, spływającą z wnętrza mojego nosa. Przejechałam dłonią po nosie i wydałam z siebie ciche westchnięcie, gdy zobaczyłam krew.

– Ciekawe. – mruknęłam.

I z całej siły zamachnęłam się, aby z pięści wycelować w jej policzek. Prawie się zachwiałam przy tym, a ona upadła na podłogę z głośnym piskiem. Stanley spoglądał na to wszystko rozbawiony, a pozostałe dziewczyny w ciszy obserwowały wszystko wraz z przerażoną Rachel obok mnie. Moja przyjaciółka od zawsze nie lubiła takich widoków, bała się ich, bała się przemocy i nie lubię, gdy jest świadkiem moich wybryków z kimkolwiek. Czuję się jak facet niż kobieta.

Byłam zła, wkurzona, zazdrosna. Czemu zazdrosna? Nie wiem. Chyba w ciągu dalszym o Williama. Nie zadowoliło mnie to, że tylko przywaliłam jej w biedny policzek, dlatego usiadłam dziewczynie na brzuchu i zaczęłam bić, gdy ona w jakiś sposób próbowała się chronić dłońmi, krzycząc coś przy tym.

– Zabierzcie tę wariatkę ode mnie! – krzyknęła.

– Jane, proszę... – usłyszałam cichy głos Rachel.

Przed oczami mam ją i jego. Zazdrość naprawdę jest chora i zrobiła ze mnie potwora. Nie mogę zapanować nad kolejnymi ciosami, którymi obdarowuje jej twarz. Nie mogę nawet się uspokoić, kiedy myślę o przerażonej przyjaciółce. Leży pode mną ta dziwka, którą biję, nasłuchując się cierpiących jęków. Karmię się nimi, cieszę się, gdy ta dziwka cierpi. Nie lubię jej, nienawidzę jej, ona kręciła się wokół Williama. Kręciła się wokół mojego Williama.

– Hej, hej, koniec! – męskie dłonie chwyciły mnie za ramiona i podniosły w górę.

– Kurwa! – zdążyłam kopnąć dziewczynę w żebro, gdy Stanley do końca odciągnął mnie od dziewczyny. 

Oddycham głośno i nie mogę opanować mojej klatki piersiowej, w której czuję obijające się serce. Spoglądam wrogo na czarnowłosą, to wzrokiem lecę szybko po przerażonej Rachel, która patrzy na mnie z szeroko otworzonymi oczami. Znowu spoglądam na obolałą dziewczynę, która z trudem unosi się na wyprostowane nogi, przy tym ściera z nosa sączącą się krew. Przypomniała mi ona o mojej, dlatego wyrywam się gwałtownie Stanleyowi i wycieram bordową ciecz.

– Ty jesteś popieprzona! – spogląda na mnie kompletnie przerażona. – W twoim związku chyba ty pełnisz rolę faceta, ty babochłopie! 

– Zamknij się! – warknęłam i znowu chciałam się wyrwać, ale Stanley mocniej zacisnął swoje ramiona wokół mnie i przycisnął tors do moich pleców. – Teraz płaczesz, a jeszcze przed chwilą byłaś taka chop do przodu?! Ty zwykła kurwo! 

– Uspokój się. – odezwał się łagodnym tonem mężczyzna za moimi plecami. 

– Współczuje twojemu facetowi, który musi cię prosić o pomoc w odkręcaniu wody! – rzuciła i opuściła pomieszczenie.

Ponownie poczułam grzejącą się krew w środku. Jej głos, jej jakiekolwiek słowa powodują u mnie - dosłownie - wkurwienie. Stanley jeszcze przez chwile mnie trzymał, ale wyrwałam się mu i spojrzałam smutnie na przyjaciółkę, która dalej stoi z boku przerażona. Nie odzywam się, a zaciskam szczękę i pięści i opuszczam łazienkę, kierując się od razu do swojego pokoju, omijając przy tym ciekawskie spojrzenia studentek na moją osobę, które najwidoczniej usłyszały całe zajście.

~~

Słysze otwieranie się drzwi, ale nawet nie raczę unieść głowy z poduszki, do której się wtuliłam. Ciche stąpanie po podłodze dały mi znak, że Rachel myśli, że śpię - nie, nie mogę zasnąć. Nie z myślą, że jestem facetem. Zero kobiecości we mnie; pyskująca, chamska, bijąca się, kłótliwa, paląca papierosy i pijąca alkohol. Nie ma za grosz kobiecości we mnie, brzydzę się sobą. Moja własna przyjaciółka się mnie boi, a chłopak... Nie, William... nigdy więcej nie zobaczy we mnie tej kobiety, którą zawsze widział. Jestem babochłopem.

– Nie śpię. – odzywam się.

– Jane... – westchnęła łagodnym tonem. – Przepraszam... 

– Co? – krzywię się i gwałtownie unoszę do pozycji siedzącej, spoglądając na nią z szokiem. – Ty mnie przepraszasz? Rachel, ty nie masz za co mnie przepraszać! 

– Przeze mnie oberwałaś... – odwróciła wzrok.

– Idiotko, mam to gdzieś! Ty musiałaś patrzeć na to, jak twoja przyjaciółka... – zrobiłam chwilową pauzę, aby przegryźć wewnętrzną część policzka. – Jak twoja przyjaciółka się bije jak facet... Jestem okropna... – ściszyłam ton i odwróciłam od niej wzrok.

– Jane, nie mów tak o sobie! – wstaje ze swojego łóżka i w mgnieniu oka znajduje się obok mnie. – Jesteś piękną dziewczyną i nie przejmuj się tym, co powiedziała ta idiotka! Przecież to ona pierwsza cię uderzyła, więc to z nią jest coś nie tak a nie z tobą! 

– Ty byłaś wtedy przerażona, Chel... Bałaś się mnie, własnej przyjaciółki... – zaciskam szczękę.

– Gadasz głupoty... Jakbym się ciebie bała, to bym nie przyjaźniła się z tobą. – przytuliła mnie.

– Ta dziewczyna... Ona podrywała Williama. – rzuciłam.

– To wiele wyjaśnia, dlaczego jej wargę rozwaliłaś, obiłaś policzek i podbiłaś oko. – zaśmiała się, a ja wraz z nią. – A tak w ogóle... – odsunęła się ode mnie i posłała zadziorny uśmieszek. – I co z tego, że podrywała ci Williama, hmm..? – spytała podejrzliwie, unosząc przy tym jedną brew w górę.

Od razu na mojej twarzy pojawiły się rumieńce, w brzuchu narodziły się motylki, które wykręcały mi żołądek. Moje serce bije, tętno przyspiesza i to wszystko spowodowane zwykłym pytaniem na temat Williama. 

To uczucie jednak nigdy nie wygasło.

– B-Bo ja... Ja... N-Nie wiem, po prostu... 

– Po prostu wciąż go kochasz..? – spytała łagodnym tonem i uśmiechnęła się.

Spuściłam głowę w dół i przegryzłam policzek, czując po chwili krew. Znowu przegryzłam sobie polik, a Will zawsze powtarzał, żebym tego nie robiła. Bawię się nerwowo moimi palcami u rąk i naprawdę nie mam pojęcia jak odpowiedzieć. Wciąż go kocham? Nie wiem, naprawdę nie wiem, ale wiem, że po rozmowie z rodzicielką zrozumiałam, że wciąż czymś darzę Williama.

 – Nie wiem... – odpowiadam.

~~

Budzę się następnego dnia i unosząc się do pozycji siedzącej już czuję, jak stres rośnie z każdą sekundą w moim brzuchu. Myśl o tym, jak spojrzę na ich dwójkę, a konkretnie w błękitne tęczówki, powoduje u mnie przyspieszone tętno, bicie serca, pocenie się i wykręcanie brzucha. Mam ochotę zostać w tym łóżku, ale nie mogę, muszę przestać z tym walczyć, bo nic tym nie uzyskam jak tylko cierpienie. Słowa mojej mamy naprawdę pomogły, ale nawet nie mam odwagi jej się do tego przyznać. Jestem największym tchórzem, którego mogłam w życiu poznać.

– Jane, dzisiaj idę na noc do Logana. – odzywa się Rachel, która nakłada białe adidasy na stopy i prostując się, poprawia swoje obcisłe jeansy jasnego koloru.

Proszę, nie.

– Okej. – wzruszam ramionami i kończę nakładać puder na zaczerwieniony policzek po wczorajszym uderzeniu czarnowłosej. – I zostawiasz mnie samą? A co, jeśli się będę bać? – spoglądam na nią.

– Pokój dwadzieścia siedem jest zawsze czynny w takim razie. – mruga do mnie jednym okiem, uśmiechając się przy tym zadziornie.

Odwracam od niej wzrok i czuję, jak policzki mi się rumienią. Pokój dwadzieścia siedem to pokój Williama i Zacka. Czyli wychodzi na to, że dzisiejszej nocy śpię sama, a bardzo tego nie chcę.

– Ruszaj się, bo Logan czeka na dole. – pogania mnie, poprawiając swoje czerwone usta pomadką.

Odsunęłam się od biurka i wstałam na wyprostowane nogi, lecąc przy tym wzrokiem po sąsiednim blacie. Czuję dziwne uczucie w ciele, kiedy patrzę na zdjęcie, jakie Rachel ma na swoim biurku. Czuję zazdrość, mimo, że to moja przyjaciółka, która ma chłopaka. Na pewno granic nie mogłaby przekroczyć, a już zwłaszcza złamać kodeksu dziewczyn. Dlaczego akurat musieli w takiej pozycji? On jej coś szepczę do ucha, czy całuje? Nie, to jej przyjaciel, a mój były chłopak, na pewno by nie całował. Ale dlaczego musi tak ją obejmować, a ona go? Czuję naprawdę złość.

– Ziemia do Jane, halo! 

Otrząsnęłam się, gdy usłyszałam głos przyjaciółki. Odwróciłam się w jej stronę i dostrzegłam, że cały czas przyglądała mi się, gdy ja zapatrzona w jej zdjęcie nie kontaktowałam. Od razu na moich policzkach pojawiły się rumieńce. 

– Spokojnie, przecież mam Logana. – mruknęła. 

– C-Co? J-Ja nie... 

– Tak, tak, chodź już... – machnęła dłonią. – Mnie nie oszukasz, Jane. – uśmiechnęła się. – Poza tym...

– Poza tym to twój przyjaciel. – przerwałam jej z pewnością.

– Nie. Poza tym to William, twój William.

~~

Podziękowałam Loganowi za podwiezienie na uczelnie i skierowałam się pod swoją salę. Oczywiście nie mogę zapanować nad bijącym sercem i skręcaniem w brzuchu przez ten stres. Boje się, a nawet jestem przerażona spotkania z nimi. Idę przed siebie i staram się jak najbardziej unikać wzrok innych na moją osobę. Dlaczego tak na mnie patrzą? Czy pod tą warstwą fluidu i pudru nie dokładnie zakryłam te zaczerwienienie? Wzdycham głęboko i znowu spuszczam głowę w dół, a przy tym zasłaniam swoją twarz włosami w możliwy sposób. Idąc przez ten długi korytarz pełnego studentów i czuje się gorzej niż pierwszego dnia w szkole średniej, gdzie wiele starszych osób lubiło dokuczać młodszym. Przez moją nieuwagę, a skupienie na swoich czarnych adidasach, wpadłam na kogoś, prawie upadając przy tym. 

– Och, na jaką kruszynkę wpadłem... – mruknął rozbawiony.

– Ta kruszynka mogłaby ci skopać tyłek, Brandon. – spojrzałam w jego brązowe oczy.

– Taka, jaką zapamiętałem. – uśmiechnął się. – Zadziorna, pyskata i seksowna. – dodał.

– Jeżeli myślisz, że takimi tekstami zwabisz mnie do łóżka, to się grubo mylisz. 

– Ty to powiedziałaś... – wzruszył niewinnie ramionami. – Ale skoro mowa o łóżku, to to jest idealne miejsce, abyś pokazała, jak skopałabyś mi tyłek. 

– Śnij dalej. – prychnęłam.

– Co się stało? – zmarszczył brwi i wskazał na mój policzek.

– Co? – zrobiłam większe oczy i dotknęłam się za zaczerwienione miejsce. – To? Nic. 

– Kłamiesz. – przybrał poważniejszej postawy. – Ktoś cię uderzył? 

– Nie. – rzuciłam i chciałam go wyminąć, ale chwycił mnie i z powrotem ustawił na poprzednie miejsce. – Nic mi się nie stało. – powiedziałam zirytowana. – Daj mi iść na zajęcia.

– Tak, oczywiście, a ten puder czy cholera wie co wy dziewczyny używacie, niczego nie zasłonił. To wygląda, jakby ktoś cię uderzył, więc przestań pieprzyć. – przyjrzał się mojemu sińcowi. 

– Pobiłam się wczoraj z koleżanką w akademiku i tyle. – wzruszyłam ramionami, przyznając się już do prawdy.

– Która to? – spytał od razu. 

– Spokojnie, laska wygląda gorzej ode mnie. – uśmiechnęłam się.

– Wiedziałem, że nie zostawisz tak tego. – także odwzajemnił uśmiech w zadziorny sposób. – Powinienem chyba tam się przejść do damskiego akademika.

– Ale na pewno nie dowiesz się, gdzie mam pokój. – prychnęłam i wyminęłam go.

– To się jeszcze zmieni, kiciu. – usłyszałam za swoimi plecami.

Akurat wybił dzwonek na zajęcia. Zaczerpnęłam więcej powietrza, kiedy byłam coraz bliżej sali, do której udawali się już studenci. Czuję wstyd i skrępowanie na samo przypomnienie tego, co wyrabiałam po pijaku. Nie, dobra, wszystko na spokojnie. Postaram się porozmawiać i wyjaśnić moje zachowanie, a także... porozmawiam z Zackiem. 

– Jane! 

Odwróciłam się do tyłu i w tym samym czasie usłyszałam zamykanie się drzwi od mojej sali. Przed sobą miałam Jacka, który kroczy w moją stronę. Jeszcze go brakowało, świetnie.

– Hej. – uśmiechnęłam się i przytuliłam chłopaka na przywitanie.

– Od imprezy cię nie widziałem, co u ciebie? – zapytał.

– W weekend byłam u rodziców, a tak to wszystko dobrze. W sumie już w trakcie imprezy mnie nie widziałeś. – prychnęłam.

– Racja... – posmutniał, jakby czuł się winny. – Przepraszam, nie chciałem cię zostawić.

– Spokojnie, nie wkurzam się. – uśmiechnęłam się. – Zapewne jak ty się... świetnie bawiłam. Muszę już iść na zajęcia. 

– Och, dobra... Do zobaczenia. – uśmiechnął się. 

Odwróciłam się do tyłu i skierowałam prosto w stronę ogromnych drzwi. Biorę głęboki wdech i chwytam za klamkę, a także wchodzę do środka, zastając w środku ciszę i wzrok ludzi na moją osobę. Pani Anderson patrzy na mnie wyczekująco i przełykam ślinę, robiąc pierwsze kroki przed siebie, ale w ciągu dalszym nie patrzę na swoje miejsce. Jestem tchórzem.

– Henderson? – słyszę swoje nazwisko wymówione przez kobietę.

– Tak? – odwracam się w jej stronę.

– Ach, to ty. – unosi brwi w górę. – Jane Henderson, cóż za zbieg okoliczności. – uśmiecha się i poprawia swoje brązowe włosy. – Wreszcie raczyłaś pojawić się na uczelni.

– J-Jak to... wreszcie? – marszczę zdezorientowana brwi.

– A tak to. Ostatni tydzień w ogóle się nie pojawiałaś. 

– Przepraszam.

– Nie przepraszaj, tylko siadaj. Po lekcji radziłabym zostać, to podam ci poprzedni temat do opracowania. – spogląda na mnie surowo. 

Już nie podoba mi się ta nauczycielka. Na pierwszy rzut oka chodząca hipsterka, która uwielbia kolorowe i pstrokate rzeczy, a w rzeczywistości to suka. Tak, nauczycielka-suka i na dodatek uczy matematyki. 

– Dobrze. – odpowiadam twardo i odwracam się.

Zaczerpuje więcej powietrza i idę przed siebie, nie spoglądając nawet w to miejsce. Na sali panuje kompletna cisza, co mnie zaczyna krępować, bo słychać tylko moje stąpanie po schodkach. W końcu unoszę swój wzrok w moje miejsce i poczułam dziwny uścisk, gdy żadnego nie ma - ich miejsca są puste. Dlaczego poczułam uścisk, skoro bałam się z nimi spotkać? Nie umiem teraz określić mojego uczucia, które mnie opanowało. Żal? Smutek? Rozczarowanie? Ale czemu? 

Siadam na swoim miejscu, czując dziwne kłucie w palcach u rąk, gdzie przechodzi to do gardła. Co jest? Dlaczego tak dziwnie się czuje? Przecież to chyba lepiej, że ich nie spotkałam. Wzdycham ciężko, aby nabrać więcej powietrza do płuc, by w jakiś sposób zmniejszyć tą gulę w gardle. Wyciągam potrzebne rzeczy i zabieram się za notatki, gdy nagle słyszę śmiechy dochodzące z drugiego rzędu po boku. Ciekawość mnie wzięła i spojrzałam tam, ale od razu pożałowałam. Znowu poczułam złość i - na samo wspomnienie - zazdrość. 

Po drugiej stronie przy jednej z ławek siedziała ta czarnowłosa dziewczyna, którą wczoraj pobiłam. Wskazywała na mnie, a dwoje jej kolegów posyłali mi kpiące uśmieszki i mierzyli wzrokiem. Przyjrzałam się jej bardziej i naprawdę wyglądała gorzej ode mnie; podbite oko, policzek i rozcięta warga. Ani trochę nie było mi jej szkoda, a tylko kolegów, którzy zostali skazani na towarzystwo tej dziwki. Jej spojrzenie zetknęło się z moim i posłałam jej również prowokujący uśmieszek, a także prychnęłam pod nosem, to po chwili powracam wzrokiem w stronę tablicy, pozostawiając dziewczynę w gotującej się złości.

~~

Opieram głowę o rękę i przyglądam się widokowi za oknem. Minęły dwie godziny wykładu, a pani Jane pozostała jeszcze godzina. Jest to nudne i głupie. Na dodatek denerwuje mnie jej obecność tutaj i dopiero teraz się zorientowałam, że dziewczyna uczęszcza na tym samym profilu co ja. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że William też tu jest. Mój William i nie pozwolę, aby kręciła się wokół mojego Williama. On, do kurwy nędzy, jest mój. 

Zdążyłam się dowiedzieć, że dziewczyna nazywa się Liv, bo tak zwracali się do niej jej koledzy. Przez dwie godziny od czasu do czasu mówią coś w moją stronę, ale kończy się to albo moim milczeniem, albo rzuceniem jakiegoś tekstu dla odwalenia się. Banda popisujących się idiotów, a przy tym dziwka. 

– Hej, Jane, odkręcisz za mnie wodę? – mruknął jeden z jej kolegów, a kilka osób zaśmiało się na sali. Oczywiście pani Anderson zaślepiona swoją matematyką i zapisuje wszystkie obliczenia na tablicy, ignorując za sobą bandę rozwydrzonych studentów.

Przegryzłam mocno policzek i zacisnęłam dłoń na długopisie. Niech nie myślą, że jestem kozłem ofiarnym, bo naprawdę się mylą. 

– Nie wiem co jest bardziej śmieszniejsze; to, że nie masz siły czy to, że dziewczyna musi za ciebie odkręcać wodę. – spojrzałam na niego.

Na sali zapadł jeszcze większy śmiech, ale nie potrzebowałam tego. Posyłam jedynie wrogie spojrzenie chłopakowi o blond czuprynie, który zacisnął swoje usta w wąską linie i napiął mięśnie. Liv i drugi ich kolega siedzą po boku i patrzą na mnie złym wzrokiem, ale i tym nie mam zamiaru się przejmować. Nie jestem kimś, po kim można jeździć jak po szmacie. Nie rozumiem w ogóle ludzi, którzy dają się tak traktować komukolwiek. Żaden człowiek nie zasługuje na to, nikt na to nie zasługuje, nie zasługuje na traktowanie jak śmiecia. Każdy człowiek powinien znać swoją wartość i cenić życie wyżej niż innych. Zapewne ktoś pomyśli, że lepiej siedzieć i milczeć i pokazać swoją dojrzałość, ale tu nie chodzi o to; trzeba pokazać po prostu drugiemu człowiekowi, gdzie jego miejsce. Pies w końcu nauczy się, gdy pan wydaje rozkazy. 

Arogantka? Właśnie tego nauczył mnie William.

– Śmieszniejsze jest to, że musisz bronić swojego faceta! – zaśmiała się Liv, a z nią kilka osób, w tym jej dwóch kolegów.

Zacisnęłam mocniej policzek, czując już po chwili krew. Nienawidzę jej głosu i mam ochotę wstać, podejść i rozerwać jej struny, aby nigdy więcej go nie słyszeć. Wszystkie moje negatywne myśli o tej dziewczynie przerwał huk drzwi, a sala od razu ucichła. Uniosłam głowę w górę, aby spojrzeć na dwie postacie, które przyprawiły mnie o dreszcze i szybsze bicie serca. 

William i Zack skierowali się prosto w moją stronę, a mnie aż spociły się ręce, kiedy byli w połowie. Czułam jego wzrok na sobie, który był aż palący. Mam spuszczoną głowę w kartkę papieru od zeszytu i nawet boję się spojrzeć na nich, ale czemu? Jebany tchórz. Słyszę odsuwające się krzesła obok, a po chwili do moich nozdrzy dociera jego intensywny zapach, który tym razem jest zmieszany z wodą kolońską. Jeszcze bardziej pobudza.

– Cześć, Jane.

– H-Hej... – odpowiadam, nawet nie racząc patrzeć w błękitne tęczówki.

– Co u ciebie? – pyta Zack.

– W-Wszystko dobrze...

– Hej, Will! – krzyknął jeden z kolegów Liv.

– Co jest? 

– Jak to jest, kiedy w waszym związku, to dziewczyna pełni męską rolę?! – zapytał, to pod koniec się zaśmiał. 

Zacisnęłam szczękę i rękę na długopisie. Czuję wstyd, upokorzenie, skrępowanie, zażenowanie. Jeszcze niedawno miałam odwagę im odpyskować, a teraz nie mam odwagi nawet zaczerpnąć więcej powietrza do płuc, aby nie usłyszeli mojego nerwowego zachowania. Jeszcze tego wszystkiego musi być świadkiem William, który o niczym nie wie. Teraz dowie się, jaki facet mu się podoba i mam ochotę stąd uciec i zapaść się pod ziemię. Babochłop. 

– O czym ty pieprzysz? – zwrócił się w jego stronę.

– Co, dziewczyna ci się nie pochwaliła? – prychnęła Liv. 

Jego spojrzenie poczułam na sobie. Zack także o niczym nie wie i tylko patrzy na swojego przyjaciela, to na mnie, to powraca do czarnowłosej dziewczyny, która z kpiącym uśmieszkiem siedzi zadowolona wśród swoich przygłupich przyjaciół. Ja mam naprawdę ochotę się rozryczeć, zapaść pod ziemię ze wstydu, uciec stąd. Przy Williamie mnie upokarzają, porównują do płci męskiej i nie życzę żadnej dziewczynie takiego uczucia. 

– Czy dziewczyna mi się pochwaliła? – zapytał intensywniej i brzmiało to tak, jakby słowa były kierowane do mnie.

Przegryzłam wnętrze policzka i poczułam, jak oczy mi się szklą. Naprawdę, jestem tak słabym człowiekiem, że z takiego powodu chcę płakać. Jestem żałosnym i słabym człowiekiem, pozwalając innym doprowadzić się do płaczu. Na dodatek obecność Williama wszystko pogarsza, bo jest świadkiem tego, jak mnie upokarzają. 

– Twoja dziewczyna jest jak facet! 

– Moja dziewczyna? – zapytał i w ciągu dalszym był odwrócony w moją stronę.

Mam dość.

– Spójrz tylko, co zrobiła z moją twarzą! 

Odwrócił głowę w jej stronę i podniosłam swój wzrok, bo czułam już ból w karku przez te patrzenie w dół. Niestety zetknęłam się ze spojrzeniem Zacka, który bacznie mnie obserwował, to zjechał na mój policzek i zmarszczył brwi.

– Coś się zmieniło? – prychnął Will, a każdy w sali zaśmiał się.

– Łap, może twoja dziewczyna odkręci! 

Spojrzałam w tamtą stronę i moje oczy się rozszerzyły, gdy blondyn rzucił butelką prosto we mnie. Zamknęłam mocno powieki, chcąc już zapaść się pod ziemie. Proszę, niech ta butelka uderzy mnie tak, że stracę przytomność na dobre. 

Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Otworzyłam wpierw jedno oko, a później drugie, dostrzegając przed sobą obraz Will'a, który trzyma dosłownie obok mnie butelkę wody w swojej dłoni. Moje oczy rozszerzają się, gdy jego ciało jest całe napięte, widzę to, widzę wkurzonego Williama, który patrzy prosto na blondyna obok Liv i drugiego chłopaka. Od roku nie widziałam Williama, który jest wkurzony, który staje w mojej obronie i od roku... Tęskniłam za tym.

– Zack, czy on naprawdę chciał rzucić Jane butelką? 

Nawet głos stara się opanować i zaczyna mnie to przerażać. 

– Zdaje mi się, że tak, chciał.

– W takim razie już mamy plany po szkole. 

Zgniótł butelkę, która była szczelnie zakręcona i pełna wody. On to zrobił. Czy to jest możliwe? Czy to są żarty? Patrzę z szeroko otwartymi oczami na jego blat, po którym rozlewa się woda, ale nie przejmuje się tym. Na sali zapadła cisza, a ze strony trójki studentów nic nie usłyszeliśmy już. Dalej w to nie wierze, że jednym ruchem zgniótł tą butelkę. To możliwe? 

– Jane.

Spotykam się z błękitnymi tęczówkami, które są przyciemnione, a on sam nabiera głębszych oddechów. Dalej jest zdenerwowany, ale stara się opanować, widzę to. Mój wzrok jest wlepiony w jego piękne oczy, które nie widziałam przez cały weekend, przed którymi uciekałam, a znowu powróciłam. Zawsze powracam i przyznaje się do tego, nie okłamując już siebie samej. Zawsze powracam do jego spojrzenia.

Naprawdę się zatapiam w jego oczach i wciągam więcej powietrza do płuc na sam widok jego osoby tak blisko mnie, jeszcze patrzącej prosto na mnie. Przestań.

– W-Will..? – wydusiłam z siebie.

Nie odpowiedział, a zmarszczył brwi, przyglądając mi się bardziej. Uniósł po chwili swoją dłoń i dotknął mojego policzka, a mnie przeszedł dreszcz, kiedy poczułam jego dotyk na swojej skórze. Jego ciepłe, duże i szorstkie dłonie dotykają mnie, ale chcę, żeby w inny sposób mnie jeszcze dotykały. O mój boże.

– Kto ci to zrobił? 

Zapytał spokojnym, opanowanym i troskliwym tonem, który był pełen czułości. Troszczył się o mnie, martwił się i patrzył prosto na mój siniec, którego dotykał delikatnie kciukiem. Ciarki mnie przechodzą, dreszcze i mrowienie po całym ciele przez jego dotyk.

– A jak myślisz, kto? – zapytałam.

Jedynie się uśmiechnął w łobuzerski sposób, to powrócił wzrokiem prosto w moje oczy, w których od razu się zatapiałam.

– Jak zwykle pakujesz się w kłopoty, Jane. – mruknął. – Ale jak zwykle jesteś najmniej poszkodowana. – dodał i spojrzał na moment na mój siniec, którego pogładził swoją dłonią.

Dotykaj mnie, proszę.

– Ale nic się nie martw, chłopak po szkole nie ma życia! – wtrącił się rozbawiony Zack, który spojrzał na mnie z promieniejącym uśmieszkiem.

Zaśmiałam się. Zaczynam coraz bardziej zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo tęskniłam za tą dwójką, jak bardzo tęskniłam za Williamem. Znowu patrzę w błękitne tęczówki, które nie odrywają ode mnie wzroku.

– Po lekcjach czekaj na mnie przed budynkiem, dobrze? 

Aż moje serce przyspieszyło, a policzki się zarumieniły, kiedy powiedział w ten sposób do mnie, a co najważniejsze, to co powiedział. Gdzie Jane, która kilka dni temu krzyczała im w twarz, że ich nienawidzi i nie chcę widzieć na oczy? Gdzie ta nieugięta postawa? Czy ona właśnie zaczyna się łamać? Czy ten zbudowany mur zaczyna pękać, a to wszystko dzięki jednej osobie, która właśnie na mnie patrzy? Chyba tak.

– T-Tak... Okej... – odpowiedziałam ledwo co.

I uśmiechnął się, powracając tym samym do wykładu. Jednak przed tym zaczął ogarniać swój bałagan na biurku, który dalej powoduje u mnie zdumienie i szok. Powracam wzrokiem przed siebie i mrugam kilka razy nie dowierzając temu, co właśnie się stało. Odwracam głowę w stronę Liv, która tylko patrzy na mnie podejrzliwie. Mój wzrok spotyka się także z blondynem i poczułam dziwne rozgrzanie się ciała, gdy jego oczy były wprost we mnie wlepione w morderczy sposób.

~~

– Jane, zapraszam do mnie.

Stanęłam przed biurkiem pani Anderson, która wstała ze swojego krzesła. W sali zostałam już sama, a William i Zack jako pierwsi wylecieli. Nie chcę nawet pytać, gdzie się tak śpieszyli, bo odpowiedź jest już prosta. Kobieta zaczęła grzebać coś w swoich papierach i po chwili wyjęła kartkę, która wypełniona jest tematami. 

– Tylko dwa tematy, ale proszę szczegółowo je opracować. – uśmiechnęła się i wręczyła mi dokument.

– Dziękuje. – skierowałam się do wyjścia, ale nawet nie zdążyłam się w pełni odwrócić, bo kobieta mnie zatrzymała.

– Jane? – spytała łagodniejszym tonem.

– Tak? 

– Coś się stało? – zmarszczyła brwi i spojrzała na mój policzek.

– A, to? – moje serce nerwowo zaczęło bić szybciej. – Nic wielkiego, zwykłe obicie. – uśmiechnęłam się.

– No ja nie wiem czy zwykle obicie... – powiedziała.

Nagle poczułam jej dotyk na swojej skórze. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, ale nawet nie odsunęłam się od kobiety. Dziwne skrępowanie opanowało moje ciało i nie byłam w stanie się odezwać, a patrzeć prosto na wykładowcę przede mną. Jej dłonie dotykają mój policzek i dziwnie mnie to... krępuje i zawstydza. Dlaczego to jest takie dziwne uczucie, ale nie jest się w stanie nic zrobić? 

– Jane, jak coś będzie się działo, to w każdej chwili możesz mi powiedzieć. – położyła rękę na moim ramieniu i spojrzała w oczy.

I dosłownie - poczułam się jeszcze bardziej skrępowana, gdy kciuk kobiety masował moje ramię. O mój boże, czy ja wyolbrzymiam, czy może naprawdę dostrzegam to, co się dzieje właśnie? Chcę stąd iść jak najszybciej.

– J-Jasne... T-To do zobaczenia... – odpowiadam.

– Pamiętaj o tych notatkach! – uśmiecha się i zabiera swoją rękę.

Odwróciłam się do tyłu i zaczerpnęłam więcej powietrza. Idę przed siebie i staram się jak najszybciej opuścić tę salę. To było dziwne, mega dziwne i krępujące. Przechodzą mnie dziwne myśli, ale otrząsam się i kieruje do wyjścia z uczelni.

~~

Stoję przed budynkiem i nerwowo przegryzam wargę - nie policzek, a wargę. Rozglądam się dookoła i przeczesuje swoje brązowe włosy, które sięgają mi do pasa. Naprawdę powinnam je ściąć i nie wiem czemu jeszcze tego nie zrobiłam. Dziedziniec jest pusty, bo już dawno dzwonek wybił i zaczynam się niecierpliwić, kiedy tak długo go nie ma. Sprawdzam godzinę na telefonie i już minęło piętnaście minut, kurwa mać. 

Kieruje się do ławki i zasiadam na niej. Nie dość, że słońce mnie pali to jeszcze nie mam pojęcia gdzie on jest. Zadzwonić do niego? Nie, przecież nie mam jego numeru - usunęłam. Ponownie się rozglądam i nic, pustka. Wzdycham głośno i wyciągam telefon, a także wchodzę w serwisy społecznościowe, aby zabić czymś czas. 

Co chwilę patrzę na godzinę i minęło już kolejne pięć minut. Czekam na Williama dwadzieścia minut i naprawdę jestem zła, zdenerwowana, wkurwiona. Mam dość tego rażącego mnie ciepła i wstaję na wyprostowane nogi, aby udać się w stronę akademika. Jeżeli mnie wystawił, naprawdę będzie mi przykro. Naprawdę teraz mam nadzieję i nie chcę się rozczarować.

Jednak staję w miejscu, kiedy widzę znane mi auto. Czarne bmw e36 podjechało pod bramę i zatrzymało się dosłownie obok mnie. Stoję i nie wykonuje żadnych ruchów przez chwile. On naprawdę przyjechał, nie wystawił mnie.

Wsiadłam do samochodu i od razu poczułam ten zapach. To naprawdę był wtedy William i to on zabrał mnie do akademika. Zapach mięty i cytryny unosi się w powietrzu i samo zaciągnięcie się tych zapachów, powoduje miłe wspomnienia. Spoglądam na Williama, który ma mokre włosy i sam wygląda, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. 

– Przepraszam, że musiałaś czekać. – ruszył przed siebie, kiedy zapięłam pasy.

– Nic się nie stało. – odpowiadam.

Czuję dziwne skrępowanie, no bo... Jadę z nim, z Williamem w jego aucie, to nie dziwne? To popieprzone. Dlaczego się zgodziłam? Czy on zdaje sobie sprawę z tego, że ja wszystko pamiętam?

Spoglądam w jego stronę jeszcze raz i dostrzegam na piąstkach otarcia, zdartą skórę i zaschniętą krew. Dlaczego to ma? 

– Co zrobiłeś z rękoma? – spytałam i jednocześnie przerwałam tę cisze.

– Nic takiego, po prostu walnąłem...

– W czyjąś twarz? 

Usłyszałam prychnięcie z jego strony, co wywołało u mnie motylki w brzuchu. Przestań się tak słodko uśmiechać.

– Powiedzmy. – odparł.

I znowu zapadła cisza. Patrzę na widok  za oknem i widzę, jak już dojeżdżamy pod okolicę akademiku. Boję się z nim porozmawiać, zacząć cokolwiek, ale muszę przestać właśnie się tego bać, muszę działać.

– Will... – odezwałam się.

– Tak? – mruknął i zatrzymał auto.

Wyglądam przez okno i już mam widok na kobiecy akademik. Biorę głęboki wdech i lecę wzrokiem na swoje dłonie, którymi teraz zaczęłam bawić się z nerwów.

– B-Bo ja... Ja tamtego wieczora... – ledwo co wyduszam.

Ogarnij się, kurwa mać.

– Ja wszystko pamiętam.

Uniosłam głowę, aby spojrzeć mu w oczy. O dziwo był na początku zaskoczony, to po krótkiej chwili ponownie przybrał swojej wcześniejszej mimiki twarzy. Moje policzki mnie parzą ze skrępowania i zawstydzenia. Czuję wstyd, bo pamiętam dokładnie wszystko, co mu mówiłam i jak się zachowywałam i co... odczuwałam, jakie uczucia mi towarzyszyły.

– Pamiętasz wszystko? – zapytał.

– T-Tak i cię... przepraszam... – odwróciłam od niego wzrok.

Zapadła cisza, a ja przegryzam policzek z nerwów. Moje palce także się pocą, serce przyspiesza i nogi chcą zapaść się pod sobą. Dlaczego muszę tak bardzo się krępować przed nim? Dlaczego mi tak wstyd? 

– Nie masz za co mnie przepraszać, Jane. 

– Nie, mam! J-Ja niepotrzebnie robiłam te głupoty, niepotrzebnie w ogóle tyle piłam... Przepraszam cię. – w ciągu dalszym nie spoglądam na niego.

– To ja cię przepraszam.

– Nie masz za co.

– Mam. – daje mocniejszy nacisk na słowa.

– To ja robiłam głupstwa, nie ty. – spojrzałam w błękitne tęczówki. – One w ogóle nie powinny mieć miejsca...

– Przestań pieprzyć, Jane! – krzyknął, a ja zrobiłam większe oczy. – Ty nie masz za co mnie przepraszać, nawet nie chcę tego od ciebie słyszeć! O nic, kurwa mać, się nie obwiniaj, rozumiesz to? – przybrał poważniejszej postawy.

Moje serce bije jak szalone i nie mogę zrozumieć jego słów. Jak mam się nie obwiniać, skoro czuję się winna? Czuję do siebie wstyd za to, co wyrabiałam w jego towarzystwie i jak się zachowywałam. On gada, że mam się nie obwiniać? Że mam nie przepraszać? Jeszcze większy wstyd, gdybym nie przeprosiła.

– Gdybyś był na moim miejscu też byś przeprosił. – rzucam.

– Gdybyś była na moim miejscu też byś nie chciała tego słuchać.

– Nie chcesz słuchać moich przeprosin?! – odwracam się w jego stronę. – To źle, że chcę ciebie przeprosić za moje zachowanie?! Zachowywałam się jak idiotka w twoim towarzystwie, a ty nie chcesz tego słuchać?! 

– Po prostu nie jesteś niczemu winna i powinnaś to zrozumieć. Nie rozumiem, dlaczego mnie przepraszasz, skoro to ja powinienem.

– Nie rozumiesz..? – nie dowierzałam temu, co słyszę. – Ja... Ja sprawiłam tobie i Zackowi płacz! Wy przeze mnie płakaliście! Jaką szmatą trzeba być, żeby sprawić płacz tak ważnym osobom w życiu?! 

– Jane! – warknął. – Nawet tak o sobie nie mów!

– Ale to prawda! – krzyknęłam. – Nawet nie miałam odwagi was za to przeprosić, a miałam odwagę robić takie głupstwa po pijaku...

– Dlaczego ty jesteś taka uparta? Naprawdę obwiniasz się za takie głupoty? – zapytał.

– Głupoty?! – spojrzałam na niego z szokiem, to po chwili łzy napłynęły mi do oczu, kiedy przed oczami mignął mi obraz jego szklanych tęczówek. – Ja po prostu nienawidzę siebie za to, że sprawiłam wam... płacz, cierpienie... – ściszyłam swój ton i odwróciłam wzrok.

– Nawet tak nie mów. – rzucił poważniejszym tonem. – Nawet tak nie myśl, kurwa mać.

Czuję ogromne wyrzuty sumienia, że to przeze mnie oboje cierpieli płakali. Nigdy w życiu nie chciałam i nie zamierzałam sprawić to moim bliskim, pomimo tego, jak ja bardzo zostałam skrzywdzona. Naprawdę nienawidzę siebie za to, jak mogłam im to zrobić. Dlaczego on na dodatek mówi, że nie powinnam się winić? Dlaczego takie głupoty pieprzy? Przecież to prawda i on doskonale wie o tym, ale z litości mówi mi takie rzeczy. 

– Powiedz, że jest inaczej. – spoglądam mu w oczy.

– Jane, jest inaczej, zrozum... – nabiera więcej powietrza do ust, kiedy spogląda na moje łzy.

– Dlaczego ty nie potrafisz mnie zrozumieć?! – krzyknęłam. – Pomimo tego, jak cierpieliście przeze mnie, ty... ty mnie nadal kochasz?! 

– Jane, idiotko! – wydarł się. – A ty?! Czy patrzysz na siebie i na to, co ja ci zrobiłem?! 

Nie odezwałam się. Moje oczy szeroko się otworzyły ze zdziwienia i na sam fakt, że to ten człowiek przede mną zrujnował mi życie, a ja cały czas siebie winię. Zabolało mnie to, cholerne uczucie poczułam na sercu, które w tej chwili kuję, miażdży się. Płaczę, winiąc siebie za to, że sprawiłam Williamowi cierpienie, jak to właśnie przez niego w całym moim życiu przecierpiałam najbardziej. William jednego nie potrafił mnie nauczyć; nie potrafiłam na siebie patrzeć, pomimo cierpienia spowodowane przez niego. Dalej nie potrafię, ale ból dalej pozostaje i dalej cierpię przez to.

– Skończ przepraszać, skończ pieprzyć o winie, bo ty niczemu nie jesteś winna! Nic nie zrobiłaś, a głupia się osądzasz o to! Dlaczego jesteś tak uparta i nie potrafisz posłuchać innych dookoła? Dlaczego nie potrafisz mnie wysłuchać..? – spytał, pod koniec smutniejąc.

Moje serce ponownie przyspiesza, a policzki się rumienią. Dlaczego nie potrafię? Właśnie, dlaczego nie potrafię? Boje się? Boje się usłyszeć znowu tej prawdy? Boje się słyszeć tego, że jestem poszkodowana, jak nie tylko ja cierpiałam? Jak ja sprawiłam cierpienie Williamowi, a on zaprzecza temu, skoro taka jest prawda? Sprawiłam cierpienie jemu i Zackowi i nikt nie wmówi mi, że jest inaczej. Nawet William. Nawet William, którego... Nawet William.

– Will, nie rozumiesz! – spojrzałam na niego. – Ty po prostu nie czujesz tego, co ja czuję. Nie wiesz, jak się czułam, kiedy widziałam twój płacz spowodowany przeze mnie. Nie wiesz, co czułam, kiedy wiedziałam, że to przeze mnie cierpiałeś... Nie wiesz, jak się za to winię i... Kurwa mać... – i zaczęły ze mnie zlatywać łzy, a głos się łamał. – Ja cię tak przepraszam za to... Ja sprawiłam płacz komuś, kto jest ważny dla mojego życia i nie obchodzi mnie to, co on mi sprawił... Po prostu cię przepraszam... – wyszlochałam. – Kiedy byłam pijana, wszystkie emocje przejęły nade mną kontrolę i po prostu... Ja za tobą tęskniłam, tak bardzo za tobą tęskniłam... 

Mówię, mówię i mówię i płaczę. Czy ja naprawdę to mu mówię? Czy naprawdę wyrzucam to z siebie, gdzie przez rok nie chciałam z tym mieć nic nigdy wspólnego? Uciekałam przed tym, a teraz wyznaje mu to, jak bardzo za nim tęskniłam. Wyznaje mu prawdę. William jest przede mną i właśnie mu to mówię.

– Naprawdę wtedy w akademiku, jak chciałeś iść, ja... Ja nie chciałam, żebyś mnie zostawiał... Zostawiał jak kiedyś... Nie chciałam znowu cierpieć, kiedy już się zjawiłeś ponownie w moim życiu... – zacisnęłam mocno powieki, pozwalając łzom spłynąć po moich policzkach. – Jednocześnie... Ja cię nadal nienawidzę, Will... Zostawiłeś mnie, zostawiłeś mnie, a ja cię tak kochałam... Ja za tobą tak bardzo tęskniłam! Ty mnie zostawiłeś i nienawidzę cię za to, że znowu jesteś w moim życiu! Jeżeli znikniesz ponownie... Nigdy ci tego nie wybaczę! 

Nie słyszę nic, żadnej odpowiedzi, cisza. Moje serce zabolało, bo po tym wszystkim... on się nie odzywa? Otwieram oczy i spoglądam w błękitne tęczówki, które są szeroko otwarte. Czuję wstyd, dlaczego mu to powiedziałam? Jestem taką kretynką, ośmieszyłam się tylko, żeby usłyszeć jebaną ciszę. Pierdol się. 

Jęknęłam pod nosem i zabrałam się za odpinanie pasów. Chcę płakać, wyć, szlochać i zwinąć się z bólu, bo nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, gdy ja wydusiłam z siebie całą prawdę. Po pierdolonym roku odważyłam się powiedzieć coś takiego. Łzy ze mnie zlatują jak chcą i unoszę głowę w górę, kiedy udało mi się odczepić w końcu pas.

Nie minęły nawet trzy sekundy, a wydałam z siebie cichy jęk, kiedy jego usta niespodziewanie złączyły się z moimi, a dłonie ujęły moje policzki. Nie mogłam nawet żadnego ruchu wykonać, nic. Wciągam głośno powietrze przez nos i pozwalam tak tkwić w czułym pocałunku, który nawet nie nabiera tempa, a po prostu nasze usta są złączone ze sobą. Moje serce bije, szaleńczo bije, obija się o klatkę piersiową i przeczuwam, że on to słyszy, każdy w sumie by usłyszał. William mnie całuje, jego miękkie i ciepłe wargi są złączone z moimi. To sen? 

– Pocałuj mnie. 

Ponownie się wpił w moje usta, a ja nie czekając na nic więcej, wykonałam jego prośbę, bo tego pragnęłam, chciałam. Oddaje się wszystkiemu i przede wszystkim jemu, Williamowi. Wplątuje ręce w jego puszyste włosy i namiętnie oddaje się pocałunkowi, który nabiera tempa z każdą sekundą, ale i z każdą sekundą staję się bardziej czuły i romantyczny. 

Kocham całować Williama.

~~.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro