Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Muzyka: 30 seconds to mars - Attack włącz później!!!

Minął kolejny tydzień. Niestety burzliwy dla mnie i bardzo nerwowy. Poniedziałek i wtorek przeleżałam w łóżku, nie chodząc w ogóle na wykłady. Dostałam miesiączki i mimo z początku bolesnej, to ucieszyłam się - ja naprawdę nie jestem w ciąży. Biorę regularnie tabletki antykoncepcyjne, ale w postaci okresu wolałabym mieć pewność jeszcze większą - i mam.

Między mną a Williamem wszystko się układa dobrze. Jest znowu tak, jak chciałam, żeby było. Wrócił, moje serce i moje szczęście wróciło do mnie. Jednak... jest coś, co mnie martwi odkąd wyjechaliśmy z domu rodzinnego. Od niedzieli nie potrafię się skupić, a tylko myślę o tym, co znalazłam w jego biurku, kiedy brał prysznic przed wyjazdem. Ja naprawdę nie grzebałam w jego rzeczach, po prostu to rzuciło mi się w oczy, później zaciekawiło, później wyszło... że wzięłam to. Nie powiedziałam mu, boję się zacząć, boję się... wspomnieć o tym. Nawet, jak patrzę w te foliowe opakowanie czuję narastającą złość i mam ochotę zrobić mu awanturę o to, ale się powstrzymuję. Nie wiem czemu.

Kolejną sprawa, która mną wstrząsnęła była sprawa z profesor Jane Anderson. W piątek została dyscyplinarnie zwolniona, co mnie ucieszyło, chociaż sprawa miała miejsce w czwartek. Moje serce do teraz bije i ze szczęścia, i z szoku. A nikt nie chciał mi wierzyć.



- Jane, skarbie, mogłabyś zostać? - usłyszała rozchodzący się po sali głos kobiety.

Jane wywróciła oczami i wciągnęła głośno powietrze do płuc. To trzeci raz, kiedy po wykładach matematyki profesor ją zatrzymuje po lekcjach. Spojrzała na błękitne tęczówki, które w tym samym czasie i ją lustrowały. Jej chłopak zatrzymał się, chcąc zostać ze swoją dziewczyną, ale ta dała mu znak, że wszystko jest dobrze i może wyjść.

- Poczekam na ciebie przed salą. - wyszeptał do jej ucha, a później pocałował w policzek, na co brunetka się uśmiechnęła, a nauczycielka przy biurku wręcz odwrotnie.

Drzwi do sali się zamknęły, pozostawiając w środku Jane i panią Anderson. Starsza kobieta obeszła biurko i ze skrzyżowanymi dłońmi pod obfity biust oparła się o nie, spoglądając na studentkę.

- Co tym razem? - rzuciła opryskliwie Jane, spoglądając oschle w oczy nauczycielki. Miała dość, to robi się chore, kiedy ta chora baba męczy ją po wykładach, za nic każe pozostać po lekcjach i bardzo często zwraca uwagę jej i Williamowi, kiedy podczas wykładu zdarzyło im się na chwile czułości.

- Po pierwsze, nie życzę sobie takiego tonu, młoda damo. - zwróciła jej uwagę - Po drugie, gdzie twoja praca z poniedziałku?

- Nie było mnie w poniedziałek i wtorek. - rzuciła obojętnie, nie spoglądając nawet w oczy profesor - Mogę już iść?

- A mnie nie obchodzi, że ciebie nie było. Ty masz obowiązek dostarczyć mi pracę, wiesz? - oderwała się od biurka. Wolnym krokiem kierowała się w stronę swojej uczennicy.

- P-Przepraszam, dostarczę ją jutro... - powiedziała speszona dziewczyna, przegryzając wewnętrzną część policzka. Krew zaczęła jej się grzać w środku, a serce momentalnie przyspieszyło. Zawsze tak się czuła, taka skrępowana i zawstydzona w obecności profesor i zwłaszcza wtedy, kiedy ona była blisko niej. To robiło się chore i chciałaby z przyjemnością wykrzyczeć do niej, aby się odpierdoliła.

- Skarbie... Nie musisz jej jutro dostarczać... - kobieta zmniejszyła odległość między studentką - Jesteś i tak pilną i mądrą dziewczyną...

Jane popatrzyła z szeroko otwartymi oczami w profesor, która była od niej oddalona o chyba milimetry, bo tak obfitym biustem zaczęła dotykać się o jej własny. Obrzydlistwo, chciała stąd jak najszybciej uciec, ale nogi odmawiały jej jakiegokolwiek posłuszeństwa przez nagły strach i jednocześnie skrępowanie. Oddech stał się przyspieszony, głęboki i ledwo co wciągała go, jakby się bała.

- P-Proszę p-pani... - tylko tyle zdążyła z siebie wydusić.

Jęknęła głośno i przeraźliwie, gdy usta nauczycielki gwałtownie połączyły się z jej własnymi, a kobiece dłonie ujęły jej policzki. Profesor mocno przycisnęła swoje usta do ust dziewiętnastolatki, która z całych sił próbowała odepchnąć kobietę, wydając z siebie cichutkie i przeraźliwe pojękiwania. Jane chciała się rozpłakać, była przerażona i jednocześnie zła, wkurzona, obrzydzona. Nie mogła się poddać i z całych sił odepchnęła od siebie chorą nauczycielkę, która przyssała się do jej ust jak pijawka. Obrzydliwa pijawka.

- Co pani wyprawia?! - krzyknęła, a jej oczy zalały się łzami - Proszę mnie zostawić!

- Jane... - odezwała się, ale nastolatka przerwała jej.

- Pani jest chora! - zrobiła krok do tyłu, ciężko przy tym oddychając. Oddychała przeraźliwie głośno, z unoszącą się klatką piersiową co chwilę. Była kompletnie przerażona, zezłoszczona, oburzona i obrzydzona. Była też skrępowana i zażenowana - Jesteś chorą kobietą! Lecz się! Jesteś popieprzona na głowę! - wykrzyczała w stronę swojej profesor, powstrzymując przy tym wypłynięcie łez.

- Jak śmiesz się tak odzywać, gówniaro?! - uniosła się, marszcząc wrogo brwi. Ponownie zrobiła krok w stronę nastolatki, chcąc zrobić jej podobną krzywdę co przed chwilą albo może i nawet gorszą.

Przeraźliwy krzyk Jane rozniósł się po całej sali, a sama momentalnie wpadła w głośny szloch. Bała się, bała się okropnie i bezbronnie zasłoniła się rączkami jak niewinne dziecko, płacząc pod nosem. Pani Anderson chwyciła dziewczynę za ramiona, chcąc zrobić już jakiś krok, ale gwałtownie się odsunęła, gdy drzwi do sali otworzyły się, a w nich stanął chłopak Jane. Bardzo zdenerwowany, gdy tylko usłyszał jej płacz.

- Spierdalaj od niej.

Profesor oblał strach. Popatrzyła w błękitne tęczówki, które morderczo wlepiły swój wzrok w nią. Teraz to nauczycielka się bała. Jak można mieć tak jasne oczy? Tak przerażająco mordercze? To możliwe? Starsza kobieta się najzwyczajniej na świecie bała i nie mogła oderwać wzroku od chłopaka, choć bardzo tego chciała.

- Hej, jestem tu... - czarnowłosy przytulił kojąco i troskliwie swoją ukochaną, a ta od razu wtuliła się w jego pierś i objęła smukłymi dłońmi wokół.

Gładząc głowę swojej dziewczyny spojrzał wprost w przerażone oczy profesor, która stała dwa metry od nich. Chłopak grzał się z każdą sekundą, z każdą sekundą czuł złość, wręcz wkurwienie. Nie ważne, że to ich wykładowczyni, nie ważne co się stało, co mogło się wydarzyć, gdyby tu nie wszedł; jego serce, jego miłość płakała, a tego nikomu nie wybaczy. Nie wybaczy nikomu, kto skrzywdzi jego małą, bezbronną i niewinną Jane.



A później znalazłam się z Williamem u dyrektora. Opowiedziałam z płaczem całą historię, byłam roztrzęsiona i do teraz mam nieprzyjemne dreszcze, gdy przypomnę sobie jej obrzydliwe usta. Dyrektor zwolnił panią Anderson i dowiedziałam się, że nie byłam jedną, którą molestuje. Byłam jedną z czterech uczennic, które skarżyły się na nauczycielkę. Z początku dyrektor nie wierzył studentkom, bo pani Anderson miała mocne argumenty, jednak gdy opowiedziałam swoją historię, już nie wytrzymał.

Tę sprawę już mam za sobą. Teraz czeka mnie to, aby wreszcie porozmawiać z Williamem o tym, co znalazłam u niego. To mnie nurtuję, nie mogę przez to spać i normalnie funkcjonować przy nim. Staram się z całych sił zignorować to, bo być może... Nie, nie mam pojęcia, jak to usprawiedliwić nawet. Dlaczego on to miał? Cholera jasna!

Wyciągam kolejną koszulkę z szafy i spoglądam na nią. Nie, nie pasuje mi. Odkładam ją z powrotem, stojąc i gapiąc się w stertę ubrań. Rachel gotowa do wyjścia teraz poprawia swoje blond włosy przed lustrem, żując gumę. Dzisiaj jest ten dzień, kiedy ponownie zobaczę Williama w świetle reflektorów, śpiewającego piosenkę najpiękniejszym głosem, który może istnieć.

- Gotowa? - zapytała mnie przyjaciółka, odwracając się w moją stronę. Z jej ust wydobył się jęk dezaprobaty, gdy zobaczyła mnie w samej bieliźnie - Jane... Długo jeszcze? Ubierz tą sukienkę. - podeszła do mojej szafy i wyciągnęła czerwony materiał.

- Nie-e. - pokręciłam głową - To jest klub z bardziej rockowym nastrojem, więc ta odpada. - dodałam.

- Aha, czyli ja nie wyglądam odpowiednio? - spojrzała na mnie, unosząc jedną brew w górę i oparła rękę o biodro.

Odwróciłam wzrok na nią i... Wyglądała dobrze, bardzo dobrze. W sam raz, aby być tą jedyną na widowni dla Logana, który będzie grał na perkusji. Westchnęłam i powróciłam wzrokiem do szafy, z której wyciągnęłam czarną sukienkę z zamszowego materiału, na cieniutkich ramiączkach i sięgała mi do połowy ud.

- O tak, laska, bombowa! - powiedziała zachwycona - Dodaj jeszcze tą kurtkę i będzie extra! A, i jeszcze te szpilki! - schyliła się po czarne na długim obcasie, które miały wiązania kończące się w połowie łydek - O Jezu, już widzę ten wzrok Williama!

Ubrałam sukienkę, pamiętając o tym, aby zdjąć stanik. Do tej sukienki pod żadnym pozorem nie pasuje biustonosz. Założyłam jeansową kurtkę, którą podrzuciła mi Rachel i dobrałam biżuterię od Williama. Mój makijaż był już zrobiony, dlatego z Chel zrobiłam szybkie poprawki i ruszyłyśmy do wyjścia. Dochodziła godzina dziewiętnasta, a jeszcze był to sobotni wieczór, więc w damskim akademiku panował chaos. Muzyka głośna, pijące i imprezujące osoby były wszędzie. Z trudem szłam prosto przed siebie, uważając na to, aby nie przewrócić się z tymi szpilkami. Zatrzymałam się w połowie, gdy do moich uszu dotarło moje imię z głównego pokoju. Odwróciłam się w tamtą stronę i ujrzałam Liv, którą w objęciach trzyma James.

Czarnowłosa była zupełnie inna i zupełnie inaczej rozmawiało się z nią. Nie była tą wredną i chamską dziewczyną, a miłą i promieniejącą zaraźliwym uśmiechem, na dodatek szczęśliwą. Oboje są ze sobą szczęśliwi i robi mi się ciepło na sercu, kiedy to ja mogłam tak uszczęśliwić dwójkę ludzi. Uśmiechnęłam się do Liv, która odwzajemniła od razu gest. Pomachała mi i uniosła butelkę piwa na znak mojego zdrowia. Upiła dużego łyka, a na mojej twarzy namalował się szczery i serdeczny uśmiech.

- To miłe z twojej strony. - uśmiechnęła się Rachel, kiedy byłyśmy w drodze do wyjścia z akademika.

- Ale co? - zapytałam, popychając jednocześnie główne drzwi.

- Że to dzięki tobie są razem. - powiedziała rozczulająco.

- Mała rzecz, a tak cieszy.

~~

Weszłyśmy do klubu pełnego bawiących się ludzi przy jednym z grających zespołów. Tym razem bez problemu, a nawet dumnie pokazałam dokumenty ochroniarzowi, który mierzył mnie ciekawskim spojrzeniem. Jeszcze się uśmiechnął pod koniec, wpuszczając mnie do środka. Teraz siedzę w miejscu, gdzie ostatnio siedziałam z Rachel i tylko czekamy, aż zagra zespół The Wane.

The Wane.

Podoba mi się ta nazwa, jest bardzo ciekawa i jestem ciekawa tego, jak ją wymyślili. Rozglądam się dookoła baru, aby ponownie podejść do kogoś i zagadać, by kupił nam piwo. Marszczę brwi, kiedy widzę tego samego mężczyznę co za pierwszym razem i szturcham łokciem przyjaciółkę, uśmiechając się pod nosem.

- Daj kasę, on nam stawi. - wskazuję na mężczyznę pijącego whisky.

Rachel sięgnęła do swojego portfela w torebce i wyciągnęła banknoty, wręczając mi je do ręki. Zgniotłam papierki i zeszłam z hokera, kierując się prosto do mężczyzny. Poprawiam przy okazji sukienkę i biorę głęboki wdech, stając wreszcie przy człowieku.

- Cześć. - uśmiechnęłam się.

- Znowu ty? - prychnął, spoglądając w moją stronę, to po chwili zaczął lustrować całe moje ciało - Co tym razem?

- Dwa piwa. - wręczyłam mu pieniądze na blat.

Zawołał barmana, a ja czekałam i nuciłam pod nosem melodię Williama, Zacka i Logana, błądząc wzrokiem wszędzie gdzie popadnie, tylko żeby nie wokół barmana i mężczyzny obok. W końcu usłyszałam dźwięk kładącego kufla na blat.

- Dziękuje. - uśmiechnęłam się i chciałam chwycić piwo, ale mężczyzna zatrzymał mnie - Coś się stało? - zapytałam niepewnie.

- To już drugi raz. - odezwał się.

- T-Tak... Wiem, wiem, że drugi raz.

- Może się jakoś odwdzięczysz? - zapytał, unosząc jedną brew w górę.

Zmarszczyłam brwi, czując napływającą złość w ciele. Mężczyzna po raz kolejny zmierzył moje ciało, zatrzymując się na piersiach. Wiem, a nawet widzę to, jak przygląda się moim sutkom, które napierają na zamszowy materiał sukienki.

- Pierdol się. - wysyczałam wrogo i sięgnęłam po kufle piwa, a z jego strony usłyszałam jedynie prychnięcie.

Wróciłam na swoje miejsce, gdzie siedziała zanudzona Rachel, wsłuchując się w nudny zespół. W końcu spojrzała na mnie, a jej niebieskie oczy aż zabłysnęły, gdy ujrzała kufel zimnego piwa.

- Co tak długo? - zapytała, biorąc ode mnie swój napój - Boże, chcę już ich usłyszeć. - upiła dużego łyka.

- Ten stary facet mnie wkurwił. Zbok jakiś... - wywróciłam oczami i napiłam się gorzkiej cieczy, która rozgrzała moje gardło.

- Coś ci zrobił? - zapytała zdziwiona.

- Gapił się i jeszcze bezczelnie chciał, abym się odwdzięczyła. - prychnęłam - Ja mu, kurwa mać, dam... Odwdzięczyć się... Hah! - upiłam kolejnego łyka - Odwdzięczę się, ale kopniakiem w jaja. Stary dziad. - burknęłam pod koniec.

- Jesteś taka zabawna, kiedy się złościsz. - uśmiechnęła się blondynka, przyglądając mi się.

- A widziałaś siebie? - uśmiechnęłam się cwanie - Niska, wrzeszcząca na wszystkich i myśląca, że dużo zrobi. Powiem ci jedno, karaluchu... - spojrzałam zadziornie w niebieskie oczy Rachel, która tylko wrogo mrużyła je, co było zabawne - Niscy ludzie są zabawni, kiedy się złoszczą. - mruknęłam, popijając piwo.

- Pff, pieprz się, suko. - uśmiechnęła się, odwracając ode mnie wzrok.

- Przyprowadź mi Williama, to ok. - odparłam.

Nie odpowiedziała, a wybuchła śmiechem, prawie krztusząc się swoim alkoholem.

- Nie chcę sobie wyobrażać tego, jak... Jak moi przyjaciele uprawiają seks... - powiedziała, a ja dostrzegłam rumieńce na jej twarzy.

- Hej, Chel... - mruknęłam. W tle słychać kolejny zespół, a muzyka była... Fajna, bardzo fajna. Była spokojna, ale w pewnych momentach wybuchowa i szybka. Była w sam raz, aby myśleć i rozmawiać, popijając piwo z najlepszą przyjaciółką.

- Hmm..? - wymruczała, spoglądając na mnie.

Zanim odpowiedziałam wyciągnęłam paczkę papierosów i włożyłam między usta czerwonego marlboro. Pierwsze zaciągnięcie się było jak spełnienie dzisiejszego dnia, a zwłaszcza w tej chwili, gdy smakuję go z piwem, najlepszą przyjaciółką i muzyką w tle.

- Wyobrażałaś sobie kiedyś mnie i Williama razem? - zapytałam, wypuszczając dym z ust.

- Dwa razy przez głowę mi to przeszło. - odpowiedziała, a ja zdziwiłam się - Jednak to było głupie, bo wtedy żadne z nas nie wiedziało jeszcze, że nie jesteście powiązani rodzinnie. Nie wiem czemu ta myśl przyszła mi do głowy, po prostu... - upiła łyka alkoholu - Jak patrzyłam na was z boku to widziałam w was kogoś więcej niż zwykłych wrogów.

- W pewnym sensie zawsze byliśmy kimś więcej dla siebie niż wrogami. - powiedziałam, zaciągając się i unosząc delikatnie kąciki ust w górę.

Naprawdę William był kimś więcej dla mnie niż wróg. Troszczyłam się o niego, zawsze z Rachel martwiłyśmy się, gdy wracał poobijany z bójek. Zawsze się o niego troszczyłam i martwiłam, nawet wtedy, kiedy krzyczałam, że go nienawidzę z całego serca i ma zniknąć. Tęskniłam za nim, kiedy nie widziałam chociaż dwa dni. Bardzo ogromną tęsknotę czułam za jego osobą, kiedy pierwszy raz i po raz pierwszy w życiu go tyle nie widziałam - to było rok temu w święta. Nie widziałam go prawie dziesięć dni. Wtedy pierwszy raz czułam tęsknotę za nim, a co czułam, gdy nie widziałam go później pięć tygodni, bo ja wyjechałam z rodziną na wakacje, a potem on? To był horror, to był prawdziwy koszmar. Pamiętam, że nigdy nie lubiłam słyszeć, jak kłóci się z kimś innym prócz mnie. Tylko ja chciałam się z nim kłócić i nie dopuszczałam nikogo innego do tego, aby z Williamem wdawał się w jakąkolwiek dyskusję. Zwłaszcza nie dopuszczałam James'a do niego. Nigdy, nigdy i jeszcze raz nigdy nie chciałam, aby James zrobił mu jakąś krzywdę. Ile było sytuacji, kiedy chciał go zlać za to, że mnie cały czas pilnuje, a ja zawsze mu zabraniałam go dotykać.

Miałam dziwną relację z Williamem. Nienawidziliśmy siebie, a jednak... darzyliśmy jakimś uczuciem. Kochamy siebie.

- Czyżbyście coś przede mną ukrywali? - mruknęła, spoglądając na mnie podejrzliwie, ale cwanie.

- Nie wiem, czy to ukrywanie, czy... Nie wiem. - odparłam, zaciągając się - Po prostu nie zrozumiesz nas, Rachel. - strzepnęłam popiół do popielniczki, która była na barmańskim blacie.

- Was nikt nie zrozumie, Jane. Powiem ci jedno... - napiła się alkoholu - Jeszcze nigdy w życiu nie widziałam takiej relacji, jaką wy posiadacie. Nie wiem jakie słowa dobrać, aby waszą miłość opisać. To jest po prostu piękne.

Uśmiechnęłam się. W moim sercu rozlało się ciepło, miłe i przyjemne, kojące nawet. Było mi naprawdę miło. Tak, też nie umiem opisać swojej miłości i Williama, jednak gdy przypomnę sobie to, jak opisał ją Zack, chcę się śmiać. Zack jest naprawdę uroczym i słodkim chłopakiem.

- Nie zmarnujcie tego. - dodała.

- Nigdy.

- Jak dobrze widzieć was razem... - powiedziała spokojniejszym tonem - Już nigdy nie stawiajcie mnie w takiej sytuacji, a już przenigdy, podkreślam... - wskazała na mnie surowo palcem - ...przenigdy nie róbcie tego sobie.

- Rachel? - spojrzałam na nią.

- Tak?

- Co czułaś... no wtedy? - zaciągnęłam się, popijając przy tym alkohol.

- Kiedy moi przyjaciele byli psychicznie zniszczeni, oddaleni od siebie, a ja byłam tego świadkiem? - zapytała - Jane... - westchnęła - Ty i William jesteście dla mnie jak rodzina, ty jesteś jak siostra, a Will, pomimo tego, że jestem o rok starsza, czuję się, jakby to on odgrywał rolę starszego i troskliwego brata. W tamtym okresie nie wiedziałam co robić ze sobą, jak postępować z wami i co zrobić, aby was uszczęśliwić.

- Przepraszam cię za to wszystko i za to, co musiałaś znosić...

- Po jednej stronie była załamana i popadająca w głęboką depresję przyjaciółka, której widok był okropieństwem dla mojego serca, a po drugiej stronie był William, wyglądający jak prawdziwy skończony człowiek bez serca, uczuć i pozbawiony chyba wszystkiego. Codzienna rozmowa z wami obojga i podnosząca na duchu w jakikolwiek sposób była czymś... Okropnym dla mojego serca i strasznie bolesnym. Nie w sensie męczącym, choć z drugiej strony muszę się do tego przyznać i tak, było to po jakimś czasie męczącym, bo oboje mnie nie słuchaliście, ale potrzebowaliście, dlatego byłam, byłam i zawsze będę przy was. To było takie okropne, Jane... - odłożyła kufel piwa na blat i zakryła swoją twarzyczkę rączkami.

Ten widok spowodował bolesne ukłucie w moim sercu. Pomimo tego, jak wiele razy rozmawiałyśmy na temat tego, co się wydarzyło, to nie przypominam sobie, aby tą kwestię mi mówiła. Nie tylko ja i William cierpieliśmy, ale w tym Rachel i Zack. Przygasiłam papierosa w popielniczce i odłożyłam piwo, wtulając się w nią od razu. Już nigdy nie chcę ani siebie, ani Rachel, ani Zacka i przede wszystkim nie chcę Williama doprowadzić do takiego stanu, jaki przechodziliśmy jeszcze kilka miesięcy temu.

- Wasz płacz, wasz smutek i wasze cierpienie odbijało się na mnie... Nie mogłam spać w nocy, bo ciągle myślałam o tym, co zrobić, aby poprawić humor moim najlepszym przyjaciołom... Co zrobić, aby wyszli z tego gówna, w którym tkwili i nie chcieli nic zrobić, aby cokolwiek się zmieniło... Wasz widok był taki smutny, taki bolesny, Jane... Nie masz pojęcia ile nocy przepłakałam, bo moja... Moja siostra cierpiała, a brat wraz z nią... - wydukała, ciągnąc nosem.

- Nie płacz, proszę... - powiedziałam spokojnym tonem, głaszcząc ją po plecach i głowie - Bardzo cię przepraszam, Rachel. Naprawdę, przepraszam cię za to, co musiałaś przez nas przechodzić... - wyszeptałam, zamykając mocno powieki, bo poczułam, jak łzy chciały napłynąć mi do oczu.

- Nie, Jane, nie przepraszaj mnie... - odsunęła się ode mnie - Wszystko jest dobrze, tylko po prostu, jak to wspominam dziwne uczucia do mnie powracają... - pociągnęła nosem i uśmiechnęła się - Wszystko jest dobrze.

- No mam nadzieję, suko. - powiedziałam zabawniej, na co blondynka się zaśmiała.

- Zamknij się, szmato. - rzuciła rozbawiona i pociągnęła dużego łyka swojego piwa.

- A więc, to już ostatni zespół dzisiejszego wieczoru... - usłyszałyśmy głos prowadzącego z mikrofonu.

- Boże, ja tam muszę być pierwsza! - Rachel zeskoczyła z hokera i ruszyła prosto w tłum ludzi, a ja tuż za nią.

- Gorące brawa dla zespołu The Wane!

I stanęłyśmy w pierwszym rzędzie. Jak zahipnotyzowane patrzyłyśmy przed siebie, zauważając trójkę najprzystojniejszych chłopaków na ziemie. Nie, tylko jeden był najprzystojniejszy. On był najpiękniejszy. Moje serce zabiło kilkukrotnie szybciej, krew w ciele zaczęła się grzać, a nogi już uginały się pod sobą. O mój boże, wdech, wydech, wdech, wydech.

Ludzie wokół zaczęli klaskać i podgwizdywać, a ja czułam złość, gdy napalone nastolatki wręcz wydzierały się na ich widok. Na jego widok. On jest mój, mój i tylko mój, William jest mój, nikogo więcej. Wciągnęłam więcej powietrza do płuc, gdy jego wzrok przeleciał po wszystkich i nagle zatrzymał się na mnie. Zabrakło mi tchu, naprawdę. Jeszcze jego ubiór był taki seksowny, znowu koszula, ale czarna i białe kratki. Moje serce się rozpłynęło, gdy błękitne tęczówki były wlepione prosto we mnie.

- Jesteśmy The Wane. - wypowiedział do mikrofonu, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Dlaczego jak wymawia tę nazwę, wstrząsają mną cholerne i nie do wytrzymania motylki w całym ciele?

Włącz muzykę ♥

Rozpoczęła się pierwsza gra na gitarze Williama, a z cichszymi nutami dołączył Zack, który także wyglądał nieziemsko. Po chwili można było usłyszeć piękny głos mojego chłopaka, a tuż za nim wystartował Logan, którego z oczu nie mogła spuścić stojąca obok mnie Rachel. Ich gra była hipnotyzująca, wciągająca i nie mogłam się nie tylko nasłuchać, ale napatrzeć. Ich ruchy, uwielbiam patrzeć na ich ruchy, na jego ruchy. Jego głos był piękny i do teraz jestem w szoku, że to właśnie William tak śpiewa, że William tak potrafi.

Widziałam, jak na mnie patrzy od czasu do czasu. Był słodki, był taki uroczy i kochany, przede wszystkim cholernie pociągający i seksowny. Jego gra na gitarze była profesjonalna, nawet pod wpływem stresu nie potrafił się pomylić. Spojrzałam na Zacka, który uśmiechnął się do mnie. Obserwował mnie, zauważył i momentalnie serce mi przyspieszyło. Jego niebieskie oczy są wlepione we mnie, to po chwili wracają na struny gitary. Wzrokiem lecę po Loganie, którego ręce sprawnie poruszają się po każdym talerzu crash'u, werble i tomach, na dodatek dochodzą basowe dźwięki. Nie dziwię się dziewczynom, które uwielbiają perkusistów. Tak, są seksowni i w tym przypadku Logan też jest seksowny i Rachel ma o co być zazdrosna.

Znowu spoglądam na mężczyznę mojego życia, na mojego chłopaka, który śpiewa do mikrofonu najpiękniejszym głosem i potrafił jeszcze połączyć grę na gitarze, która wychodzi mu świetnie. Jestem oczarowana nim, oczarowana tym widokiem, jaki mam przed sobą pięć metrów dalej. Znowu ja i Rachel stoimy w miejscu i się nie ruszamy, a obserwujemy jak zahipnotyzowane ich występ, go ludzie wokół nas świetnie się bawią. Boże, ich gra, ich muzyka i ich ruchy są jednym z widoków, który mogłabym obserwować i słuchać wiecznie. Dlaczego wcześniej nam o tym nie wspominali, skoro są najlepsi?

Zamarłam jeszcze bardziej w miejscu, gdy William zaprzestał śpiewać i grać, ale dźwięk ze strony Zacka i Logana w ciągu dalszym się rozchodził po pomieszczeniu. Moje serce przyspieszyło, w gardle zaczął rodzić się supeł i nie mam pojęcia czemu. Nogi rozpływały się i odmawiały jakiegokolwiek posłuszeństwa. Nie było słychać już nic innego, jak wydobywającą się melodię, bo każdy wokół nagle ucichł i wlepił wzrok właśnie w moją stronę i nachylającego się nade mną Williama.

O mój boże.

Ujął mój policzek w swoją dłoń i spojrzał mi głęboko w oczy. Namiętnie, z miłością, jaką mnie całą napawa. Błękitne tęczówki wpatrywały się w moje, a ja jego, nie mogąc nic z siebie wykrztusić. Czułam jego kojący i ciepły dotyk na policzku, pod którym chciałam się rozpłynąć. Był najlepszy na świecie.

- Kocham cię.

Powiedział słowa, które sprawiły mi motylki w brzuchu. Szalejące i wariujące motylki w brzuchu. Nie mogłam go nawet dotknąć, nie mogłam pocałować, bo był za daleko. Mógł ujmować mój policzek i patrzeć prosto w oczy. Każda dziewczyna wokół zapiszczała, mężczyźni podgwizdywali, a Rachel rozczulona naszym widokiem stała obok, chyba nawet miała łzy w oczach.

Pod koniec ujął mój podbródek i przejechał kciukiem po dolnej wardze. Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, nic. Patrzyłam mu w oczy cała zarumieniona i zakochana w jego osobie. Nie odwracając ode mnie wzroku wyprostował się i opuścił scenę wraz z Zackiem i Loganem, jednak Logan cofnął się, powędrował do końca sceny i nachylił się, aby przyciągnąć z trudem swoją dziewczynę. Popatrzałam na wzruszający widok, jakim był widok moich przyjaciół w objęciach. Szczęśliwych i całujących się. Myślałam, że każdy wokół zaraz wybuchnie od tej słodyczy i czułości. Myślałam, że ja zaraz wybuchnę, bo chciałam iść do niego i być tylko z nim.

Pozostawiłam całujących się ze sobą przyjaciół obok i ruszyłam w stronę wyjścia, aby przedostać się przez tylne wejście do Williama. Opuściłam gorące pomieszczenie, zderzając się z chłodniejszym i przyjemnym dla mojego ciała powietrzem. Prawie chwiejnym krokiem przekierowałam się do zaułku, widząc jak zwykle zapaloną lampkę przy tych samych drzwiach co zawsze. Chwyciłam za klamkę i już miałam zamiar otworzyć, ale czyjeś dłonie na mojej talii uniemożliwiły mi to. Pisnęłam, jednak uśmiechnęłam się, gdy rozpoznałam ten cudowny dotyk.

- Jane, kurwa mać. - przyszpilił mnie delikatnie do drzwi, wodząc ustami wokół mojej szczęki i ust - Jesteś taka piękna.

- Też jesteś piękny, Will.

- Miałem ochotę tam wskoczyć i całować cię przy wszystkich. - wyszeptał - Kocham cię.

- Też cię kocham. - musnęłam go ustami - To było piękne, co zagraliście.

- Dziękuję, ale myślę, że w twoim wykonaniu byłoby jeszcze piękniejsze.

Uśmiechnęłam się, splatając palce na jego karku. Nagle jego usta przywarły do moich, co z początku nie odwzajemniłam. Pocałunek niepewny, ale dlaczego? Dlaczego taka niepewność nagle w nas wstąpiła? Powolnym ruchem zaczął całować moje usta, tak samo ja powolnym ruchem wszystko oddawałam. Leniwe, ale za to pełne czułości i miłości pocałunki. Jego dłonie zjechały na moją talię i przeszedł mnie przyjemny dreszcz, gdy gładził delikatnie mój brzuch, wjeżdżając coraz wyżej. Nie miałam stanika, co zauważył i po chwili mogłam poczuć, jak przez materiał sukienki dotyka mojej piersi.

Nagle przypomniałam sobie to, co mam na dnie torebki. Przekręciłam głowę w bok, przerywając tym samym pocałunek. Zaczął całować moje ucho, zjeżdżając później na szczękę i szyję.

- Will... - jęknęłam - P-Poczekaj...

Odsunął się ode mnie, marszcząc brwi. Spojrzałam mu niepewnie w oczy, kompletnie zestresowana, jednocześnie zła. Tak, jestem zła, ale nie pokazuję tego tak mocno po sobie.

- Coś się stało? - zapytał, przyglądając mi się uważnie.

- Will, bo ja... - odwróciłam od niego wzrok i przegryzłam wewnętrzną część policzka.

Pieprzyć to.

- Pieprzyć to.

Po wypowiedzeniu tych słów jeszcze bardziej go zaskoczyłam, a sama jeszcze bardziej się zdenerwowałam na samą myśl, jakie wyjaśnienia dostanę. Obiecał, obiecał mi. Otworzyłam torebkę i z dna wyciągnęłam foliowe opakowanie, a później najnormalniej na świecie wystawiłam przed nim, zachowując zimny i poważny wyraz twarzy.

- Możesz mi to wyjaśnić? - zapytałam, zachowując zimną krew.

Nie odpowiedział, a rozchylił delikatnie usta i spojrzał na zawartość w środku. Uniósł swoją rękę w górę i dotknął opakowania. Delikatnie, niepewnie, jakby się bał. Po chwili odsunął się i wciągnął więcej powietrza do płuc, wplatając palce we włosy.

- Will, wyjaśnij mi to.

- Skąd to masz? - spojrzał na mnie.

- J-Ja... - spuściłam głowę w dół - Ja nie grzebałam ci w rzeczach, p-po prostu... Kiedy się kąpałeś przed powrotem do akademika tydzień temu, ja z nudów zaczęłam o-otwierać szafki... W b-biurku to z-znalazłam... - odsunęłam się od niego. Bałam się. Bałam się jego reakcji.

- Boisz się mnie?

Uniosłam gwałtownie wzrok na niego. Błękitne tęczówki wpatrywały się we mnie troskliwie, z żalem i smutkiem. Nie... Nie boję się, nie zrobi mi nic... To mój chłopak. To mój William.

- Will... Wyjaśnij mi to, proszę... - odezwałam się - Obiecałeś...

- Od tamtego momentu wiesz dobrze, że nigdy tego nie spróbowałem po raz kolejny. Jane, uwierz mi na słowo... - jego głos był przejęty i słyszałam w nim całkowitą pewność i prawdę, ale... Dlaczego to w takim razie miał?

- Więc czemu to miałeś..?

- Następnego dnia, jak się obudziłem, wieczorem znalazłem to w kieszeni. - odpowiedział - Miałem to wywalić, Jane, daj to, a wywalę na twoich oczach. - chciał wyrwać, ale mu przeszkodziłam - Jane, uwierz mi na słowo.

Nie odezwałam się. Spuściłam głowę w dół, myśląc o głupiej rzeczy. Nie wiem czemu, to głupie. Wierzę mu, wierzę, że nie wziął tego. Teraz przychodzą do mojej głowy bardzo dziwne myśli i pomysły, które... chcę spróbować.

- Will.

Spojrzał mi prosto w oczy, jak na zawołanie i jakby w pełni gotowości. Jego oczy są smutne, pełne żalu, a nie chcę, żeby takie były. Uniosłam rękę w górę, aby jego policzek dotknąć i w kojący sposób to zrobiłam, wpatrując się czule w jego oczy.

- Wierzę ci. - powiedziałam - Wierzę, że nie wziąłeś tego.

- Mogę to wyrzucić? Nie chcę na to patrzeć. - powiedział.

Wyrwał mi torebeczkę i zaczął podchodzić do jednej z kałuży. Nerwowo zaczęłam przegryzać policzek i wpatrywać się w jego ruchy. Kurwa mać, kurwa mać, kurwa mać. Co robić? Chcę, chcę, chcę spróbować.

- Poczekaj.

Uniósł zdziwiony wzrok na mnie, zatrzymując się w miejscu. Folia została otwarta, był już gotowy wysypać zawartość do kałuży, aby w mgnieniu oka rozpuściły się.

- Jane? - zapytał zdezorientowany.

- Ja... - zaczęłam nerwowo patrzeć na różne strony, aby tylko nie na niego.

- Jane?

- Ja chcę spróbować.

- Pojebało cię? - rzucił złym tonem - Nie ma mowy! - w mgnieniu oka zabrał się do wysypywania.

Szybkim krokiem stanęłam obok niego i chwyciłam za torebeczkę, nie pozwalając mu na to. Spojrzał na mnie zdenerwowanym i ostrzegawczym wzrokiem, jakby prosił, abym puściła.

- Will, posłuchaj mnie... - wydusiłam z siebie spokojnym tonem.

- Nie chcę tego słuchać, Jane.

- Chcę poczuć to, co ty czułeś.

Spojrzał na mnie, rozluźniając swoje wszystkie mięśnie, czułam to. Jego wzrok wbił się we mnie i nie wykonywał żadnych ruchów.

- Chcę to z tobą wziąć. - dodałam.

- Jane, proszę, nie... Nie chcę do tego wracać, proszę...

- Zaufaj mi.

- Proszę, nie... - odsunął się ode mnie, ale opakowanie dalej mocno trzymał w dłoni.

- Will, chcę... Chcę poczuć się jak ty wtedy. Zróbmy to razem. - spojrzałam mu w oczy - Proszę... - powiedziałam cichszym i błagalnym tonem.

- Nie mogę, nie mogę, Jane... - przejechał dłońmi po twarzy - Nie zrobię tego...

- Will, proszę cię.

- Ja cię proszę.

- Zrób to dla mnie. - wyszeptałam.

Uniósł swój wzrok na mnie, wciągając przy tym głośno powietrze do płuc. Chcę spróbować, ja po prostu chcę tego spróbować, poczuć, jak on to czuł, jak William się czuł. Chcę znać jego uczucia.

- Ale tylko ty i ja.

Moje serce przyspieszyło. Patrzę mu prosto w oczy, nie dowierzając temu, co właśnie wypowiedział.

- I nie tutaj.

- D-Dobrze... - wydusiłam z siebie.

Patrzę mu w oczy, gdy on nagle spuszcza wzrok i sięga do folii. Spogląda prosto na nią, a mi serce bije jak oszalałe. Zrobimy to. Zrobimy to. Zrobimy to.

- Są trzy. - spojrzał na mnie.

Przegryzłam wewnętrzną część policzka. Do głowy przychodzi mi kolejna myśl, ale chciał mnie, chciał tylko naszą dwójkę.

- Weź Zacka. - palnęłam.

Spojrzał na mnie, tym razem nie dowierzając temu, co właśnie powiedziałam. Jakby się przesłyszał.

- Chcę, aby Zack w tym uczestniczył.

- Jane...

- Proszę, Will... - zrobiłam krok w jego stronę - Tylko my, we trójkę. - ujęłam jego policzki i spojrzałam w oczy.

Zamknął je na chwilę i wciągnął więcej powietrza do płuc. W końcu je otworzył i spojrzał mi głęboko w oczy.

- Zgoda.

- Tylko my... - wyszeptałam, spoglądając w jego oczy - Ty i ja. Będziemy tam razem, a Zack to dodatek.

- Robię to dla ciebie, Jane. - położył swoją dłoń na moim policzku i kciukiem pogładził skórę, przyprawiając mnie o miłe uczucie.

- Tylko ty i ja. - wyszeptałam, opierając swoje czoło o jego i przymykając oczy.

- Tylko ty i ja.

- Okej.

- Okej.

~~.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro