Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Muzyka później!

Stanęłam w miejscu i rozejrzałam się dookoła, gdy w miedzy czasie William wyjmował z kieszeni foliowe opakowanie. Oboje są zdenerwowani - Zack nerwowo rusza nogami i podskakuje w miejscu, oddychając przy tym ciężko a William, pomimo swojej spokojnej postawy jaką próbuje zachować, to widzę, że jest zdenerwowany i się stresuje.

Na samą myśl, że to to miejsce, właśnie w tym miejscu to zrobimy, mam bolesne i dziwne uczucie w ciele. To właśnie tutaj rok temu William i Zack wzięli tabletki. To właśnie tutaj rok temu moja miłość ode mnie odeszła. Dlaczego? Dlaczego tutaj? 

– W-Will..? – odezwałam się, poprawiając jeansową kurtkę.

– Jesteście kompletnymi idiotami... – rzucił Zack, kręcąc głową – Nie mam pojęcia co tu jeszcze robię.

– Ale się zgodziłeś. – spojrzałam w jego stronę. 

Niebieskie tęczówki spotkały się z moim spojrzeniem. Nie odezwał się, chociaż rozchylił już wargi, aby coś powiedzieć, jednak westchnął, kręcąc głową i odwrócił ode mnie zrezygnowany wzrok. 

– Jane... – usłyszałam Williama.

– Tak? – spojrzałam w jego oczy. Był kompletnie zdenerwowany i zestresowany. Widzę, jak przegryza wewnętrzną część policzka i zaciska dłonie w pięści, powstrzymując przy tym ich drżenie.

– Jesteś tego pewna..? – zapytał, przyglądając mi się uważnie. W dłoni już trzymał otwarte foliowe opakowanie, a w środku znajdowały się trzy tabletki.

Spuściłam głowę w dół, zaciskając ręce w piąstki. Czy jestem tego pewna? Nie, nie jestem tego pewna. Nie jestem pewna tego co będziemy robić, jak będziemy się zachowywać i co czuć - ale właśnie - co będziemy czuć? Tego chcę spróbować i tego jestem pewna. Chcę spróbować z Williamem. Boję się, to oczywiste, bo... Wróciłam do tego, to okropne, że jeszcze z własnej woli do tego wróciłam i na dodatek poprosiłam osobę, która przez to zniszczyła nam związek. Wszyscy mamy uraz i złe wspomnienia z narkotykami, które teraz we trójkę zażyjemy. To popieprzone, popierdolone.

– J-Ja... Ja chcę spróbować, Will... – powoli uniosłam niewinny wzrok na jego osobę – Z tobą.

– Dobrze. – odparł, przyglądając mi się – Spróbujemy, ale...

– Proszę, miejmy to z głowy... – denerwował się Zack – Jeszcze musieliśmy tutaj przyjechać, kurwa... Will, nie wolałeś innego miejsca? 

– Nie. – odpowiedział, patrząc w moje oczy.

Blondyn burknął coś pod nosem, a ja przełknęłam ślinę i poczułam grzejącą się krew w ciele, gdy Will wyciągnął rękę przed siebie i wysypał trzy białe tabletki z nieokreślonym wzorem na środku. Doskonale je poznaję. James także je brał, a ja raz. Efekt rozpoczyna się dokładnie po dwudziestu sekundach, a kończy się po trzech godzinach. Nie działa tak samo na wszystkim, bo organizm każdego człowieka jest inny i inaczej wszystko przyjmuje. Stresuję się, bo nie mam pojęcia co oczekiwać, ja się... nawet boję.

 – Robię to ostatni raz i tylko ze względu na ciebie, Jane. – powiedział Zack, który wziął tabletkę i nerwowo obracał nią w dłoni.

Nie odezwałam się. Dziwny supeł zaczął robić mi się w gardle, kiedy spojrzałam na pozostałe dwie tabletki. Moje i Williama. Dla mnie i dla niego. Przełykam ponownie ślinę i przegryzam wewnętrzną część policzka, czując przy okazji uginające się pod sobą kolana. Ręce mi się trzęsą i nie mogę nad tym zapanować i nad uczuciem, które przejęło nade mną kontrolę. Chcę tego spróbować, a się boję, bardzo się boję. Na dodatek wszystko potęguje to, że znajdujemy się w tym samym miejscu, gdzie to właśnie rok temu wszystko się zaczęło, a jednocześnie zakończyło.

Naglę poczułam owijające się ramiona wokół mnie. Wciągnęłam więcej powietrza do płuc i przymknęłam oczy, rozluźniając się. Ciepło, jakie od niego biło było najlepsze i najpiękniejsze. Troska i bezpieczeństwo, jaką właśnie poczułam była najlepsza i najpiękniejsza. Uspokoiłam się w ramionach Williama, który pocałował mnie w małżowinę.

– Jane... – wyszeptał do mojego ucha – Nie ważne co się stanie, nie ważne jak będziesz się czuć i nie ważne co będziemy robić... Kocham cię. 

– Też cię kocham, Will. – objęłam go wokół – Nie ważne co się stanie, zawsze będę z tobą.

– Ja.. Ja nie chcę tego robić... – powiedział, obejmując moją szyję w przyjemny sposób i oparł swoje czoło o moje. Przełknęłam ślinę, kiedy to powiedział i nie odezwałam się – Ale zrobię to dla ciebie, Jane.

– Obiecuję, że już nigdy tego nie weźmiemy. – szepnęłam.

– I pamiętaj, żeby być cały czas przy mnie. – wyszeptał, gładząc moją skórę na szyi w ten sposób, który uwielbiam.

– Będę.

Zapadła chwilowa cisza między nami. Usłyszałam, jak wciąga więcej powietrza do płuc, to po chwili obdarowuje moje usta pocałunkiem. W tej chwili poczułam, jakby czas się zatrzymał, jakby nic innego nie istniało poza tym pocałunkiem, którym obdarował mnie Will. Jego usta są połączone z moimi w zupełnie inny sposób niż dotychczas były. Nie mam pojęcia co mam przez to rozumieć, ale wiem, że nie muszę się niczego obawiać. Unoszę ręce w górę, aby dotknąć jego policzków, jednak zdążyłam tylko przejechać opuszkami palców po twarzy, bo odsunął się ode mnie. Spojrzałam na Williama, przybierając smutniejszego wyrazu twarzy, bo widzę, jak on musi to przeżywać. 

Jestem potworem, żeby go do tego zmuszać.

– Will...

Wystawił przede mną rękę, na której znajdowały się dwie tabletki. Moja i jego. Dla mnie i dla niego. Moje serce momentalnie przyspieszyło i ponownie unoszę wzrok na błękitne tęczówki, które nie odrywają ode mnie wzroku. 

– Will, nie musisz...

– Ruszajcie się, chcę mieć to za sobą, kurwa mać... – denerwował się Zack.

– Will... – wyszeptałam, ignorując blondyna.

– Nie ważne co się stanie, Jane, ale nie dam tobie odejść.

Rozchylam delikatnie wargi, aby wciągnąć więcej powietrza do płuc. Patrzę w jego oczy, czując dziwne uczucie w ciele. Oprócz strachu przed wzięciem tabletki mam jeszcze inne uczucie, którego nie mogę opisać. Ono jest wobec Williama, który dla mnie... musi to znosić po raz kolejny, musi ponownie spotkać się z czymś, co zniszczyło jego życie... On robi to dla mnie. 

– Jesteś dla mnie wszystkim.

Mój brzuch właśnie poczuł motylki. On zawsze musi mi to sprawiać. Nie ważne w jaki dzień, jaki moment, on zawsze sprawi mi te piękne uczucie, pod którym się rozpływam. Chwyciłam go za kark i przyciągnęłam do siebie, łącząc tym samym usta w namiętny pocałunek. Słyszę zniecierpliwiony jęk ze strony Zacka, ale nie zwracam na to uwagi. Całuję Williama w usta, który jest zaskoczony i przez chwilę nie odwzajemnia tego, ale po kilku sekundach wszystko oddaje z tą samą miłością, którą  ja go obdarowuję. Jednocześnie moja druga dłoń powędrowała do jego, w której trzymał tabletki. Chwyciłam jedną i odsunęłam się, spoglądając mu w oczy. 

– Kocham cię, Will. – odezwałam się, trzymając tabletkę w zaciśniętej i drżącej dłoni.

– Na trzy? – odezwał się Zack, któremu ton złagodniał. Zaczął się stresować jak ja i William.

Spojrzałam w błękitne tęczówki, które chyba czekały na moją odpowiedź. Pokiwałam niepewnie głową, przełykając przy tym ślinę.

– Na trzy... – powiedziałam. 

– Raz. 

Zaczynam panikować i drżeć w środku jak i na zewnątrz. Boję się, cholernie się boję i mam ochotę płakać. Wróciłam do tego, a powiedziałam sobie, obiecałam Williamowi, że do tego nie wrócę. Z ciekawości to robię, do tego zaciągnęłam przyjaciela, który ma uraz i nieprzyjemne wspomnienia z tym, na dodatek moją miłość, która ze względu na mnie to robi, a nienawidzi tego. William nie cierpi narkotyków, gardzi nimi i za wszelką cenę chciał mnie wyciągnąć ze związku z James'em. Teraz... zmusiłam go do tego. Jestem potworem, największą szmatą i jeżeli coś zrobię po tym... już chyba nigdy więcej na siebie nie spojrzę.

– Will, przepraszam cię, jeżeli zrobię coś złego... – wyszeptałam, wgapiona w jego oczy, które uważnie mi się przyglądają.

– Po prostu bądź przy mnie, Jane. 

– Dwa.

– Przepraszam, że cię do tego zmuszam... – jęknęłam prawie płaczliwym tonem – Nie musisz tego robić, ja to zrozumiem... 

– Tylko ty i ja, Jane, pamiętasz? – powiedział czulszym tonem i uniósł delikatnie kąciki ust w górę. Ten widok spowodował, że się rozpłynęłam w środku, ale jednocześnie poczułam ukłucie w sercu.

– Trzy.

Zamknęłam oczy i przyłożyłam rękę do ust. Biała tabletka wylądowała w moich ustach i czuję, jak zaczyna się przez ślinę minimalnie rozpuszczać. W wodzie po takim czasie, by już zniknęła, ale w ustach jeszcze nie. Poczułam spływającą łzę z oczu, które zaciskam z całej siły. Połykam tabletkę, opuszczając rękę wzdłuż ciała i otwieram załzawione powieki. Spoglądam w stronę Zacka, który pociera twarz dłońmi ze stresu, to lecę na Williama, którego wzrok bacznie mi się przygląda.

Nie odzywamy się, zapadła kompletna cisza między nami, to chyba z nerwów i stresu. Cała się trzęsę i nie mogę zapanować nad okropnym bólem brzucha, który mnie ściska i chcę przez to wymiotować. Wciągam więcej powietrza do płuc, czując przy okazji na języku smak rozpuszczonej tabletki, ale ten smak jest dziwny, w ogóle nie mogę go określić. Pocieram spocone dłonie o zamszowy materiał sukienki i poprawiam ponownie jeansową kurtkę, która zaczęła mi przeszkadzać. Ona mi strasznie przeszkadza, wkurza mnie. Ta jeansowa kurtka mnie wkurwia i mam ochotę ją zdjąć, ale wiem, że będzie mi zimno. Kurwa mać, ona mnie wkurwia. 

– Cz-Czujecie... coś? – odezwał się niepewnie William.

Nie odpowiedziałam, bo chyba nawet nie dotarło to pytanie do mojej głowy. Słyszałam je, ale nie odpowiadam, a rozglądam się po samej sobie, aby znaleźć przyczynę tego, co mnie denerwuje. No do cholery jasnej, jestem pewna, że to jeansowa kurtka mnie denerwuje! Zaczynam kląć pod nosem i poprawiam materiał, który mnie tak wkurwia. 

– Jane? 

Unoszę wzrok, rozchylając wargi. Naglę cały świat się zatrzymał, gdy błękitne, piękne oczy spoglądają w moją stronę. One są piękne, a jeszcze piękniejszy jest ich właściciel o kruczoczarnych włosach. Boże, on jest taki piękny. Ja naprawdę stoję przed tak pięknym mężczyzną, który właśnie na mnie patrzy? Czuję się oczarowana i zauroczona jego osobą, którą znam, przecież to William... Mój piękny William.

– Will, jesteś taki piękny... – wyszeptałam, przyglądając się jego osobie.

– Cholera. 

Odwracam gwałtownie głowę w bok, gdy usłyszałam czyiś głos. Myślałam, że jestem z Williamem sama, a okazało się, że i Zack tutaj jest. Patrzę na blondyna, który nie jest tak piękny jak poprzednia osoba, ale jest przystojny, bardzo przystojny i na swój sposób słodki i uroczy. Zaczynam się uśmiechać, gdy ten blondyn wygląda tak, jakby nad czymś intensywnie rozmyślał.

– Zack, czujesz coś? – zapytał Will. 

– Muszę zmienić opony. 

Zaczynam się śmiać. Wpadłam w śmiech, którego nie mogę opanować i zaczyna mnie przez ten śmiech brzuch boleć. Otwieram szerzej oczy, które przed dłuższy czas miałam zmrużone i patrzę na blondyna, który nerwowo bawi się palcami u rąk. Jest to taki śmieszny widok i znowu prycham pod nosem. Naglę czuję owijające się ręce wokół mojej talii, na co gwałtownie reaguję odskoczeniem, ale nie mogę. Wystraszyłam się, jakby to był ktoś obcy, obcy dotyk mnie dotykał, a teraz przypominam sobie, że to najprzyjemniejszy i najpiękniejszy dotyk, który może mi towarzyszyć. 

– Dlaczego musisz zmienić opony? – powiedział rozbawiony William, który trzymał mnie blisko siebie.

– No bo śnieg zaraz spadnie. – rzucił, jakby to było oczywiste.

Wybuchłam jeszcze gorszym śmiechem, opierając przy tym głowę o ramię mojego chłopaka. William to mój chłopak... Wreszcie mogę to powiedzieć i wykrzyczeć całemu światu.

– Nie, Zack, śnieg nie spadnie zaraz. Mamy dopiero początek jesieni. – powiedział rozbawiony mój chłopak.

– Pieprzysz głupoty! – rzucił – Spadnie! On zaraz tu będzie, zobaczysz! 

– William to mój chłopak!

Oboje na mnie spojrzeli, w tym zszokowane, błękitne oczy. Wykrzyczałam to. Wykrzyczałam to wreszcie, że to mój chłopak i tylko mój już na zawsze. Czuję się świetnie, czuję się najszczęśliwszą osobą na świecie, bo mam tak wspaniałą i piękną osobę u boku. Odsuwam się od czarnowłosego i spoglądam zaciekawiona dookoła, aby dostrzec, czy przypadkiem ktoś też to usłyszał. Chcę, aby wszyscy to usłyszeli, w tym skurwiel, zwany moim tatą.

– William to mój chłopak! – krzyknęłam radośnie.

– Jane, spokojnie. – ponownie poczułam owijające się ramiona wokół mnie – Ty jesteś moją dziewczyną i najwspanialszą osobą, którą mogłem spotkać w życiu. – wyszeptał do mojego ucha, a ja jęknęłam po cichutku, czując samą przyjemność ze słów, które wypowiedział.

– Będziemy tu tak stać jak widły w gnoju? 

 Ponownie wybuchłam śmiechem. Zack jest taki śmieszny. Śmieję się głośno z tego co powiedział i znowu mnie boli brzuch. William z trudem mnie utrzymuje na wyprostowanych nogach, bo mam ochotę się zsunąć i zwijać ze śmiechu na ziemi. 

– Możemy iść pod altankę. – zaproponował Will.

Wyrwałam się z uścisku i odwróciłam, aby ruszyć przed siebie. Kieruję się prosto do pobliskiej altanki, którą pamiętam sprzed roku. To w niej byliśmy po zakończeniu rok szkolnego i to w niej Jack sprawił, że William był na mnie zły. Jack jest śmieciem. Jack jest sukinsynem i nic nie wartym człowiekiem, który chciał zniszczyć mi związek. Nienawidzę tego sukinsyna i na samo wspomnienie jego osoby chce mi się rzygać. 

Słysze za sobą rozmowy, ale idę przed siebie. Chłopcy o czymś dyskutują, a ja cały czas idę przed siebie. Mrużę oczy, gdy mój obraz jest niewyraźny. Ponownie mrużę, gdy wszystko mi się coraz bardziej rozmazuje, a za nim pokazuje coś innego. Gdzie ja jestem? Czy ja jestem na tej polanie, którą tak źle wspominam? Staję w miejscu i rozglądam się dookoła, widząc jasne niebo, gdzie przed chwilą było jeszcze granatowe. Na dodatek widzę dziwne owady, świetliki? To one dają takim światłem? One są wszędzie, cała polana jest nimi wypełniona. 

– Jane? – usłyszałam za swoimi plecami.

Odwracam się i mrugam kilka razy. O mój boże. O mój boże. O mój boże. Gdzie ten piękny człowiek? Gdzie ten przystojny człowiek? Nie widzę ich twarzy, ale ciało pozostało takie same. Czy oni są świetlikami? Przecież ich głowa świeci się tak samo jak te owady, o mój boże. 

– Co? Pewnie duszka Kacperka zobaczyła. – powiedział rozbawiony Zack.

– Gorzej. – wydusiłam z siebie – Jesteś obrzydliwy, Zack. 

– Ty jesteś obrzydliwa, Jane! 

– Widziałeś się?! – zaśmiałam się kpiąco, spoglądając na jego napinające się ciało, ale twarz dalej pozostała taka sama; jak tułowie świetlika. 

– A ty widziałaś siebie?! – wykrzyczał.

Zaczęłam się śmiać, gdy oni tak stali zdezorientowani przede mną. To śmiesznie wyglądało, gdy słyszy się głos w głowie nawet nie wiedząc, skąd on dochodzi. Nie widzę twarzy Zacka, a tylko tułów świetlika zastąpiony jego głową. Śmieję się i odwracam z powrotem do tyłu, kierując się do altanki. Słyszę, jak Will coś mówi w stronę blondyna, ale te głosy stają się dla mnie niewyraźne. To wszystko jest takie śmieszne.

Wchodzę do altanki i momentalnie przeszywa mnie nieprzyjemny dreszcz, kiedy przypominam sobie to miejsce. Tutaj w tym miejscu rozmawiałam z Jack'iem, a później w tym miejscu mnie obejmował. Śmiech i radosny humor mnie opuszcza, a pojawia się dziwne uczucie przykrości i wyrzutów sumienia. Przełykam ślinę i zaciskam ręce w piąstki, siadając ostrożnie z dala od miejsca, gdzie siedziałam z Jack'iem. Jak przerażona spoglądam w tamtą stronę, jakbym widziała tam ducha.

– Wszystko w porządku? 

Drgnęłam całym ciałem. Moje serce momentalnie zaczęło przyspieszać ze strachu, gdy obok pojawił się William. Spojrzałam w jego oczy, widząc już ten piękny błękitny kolor. Jego piękna twarz powróciła do normalnego stanu i spojrzałam na Zacka który usiadł po drugiej stronie altanki na przeciwko nas, przyglądając mi się uważnie. Też powrócił do swojej przystojnej twarzy i uśmiechnęłam się, co od razu odwzajemnił.

– Tak, wszystko jest dobrze. Will, jak się czujesz? – uśmiechnęłam się, łapiąc go za rękę. Zaczęłam opuszkami palców gładzić jego wewnętrzną część i jeździć po każdej rysie na męskiej dłoni.

– Dobrze. – odparł, unosząc kąciki ust w górę i przeczesał mój kosmyk włosów za ucho. 

– Zack, jak się czujesz? – odezwał się blondyn, zmieniając swoją tonację głosu – Ach, wszystko dobrze, dzięki, że pytasz. – machnął dłonią, udając zawstydzonego. 

Zaśmiałam się, spoglądając na blondyna. Był taki śmieszny i znowu nie mogę powstrzymać napadu śmiechu. Rozmawiają o czymś, a ja chichoczę pod nosem i wstaję na wyprostowane nogi, ściągając z siebie jeansową kurtkę, która na początku mnie denerwowała, a teraz przez nią się gotuję z gorąca. Czuję uważny wzrok Williama i Zacka na swojej osobę, ale nie zwracam na nich uwagi. Podchodzę do drewnianej belki i kładę ostrożnie dłonie, wychylając się przed nią. Tutaj nie ma nawet metra, a gwałtownie powracam do poprzedniej pozycji, gdy poczułam się nieswojo, spoglądając w dół. Znowu wychylam się, ale powracam do wyprostowanej pozycji i tak w kółko.

 – Wszystko w porządku, Jane? – usłyszałam zatroskany głos mojego chłopaka.

– W jak najlepszym... – mruknęłam. 

– Ale się chujowo czuję przez tę tabletkę. – odezwał się Zack, na co zaciekawiona odwróciłam się i spojrzałam w jego stronę – Z całych sił staram się nie robić głupstw i siedzieć na tej pieprzonej ławce, która pode mną dryfuje. Nie czujecie tego? – spojrzał na nas obojga.

Odwróciłam wzrok na Williama, który w tym samym czasie zetknął się z moim spojrzeniem. Wzruszył jedynie ramionami, na co zaśmiałam się i powróciłam do blondyna. 

– Nic nie dryfuje, Zack. – odparłam – A wiesz co może dryfować? 

– Co?

Uniosłam kąciki ust w górę w zadziorny sposób i zrobiłam z gracją krok do przodu. Ich wzrok jest skupiony na mnie i widzę, jak William poprawia się na ławce, a zaraz po nim Zack. Odwracam się w stronę blondyna i spoglądam intensywniej w jego oczy.

– Twój kutas. – odpowiedziałam.

– W twojej cipce. 

– Zack. – usłyszałam warknięcie ze strony mojego zazdrośnika.

– Ona prowokuje! – krzyknął, marszcząc brwi i wskazując na mnie – Jane, przestań.

– Ups... – wymruczałam, powracając powolnym i zmysłowym krokiem do Williama. 

Stanęłam przed najpiękniejszą osobą na świecie, która przygląda mi się uważnie. Widzę po jego wzroku, że jest zły, jest zazdrosny i stara się z całych sił kontrolować. Podchodzę bliżej niego i zarzucam ręce na karku, zasiadając okrakiem. Od razu męskie dłonie lądują na mojej talii w sposób, który uwielbiam i który przyprawia mnie o przyjemne dreszcze. Spoglądam w błękitne tęczówki, przybliżając się jednocześnie do jego twarzy. Musnęłam usta Williama swoimi, a później delikatnie kąsałam, prowokując tym samym. 

– Jane, nie mów tak do Zacka. – wyszeptał w moje usta, a rękę wplótł z tył moich włosów.

– Przepraszam... zazdrośniku. – wymruczałam z uśmieszkiem i zagryzłam jego dolną wargę.

– Strasznie kusisz w tej sukience i nie zdajesz sobie sprawy z tego, że i Zack na ciebie patrzy. 

– Nie moja wina... – powiedziałam niewinnie, delikatnie unosząc się biodrami w górę to powracałam w dół – Wybaczysz mi, tatusiu? – wyszeptałam kusząco.

– Tatuś złoi ci tyłeczek, jeżeli nie przestaniesz. – wyszeptał, obniżając rękę z talii na mój pośladek.

– To chyba nie będę chciała przestać... – wymruczałam w jego usta.

Połączyłam nasze usta w żarliwy i pełen namiętności pocałunek. Czułam się taka szczęśliwa i to przy nim, przy tym człowieku. Było mi dobrze, najlepiej i chciałam tak pozostać. Jego dotyk sprawiał mi najlepsze i najpiękniejsze uczucie, które teraz było jakimś spełnieniem. Od razu na mnie działał i z każdą sekundą zaczynałam nabierać ochotę na Williama. Było mi tak dobrze, czułam się świetnie. Nie przeszkadzało mi nic, nawet patrzący na naszą intymną chwilę Zack, który pewnie teraz zazdrości. 

– Ja pierdole, jak ja żałuję, że tą pierdoloną tabletkę wziąłem... – odezwał się blondyn.

Poczułam ukłucie w sercu, które po chwili rozeszło się po całym moim ciele. Przerwałam nasz pocałunek i odwróciłam głowę w bok. William objął mnie wokół i nic się nie odezwał, a tylko przyglądał mi się. Czuję się... źle. Czuję się okropnie źle, bo to przeze mnie, bo to z mojej pierdolonej zachcianki musieli to wziąć. Czuję się jak szmata i manipulantka, której nikt nie potrafi odmówić i wykorzystuję to. Nie, ja tego nie wykorzystuję, nie wykorzystuję mojego chłopaka i mojego przyjaciela. Nie chcę, żeby tak myśleli... Ja ich nie wykorzystuję... Czuję się tak podle... Zaciskam ręce na ramionach Williama i przegryzam wewnętrzną część policzka, chcąc uspokoić ból w ciele. 

– Narkotyki to same ścierwo i tylko skończony człowiek po nie sięga. 

W tym momencie moje ciało doznało najnieprzyjemniejszego uczucia i bardzo bolesnego, którego dawno nie mogłam odczuć. W jednej chwili moje oczy się zaszkliły, a gardło stało się jednym, wielkim supłem, przez którego nie mogłam nic wydusić. Zacisnęłam bardziej ręce na ramionach Williama i powstrzymywałam się od tego, aby nie wydać z siebie szlochu. Uczucie, które mną targnęło było bardzo bolesne, ono cały czas we mnie siedzi. To, co powiedział Zack było przykre, upokarzające i smutne, sprawiające mi ból. Chcę się zapaść pod ziemię i płakać, bo właśnie jestem tym skończonym człowiekiem. Jestem nikim innym a skończonym człowiekiem. Jestem skończonym człowiekiem. 

– Zack. – odezwał się poważniejszym tonem Will – Jesteś największym idiotą na świecie.

Zeszłam z Williama, powstrzymując drżenie ciała, choć nie daję rady. Przeszywają mnie miliony ostrzy, powodując nieznośny ból w całym ciele. Moje ręce mnie zabolały, klatka piersiowa, stopy, kręgosłup i nawet krtań. Wszystko mnie ukuło, bardzo zabolało i chciałam wpaść w płacz. Jestem skończonym człowiekiem.

– Ty pierdolony chuju.

– No co?! – bronił się – Nigdy więcej tego nie wezmę. Żałuję, że zgodziłem się wziąć to gówno.

Przegryzłam mocniej policzek, czując po chwili posmak krwi. Nie odezwałam się, a chwyciłam za swoją jeansową kurtkę i opuściłam altankę. Chcę się zapaść pod ziemie, zniknąć z tego świata. Jestem skończonym człowiekiem, nikim innym. Zmusiłam ich do tego, a nie chciałam, żeby to tak wyglądało. Nie jestem potworem, nie jestem takim człowiekiem, ja po prostu... chciałam zobaczyć co oni czuli, jak to by wyglądało z nimi... Dlaczego to tak boli? Wszystko potęguje ten narkotyk, który we mnie siedzi. Ledwo idę w szpilkach przed siebie, bo czuję, jak obcas wbija się w wilgotną ziemię i naprawdę się zaraz zapadnę. Moje całe ciało drży, kuję i coś je skręca w środku, nie może na moment przestać. Moje oczy są kompletnie zalane łzami, które stróżkami spływają po policzkach. Zaczynam cicho szlochać i zaciskam dłonie na jeansowej kurtce, czując się jak skończony człowiek.

Jestem skończona jak James.

William

– Ty pierdolony chuju.

Aż wstałem do niego, zaciskając pięści. Spojrzałem na Jane, która chwyciła swoją kurtkę i opuściła altankę. Spojrzałem na jej łzy w oczach, czując ukłucie w sercu. Ponownie odwracam morderczy wzrok na Zacka, który nawet nie ma pojęcia co właśnie powiedział i zrobił.

– No co?! – bronił się – Nigdy więcej tego nie wezmę. Żałuję, że zgodziłem się wziąć to gówno.

– A przypomnę ci, że to właśnie ty zaproponowałeś mi je rok temu, pierdolony chuju. – zrobiłem krok w jego stronę, napinając każde mięśnie – Wiesz, kurwa mać, przez co ona przechodziła! 

Nie odezwał się. Zacisnął usta w wąską linię i odwrócił ode mnie spojrzenie, kręcąc głową z dezaprobatą. Doskonale wie przez co Jane przechodziła i doskonale wie co czuła. Mam ochotę go zabić i z każdą chwilą złość we mnie rośnie coraz bardziej, gdy patrzę na niego. 

– Przepraszam. – odezwał się – Po prostu wiedziałem, że jak to wezmę, to nie będę panować nad tym co mówię. – jego nogi trzęsły się z nerwów – Kurwa mać, jak mi głupio... – rzucił z żalem i schował twarz w dłonie, opierając łokcie o kolana – Ja naprawdę nie chciałem jej zranić...

– Myśl, kurwa mać, następnym razem, zanim coś powiesz. – warknąłem – Zostań tu, ja po nią idę. – powiedziałem i skierowałem się do wyjścia.

Wzrokiem zacząłem ją szukać po polanie, czując narastający stres w środku. Co, jeśli poszła gdzieś, gdzie jej już nie znajdę? Kurwa mać, kurwa mać, kurwa mać. Nigdzie nie mogłem jej dostrzec, jakby wyparowała, a jeszcze chwile temu opuszczała altankę. Wplątuje dłonie we włosy i ciągnę za końcówki, przegryzając wewnętrzną część policzka. Nie ma jej, nie ma mojej ukochanej, zniknęła, na dodatek jest pod wpływem. Nie, nie, nie, nie! Jak ja mogłem dać jej odejść samej?! Dlaczego od razu nie wybiegłem za nią i nie zatrzymałem?! Kurwa mać! 

Wracaj do mnie, Jane.

~~

Możesz włączyć muzykę 

Wziąłem głęboki wdech i stanąłem w miejscu, uspokajając się od razu, gdy ją ujrzałem. Tylko... dlaczego tutaj przyszła? Co tutaj robi? Dlaczego akurat w tym miejscu? Dlaczego, do kurwy nędzy, dzisiejszy dzień kojarzy mi się tylko z jednym i najgorszym dniem w moim życiu? 

Wszystko zaczyna mnie przerażać z myślą, że powracam do tamtego dnia. Ból powoli uderza w moje serce, a później ciało, gdy ją widzę stojącą i płaczącą. Rok temu wyglądało wszystko tak samo, jedyną zmienną jest to, że to właśnie ona przyszła za mną, będąc w trzeźwym stanie, a ja na odwrót. 

Tak - nie wziąłem tabletki.

Nie wziąłem jej, nie mogłem, nie dałem rady, nie potrafię. Coś mnie blokowało, nie chciałem, bałem się, a doszło do tego, że ją okłamałem. Nie chciałem jej stracić, nie chcę stracić ukochanej osoby w moim życiu, która jako jedyna potrafi sprawić, że wstaję szczęśliwy każdego dnia. Nie mogłem wziąć tej tabletki i dać jej odejść. Bałem się, kurwa mać, bałem się stracić moją Jane. Nie dam jej nigdy odejść z mojego życia nawet wtedy, jeśli musiałbym w czymś skłamać. 

– Jane. 

Nie odezwała się, a drgnęła całym ciałem, zaprzestając także szlochać. Moje serce się kraja, gdy moja miłość cierpi i płacze. Robię krok w jej stronę i stoję dosłownie za nią, czując ten piękny zapach jej perfum. 

– Jane, nie płacz, proszę... Zack nie chciał tego powiedzieć...

– Odejdź stąd... – wykrztusiła, pociągając nosem – Nie patrz na mnie, jestem nikim innym jak... jak tylko ćpunką... – wyszlochała.

Zacisnąłem pięści i szczękę. Nie jest nią, nie jest, kurwa mać, ćpunką i nie ma prawa o sobie tak mówić. Jest najpiękniejszą kobietą, jaką mogłem spotkać. Jest całym moim życiem i bez niej go nie mam. Tylko ona sprawia mi to uczucie, które chcę codziennie przeżywać od nowa, od nowa i od nowa, chcę ją po prostu mieć zawsze przy sobie.

– Nie mów tak o sobie! – warknąłem – Chciałaś tylko spróbować, a to z ciebie nie robi ćpunki, Jane!

– Ale... Ale ja byłam... James i ja... – nawet nie dokończyła, bo płacz jej nie pozwolił i ja.

Chwyciłem ją za ramię i odwróciłem w swoją stronę. Była cala zapłakana, oczy miała czerwone, usta opuchnięte i policzki zarumienione oraz mokre. Widok ten ponownie uderzył w moje serce jak najgorsze ostrze. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem, ale ona nie odwzajemniła tego, a tylko płakała.

– Jane, to przeszłość, ale nawet i wtedy nią nie byłaś. – wyszeptałem, tuląc ją i okazując miłość – Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz... ćpunką. – aż mi trudno było to z siebie wykrztusić.

– Nie, nie mów tego... Mówisz to tylko dlatego, bo jesteś moim chłopakiem... Bo mnie kochasz i nie powiesz mi tego w twarz... – odsunęła się ode mnie, kładąc swoje rączki na mojej klatce piersiowej. Ona się ode mnie odsunęła.

– Nie, Jane, mylisz się! Nigdy nie uważałem cię za taką osobę! 

– Z James'em było inaczej! – cały czas płakała, a mnie cały czas serce bolało.

– Wtedy chciałem cię od tego zabrać, abyś nie stała się taka jak on! 

Nie odezwała się, a zasłoniła swoją twarz dłońmi. Płakała, ona cierpiała, a ja nie mogłem nic zrobić. Stałem tuż obok niej, ale nawet moja obecność jej nie uspokajała. Kurwa mać, pieprzony Zack.

– Nigdy nie byłaś i nigdy nie będziesz...

– Odejdź stąd, Will... – odwróciła się ode mnie, a ja momentalnie poczułem gule w gardle – Jestem szmatą! Zmusiłam was do tego, abyście wzięli tabletki! Jak ja mogłam was do tego zmusić... Jestem najgorsza... 

– Jane, nie mów tak! – krzyknąłem stanowczo – Mogliśmy odmówić! Wzięliśmy z własnej woli, a ty z ciekawości i to cię nie robi od razu ćpunką! Nawet tak, kurwa mać, nie mów!

– Proszę, nawet na mnie nie patrz... Wyglądam strasznie... Kurwa! – wydarła się pod koniec już zniecierpliwiona – Ja chcę, żeby to przeminęło! Dlaczego ja to wzięłam?! Dlaczego, kurwa mać, to tak boli?! Will, przepraszam cię! – zaczęła głośniej płakać i zsunęła się na trawę.

Wciągnąłem więcej powietrza do płuc, które i tak przeszywały miliony ostrzy. Nie, nie, nie, nie, nie chcę widzieć ją taką, to mnie rani, boli mnie ten widok, widok jej cierpiącej. Ona płacze i boli mnie to, że najważniejszy człowiek w moim życiu tak cierpi. Schylam się do niej i kojąco dotykam po plecach, ale zaczyna się szamotać i odtrącać mój dotyk. Cholera jasna.

– Jane... Proszę, nie mów tak... Proszę cię... – wyszeptałem.

– To tak boli... –zawyła – Proszę, zrób coś, Will... Ja nie wytrzymuję, to bardzo boli... – wychlipała.

To, co do mnie powiedziała było kolejnym ciosem w serce. Momentalnie moje oczy się zaszkliły, ja mam łzy w oczach, kurwa mać. Ona cierpi, ona do kurwy nędzy cierpi i pozwoliłem jej na to. Dlaczego nie mogłem wysypać tych tabletek i nie słuchać jej?! Dlaczego muszę teraz patrzeć na jej cierpienie?! 

– Dlaczego ja to wzięłam i was zmusiłam... – wyszlochała – Will, tak bardzo cię przepraszam... Przepraszam, że musisz teraz na mnie patrzeć... Przepraszam cię za wszystko, za to, że masz tak zjebaną dziewczynę na dodatek ćpunkę, która cię do tego zmusiła...

Kurwa mać.

– Jane, ja nie wziąłem tabletki! 

Umilkła. Odwróciła się w moją stronę z szeroko otwartymi oczami, które były całe załzawione i rozchyliła delikatnie wargi. Nie zdążyła nic powiedzieć, bo ująłem jej policzki w swoje dłonie i złączyłem usta, wkładając całą miłość w pocałunek.

~~.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro