Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

I nadszedł pierwszy dzień uczelni, a przy tym strasznie się stresuje i boję, nawet nie wiem czego. William także chodzi do tej samej uczelni, ale na jakim jest kierunku? Chyba najbardziej się tego obawiam. 

Jednak... prawie poświęcona godzina na płacz w środku nocy uświadomiła mnie o tym, że ja muszę znać prawdę. Muszę dowiedzieć się od niego wszystkiego, a także z nim wreszcie porozmawiać. Chcę wiedzieć wszystko i wszystko od Zacka, który jest w to prawdopodobnie zamieszany. Zbyt długo żyłam w nieświadomości i niewiedzy, zbyt długo czekałam na ten dzień, kiedy ponownie go zobaczę, ale zbyt długo także cierpiałam przez to. 

Nie mogę od tak wymazać z pamięci uczuć, które przeżywałam przez pół roku; w co popadłam, w co wracałam, jak wszystko przeżywałam, jaka zamknięta byłam, odizolowana od wszystkiego, a to wszystko przez Williama, który mnie tak zniszczył... O tym nie da się zapomnieć, nie dam rady i wiem, że z wielkim trudem i przymusem będę musiała z nim o tym porozmawiać. Jednak zrobię to, zrobię krok w tą stronę i wszystko wyjaśnię raz na zawsze. 

Robię ostatnie poprawki przy lustrze i podkreślam usta bezbarwną pomadką o zapachu brzoskwini. Przyglądam się sobie i jak na pierwszy dzień uczelni nie wyglądam źle i zbyt elegancko. Zwykła czarna, skórzanego materiału spódniczka przed kolana i koszula beżowego koloru z czarnym kołnierzykiem. Spoglądam na Rachel, która przy swoim biurku maluje rzęsy w lusterku, a po chwili wstaje i poprawia blond loki. 

– Stresujesz się? – mówi zadziornie w moją stronę.

Bardzo.

– Trochę. – odpowiadam z delikatnym uśmiechem i zakładam na stopy czarne koturny. – Dlaczego ty, idiotko, wybrałaś dziennikarstwo? – burknęłam w jej stronę. – Nie zostawiaj mnie samej na tym biznesie... 

Jedynie co zauważyłam, to jak się uśmiecha pod nosem lecz ten jej uśmiech coś oznaczał i jestem pewna, że jest już coś na rzeczy! Jednak udam, że tego nie widzę, nie rozpoznaję i nie zapytam.

– Na niektórych zajęciach możemy się widzieć. – mówi i sięga do torebki, a także wyjmuje telefon. – Może na dwóch, trzech... – dodaje z cichym pomrukiem.

– Dzięki za pocieszenie... – rzucam oburzona i rozczesuje ostatni raz swoje długie włosy, które naprawdę powinnam skrócić do połowy... One sięgają mi już do pośladków! 

– Dobra, nie marudź a chodź już, bo Logan jest przed akademikiem i czeka na nas. – wrzuca komórkę do torebki i zakłada swoje koturny koloru pudrowego różu. 

 Wychodzimy z pokoju i już na korytarzu dostrzegam, że pozostałe dziewczyny z akademika kierują się do wyjścia i prosto na uczelnie. Dotrzymuje im kroku z blondynką i po kilku sekundach znajdujemy się na zewnątrz, przy tym dostrzegając opierającego się Logana o swój czarny samochód. Chel biegnie przed siebie i już z rana kipi od niej energia, bo z wielkim entuzjazmem i szczęściem tuli się do swojego chłopaka, który ledwo co zdążył oderwać się od maski samochodu. 

– Jak się trzymasz, Jwow? – zwraca się do mnie Logan i zasiada przed kierownicą. – Gotowa na pierwszy dzień w collage'u? 

– Nie. – prycham. – Ale bywało gorzej u mnie w życiu. – unoszę delikatnie kąciki ust w górę i spoglądam na niebieskie tęczówki, które przyglądają mi się podejrzliwie w lusterku.

Widzę, jak jego wzrok pada na Rachel, która już na niego spogląda znacząco. Przyglądam się, ale nic nie mówię, a siedzę cicho i z ciekawością na nich patrzę. Opadam ciałem na oparcie i poprawiam swoje włosy, które coraz bardziej zaplątują się ze sobą, gdyż dachu auto nie posiada. Zaciągam się mocno powietrzem i przymykam oczy, które po kilku sekundach otwiera i już napotykam duże i niebieskie tęczówki, spoglądające na mnie.

– Coś się dzieje? – spytała Rachel z troską.

Uśmiecham się jedynie.

– Nie, wszystko jest dobrze.

~~

Logan zatrzymał swój samochód na parkingu, gdzie znajduje się już masa innych aut, a przy nich właściciele, których otaczają znajomi. Teraz wracam do tego, jak parking w szkole średniej był zaludniony od uczniów, a widzę, że i tutaj się nic nie zmieniło. Trzaskam drzwiami samochodowymi i z ciekawością spoglądam na wszystkich dookoła, którzy już stanowią jakieś grupy, które nie różnią się niczym od grup w szkołach średnich. 

– Spokojnie, nikt ciebie tutaj nie zje. – słyszę rozbawiony głos przyjaciółki.

– Bardzo dobrze, bo ja zaczynam się robić głodna. – oblizuję wargi i spoglądam na ludzi, a blondynka się tylko śmieje.

– Och, Jane, ty zawsze te same poczucie humoru. – uśmiecha się.

– A miało się coś zmienić? – pytam i uśmiecham się delikatnie, na co ona spogląda na mnie zdziwiona.

– N-nie, nie... nic. – uśmiecha się w końcu. – Umiesz dojść do swojej sali, prawda? – spytała, kiedy weszłyśmy do budynku.

– O mój boże, Chel, przestań! – unoszę się zirytowana. – Nie jestem dzieckiem i nie traktuj mnie tak! 

– Dobra, dobra, przepraszam, że chciałam ci tylko pomóc... – wywraca oczami. – Powinnam mieć z tobą angielski, ale to dopiero za cztery godziny.

– Jak kocha to poczeka. – uśmiecham się, a blondyna wydaje z siebie jęk rozczulenia.

– Ojejku, kochasz mnie..? – rumieni się jak zauroczona.

– Nie, spierdalaj. – śmieje się wraz z Loganem, a z jej ust pada oburzone ''okej''. – Dobra, widzimy się chociaż na przerwie? – spoważniałam.

– Nie, spierdalaj. – burknęła obrażona, ale po chwili mogłam dostrzec jej powstrzymywanie uśmiechu. – Tak, widzimy się na długiej przerwie... – dodaje po chwili z uśmiechem.

Pożegnałam się z blondynką i jej chłopakiem. Mając w dłoni kartkę papieru i zapiskę sal, przekierowałam się prosto na lekcje matematyki, która wita mnie z rana dwugodzinnym wykładem. Przegryzam nerwowo wewnętrzną część policzka, bo od czasu do czasu wzrok niektórych studentów na korytarzu pada prosto na mnie, a to strasznie krępujące. Boje się, że zahaczę o własne nogi i się potknę, a wtedy stałabym się wielkim pośmiewiskiem, który nawet nie umie prosto chodzić. 

W końcu udało mi się dotrzeć na drugie piętro tej wielkiej uczelni. Duże, mahoniowe drzwi z masywnego drewna, które gdzie nigdzie miały przyozdobienia złote, były szeroko otwarte i niepewnie stanęłam we framudze drzwi, aby rozejrzeć się dookoła. Ogromna sala była pusta, nikogo nie było i cofnęłam się do tyłu, ale głośny dźwięk upadającego czegoś na podłogę spowodował, że ponownie się odwróciłam do sali i weszłam do środka.

Na końcu sali dostrzegłam kobietę, która dotyka się za głowę, masując ją z wykrzywionym i najwidoczniej obolałym grymasem twarzy. Była to strasznie niska kobieta, która z wiekiem przypominała około czterdziestkę, ale z ubioru to już szaloną szesnastkę albo i nie, nie wiem. Jej brązowe włosy były związane niechlujnie i rozszarpanie z tyłu głowy, a okulary z grubą i czarną oprawką wykrzywione na twarzy. Kobieta na nogach miała dwie, pstrokate i kolorowe spodnie-bombki z przewiewnego materiału, a na stopach czarne balerinki. Całą swoją kreacje jeszcze podkreśliła koszulą koloru neonowej żółci, a na to jeansowa, bez rękawów kurteczka. Aż raziła w oczy, paliła i odstraszała. To nie psychiatryk, ale dlaczego widzę wariata? 

– Umm, przepraszam... – odezwałam się niepewnie. – To sala od matematyki? 

– Huh? – odwróciła się w moją stronę i wbiła swój rozkojarzony wzrok. – Dzwonek już był? – spojrzała na zegarek, który widniał na środku ściany za biurkiem.

– N-nie...

I kiedy to powiedziałam, moją wypowiedź przerwał dzwonek. Spojrzałam na kobietę, a przy tym zarumieniłam się i nie wiem czemu. To ze skrępowania? Wstydu? Zażenowania nią samą? Nie wiem. Kobieta poprawiła swoje bombki na udach i przekierowała się energicznie do biurka, a ja cały czas spoglądałam na nią jak na wariatkę, aż w końcu sama powędrowałam do ławki, którą wybrałam trzecią od końca. Nie, nie izoluje się od nikogo.

Zasiadłam na miejscu i wyciągnęłam potrzebne rzeczy do notatek, a także zauważyłam, jak do sali zaczęli schodzić się studenci z różnych roków. Od czasu do czasu niektórych wzrok pada zaskoczony na magistra wykładu, ale inni normalnie obok tego przechodzą, jakby byli już przyzwyczajeni. 

Proszę, nie siadajcie obok mnie.

Siedzę i próbuje wzrokiem odstraszyć wszystkich, którzy kierują się na górę i przechodzą obok mnie. Nie siadajcie tutaj, idźcie sobie, już, won stąd. Nie chcę i nie mam ochoty jak na razie z nikim tutaj zawierać znajomości. 

– Już? – po sali rozniósł się łagodny ton wykładowcy. – To wszyscy? Możemy zaczynać? – rozgląda się po sali, do której są już zamknięte drzwi.

Mało osób odpowiedziało, a jak już, to tylko odburknięciem albo wymamrotaniem zwykłego ''Tak''. Ja siedziałam cicho i zaczęłam sprawdzać telefon, gdy nagle usłyszałam głośny huk otwieranych się drzwi, a po chwili śmiech. Dobrze znany mi śmiech. 

Moje serce przyspieszyło, gdy przy drzwiach dostrzegłam jak zwykle roztrzepanego Zacka, który rozejrzał się po wszystkich, a nagle jego wzrok spoczął na mnie. Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a ja tylko zarumieniłam. 

– Młodzieńcze, wejdziesz do sali, czy mam cię siłą do niej wepchnąć? – spytała kobieta, która z założonymi rękoma stała przy biurku.

Nie odpowiedział jej, a odwrócił się w stronę drzwi i dostrzegłam, jak tylko coś szepcze. Po kilku sekundach drzwi się zamknęły na amen, a blondyn zaczął kierować się prosto w moją stronę, gdzie serce przyspieszyło mi jeszcze bardziej. 

– Cześć. – uśmiechnął się i usiadł obok mnie. 

– Hej. – odwróciłam się w jego stronę. – Nie wiedziałam, że wybrałeś biznes. – uniosłam delikatnie jedną brew w górę.

– Dużo rzeczy nie wiesz. – uśmiechnął się.

Poczułam rosnącą we mnie złość, a po chwili takie uczucie, jak przy oszukaniu i zawiedzeniu.

– A dowiem się? – spytałam intensywniej.

– Wiedziałem od Rachel, że wybrałaś biznes. – odpowiedział od razu, omijając moje pytanie. – Fajnie, że znowu będziemy razem. – uśmiechnął się i spojrzał mi w oczy.

– Tak. – rzuciłam. – Fajnie. – uśmiechnęłam się, a także dostrzegłam, że on skrępował. – A William jaki kierunek wybrał? – spytałam z uśmiechem.

Tak, pytam o to, bo to jego przyjaciel i jestem ciekawa, ale nie wiem czemu, chyba nie powinnam się tym interesować. Chciałabym dzisiaj z nim porozmawiać i wyjaśnić sobie wszystko, mimo, że nawet mu w twarz jeszcze nie spojrzałam. 

– Umm, William? – spytał i odwrócił ode mnie wzrok. – Nie wiem, zapytaj go. – wzruszył ramionami.

– Dlaczego mi nie chcesz powiedzieć? – zmarszczyłam brwi.

– Zapytaj go. – dał mocny nacisk na słowa, a ja odpuszczając już, odwróciłam się w stronę magistra, która cały czas miała wzrok wbity w naszą stronę. 

Nie odezwałam się, a skrępowana wyprostowałem na krześle i spuściłam głowę w dół, przegryzając przy tym policzek.

– Dla nowych studentów, nazywam się Jane Anderson i od dzisiaj będę was uczyć matematyki, którą tak kochacie. – uśmiechnęła się.

Wbiłam w nią swój zszokowany wzrok, a Zack spojrzał na mnie rozbawiony i po chwili się zaśmiał po cichu. 

– To są jakieś żarty? – pytam, mając dalej uniesione brwi w górę.

Jane Anderson, naprawdę? Nazywam się Jane Henderson i teraz do końca życia będę się obawiać, czy ja w przyszłości będę tak wyglądać. Patrzę morderczo na blondyna, który przyległ ciałem do ciemnego blatu biurka i śmieje się pod nosem ze mnie i nauczycielki, która zbiegiem okoliczności podobnie jak ja się nazywam.

– Witam was na pierwszym roku. – uśmiecha się do wszystkich pierwszorocznych.

~~

– Gdzie idziesz? – pyta za mną Zack, który pośpiesznie dotrzymał mi kroku.

– Na fajkę z Rachel, a ty gdzie masz Williama? – pytam i przelotnie na niego spoglądam.

Nie, nie obchodzi mnie to, gdzie on jest.

– A nie wiem, nie wiem... – odparł. – Masz zamiar... z nim porozmawiać? – spytał niepewnie, drapiąc się po swojej blond czuprynie, która cały czas jest taka sama i nie zmieniła swojej puszystości i roztrzepania. 

– Chyba tak. – odpowiadam. – Ale nadal nie rozumiem, dlaczego ty mi nie możesz wyjaśnić swojej kwestii, a on za ciebie.

– Jane... – zatrzymuje się, na co także staję w miejscu i patrzę na niego. – J-ja... Ja przepraszam... – odzywa się niepewnie i z żalem, a ja marszczę brwi. 

– Nie rozumiem cię. Dlaczego ty, idioto, nie możesz powiedzieć jaśniej?! – rzucam zdenerwowana.

Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że nie powinnam tak mówić. Dlaczego go tak nazwałam? Przez całe moje ciało przeszły wyrzuty sumienia, które uderzyły nieszczęśliwie i boleśnie w serce. Dlaczego, kurwa mać, ja idiotka, go tak nazwałam..? Nic mi przecież nie zrobił... 

– Przepraszam... – mówię spokojniejszym tonem. – Nie chciałam cię wyzwać, przepraszam.

– Nic nie szkodzi. – wzrusza ramionami. – I tak będziesz mnie wyzywać. – powiedział beznamiętnie, na co posłałam mu zaskoczone spojrzenie.

– Co? Dlaczego niby? Nie mów tak, nigdy cię nie będę wyzywać i przepraszam za to! 

– Zmienisz zdanie. – posłał mi uśmiech, a ja jeszcze bardziej się zdziwiłam. – Idę, widzimy się później. – powiedział, a także położył swoją wielką dłoń na czubek mojej głowy i poszarpał włosy.

Nie zdążyłam go nawet zatrzymać, bo gdy tylko się odwróciłam, jego postać zniknęła w tłumie studentów, a ja stałam w miejscu nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dlaczego tak powiedział, skoro nie mam zamiaru go wyzywać?

~~

Opieram się o budynek, a także zaciągam kolejną dawką nikotyny. Odkąd wzięłam papierosa i zaciągnęłam się, nie odezwałam w ogóle. Rachel rozmawia z Loganem i swoimi znajomymi, którzy także poszli na fajkę, a ja siedzę cicho i myślę o Zacku, który od początku naszego spotkania jest inny i zupełnie jak nie ten, którego znałam rok temu. Owszem - zabawny i roztrzepany dalej, ale zbyt często nieobecny. Nie mam pojęcia, dlaczego nie chce ze mną porozmawiać, a wszystko za niego on, William.

Właśnie, Will. Na samo wspomnienie jego imienia, mam skurcze w brzuchu, a co dopiero mam się z nim spotkać i porozmawiać. Nie mogę jednak zachowywać się dziecinnie i niedojrzale, nie mogę od tego wiecznie uciekać, od niego uciekać. Muszę porozmawiać, wyjaśnić wszystko i... przeprosić na pewno za tamten wieczór, gdzie zraniłam go widokiem z Jackiem. 

Mój chłopak pomyślał wtedy, że jestem dziwką. Mój chłopak pomyślał wtedy, ze go zdradzam i myślał, że znowu powracam do tego, co było z... Jamesem. Przeproszę go. 

Ale na pewno nie zapomnę.

Nie zapomnę tego, co przeżywałam przez niego. Nie zapomnę i nigdy nie wybaczę, bo wspomnienia i uczucia dalej siedzą we mnie i gnieżdżą się, aż w końcu wypłaczę je którejś nocy. Dlatego mi tak bardzo ciężko jest spojrzeć mu w oczy, rozpocząć rozmowę o tym, co mnie zniszczyło. To jest najtrudniejsza rzecz w moim życiu, którą muszę dokonać. 

– Jane? – słyszę spokojny i zatroskany ton Rachel.

– Hmm? – ocknęłam się, a przy tym długo zaciągnęłam. – Co jest? 

– Coś się stało? – spytała. 

– Wiedziałaś, że Zack będzie ze mną na profilu?

Nie odezwała się, a wypuściła przeciągle powietrze z nosa i posłała mi przepraszające spojrzenie, chociaż nie wiem czemu, nie jestem na nią zła.

– Wiedziałam. – odpowiedziała. – Przepraszam, że i tego ci nie powiedziałam.

– Jestem już chyba do tego przyzwyczajona, że każdy wokół kłamie. – uniosłam kąciki ust w kpiący sposób i wyrzuciłam papierosa, a także zdeptałam go podeszwą. – A zwłaszcza moi przyjaciele. – oparłam się z powrotem o budynek i spojrzałam na nią beznamiętnie.

– Jane... – westchnęła, jakby z poczuciem winy. – Nie, nie okłamuję cię. Jesteś moją przyjaciółką...

– Na jakim profilu jest William? – spytałam i przegryzłam wewnętrzną część policzka.

– T-to... nie wiesz? – rzuciła zdziwiona, a ja zmarszczyłam brwi.

– Umm, nie? – bardziej brzmiało to na odpowiedź.

– Will...

– Chel, nie uwierzysz! – przerwała jej Amanda, która wyglądała na podekscytowaną. – Musisz to zobaczyć, chodź! – złapała blondynkę i poprowadziła przed siebie, a Rachel posłała mi tylko przepraszające spojrzenie.

Świetnie.

~~

Rzuciłam się na łóżko wymęczona i wykończona uczelnią, którą miałam od dziewiątej do szesnastej. W akademiku o dziwo jest cisza i nikogo nie słychać, co jest przyjemne dla uszu. Przymknęłam oczy i wciągnęłam więcej powietrza do płuc, a także po chwili zaczęłam nucić pod nosem piosenkę, którą dobrze wspominam.

– Leave me out with the waste,
This is not what I do,
It's the wrong kind of place,
To be thinking of you,
It's the wrong time,
For somebody new,
It's a small crime,
And I've got no excuse... – mruknęłam pod nosem.

– Zawsze mnie to zastanawiało, dlaczego nic z tym nie robisz. – usłyszałam głos blondynki.

Uniosłam się i oparłam łokciami, a także wbiłam swój wzrok na leżącą Rachel w swoim łóżku. Jej wzrok był wbity w sufit i wyglądała na taką, jakby o czymś myślała, co mnie zaciekawiło.

– Z czym? – pytam.

– Z głosem. – odpowiada, ale nawet na mnie nie patrzy. – Masz piękny głos i zawsze lubiłam cię słuchać.

– Dziękuje. – ponownie opadam na łóżko i tak jak ona - wbiłam wzrok w sufit.

 – Jane? – usłyszałam.

– Mhm? – mruknęłam.

– Nie okłamuje cię. 

Odwróciłam głowę w jej stronę i przyjrzałam się. Dalej nieruchoma leży i na mnie nie patrzy. 

– Dużo rzeczy mi nie mówisz. – odpowiadam.

– Ale cię nie okłamuję. Po prostu... wolę mówić wtedy, kiedy wszystko sobie wyjaśnicie.

– Wiesz, jakie to uczucie kiedy mam stanąć z nim twarzą w twarz i zacząć tak naprawdę po roku rozmawiać i wyjaśniać sobie? – spytałam.

– Nie... – mówi i odwraca głowę w moją stronę. Niebieskie tęczówki wbiły się we mnie z żalem, a mi od razu przykro się zrobiło, że Rachel jest taka smutna.

– Ciężko, ale... porozmawiam z nim. – rzucam.

– Dzisiaj? – spytała z nadzieją.

– Nie wiem. Nie wiem, może dzisiaj, może za kilka dni. – wzruszam ramionami. 

– Obiecaj mi coś. – unosi się i siada na łóżku, więc także to robię.

– Mhm? – mruknęłam.

– Nigdy nie róbcie mi tego ponownie. 

~~

Opieram się o tą obrzydliwą ściankę w kabinie prysznicowej i pozwalam strumieniu wody zlatywać z moich pleców. W głowie cały czas mam słowa Rachel, które są kierowane nie tylko do mnie, ale i Williama. Nie robić jej tego ponownie? Dlaczego tak powiedziała? 

Chodzi jej o naszą nienawiść, nasze postępowanie i zrujnowanie samych siebie przez siebie, ale... Czy to się powtórzy? Czy jesteśmy w stanie jej obiecać i dotrzymać tej obietnicy, skoro kiedyś i ja złamywałam obietnicę Williama, a on w końcu moją złamał? 

Przegryzam policzek na samą irytację, gdy słyszę kolejny raz pojękiwanie z którejś kabiny. Rozumiem - w pokoju, ale do cholery jasnej, dlaczego w miejscu publicznym? Dobra, nie. Nie odzywam się, bo przypominam sobie moje szybkie numerki... Wstyd.

– Jane, śpiesz się... – słyszę poganiający mnie głos Rachel, która pewnie jak ja irytuje się tymi stękaniami.

– Już wychodzę. – owijam ręcznik wokół ciała i odsuwam zasłonę. 

– Nie krępujesz się, jeżeli wyjdziesz tylko w tym ręczniku? – spogląda na mnie.

– Dlatego chcę jak najszybciej iść do tego pokoju, w którym zostawiłam moje rzeczy i nie mam pojęcia jak mogłam to zrobić. – rzucam oburzona, a ona się śmieje.

Skierowała się ze mną do naszego pokoju, oczywiście w możliwy sposób zasłaniała mnie i moje ciało, które jedynie ma na sobie ręcznik. Naprawdę nie wiem, jak mogłam zapomnieć o moich rzeczach. Oczywiście tutaj nikt się nie zdziwił, że ktoś chodzi właśnie tylko w tym materiale. Są najwidoczniej przyzwyczajeni, jednak ja czuje się niekomfortowo, gdy wzrok mężczyzn, gdzie jest to damski akademik, pada na moją osobę. 

– Pokaż dupę, mała. – usłyszałam za sobą męski głos, a po chwili czyjaś dłoń klepnęła mnie w pośladek.

– No chyba cię pojebało. – rzucam poważnym tonem i odwracam się do chłopaka.

– Ach, te młode studentki zawsze skryte w sobie. Rozłożycie nogi prędzej czy później! – śmieje się.

– Stanley, zamknij ryj i idź do siebie. – wtrąca się wrogo Rachel. – Ona ma chłopaka i radziłabym uważać. – rzuca, a ja spoglądam od razu na Chel, która tylko przelotnie daje mi znak, że mam siedzieć cicho.

– To życzę szczęścia, mała. – mruga do mnie i od tak wchodzi do obcego pokoju, w którym już słyszę zaskoczony krzyk dziewczyny.

– Kto to był? – marszczę brwi i idę prosto do pokoju, a blondynka dotrzymuje mi kroku.

– Typek, który nawet pierwszego semestru z pierwszego roku nie umie zaliczyć, a ma już dwadzieścia pięć lat. – wywraca oczami. 

– Nieźle... – uśmiecham się kpiąco pod nosem.

Wchodzę do pokoju i od razu przebieram się w swoje ubrania, które składają się jedynie z szarych dresów i czarnej bokserki. Dochodzi dwudziesta druga, ale... mam to gdzieś. 

Pieprzyć to.

– Rachel? – spoglądam na przyjaciółkę.

– Hmm? – mamrocze i unosi wzrok z telefonu na mnie.

– Który to pokój Williama?

~~

Pomimo jeszcze lata, o tej godzinie jest już chłodno, ale wyszłam bez bluzy. Krzyżuję ręce pod klatkę piersiową, a także wychodzę z akademika. Stresuje się, brzuch mnie boli i nie mam pojęcia co mnie czeka. Męski akademik znajduje się niedaleko i to zaledwie trzy minuty drogi, ale w ciągu tych trzech minut mogę jeszcze przemyśleć, czy naprawdę chcę to zrobić.

Jestem w połowę i zatrzymuje się w miejscu. Boję się, boję się wszystkiego, co powinnam usłyszeć, ale muszę to usłyszeć. Nie mogę uciekać, nie mogę wiecznie się kryć przed prawdą i wyjaśnieniami, jakich tak naprawdę oboje musimy usłyszeć. Mój brzuch mnie ściska, a krew wręcz parzy w żyłach, zaraz się porzygam, naprawdę. Całe moje ciało drży i boję się robić kolejne kroki, ale jakoś je robię, cholera jasna, jestem coraz bliżej jego akademik.

Biorę głęboki wdech i wchodzę do środka męskiego budynku. O mój boże. Od razu podkurczam ramiona i mrużę oczy. Tutaj jest okropnie i jeszcze gorzej niż w damskim; głośna muzyka, ciągła bieganina i krzyki pijanych chłopaków, kłócących się ze sobą albo śmiejących. Czuje alkohol, czuję tytoń, marihuanę i męski dezodorant, to aż mdli. Czuje się jak wpuszczony kawałek mięsa do klatki z wygłodniałymi tygrysami, bo widzę, że jestem jedyną dziewczyną przebywającą tutaj i nie dziwie się, dlaczego żadna nie chce tutaj przyjść. Tu naprawdę jest typowo jak na męskich wieczorach, jak dla wszystkich mężczyzn, jak ich raj. 

Spuszczam głowę w dół i idę przed siebie, a także omijam bandę napalonych i niewyżytych mężczyzn, którzy spoglądają na mnie z tym męskim błyskiem. Unoszę wzrok w górę, aby dostrzec numerek pokoju, który po chwili dostrzegam. Staję przed pokojem dwadzieścia siedem i pukam, ale nie słyszę odpowiedzi. Pukam po raz kolejny, ale dalej nic nie słyszę, dlatego chwytam za klamkę, która nawet ani drgnie. Klnę pod nosem i czuje jeszcze więcej napływającego stresu, kurwa mać. 

Kieruje się do wyjścia i mam to gdzieś. Dobrze, że nie zrobiłam tego, że nie porozmawiałam z nim. Zapewne teraz uprawia seks z jakąś dziewczyn, co tam. Hej, co mi do tego? Nie powinno mnie to obchodzić, niech robi co chce. 

Tylko ta myśl strasznie mnie boli.

Przyciskam dłonie bardziej do ciała i czuje, że chce mi się płakać, dlaczego? Mrugam kilka razy i powstrzymuje te efekty, ale znowu to powraca. Moje ciało zderzyło się z zimniejszym powietrzem i już byłam na zewnątrz i w drodze do swojego akademika, ale nawet i to nie pomaga mi, aby się uspokoić. Co mi jest? Kurwa mać, dlaczego tak zareagowałam na tą myśl? 

Nie było go, a ja głupia tam poszłam. Klnę w myślach na wszystko, na wszystkich, na niego. Kieruje się prosto przed siebie i spuszczam głowę w dół, a także przegryzam policzek z całej siły. Boli, czuje metaliczny posmak krwi, jednak nie przejmuje się tym. Unoszę ponownie głowę w górę i ciągnę przy okazji nosem, a po tym staję w miejscu i nawet nie wykonuje żadnych ruchów.

Moje serce przyspieszyło, a jednocześnie zabolało, doznało takiego bólu, że nie jestem w stanie go opisać. Momentalnie moje ręce jak i nogi zdrętwiały, ale nogi dodatkowo chciały się ugiąć pod sobą. Grzeje się, cała płonę i trzęsę się, nie jestem w stanie nic zrobić, a słuchać tylko swoje bijące serce, przyspieszające tętno, szumiącą krew w uszach i wszystkie bolesne i wstrząsające mną uczucia. 

– Jane.

Czuje zapadający się grunt pod nogami. Intensywność podczas wymowy mojego imienia stała się jeszcze bardziej... przyjemna dla uszu i doprowadzająca do dreszczy. Stoi on przede mną, a jego błękitne tęczówki są wbite prosto w moje brązowe, które aż wypala swoim spojrzeniem.

- William.

~~.

Dziękuje tym, którzy wspierali mnie wtedy, gdy pewna autorka postanowiła skopiować całe moje opowiadanie ''Mój mały chłopczyk'' do siebie :))) 

Opowiadania już nie ma - chyba usunięte albo zmienione na prywatne, nie wiem, mam to gdzieś.

Jeszcze raz dziękuje za pomoc ;)) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro