Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Muzyka pod koniec, proszę ♥

Minął tydzień odkąd z nim się widziałam, z nim rozmawiałam, z kimkolwiek w ogóle rozmawiałam nie licząc Rachel, której odpowiadałam krótkimi zdaniami. Przez cały tydzień siedzę w tym akademickim pokoju i leże w łóżku, nie wiedząc, co ze sobą zrobić tak naprawdę. Czuję się źle, okropnie, nawet i strasznie. Dowiedziałam się takich rzeczy, o których zielonego pojęcia nie miałam. Wszyscy wokół mnie kłamali, oszukiwali i nie mówili prawdy, a byli świadkami mojego cierpienia. To są przyjaciele? Rachel to przyjaciółka? 

Moje serce za każdym razem boli, gdy przypomnę sobie załzawione, błękitne, piękne tęczówki. On płakał i to mnie boli, ale mimo wszystko nie potrafię wybaczyć, nie potrafię przejść obok tego obojętnie i zachowywać się tak, jakby tego wcale nie było. Dać drugiej szansy... boje się, nie potrafię teraz.

Leżę w łóżku i mam przymknięte oczy. Przez cały tydzień źle chodzę spać, budzę się wieczorami na cichy szloch, źle sypiam, po prostu bezsenność i koszmary. Jest piątek i znowu zostaje w pokoju, nie chcę nigdzie wyjść, a już zwłaszcza na nikogo patrzeć. Słyszę szykującą się Rachel na uczelnie, ale nawet nie mam zamiaru i z nią rozmawiać. Moja przyjaciółka mnie oszukiwała.

– Wiem, że nie śpisz.

Nie odzywam się, a otwieram szerzej oczy i wpatruje się pusto w ścianę.

– Znowu to robisz, Jane. – słyszę, jak siada na łóżko. – Wstań z tego łóżka, proszę...

Nie odpowiadam, nie mam zamiaru.

– Ty nawet nic nie jesz... – powiedziała, przejmującym się tonem.

– Nie jestem głodna. – odpowiadam od razu.

– Masz cukrzyce, idiotko, chcesz się zabić? 

Nie odpowiadam, a marszczę brwi i przegryzam wewnętrzną część policzka.

– Proszę... Wstań z tego łóżka, Jane... Ty znowu to robisz, niszczysz się... Sama do tego doprowadzasz, sama tą opcje wybierasz... 

– Spóźnisz się na uczelnie. – informuje ją.

– Gówno mnie obchodzi ta uczelnia! – wydarła się, a także mogłam usłyszeć, jak rzuciła swoją torbą na ziemie. Aż podskoczyłam w łóżku z powodu jej nagłego zdenerwowania, które mnie wystraszyło. – Niszczysz się! Później znowu będziesz pieprzyć, że to wina innych, jak to ty wybierasz to! – krzyknęła.

Coraz mocniej przegryzam policzek. Brednie, bredzi głupoty, pieprzy je. Oni mnie niszczą, oni mnie okłamywali, oni doprowadzają mnie do takiego stanu, ja... Ja tego nie wybieram, na pewno nie... Znowu chcę się rozpłakać, jestem taka słaba, najsłabsza... Dlaczego jestem taka słaba? Nienawidzę tej słabości, jest okropna. 

– Wiem, jak mocno cierpiałaś. Wiem, jak bardzo... ja ciebie zraniłam i okłamałam, ale proszę... Jane, proszę, nie niszcz się, porozmawiaj... Nie możesz tak wiecznie leżeć i użalać się nad sobą, musisz porozmawiać!

– I ponownie słuchać tego, jak wszyscy wokół okłamywali mnie, a najlepszy przyjaciel mojego chłopaka zrujnował nasz związek i przyczynił się do tego, że i też życie? – spytałam.

– Boże... – jęknęła, a ja mogłam dokładnie już usłyszeć jej załamujący się ton. Rachel chce płakać? – Gdzie jest moja przyjaciółka, która żyła chwilą, która zdanie innych miała gdzieś?! – krzyknęła, a mi już naprawdę zebrało się na płacz. – Jane, dlaczego ty się tak zmieniłaś... 

– Teraz zaczynacie się tym przejmować? Gdy znam prawdę? A wtedy mogliście mnie okłamywać? – spytałam.

– Przepraszam! Przepraszam... – jęknęła rozpaczliwie. – Kurwa mać, Jane, nie rób mi tego, nie rób tego Williamowi, nie rób tego samej sobie... 

– Spóźnisz się na uczelnie. – przegryzłam wewnętrzną część policzka i powstrzymywałam z całej siły łzy. 

Nie odpowiedziała mi od razu, chyba się zszokowała, nie wiem. Pociągnęła nosa i prychnęła po chwili.

– Jasne... – wymamrotała oburzona, jednocześnie załamana. – Siedź tutaj i niszcz się sama, proszę bardzo. – rzuciła, a także podniosła torbę. – Później pieprz, że to wina wszystkich dookoła, jak to ty odgradzasz od siebie wszystkich. Później płacz, bo nie masz nikogo i na nikogo nie możesz liczyć. – skierowała się do wyjścia. – Chcę ci pomóc, a ty jak zwykle, uparta idiotko, tej pomocy nie chcesz. 

I trzasnęła drzwiami, a ja przegryzłam wargę, choć i to nie pomogło. Z moich ust wydobył się cichy jęk rozpaczy, a z oczu zaczęły lecieć łzy. Czy naprawdę to robię? Czy naprawdę to ja doprowadzam do tego wszystkiego? To moja wina? To nie prawda, ja nic nie robię, dlaczego nikt nie może mnie zrozumieć, postawić się w mojej sytuacji... Dlaczego, kurwa mać, jestem taka słaba?

~~

Robię ostatnie poprawki przy lustrze i poprawiam delikatnie rzęsy czarnym tuszem, a na usta nakładam bordową pomadkę. Wstaje na wyprostowane nogi i podciągam wyżej czarne spodnie, a do środka wkładam końcówki białej bluzki. Wzdycham głośno i sprawdzam godzinę na telefonie, a przy okazji biorę do ręki brzoskwinie jako moje śniadanie. Dwunasta dwadzieścia trzy, więc za półgodziny powinnam być na uczelni i nie mam pojęcia co mnie pchnęło, aby wreszcie wyjść z tego akademika dalej niż ta obrzydliwa toaleta. 

Czy słowa Rachel w jakiś sposób pomogły? Nie wiem, chyba. Chyba to dzięki niej wstałam i zebrałam się do roboty, do czegokolwiek. Nie chcę być słaba, nie chcę być sama, nie chcę. Chcę pokazać, że mimo wszystko daje radę i to mnie nie niszczy. 

Ostatni raz przeglądam się w lustrze i wiążę włosy w luźnego koka, a także zarzucam na siebie jeansową kurtkę. Przerzucam torbę przez ramię i kieruję się do wyjścia, oczywiście pamiętając o zamknięciu drzwi. W akademiku jest kompletna cisza, bo każdy o tej godzinie już jest na uczelni. Wychodzę z budynku, ale nawet nie zdążyłam zrobić kroku, a obiłam czołem o coś twardego, o kogoś.

– Przepraszam... – dotykam się za czoło i unoszę głowę w górę, aby spojrzeć na osobę.

Otwieram szerzej oczy, ale nie pokazuje tak mocno mojego szoku. Nie chcę, aby ta osoba sobie coś pomyślała. Moje serce przyspiesza, a nogi dziwnie się łamią pod sobą, ja się przestraszyłam? Teraz zadaje sobie pytanie, czy to jest facet, czy dziewczyna? 

Wysoka, z muskularnym ciałem czarnoskóra... dziewczyna? Chłopak? O mój boże, czy to ta studentka, która w ogóle nie pokazuje się na uczelni i w akademiku? Czy to jest ten postrach? Unoszę głowę w górę, aby spojrzeć jej w oczy i nie pokazać mojego strachu, na pewno nie. Nie boję się, czego mam się bać? Tak dużej dziewczyny? Wyższej od Williama, któremu sięgam ledwo co do obojczyków? Tego morderczego wzroku na mnie? Tych napinających się mięśni i głębokiego oddechu? Nie boję się, to też jest człowiek. 

– Przesuń się, chcę wyjść. – rzucam poważnym tonem, bo dziewczyna stoi w wejściu i zasłania wszystko.

Nie odpowiada, a jeszcze posyła mi ostrzegające spojrzenie, a ja zaciskam szczękę i dłonie w piąstki.

– Słyszałaś, co powiedziałam? – odzywam się, w ciągu dalszym nie zmieniając swojego tonu.

I nie minęło pięć sekund, a pchnęła mnie na ścianę obok i po prostu weszła do budynku, stawiając przy tym mocno swoje kroki. Moje oczy są szeroko otworzone i spoglądam na czarnoskórą dziewczynę z szokiem, a także dotykam się za tył mojej głowy, który obił o ścianę. Bolało. Słyszę trzaskanie drzwi z jej pokoju, aż moje ramiona się podkurczyły. Po chwili czuje coś cieknącego z mojego nosa, a to na pewno nie przypomina kataru. Szybko dotykam się za niego i na dłoni już zdążyłam zauważyć czerwoną plamę. Pięknie, kurwa mać.

~~

Wchodzę na uczelnie i wita mnie pustka, chyba trwają wykłady. Spoglądam na kartkę moich zajęć i kieruje się do sali na najwyższym piętrze. Dalej przy nosie trzymam chusteczkę, z którego sączyła się dość długo krew. Nie wiem jakim cudem, skoro dziewczyna nawet nie uderzyła mnie w nos. Wchodzę na ostatnie piętro i już odpadam, czuje okropne zmęczenie i marzę tylko, aby usiąść. Kiedy jestem dość blisko już swojej sali, wyrzucam chusteczkę do kosza, a także wyciągam z torebki wilgotną i przejeżdżam po nosie, aby wytrzeć zaschniętą krew. 

Wciągam więcej powietrza do płuc i chwytam za ogromną klamkę. Wiem, że oni tam mogą być, ale ten fakt nie powstrzyma mnie, abym się załamywała. Zobaczę Zacka, zobaczę Williama, dwie osoby, które zniszczyły moje życie, a także związek. Biorę kolejny wdech i ciągnę za klamkę, a także wchodzę do środka. 

Zapadła kompletna cisza, a wykładowca przedsiębiorczości spogląda na mnie zaskoczonym wzrokiem, trzymając książkę w dłoni i kredę. Moje serce przyspiesza, a krew się grzeje, kiedy odważam się rozejrzeć dookoła. Dostrzegam ich, siedzących tam, gdzie ja siedziałam, gdzie jest moje miejsce lecz teraz i ich. 

Mój wzrok spotyka się z błękitnymi i pustymi tęczówkami, które jakby ożyły. William dotychczas leżał obojętnie na blacie, ale odkąd spojrzał na mnie, błyskawicznie się podniósł i ze zdziwieniem na mnie spogląda. Odwracam od niego wzrok i patrzę na blondyna, który tylko przygnębiony, z żalem, patrzy prosto we mnie. 

– Proszę zająć miejsce. – odzywa się słaby głos wykładowcy, który wygląda na powyżej siedemdziesięciu lat.

Zaciskam dłoń na pasku torby i idę przed siebie, ignorując przy tym ciekawskie spojrzenia. Nie pojawiałam się tydzień, ale chyba przez ten tydzień nie zmieniłam się na gorsze? Trochę schudłam, fakt, ale dalej jestem zaokrąglona tam, gdzie kobieta powinna być. Idę prosto do swojego miejsca, które wybrałam sobie już pierwszego dnia. Nie obchodzi mnie to, że oni tam są, że William siedzi właśnie na moim miejscu, a co gorsza, nie odwraca ode mnie wzroku. W końcu zasiadam miejsce obok Oliversa i ignoruję jego natarczywe i zdziwione spojrzenie na mnie.

Nie patrz tak.

– Cześć... – wydusza z siebie. 

– Hej.

Zack siedzi cicho, ze spuszczoną głową w dół, ale nie zwracam na to uwagi. Moja nienawiść do niego jest duża i naprawdę staram się nie wykrzyczeć tutaj najgorszych moich myśli o nim. Staram się także zachowywać spokojnie, kontrolować swoje ruchy i drżenie rąk, bo bliskość Williama wszystko psuje. 

– Dlaczego się nie pojawiałaś? – spytał.

– Musiałam wszystko przemyśleć. – odparłam, w połowie mówiąc też prawdę. 

– Związane z czym..? – spytał niepewnie.

Wciągnęłam więcej powietrza do płuc i przymknęłam oczy, ale po chwili ponownie je otworzyłam i zleciałam wzrokiem na blondyna, który skrępowany odwrócił się. Patrzył na mnie? 

– Zack, możemy porozmawiać? – spytałam.

– J-jasne... – odpowiedział od razu, panikując przy tym.

Odpowiedziałam tylko wymuszonym uśmiechem i powróciłam wzrokiem do wykładowcy, a także do zapisywania notatek. Dostrzegam także, że oboje patrzą na siebie rozkojarzonym i pytającym spojrzeniem. Przemyślałam wszystko i chcę wyjaśnić to, nie zważając na opinię innych. Może popełnię błąd, może nie, ale kto wie, co z tego wszystkiego wyniknie? 

~~

– Moja gadanina z rana w jakiś sposób pomogła? – uśmiechnęła się Rachel, która powolnym krokiem szła w moją stronę. 

Zaciągnęłam się ponownie, a także uśmiechnęłam zadziornie pod nosem.

– Może. – rzucam i wypuszczam dym.

– Cieszę się. – uśmiecha się miło, a także wyjmuje papierosa ze swojej paczki i wkłada go między usta. – Jak sprawy z Williamem i Zackiem? – odpala papierosa.

– Dzisiaj mam zamiar porozmawiać z Zackiem. – odpowiadam i biorę duże zaciągnięcie się, patrząc pusto przed siebie.

– A William? Co z Williamem? – pyta zaciekawiona.

– Nic. – wzruszam ramionami. 

– Nie gadaliście? Nie pogodziliście się? – marszczy brwi, a z jej wyrazu twarzy wnioskuję, że rozczarowała się.

– Dzisiaj jeszcze porozmawiamy, ale to po uczelni.

– Coś... poważnego? Jane, czy ty coś planujesz? – spytała niepewnie.

– Jwow! – usłyszałam męski głos.

Odwracam głowę w bok i dostrzegam Jacka, który macha mi, przy tym uśmiechając się promiennie. Także odwzajemniłam uśmiech i wyrzuciłam papierosa przed siebie. Oderwałam się od budynku i pozwoliłam od razu przytulić się Jackowi, który zjawił się w mgnieniu oka obok nas. Rachel spogląda na nas skrępowana, ale w tej chwili brunet uratował mnie przed rozmową z nią, za co mu dziękuje.

– Co u ciebie słychać? Nie widziałem cię tydzień, Jane. – powiedział i wbił we mnie swoje zielone tęczówki.

– Byłam chora. – odparłam, a także mogłam zauważyć, jak Rachel wywraca oczami i wypuszcza przeciągle powietrze z ust.

Po chwili dostrzegłam Zacka i Williama, którzy stanęli niedaleko, aby zapalić papierosa. Błękitne tęczówki wbiły się we mnie lecz tym razem zupełnie inaczej. Mierzyły przy tym wrogo Jacka, który nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że z tyłu ktoś na niego tak patrzy, jakby chciał zabić. Na mnie patrzy nijak, obojętnie, pusto, ale smutnie. Jestem zapatrzona w jego błękitne tęczówki i nie widzę już nic, oprócz właśnie Williama. Przestań tak na mnie patrzeć, cholera jasna, odwróć się, odpal tego pieprzonego papierosa. 

Zaczynam czuć skurcze w brzuchu. Patrzy na mnie tym pięknym wzrokiem, a ja nie jestem w stanie odwrócić głowy, jak tylko odwzajemniać spojrzenie. Dlaczego nie jestem w stanie? Odwróć głowę, nie gap się tak.

– Jane, słuchasz mnie? – usłyszałam głos Jacka.

– Umm, tak? – otrząsnęłam się i zetknęłam z zielonymi tęczówkami, przy tym ostatni raz spojrzałam na Williama.

Dlaczego na niego spojrzałam?

Dalej czuję jego spojrzenie na sobie, co powoli zaczyna mnie krępować i doprowadzać do rumieniących się policzków, dlaczego? O mój boże, dlaczego ja się rumienię? 

– Mówiłem, że dzisiaj jest impreza i czy wybierasz się na nią? – zapytał.

– A, jasne, pewnie tak. – rzuciłam od razu. 

– Świetnie, a ty Rachel? – spojrzał na moją przyjaciółkę, która w żaden sposób nie wykazywała swojego entuzjazmu do niego. – Idziesz z Loganem? 

– Pewnie ta. – burknęła.

– To super... – zmarszczył delikatnie brwi i powrócił do kontaktu wzrokowego ze mną. – Przyjadę po ciebie o dziewiętnastej, okej? – zapytał z uśmiechem.

– Okej. – uśmiechnęłam się.

– To do zobaczenia, Jane. – przytulił mnie.

I w tym momencie naprawdę poczułam aż parzące, błękitne tęczówki na naszą dwójkę. Wiem, że może być zazdrosny, wiem, że może być zły, że go nie lubi, ale nie obchodzi mnie to. Jack odrywa się ode mnie po kilku sekundach i odchodzi, przy tym dość blisko przeszedł Williama. Spojrzałam na obojga i jestem pewna, że oboje patrzyli sobie wrogo w oczy, a ja ponownie poczułam dziwny ból w sercu.

Wyrzuty sumienia? 

– Co to miało być? – rzuca Rachel, a ja marszczę brwi.

– Co? – spoglądam na nią. – Nie rozumiem cię.

– Co z Williamem, Jane? – mówi tak, jakby była o to zła.

– Nic nie jest z Williamem.

~~

Siedzę na ławce i czekam od pięciu minut na ich obojga. Ta rozmowa nie musi być przeprowadzana w cztery oczy, z Zackiem nie muszę rozmawiać na osobności, skoro William o wszystkim wie. Denerwuje się i to bardzo, w dłoni cały czas obracam mój telefon, sprawdzając co kilka sekund czas. Mój brzuch mnie wykręca, ręce się pocą, a ciało zaczyna powoli drżeć. Biorę głębokie wdechy, ale i to nie pomaga, nic nie pomaga. 

– Cześć. – usłyszałam głos blondyna.

Biorę jeszcze głębszy wdech i unoszę głowę w górę, aby zetknąć się z niebieskimi tęczówkami, to po chwili z błękitnymi. Stoją obok mnie, a William jak zwykle obojętnie ma ręce w kieszeniach swoich jeansów. Odsuwam się na ławce, aby dać miejsce dla nich, które zostało od razu zajęte. Nienawidzę go, a jeszcze musiał usiąść obok mnie. Nienawidzę Zacka, rozwalił mój związek, rozwalił związek swojego najlepszego przyjaciela. William był dla niego jak brat.

– Wiem, że mnie nienawidzisz, Jane. – odzywa się blondyn. – Mówiłem, że będziesz mnie wyzywać.

– Racja... – odzywam się oschle. – Jesteś jebanym idiotą. – wstaje z ławki.

– Przepraszam... – mówi z żalem. – Jane, ja naprawdę nie wiedziałem, co mówię, co robię... – schował twarz w dłonie, a łokcie oparł o kolana.

– Dalej będę bronić Zacka, bo to nie jest jego wina. To ja mu uwierzyłem... – wtrącił się Will, który spojrzał na mnie.

– Nie obchodzi mnie to. – rzucam. – Zack, powiedz mi... dlaczego? – spytałam z żalem, a także powstrzymuję już łzy. 

Jestem taka, kurwa mać, słaba... Znowu chcę płakać, znowu chcę się tutaj rozryczeć. Wszystko to ich wina...

– Jane, przepraszam cię... – nawet na mnie nie patrzy, a rzuca łamliwym tonem. – Ja naprawdę nie chciałem, ale później... To było już wszystko za późno, ty się zamknęłaś w sobie, ledwo co nawet Rachel dopuszczałaś do siebie... 

– Co ja ci takiego zrobiłam..? Co ci William zrobił? – także zaczynam się łamać i z trudem powstrzymuję łzy. 

William tylko patrzy na mnie smutnym wzrokiem, a po chwili wciąga więcej powietrza do płuc i z drżącymi dłońmi wyciąga papierosa ze swojej paczki czerwonych marlboro. Moje serce się ponownie łamie na widok tak przybitego Williama.

Proszę, przestań.

– Jane, ja cię przepraszam, ja naprawdę nie wiedziałem co robię, co mówię. Po prostu zacząłem być na wszystko zły, a ty... Na ciebie poszło wszystko, kurwa mać, ja ciebie tak przepraszam... – słyszę w jego głosie, że chce płakać. 

Dlaczego to tak boli? Zrobili mi tyle krzywdy, a ja widząc ich ból sama się krzywdzę? Moje całe ciało doznaje dreszczy, dziwnych skurczy i skrętów. Moje serce mnie boli, palce u rąk drżą i kują, gardło piecze, a na dodatek ledwo co udaje mi się utrzymywać na nogach. Widok mojego przyjaciela tak załamanego, a widok tak przygnębionego chłopaka, byłego chłopaka, którego kochałam ponad życie... Więc to tak czuła się Rachel, gdy widziała moje i Williama cierpienie? 

– Dlaczego nafaszerowałeś tym gównem mojego chłopaka?! – krzyknęłam, a pierwsza łza poleciała po moim lewym policzku. 

Wzrok Williama od razu poleciał na moją osobę, widziałam to, ale nawet nie odwzajemniłam na chwilę spojrzenia. Patrzę z żalem na blondyna, który cały czas ze spuszczoną głową siedzi w dół. Nienawidzę go.

– Mógł powiedzieć nie! – wreszcie spojrzał na mnie, a ja poczułam gulę w gardle. – William wziął... bo chciał... – dodał niepewnie, spoglądając na przyjaciela.

– Tak, Jane, chciałem. Wziąłem, a mogłem odmówić. Mówiłem ci, że to moja wina, że to ja spieprzyłem i nie masz o co być na niego zła. – odzywa się czarnowłosy, biorąc mocnego bucha. Widzę jego drżące palce u rąk, a ten widok i jego słowa powodują jeszcze większe uderzenie w moje serce.

– Zniszczyłeś mój związek! – krzyknęłam, ignorując to, co powiedział Will. – Zniszczyłeś mnie, swojego najlepszego przyjaciela! Dlaczego nie możesz poczuć tego, co my czuliśmy?! Marzę, abyś ty także został zniszczony! Nienawidzę cię, Zack! – wyszlochałam pod koniec. Łzy zaczęły ze mnie spływać jak chciały.

– Jane, co ja mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?! – wstał z ławki. – Przepraszam cię, przeprosiłem Williama, mi też jest ciężko z tym żyć, że przez cały rok moja przyjaciółka miała zjebane życie i to na dodatek z mojej winy! – krzyknął i mogłam dostrzec jego załzawione oczy.

Przestań, proszę.

– Dlaczego jak się widywaliśmy, nie mogłeś mi tego powiedzieć?! Ja obwiniałam o wszystko Jacka, obwiniałam siebie, a ty doskonale wiedziałeś o tym... Dlaczego mi to robiłeś, co ja ci zrobiłam?! – jęknęłam zrozpaczona.

– Przepraszam, kurwa mać, przepraszam cię! Nie umiem ci odpowiedzieć na to pytanie, bo sam nie znam odpowiedzi! Odjebało mi coś, zacząłem gadać głupoty, kurwa mać, przepraszam cię... – zauważyłam, jak na jego policzku pojawiła się pierwsza łza.

Proszę, nie płacz, kurwa mać, nie płacz.

– Wszyscy mnie okłamywaliście, wszyscy wiedzieliście o tym, co przeżywałam, dlaczego do kurwy nędzy, nic mi nie powiedzieliście?! A ty... – wskazałam na Williama. – Zakazywałeś mi wszystkiego, kiedy byłam z Jamesem, ty robiłeś wszystko, aby mnie od tego odciągnąć, a teraz dowiaduje się, że wziąłeś to, bo chciałeś?! Dlaczego?! Dlaczego nie mogłeś mi tego powiedzieć?! 

– Jane, błagam, to było rok temu, nie wiem... – wyrzucił papierosa i wplątał dłonie we włosy. – Zack nie jest niczym winny, to mnie nienawidź, ale nie go...

– Nienawidzę was obojga! Nienawidzę ciebie i ciebie! – wskazałam na blondyna i czarnowłosego. – Zniszczyliście mi życie, ty zniszczyłeś mi związek z mężczyzną, którego kochałam ponad życie! Cieszyłam się, kiedy ciebie zobaczyłam tego dnia na imprezie, ale teraz żałuję! Zniknij jak wtedy, nie pojawiaj się w ogóle, uciekałeś wtedy, to i uciekaj teraz! – łzy ze mnie lecą jak chcą.

Jestem rozwalona psychicznie przez dwójkę mężczyzn; jeden był całym moim życiem, a drugi bliskim przyjacielem, a także prawie bratem dla mojego serca. Nie potrafię tego wybaczyć, nie daję rady, nie umiem... 

– Jane, uspokój się! – William wstał z ławki. – Czego ty oczekujesz?! Wyjaśnień z nieba?! Co my mamy zrobić?! Spieprzyliśmy sprawę, spieprzyłem wszystko, Zack niczemu nie zawinił, bo ja mu uwierzyłem we wszystko, ja zgodziłem się wziąć to gówno, to na mnie powinnaś być zła! Wiemy, jak bardzo cierpiałaś, Zack wie, jak ty i ja cierpieliśmy, ale co mamy zrobić?! 

– Nic nie róbcie! – krzyknęłam. – Potrafiliście się rok nie odzywać, potrafiliście przez cały rok nic nie robić, a teraz macie do mnie pretensje, bo nie jestem w stanie wam wybaczyć?! Bo nie jestem w stanie zapomnieć tego, że przez cały rok osądzałam siebie o to, że rozwaliłam swój związek, zniszczyłam siebie i mojego chłopaka, którego tak kochałam... – spojrzałam na Williama ze łzami w oczach. – Nie byłam w stanie na nikogo patrzeć, nienawidziłam siebie... Każdy wokół mnie kłamał, każdy miał tajemnice i dopiero po roku dowiaduje się prawdy..? Czego ode mnie oczekujecie..? Że wybaczę wszystko..? – jęknęłam.

Nie odezwali się, a popatrzeli na mnie i na to, jak ze spuszczoną głową chlipię od nosem. Jestem taka żałosna, taka słaba i głupia. Każdy wokół mnie kłamał, każdy widział moje cierpienie, moją nienawiść do samej siebie, a nic nie powiedzieli... Moja przyjaciółka Rachel wszystko ukrywała... Teraz oni wszyscy czegoś ode mnie oczekują? Przebaczenia..? Szansy..? 

– Tak bardzo cię przepraszam, Jane... – usłyszałam Zacka.

– Odejdź stąd... – wydusiłam z siebie. – Nie chcę cię znać... – pociągnęłam nosem. – Nienawidzę cię, Zack, zniszczyłeś mnie, zniszczyłeś Williama...

– Przepraszam... – powiedział z żalem.

– Zack, idź stąd. – usłyszałam poważny ton Williama.

Poczułam ukłucie w sercu, nie wiem czemu. Nie mam zamiaru unosić głowy do góry, aby ostatni raz spojrzeć w niebieskie, ale i zapłakane tęczówki. Nie chcę na to patrzeć, nie chcę patrzeć na jego cierpienie. Po chwili mogłam już odczuć, że zostałam ja i William, chociaż na niego też nie chcę patrzeć, chcę, żeby zniknął jak Zack.

– Jane. – słyszę jego głos. 

– Zostaw mnie i ty... Zostawcie mnie, odwalcie się... – wyszlochałam.

– To jest wszystko moja wina, nie Zacka. 

– On zniszczył mi życie, zniszczył życie osobie... którą tak kochałam... – aż cała zadrżałam.

– Wybaczyłem mu. 

– Ja nie potrafię... Nie potrafię wybaczyć, odejdź stąd... – zrobiłam krok do tyłu.

– Nie odejdę. Jane, nie dam ci odejść.

– Ale ja na ciebie nie chcę nawet patrzeć! – krzyknęłam i uniosłam głowę, aby zetknąć się z błękitnymi tęczówkami.

Które patrzą na mnie namiętnie.

O mój boże.

– Jane, kochasz mnie? 

Moje serce przyspieszyło, jednocześnie w gardle powiększyła się gula, która spowodowała jeszcze gorszy ból. Patrzę prosto w błękitne, piękne tęczówki, które kiedyś kochałam. Patrzę prosto na mężczyznę, którego kiedyś kochałam. Czy ja nadal kocham..?

– Odejdź... – szepnęłam, odwracając przy tym wzrok i pozwalając kolejnym łzom spłynąć po policzkach.

– Kocham cię, Jane.

Aż drgnęłam całym ciałem i spojrzałam mu w oczy, ale nie minęła chwila, a jego dłonie objęły moje policzki i usta złączyły się w czuły pocałunek.

~~.

Ba dum tss


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro