Rozdział 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Moje palce znalazły swoje miejsce, ginąc w jego gęstych, blond włosach. Spojrzałam w te piękne, czekoladowe tęczówki, gdy oparł swoje czoło o moje. Jego oddech był głęboki, a słuchając go miałam wrażenie, jakby całe moje ciało mrowiło od podekscytowania. 

— Śmiało, powiedz to jeszcze raz. —  Patrzył na mnie, a ja wpadłam w pewnego rodzaju trans. —  Tym razem upewnij się, że dobrze usłyszę. 

Zerknęłam na moment w dół, gdy jego ciepłe dłonie chwyciły moją talię. Lekko pogładził palcami odkrytą skórę, przełknęłam ślinę. 

— Powiedz, że mnie nienawidzisz. —  Jego cichy głos sprawił, że wróciłam do niego spojrzeniem. — Ema. — Wyszeptał. 

Gdybym stała, kolana by się pode mną ugięły, jestem tego pewna. Tak bardzo mnie to denerwowało. Jak działał na mnie jego głos, jedno, krótkie spojrzenie. 

— Nienawidzę cię, jesteś takim bucem. —  Powiedziałam mu tu niemalże w usta, ta bliskość doprowadzała mnie do czystego szaleństwa. 

— A jednak nie jesteś w stanie mi się oprzeć. — Złożył delikatny pocałunek w kącik moich ust. 

Chciałam więcej, niekontrolowanie podążając za nim, gdy się odsuwał. Widziałam w jego oczach satysfakcję, jakby właśnie dostał to, czego tak długo szukał. Pociągający uśmiech rozświetlił jego twarz, gdy stanął bliżej mnie, czułam jego bicie serca na swojej klatce piersiowej. To było tak abstrakcyjne, że nie dawałam wiary, by było prawdą. 

— Może gdybyś nie był taki piękny, sprawa byłaby prostsza. —  Westchnęłam zrezygnowana. 

— Cholerna Kokietka... — Uniósł dłoń i ujął moją żuchwę, najwidoczniej nie wytrzymując dłużej w tej bezczynności. — Dlaczego pozwoliłem ci tak bardzo zawrócić mi w głowię, co?

— Przymknij się, psujesz chwilę. —  Mruknęłam niemrawo na kolejną z jego wielu prób owinięcia sobie mnie wokół palca.

— Zmuś mnie, skarbie.  

Nawet nie dał mi szansy odpowiedzieć. Przymknęłam oczy, gdy w końcu mnie pocałował. Nie rozumiałam tego, ale poczułam ulgę, gdy był tak blisko, że mogłam swobodnie trzymać go w swoich ramionach. Złapałam go za kark delikatnie, ciągnąc bliżej, gdy westchnął z zadowolenia. 

Cóż...i tu właśnie dochodzimy do sedna sprawy, a mianowicie, jak znalazłam się w tak beznadziejnej sytuacji miłosnej, wodząc za facetem, którego rzekomo nienawidziłam? To trochę zagmatwana historia, przypominała mi te wszystkie filmy o wakacyjnej miłości. Wiecie, amerykański sen gorących nastolatków i te sprawy. 

Wprawdzie gdyby nie moja chęć odbudowania relacji z kuzynem, prawdopodobnie nigdy nie znalazłabym się w Hyogo, siedząc na murku przy plaży i całując się z facetem, który wyglądał jak spełnienie moich najskrytszych snów. Z tym kłamliwym frajerem, który zawrócił mi w głowie do tego stopnia, że zapominałam przy nim, jak się oddycha. 

Niech cię szlag, Rin-chan.

To wszystko twoja wina.

***

— Ema! — Z głębi domu dobiegł mnie krzyk babci. — Kolacja już prawie gotowa! Pomożesz mi?

Z cichym plaskiem zamknęłam książkę w twardej okładce i delikatnie odłożyłam ją na szafkę nocną. Przeciągnęłam się, czując i słysząc jak kości głośno strzykają. Choć tego dnia moje całe ja było we wszystkim na nie, to odmówić tej uroczej kobiecie pomocy byłoby najprawdziwszym łajdactwem. Tak więc sprawnie podniosłam się i szybko zajrzałam do kuchni, nie chcąc kazać jej czekać. 

— Jestem. — Uśmiechnęłam się do niej ciepło, co odwzajemniła. 

Pomimo tego, że widziałyśmy się tego dnia niezliczoną ilość razy, podeszła do mnie, składając na czole czuły całus. Przymknęłam powieki, a gdy tylko się odsunęła, zabrałyśmy się za przygotowanie stołu do posiłku. Lubiłam spędzać z nią czas, nawet podczas tak zwykłych i codziennych czynności. Doceniałam jej obecność i starałam się czerpać tych beztroskich chwil garściami. 

Dziadek krzątał się gdzieś na zewnątrz, zapewne starając się zebrać i pokazać nam owoce swojej pracy w szklarni. Odkąd tylko pamiętam, kochał pracę w ogrodzie i choć niespecjalnie interesowała mnie ta dziedzina, to zawsze słuchałam go z niekrytym zaciekawieniem. Uwielbiał ględzić o tym, jak wyrósł nowy pączek na gałęzi, czy pochwalić się kolejnym, czaderskim sprzętem do przeganiania szkodników z jego drzew owocowych. 

Rozkładając miski na stole, moją uwagę zwrócił wibrujący telefon babci. Połączenie chwilę trwało, wprawiając w drżenie szklankę z wodą stojącą nieopodal urządzenia. Zerknęłam na kobietę, jednak ta wydawała się tak zaaferowana ułożeniem równych kuleczek ryżu, że aż kompletnie przestała reagować na otoczenie. 

— Babciu. — Mruknęłam, przyglądając się jej skupionej twarzy. — Babciu, telefon dzwoni. — Dodałam nieco głośniej, na co drgnęła.

Ryż zleciał z łyżki, widowiskowo rozklapując się na blacie. Po kuchni rozszedł się jęk niezadowolenia. Parsknęłam cicho śmiechem na jej roztargnienie. 

— Ciekawe co tym razem... — Mamrotała pod nosem, łapiąc w dłonie ścierkę. Ruszyła w kierunku telefonu, który już dawno przestał wibrować. — Ciągle tylko dzwonią i dzwonią... Oh. — Przerwała nieoczekiwanie swój rozkręcający się wywód, najwidoczniej zaskoczona tym, od kogo było połączenie. — Ciotka Yua. — Zmarszczyła brwi. 

— A to nowość. — Oparłam się pośladkami o blat kuchenny, niezbyt dyskretnie zaglądając jej przez ramię. — To ona jeszcze pamięta, że ma mamę? 

— Cóż, może weszła w menopauzę i nabrała ochoty na ploteczki ze starą Chie. — Zaśmiała się cicho na swój kobiecy żarcik. 

— Nie ma lepszej towarzyszki plotek od ciebie, babciu. — Zawtórowałam jej. — Zamierzasz oddzwonić? 

Akurat w momencie kiedy umilkłam, Yua ponownie próbowała połączyć się z babcią. Widziałam jej zawahanie, choć w oczach pojawił się błysk zaintrygowania. Po chwili już miała telefon przy uchu i uciekła ode mnie jak najdalej się da, byle tylko jej ukochana wnuczka nie słuchała wulgarnej ciotki z Hyogo. Tak przynajmniej się domyślałam, bo gdy tylko skierowałam się w jej stronę, ona ze śmiechem frywolnej nastolatki raz po raz uciekała mi z pola widzenia. 

Pokręciłam na jej zachowanie jedynie głową i dokończyłam układać naczynia na stole. Gdy tylko wszystko zostało ładnie i starannie przygotowane, naszła mnie chęć, by zaczerpnąć choć odrobiny świeżego powietrza. Wyszłam drzwiami na taras i oparłam się przedramionami o barierkę, machając krzątającemu się wokół szklarni, dziadkowi. 

— Spójrz, Ema! Jaki piękny! — Zawołał z zachwytem, prezentując mi w dłoniach dorodnego pomidora. 

Pokiwałam głową z aprobatą, nie mogąc nacieszyć się jego dziecięcą radością. Staruszek zawołał mnie do siebie ruchem dłoni, nie zwlekałam długo, by podejść. Kiedy tylko moja stopa przekroczyła próg sadu, w ramiona został mi wręcz wepchnięty kosz pełen owoców. 

— Jaki ciężki. — Sapnęłam, musząc przyzwyczaić się do tego gabarytu. — Niesamowite, jak pięknie rosną pod twoją opieką. — Pochwaliłam go, co wywołało uśmiech. 

— Jaki gospodarz, takie owoce! — Oparł piąstki na biodrach i roześmiał się dźwięcznie, zapewne wyjątkowo dumny z mojego komplementu. — No już, zanieś kosz do domu, babcia na pewno padnie z zachwytu, jak go zobaczy!

— Babcia jest teraz zajęta ploteczkami. — Parsknęłam. — Ciocia Yua raczyła o sobie przypomnieć. 

Na jego twarzy zagościło zdziwienie.

— To do niej niepodobne, żeby tak dzwonić w środku tygodnia. Na dodatek nie ma żadnych świąt w najbliższym czasie. — Potarł starannie przystrzyżoną brodę palcami. — Sama wiesz jaka ona jest zapracowana, nie ma czasu nawet dla siebie, a co dopiero dla reszty rodziny. — Westchnął teatralnie. — Biedny ten mój zięć...

Ciotka Yua była niewątpliwie kobietą sukcesu, mimo wielu przeciwnościom losu, dzięki swojej pracy nad sobą zdołała osiągnąć cel i w końcu po prawie dwudziestu latach wybiła się w ukochanej przez nią branży artystów. Od dziecka podziwiałam jej piękne pracę. Z myślą, że ja nawet nie potrafię równego kołka narysować, tym bardziej doceniałam jej niesamowity talent. Całe dnie potrafiła przesiadywać w swojej pracowni, z dala od ciekawskich spojrzeń gapiów, w tym i swojej rodziny. Kochała spokój i nic tak bardzo się dla niej nie liczyło, jak jej prywatna przestrzeń i psychiczne ukojenie. 

— Mimo wszystko, ciocia jest niesamowita. — Westchnęłam rozmarzona, w głowię odtwarzając ostatnie pracę jej autorstwa, które miałam okazję zobaczyć na wystawie sztuki w Miyagi. 

— Oczywiście, że tak. To nasze ukochane dziecko i nawet tak rzadki kontakt nie zmieni naszych uczuć względem niej. Najważniejsze, że dzięki temu co robi, w końcu jest tak prawdziwie szczęśliwa, nic bardziej nie napawa mnie dumą, jak szczęście mojego dziecka. — Mimowolnie wzruszyła mnie jego wypowiedź. 

Musiałam przyznać, że nasza rodzina była całkiem wyjątkowa. Brakowało tu tych wszystkich srogich awantur, gorzkich słów rzucanych pod wpływem emocji, nie żeby brakowało mi wrażeń, bo to nie o to w tym wszystkim chodzi. Po prostu jesteśmy raczej...bardzo ugodowi i spokojni, choć czasem niektórzy potrafią utrzeć nosa. Być może naoglądałam się za dużo zagranicznych filmów o nastoletnim życiu. 

— Jednakże. — Posiwiały mężczyzna zmierzył mnie uważnie swoimi przenikliwymi, brązowymi oczami. — Coś jest na rzeczy, moja córka nie dzwoni z byle czym, nigdy w błahej sprawie. — Znów się zadumał. 

— Może po prostu się stęskniła? — Starałam się znaleźć jakąś odpowiedź na jego zastanowienie. 

— Albo wykombinowała coś z twoją mamą. — Pstryknął palcami, jakby wpadł na genialny pomysł. — Tak...Te dwie kobiety czasem potrafią stworzyć niezłe akcję.

— Chyba nie może być aż tak źle, prawda? — Uśmiechnęłam się delikatnie, jednak jego słowa zasiały we mnie małe ziarnko niepewności. 

Miał rację. Moja matka i ciotka...Nie były dobrym połączeniem razem, były jak aktywny wulkan gotów, by w każdej chwili wzburzyć się i spalić żywcem każdego, kto stanie na drodze do ich celu. Więc...To właśnie byli ci niektórzy z naszej rodziny. Taki mały wyjątek od reguły. 

***

Gdy tylko skończyłam zmywać naczynia, zabrałam się za wycieranie blatu czystą szmatką. Starsze małżeństwo siedziało wciąż przy stole i piło spokojnie herbatkę ziołową, którą jak co wieczora z zadowoleniem dla nich przygotowywałam. 

— Co ciekawego mówiła ciocia? — Zagadnęłam, zerkając na babcię przez ramię. 

— Tak naprawdę to zadzwoniła bez konkretnego celu. — Kobieta zatrzymała kubek przy ustach, spoglądając na mnie. Wokół jej oczu pojawiły się przyjemne zmarszczki.

— Miła odmiana. — Ucięłam, odwracając się, by dokończyć swoją pracę. 

— Pytała co u ciebie. 

— Mhm... — Mruknęłam, skupiona na czynności. 

— I że twoja mama za tobą tęskni. — Dodała ciszej. 

— Uroczo. — Westchnęłam, nie wiedząc jak dokładnie powinnam jej na to odpowiedzieć. 

Wiedziałam o tym, nic nowego nie usłyszawszy. Tęskniła za mną, a ja za nią. Za tatą z resztą też, jednak ich praca była na tyle wymagająca, by praktycznie doszczętnie zabrać nam to, czego tak bardzo potrzebowaliśmy od naszej trójki nawzajem - bliskości. I mimo że trwało to dopiero, lub aż od czterech lat, to mocno osiadło na mojej psychice. Byłam najzwyczajniej w świecie osamotniona. 

— Zaproponowała, byś przyjechała do niej, Toshiego i ich syna na wakacje. 

— Ciotka chcę mnie do siebie zabrać? — Spytałam cicho, odwracając się do dziadków przodem. — Rodzice też przyjadą? — Narobiłam już sobie nadziei. 

— Tego nie wiem kochanie, ale kto wie? Mają niedaleko Hyogo podróż służbową, więc stamtąd miałabyś bliżej, by móc częściej ich widywać, a oni ciebie. Choćby przez ten niedługi wakacyjny czas. — Poklepała krzesło stojące najbliżej niej, a ja posłusznie usiadłam obok.

Nalała mi herbaty z dzbanka, a już po chwili mogłam smakować przyjemny napój. Westchnęłam z zadowolenia i zastanowiłam się. Ciotkę i wujka znam bardzo dobrze, ale ich syna? Kiedy ja ostatni raz go widziałam, jak mieliśmy po dwa, może trzy lata? To kupa czasu, a już za parę dni stuknie mi osiemnastka. Jak to szybko zleciało... 

Zaczęłam się zastanawiać, jaki on jest? Miły, kulturalny, dobrze wychowany jak większość dzieciaków w naszej rodzinie? A może jest kolejnym wyjątkiem od reguły, jak to miano zwyczaj wypowiadać się o mnie na rodzinnych spotkaniach. Potarłam brodę w zamyśleniu. 

— Chcesz na spokojnie się nad tym zastanowić? — Poczułam ciepłą dłoń na ramieniu. 

— Jaki jest mój kuzyn? — Spytałam pełna zaciekawienia. — Jak wygląda, jak ma na imię? Nie uważacie, ze jak na najbliższą rodzinę, to jednak dziwne, że praktycznie w ogóle się nie znamy? 

— Jeszcze paręnaście lat temu podróże po Japonii wcale nie były takie proste, jak teraz, słońce, a i nasza rodzina nie należała do szczególnie zamożnych. — Wytłumaczył dziadek. — Po prostu spotykaliśmy się tylko w najważniejsze święta, gdy mieliśmy ku temu możliwość. 

— Mam parę zdjęć z waszego dzieciństwa, w sumie z Rintarou bardzo dobrze się dogadywaliście i...raczej stroniliście od reszty kuzynostwa. Takie dwie, słodkie, małe papużki nierozłączki. — Niemalże wyśpiewała, pędząc w stronę komody po album. — Spójrz, kochanie. — Wróciła do mnie prędko i rozłożyła na blacie przedmiot. 

Spoglądałam na zdjęcia z uwagą, były trochę zakurzone, jednak nie miało to dla mnie większego znaczenia. Przewróciłam stronę, wpatrując się w dwa małe dzieciaki, które jechały, a raczej próbowały jechać, na jednym różowym rowerku, jak się domyślam, nalężącym do mnie. Wyglądaliśmy uroczo, od razu zrobiło mi się ciepło na sercu. 

Przyjrzałam się chłopcu, był wysoki, jak na dzieciaka, szczupły i dosyć blady. Za to miał ładne oczy, takie ciekawe, na pierwszy rzut oka znużone, ale jakże wyraziste. Twarz raczej markotna i te fikuśne, powywijane w każdą stronę świata, czekoladowe włosy. 

— Całkiem słodkie dziecko z niego było. — Parsknęłam śmiechem, przerzucając kolejno strony. — No nie... — Jęknęłam zażenowana, widząc nasze gołe tyłki na kolejnej fotografii. — Kto wpadł na pomysł, że akurat to idealny moment na zdjęcie, co? — Spytałam, zerkając na małżeństwo. 

— Oczywiście, że ja, a kto? — Spytał dumnie dziadek. — Lata młodości swoich dzieci i wnucząt należy uwieczniać i nie ma znaczenia czy to z momentu żarcia piachu garściami, jak to lubiłaś robić, czy innych zabawnych chwil. — Upił łyk herbaty. — Choć wielu waszych nie zdążyłem uchwycić. — Westchnął smutno. 

— Byliście bardzo nieokrzesani. — Na samo wspomnienie nas jako dzieci, wzrok babci jeszcze bardziej się ożywił. — Nie było na was mocnych, jedno lgnęło do drugiego i na odwrót. Pamiętam, jak Rintarou śmiertelnie się na nas obraził, gdy powiedzieliśmy mu prawdę o tym, że nie jesteś jego rodzoną siostrą i nie może zabrać cię ze sobą do domu. — Roześmiała się melodyjnie. — Kochane dziecko, był w ciebie zapatrzony jak w obrazek! Pewnie do tej pory się o to boczy. 

— O ile jeszcze o mnie pamięta, nie tak jak ja o nim. — Westchnęłam cicho w dłoń, na przegubie której opierałam policzek. — Macie jakieś jego aktualne zdjęcia? — Nagle jakby się ożywiłam, chcąc co nieco dowiedzieć się o moim niegdyś ulubionym kuzynie. 

— Możesz przecież wyszukać go w internecie. Z tego co pamiętam, uczęszcza do liceum Inarizaki, gra w drużynie siatkarskiej. — Babcia wstała od stołu, zabierając puste kubki po herbacie. — Na pewno od razu go poznasz. 

I właśnie wtedy postanowiłam wcielić w życie mój, na szybko wymyślony plan, którym było poznanie na nowo i zaprzyjaźnienie się z moim kuzynem, którego nie widziałam od przeszło piętnastu lat. 

Tylko, że...Nie wiedziałam, że chcąc naprawić rodzinne relację, wkręcę się w zagmatwaną grę z jego przyjacielem z drużyny, który wcale nie był taki niewinny, na jakiego się kreował w obliczu płci przeciwnej. 

Cóż...nie planowałam wakacyjnego romansu, ale przecież nie ma nic złego w zabawie dwojga ludzi, prawda? 



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro