Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sam w końcu doczekała się weekendu. Miała pełne dwa dni dla siebie i zamierzała w tym czasie odkryć, co kryje się za rzekomym samobójstwem Amy Wine. Postanowiła zacząć od koronera. Danny był pewien, że kogoś krył. Musiała dowiedzieć się dlaczego i przede wszystkim kogo. Nagle uświadomiła sobie, że nie znała nawet imienia i nazwiska koronera. Wzięła telefon i napisała krótką wiadomość do Danny'ego. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.

Douglas Flynn

Wpisała nazwisko w wyszukiwarkę. Czasami najprostsze metody były najlepsze. Okazało się, że koroner ma na koncie wieloletnie doświadczenie i żadnej oficjalnej pomyłki, co było zdumiewające. Niewykluczone, że jego błąd lub błędy w liczbie mnogiej, zostały zamiecione pod dywan. W końcu dał się przekupić Maddie. Pewnie nie pierwszy raz w jego dwudziestoletniej karierze, co stawiało go w nieco mniej korzystnym świetle niż ukazywały go media. W internecie był wprost nieskazitelnie czysty. Nie znalazła niczego, co mogłoby świadczyć na jego niekorzyść, a grzebała naprawdę głęboko. Ani jeden tabloid nie ośmielił się powiedzieć o nim złego słowa. Nie znalazła też żadnego artykułu, który mógłby go o cokolwiek oskarżyć, a następnie, zapewne pod wpływem groźby, napisać sprostowanie. Właśnie dlatego Fox miała całkowitą pewność, że wcale nie był taki czysty. Niektórzy dziennikarze potrafili oczerniać nawet niewinnych ludzi, więc dlaczego mieliby ominąć kogoś kto rzeczywiście miał coś na sumieniu? Odpowiedź była aż zbyt oczywista.

Następną godzinę Sam spędziła na szczegółowym researchu. Niemalże na wylot prześwietliła historię Flynna. Ustaliła gdzie się kształcił, gdzie mieszkał oraz w jakich sprawach brał udział. Facet był po prostu niekwestionowanym autorytetem. W dodatku nie miał rodziny. Jego matka umarła przy porodzie, a ojciec popadł w alkoholizm i kilkanaście lat po niej zmarł. Rodzeństwa nie posiadał. Ciotki i wujkowie, chociaż niewielu ich było, już nie żyli.

Skoro nie mogła znaleźć niczego w bliskiej przeszłości musiała cofnąć się jeszcze dalej, czyli do czasów college'u. To właśnie tam udało się Sam znaleźć osobę, z którą mogłaby porozmawiać. Kobieta była od kilku lat na emeryturze, ale strona szkoły od dłuższego czasu nie była aktualizowana, więc dalej widniał tam jej numer. Wybrała go. Czekała, słuchając dźwięku sygnałów. Jeden, drugi, trzeci... Już zaczęła tracić nadzieję. Może emerytowana nauczycielka zmieniła numer w międzyczasie?

- Słucham- odezwał się nagle po drugiej stronie kobiecy głos.

- Dzień dobry, chciałabym się z panią spotkać w sprawie pani byłego ucznia Douglasa Flynna. Jestem dziennikarką i szukam materiałów do nowego cyklu artykułów biograficznych o najlepszych specjalistach z różnych dziedzin. Mogłybyśmy się dzisiaj spotkać?

Sam specjalnie zaczęła od powodu swojego telefonu. Zazwyczaj po wstępie "jestem dziennikarką z redakcji..." dużo osób się rozłączało.

- Dobrze. Douglas to doprawdy wybitny specjalista. Kiedyś...

- Opowie mi pani o tym na miejscu. Pasuje pani za godzinę w Central Parku koło rezerwuaru?- przerwała jej Sam, siląc się na jak najbardziej uprzejmy ton.

- Tak. Zatem do zobaczenia.

Fox odpowiedziała tym samym i się rozłączyła. Mieszkała dość blisko Central Parku, dzięki czemu miała jeszcze trochę czasu. Poświęciła go na bliższe poznanie nauczycielki. Uczniowie niespecjalnie za nią przepadali, bo była dość surowa i wymagająca, ale poza tym nikt o niej nie miał złego zdania. Przynajmniej na nic takiego nie trafiła poza kilkoma nieprzychylnymi wpisami niezadowolonych uczniów.

Kiedy sprawdziła godzinę, uznała, że powinna się zbierać. Wzięła torebkę, narzuciła cienki płaszcz i udała się na miejsce spotkania.

Sam przecięła kilka ruchliwych ulic, starając się omijać te najbardziej zakorkowane. W końcu weszła na teren parku. Przywitało ją mnóstwo zieleni oraz zadbane i czyste chodniki. Bardzo lubiła Central Park. Jak zawsze dziwiła się, że w tak ruchliwym mieście można znaleźć tak spokojne miejsce. Nie było ono całkowicie pozbawione ludzi, ale teren był na tyle rozległy, że można było poczuć kojące poczucie odosobnienia.

Fox usiadła na jednej z licznych ławek koło rezerwuaru i rozejrzała się w poszukiwaniu kobiety. Wcześniej widziała kilka zdjęć, więc powinna ją rozpoznać. Po chwili zauważyła elegancką, starszą kobietę w grafitowej marynarce. W jej włosach było więcej pasm siwizny i tylko gdzieniegdzie przebijały czarne kosmyki. Mimo wszystko emerytowana nauczycielka trzymała się całkiem przyzwoicie.

- Dzień dobry. Nazywam się Samantha Fox i to właśnie ze mną umówiła się pani na spotkanie.

- Dorothy Hatch. Przyznam, że pani telefon mnie zaskoczył...

- Proszę mi mówić Sam. Mam nadzieję, że to było pozytywne zaskoczenie.

- Jak najbardziej, ale zostanę przy per pani. Przypomina mi pani moich uczniów, a do nich nigdy nie zwracałam się po imieniu. Douglas był jednym z moich ulubieńców. Był naprawdę zdolnym uczniem.

Sam starała się ukryć rozczarowanie. Liczyła na mniej pochlebną, ale bardziej zbliżoną do prawdy opinię. Jednak koroner był jej pupilkiem, więc emerytowana nauczycielka pewnie będzie się wypowiadać o nim w samych superlatywach. Fox zamierzała wycisnąć z niej wszystko, w szczególności brudy, niezależnie od tego jaki Dorothy miała stosunek.

- Im więcej się o nim dowiem, tym lepszy napiszę artykuł- powiedziała Sam, wyciągając telefon z torebki.- Ma pani coś przeciwko nagrywaniu?

- Nie. Może mnie pani nawet zacytować w artykule, jeśli ma pani taką ochotę. Tylko proszę nie wymieniać mojego imienia i nazwiska. Nie usłyszałam z jakiej gazety jest pani. Muszę wiedzieć, gdzie szukać tego numeru.

- Przepraszam, zapomniałam o tym wspomnieć. Redakcja West News- odpowiedziała Sam bez zastanowienia. Nie mogła wymienić nazwy Manhattan's Skylight, bo artykuł o koronerze nigdy się nie pojawi. Jeśli już, to nie będzie zbyt pozytywny.

- West News?- kobieta zmarszczyła czoło.- A to przypadkiem nie jest prasa z Georgii?

- Prawda. Teraz już wie pani jak daleką podróż odbyłam, żeby zobaczyć się z panią i kilkoma innymi osobami.

Fox miała nadzieję, że takie wyjaśnienie ją usatysfakcjonowało.

- Najpierw proszę mi opowiedzieć jaki był, kiedy chodził do Barnard.

- Błyskotliwy, inteligentny, ciekawski i przede wszystkim mu się chciało. Większość uczniów nie kryje swojej niechęci do nauki. Tłumaczą się przyszłymi zarobkami, rodzicami albo wygórowanymi ambicjami, ale uczą się, tylko dlatego że zmuszają ich do tego okoliczności. Douglas tak się nie zachowywał. Jednak jak każdy geniusz wolał pracę indywidualną. W stosunkach z rówieśnikami był dość nieśmiały. Wolała trzymać się z boku i spędzać czas nad książkami. W jego sytuacji to nic dziwnego.

- Co ma pani na myśli? Ojca alkoholika i wychowywanie się bez matki?

- W znacznej części, ale w szkole męczyło go coś jeszcze.

- Co takiego?

- Dowiedział się, że ma brata i próbował go odnaleźć.

O tym Sam nie wiedziała. Może to spotkanie nie było stratą czasu?

- Udało mu się?

- W college'u nie, a czy później- Dorothy wzruszyła ramionami. - Tego nie potrafię powiedzieć.

- Pamięta może pani w jaki sposób się tego dowiedział? Mówił o tym, a może omijał temat szerokim łukiem?

- Oczywiście. Douglas mi się z tego żalił i mocno zapadło mi to w pamięć. Bardzo mi go było szkoda. Kiedyś zakradł się do sypialni ojca, gdy go nie było w domu i trochę tam poszperał. Chyba chciał schować przed nim trochę pieniędzy, żeby nie wydał ich na alkohol. W każdym razie trafił na dokumenty jakiegoś dziecka z sierocińca. Nie rozumiał o co chodziło, ale od razu odrzucił możliwość, że ojciec chciałby adoptować to dziecko. Dopiero w sierocińcu zdołał się czegoś dowiedzieć, bo ojca nie odważył się zapytać. Dyrektorka porównała go z pewnym chłopcem i wszystko stało się jasne. Miał brata. Mocno to nim wstrząsnęło. Nie potrafił uwierzyć, że jego ojciec, jakkolwiek by nie był zły i okropny, potrafił oddać własnego syna do adopcji. Nie chciał się do tego przyznać, ale także częściowo sam wolałby być na miejscu brata. Flynn nie miał łatwego życia.

Interesujące, pomyślała Sam. Nowe fakty stawiały koronera w innym świetle, ale nie zmieniały faktu, że celowo wprowadził w błąd organy ściągania. W dodatku przyjmował łapówki.

- Udało mu się spotkać z bratem? Przyznam, że temat mnie zainteresował. Może napiszę o tym osobny artykuł- mruknęła Fox, mając nadzieję, że to zachęci kobietę do rozwinięcia tematu.

- Z tego co wiem to nie. Brat był od niego o kilka lat starszy. Kiedy Douglas zjawił się w sierocińcu, już go tam nie było.

- Jego sytuacji była dość ciężka. Nie odreagowywał jej w jakiś specyficzny sposób? Na przykład ćpając albo...

- Pani nie wie o czym mówi. On i narkotyki? Przecież w domu miał swoisty przykład uzależnienia. W życiu nie sięgnąłby po używki. Był grzecznym i spokojnym uczniem, który w trudnych chwilach sięgał po książki- weszła jej w słowo Dorothy, zażarcie broniąc swojego dawnego ucznia.

- A jakieś wpadki? Z policją albo...

- Myślałam, że nie chce pani go oczernić. Wygląda na to, że się myliłam- przerwała jej kobieta z nieukrywaną wrogością. Obróciła się na pięcie. Zamierzała odejść, ale powstrzymał ją głos Sam.

- Dobrze pani myślała. Chcę o nim napisać jak najlepiej, ale nikt nie jest nieskazitelnie czysty. Każdy popełnia błędy. Przy takiej przeszłości nie zdziwiła bym się, gdyby ich trochę było. Jednak patrząc na jego karierę, ewidentnie wyszedł na prostą. To właśnie chcę pokazać.

- Nie przypominam sobie żadnych "błędów". Mój były uczeń jest wzorem i mam nadzieję, że ma pani na tyle przyzwoitości, żeby tak go opisać. Żegnam panią- oznajmiła Dorothy Hatch na odchodne.

Fox przeniosła spojrzenie na szarawą taflę rezerwuaru. Chyba zbierało się na deszcz. Niebo zakryły nie napawające optymizmem szare chmurzyska. Sam nie była zadowolona z przebiegu rozmowy, ale też nie próbowała zatrzymać rozmówczyni. Dowiedziała się od niej wszystkiego, czego mogła. Poczuła wibracje w kieszeni. Szybko odebrała połączenie.

- Nareszcie. Już myślałam, że się nie doczekam. Co tak długo, Danny?

Usłyszała prychnięcie po drugiej stronie telefonu.

- Och, Sam, widzę że nad cierpliwością musisz jeszcze popracować. Odsypiałem nockę.

- Kolejną?

- Wtedy to był przedłużony dyżur. Dopiero wczoraj miałem nockę. Życie stażysty nie jest takie proste.

- Opowiesz mi o tym za dwadzieścia minut przy budce z kebabami na Broadwayu. Zdążysz?

- Daj mi pół godziny. Powinienem się wyrobić.

Sam rozłączyła się i zawróciła w stronę wspomnianej budki. Miała tego dnia wielką ochotę na kebaba, więc uznała, że to odpowiednie miejsce na spotkanie. Załatwi dwie sprawy za jednym razem.

Doszła na miejsce przed czasem, więc postanowiła zamówić sobie obiad. Danny'emu przy okazji też zamówiła. Zanim kebaby będą gotowe powinien być na miejscu. Ciekawe czy oprócz profesji zmienił mu się również smak.

- Idealnie- powiedziała Sam, kiedy Danny zjawił się dokładnie w tym samym momencie, co zamówienie.- Proszę.

- Jakiego mi wzięłaś?- spytał Danny, biorąc swoją porcję. Oba kebaby były w bułce. Różniły się jedynie sosami. Dla siebie wzięła dużo łagodniejszą wersję.

- Super ostrego.

- To świetnie, bo akurat to się nie zmieniło. Uwielbiam ostre żarcie.

Danny i Sam zajęli jeden z drewnianych stolików koło drogi.

- Więc jak to się stało, że nie zostałeś lekarzem? Przecież w liceum ciągle o tym mówiłeś- zagadnęła Fox, powstrzymując się przed przejściem do tematu właściwego. Była ciekawa jak potoczyło się jego życie.

- Właściwie to była kwestia przypadku. Któregoś dnia pomyliłem sale i trafiłem na inne zajęcia. Uznałem to za znacznie ciekawsze, a lat na medycynie bynajmniej nie uważam za stracone. Czasem mi się to przydaje. A ty gdzie pracujesz? Bo chyba nie w West News. To trochę daleko.

- Mniej więcej miesiąc temu przeniosłam się na Manhattan. Od tego czasu pracuję w Skylight.

Danny zagwizdał z podziwu.

- No proszę. Wysoko mierzysz. Druga najbardziej znana redakcja w Nowym Jorku.

Gdyby Snyder to usłyszał, pewnie mocno by się wściekł, pomyślała Sam.

- Nie zawsze jest tak kolorowo jak się wydaje. Skylight to dla mnie duża szansa, ale...- zaczęła Fox, a potem wyrzuciła z siebie wszystko. Począwszy od pracy za biurkiem, z pięknym widokiem po lewej, aż do rykoszetów i atmosfery w towarzystwie Jima Snydera.

- To dlatego tak bardzo potrzebujesz sensacji?- spytał Danny kończąc jej wywód. Na szczęście nie wyglądał na znudzonego, ani zirytowanego.

- Muszę się wyrwać zza tego przeklętego biurka i pracować w terenie. Przez chwilę nawet rozważałam powrót do West.

- Aż tak źle ci jest? Nie wiedziałem, że sprawa jest aż tak poważna.

- West News nie ma sobie nic do zarzucenia- zauważyła Sam obronnie.- To porządna, małomiasteczkowa redakcja.

Danny spojrzał na nią jak na wariatkę, krzyżując ręce na piersi.

- To mała, podrzędna redakcja w przeraźliwie nudnym miasteczku. Do tego wydaje mi się, że tam nie zarabiałaś nawet połowy tego, co teraz. Powrót tam będzie jak krok w tył, kompletna porażka.

- Dzięki, naprawdę mnie podniosłeś na duchu- mruknęła Fox głosem przepełnionym ironią. Po cichu się z nim zgadzała. West News miało się nijak do Manhattan's Skylight. Jedynym godnym porównaniem dla jej obecnej pracy był Times.- A jak się ma twoje życie prywatne?

- Nie wiedziałem, że znasz takie pojęcie, Sam- rzucił Danny, na co Fox przewróciła oczami. Może ona nie oddzielała sfery zawodowej od prywatnej, dla niej to jedno i to samo, ale zauważyła, że dużo ludzi tak robiło.- Miałem kilka dłuższych, poważnych związków, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.

- U mnie sytuacja wygląda podobnie.

- Taki już los pracoholików.

- Skoro już mówimy o pracy... Długo jesteś stażystą u Flynna?- zapytała Sam, przechodząc do sedna.

- Długo wytrzymałaś. Podejrzewałem, że od razu zaczniesz od przesłuchania. Mam nadzieję, że nie masz włączonego dyktafonu w kieszeni.

Sam przewróciła oczami.

- Oczywiście, że nie. Mam bardzo dobrą pamięć. Nie potrzebuję dyktafonu.

- Pocieszające- mruknął Danny, mrużąc oczy, co w jego przypadku sugerowało głębokie zamyślenie.- Pięć tygodni. Flynn zna się na swojej robocie. Jest piekielnie dobrym specjalistą. Do tej pory ani razu się nie pomylił, ani nie robił niczego podejrzanego. Kilkukrotnie próbowałem zwrócić jego uwagę na tę drobną nieścisłość i nic. Zawsze zmieniał temat, udawał, że tego nie zauważa albo po prostu się wykręcał. Niech zgadnę, prześwietliłaś go na wylot?

- Jak najbardziej. Niestety nie mam dobrych wieści. Nie posiada żadnej żyjącej rodziny poza bratem, który wychowywał się w sierocińcu. Jeszcze nie ustaliłam jego tożsamości, ale to zrobię. Miał trudną sytuację rodzinną. Ale jego kariera zawodowa wygląda jak podręcznikowy przykład. Jest nieskazitelnie czysty. Żadnych skandali. Uwierzysz w to?

- Zaskakujące, ale tak jest. Sam go wcześniej sprawdziłem. Też nie udało mi się znaleźć żadnych brudów.

- Mogłam się tego spodziewać. W takim razie musi się dobrze ukrywać. Skoro bierze łapówki, równie dobrze może je dawać. Co napisał w autopsji?

- Utrzymuje, że palec odcięto przed śmiercią. Resztę już znasz. Tym samym potwierdził samobójstwo.

Sam kiwnęła głową. Jeszcze nie rozgryzła tej sprawy. Jednak to była kwestia czasu. Nic jej nie powstrzyma przed awansem.

- Jesteś pewny, w stu procentach, że masz rację?- spytała Fox dla formalności. Sprawa była bardzo poważna. Chodziło o to czy w mieście ukrywał się morderca, który ukartował samobójstwo. Co jeśli Danny się pomylił, a Amy rzeczywiście popełniła samobójstwo? Wtedy tylko stracą czas na szukanie czegoś, co istniało. W dodatku mogli pogrążyć karierę Douglasa Flynna oraz jej własną. Stawka była wysoka.

Danny spojrzał na nią przenikliwie.

- Nie wierzysz mi? Myślisz, że skoro jestem stażystą, to mogłem się pomylić?

- Tego nie powiedziałam. Po prostu muszę wiedzieć czy jesteś absolutnie pewien. Jeśli tak, myślę, że jestem w stanie ci zaufać.

- Nie brzmisz jakbyś wierzyła w to, co mówisz. W każdym razie nie mam żadnych wątpliwości. Wiesz, że angażuję się w pracę równie mocno co ty. Nie robiłbym afery, gdyby sprawa nie była poważna- oznajmił Danny.- Jeśli dalej masz wątpliwości, to możesz znaleźć swojego specjalistę na dzisiejszą noc. Mogę załatwić wstęp do przycmentarnej kostnicy. W poniedziałek odbędzie się pogrzeb Amy, więc to ostatni moment.

Sam nie miała żadnego innego znajomego specjalisty. Właściwie mogłaby kogoś znaleźć i mu za to zapłacić. Jednak wolała nie ryzykować. Nie pokaże takiej sensacji osobie, której nie ufa. Pozostała jej jedna opcja. Musiała zdać się na Danny'ego.

- Nie trzeba, Danny. Ufam ci.

*****

Richard wkroczył pewnie do ostatniego sklepu przy Amsterdam Avenue, który posiadał monitoring. W jego zawodzie nie było czasu na wątpliwości czy niepewność. Musiał pokazać, że to on dyktuje zasady.

- Sierżant Richard Stone z wydziału policji nowojorskiej. Prowadzę śledztwo w sprawie śmierci Amy Wine.

Richard wyciągnął z wewnętrznej kieszeni odznakę policyjną, pokazał ją kobiecie za ladą, a następnie odłożył ją na swoje miejsce. Starsza kobieta była niska i dość kurpulętna, przyglądała mu się z mieszanką zaskoczenia i ciekawości.

- Słyszałam o tej sprawie. Czy to było samobójstwo?

- Nie mogę udzielać takich informacji. Śledztwo jest w toku- odpowiedział dość oschle, rozglądając się za położeniem kamer.

Kobieta nieco zmarkotniała, słysząc odpowiedź.

- Rozumiem. W czym mogę pomóc?

- Czy widziała pani Amy wczoraj między dwunastą, a pierwszą po południu? Mogę pokazać zdjęcie, jeśli pani jej nie kojarzy.

- Nie trzeba. Znam większość stałych klientów. Wczoraj na pewno jej tutaj nie było. Przynajmniej nie w sklepie. Niewykluczone, że tylko przechodziła obok, ale nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Miałam klientów, więc sam pan rozumie.

- Dobrze, a często tutaj bywała?

- Raczej rzadko. Raz, czasami dwa razy w tygodniu. Nie kupowała nic szczególnego, ot co, zwykłe produkty spożywcze.

- Rozumiem. Czyli znała ją pani tylko z widzenia?- spytał sierżant Stone, a kobieta kiwnęła głową.- W takim razie póki co nie mam więcej pytań. Proszę tylko o zapis monitoringu z wczorajszego dnia sprzed sklepu.

Kobieta podrapała się nerwowo w głowę, spuszczając wzrok.

- Niestety nie mogę go panu dać. Jakąś godzinę, może dwie temu była tutaj agentka FBI i go wzięła. Nie mamy zapasowych kopii.

Richard z wyraźnym trudem powstrzymał narastającą w nim irytację. Gdzie tylko pytał się o zapisy z monitoringu, dowiadywał się, że ktoś już je zabrał. To była zawsze ta sama, nadzwyczaj irytująca osoba.

- Czy ta agentka FBI się przedstawiła?

- Tak. Niestety nie mogę sobie przypomnieć nazwiska. Chyba coś na C...

- Lara Cross?- wszedł jej w słowo Richard, chociaż już znał odpowiedź.

- Tak, to ona.

- Dziękuję za informacje.

Richard Stone opuścił niewielki sklep. Wsiadł do radiowozu i uderzył pięścią w siedzenie. Usłyszał złowróżbny trzask. Może nie powinien wyżywać się na służbowym aucie. W każdym razie był zdenerwowany. Stracił kilka godzin na bezowocne poszukiwania, które dodatkowo utrudniało mu ludzkie tornado.

Ostatni raz spojrzał na mapę internetową, chcąc się upewnić, że sprawdził wszystkie miejsca w okolicy. Potem wrócił na komendę. W środku, jak się okazało, czekała na niego rudowłosa agentka FBI. Przynajmniej nie będzie musiał się do niej fatygować.

Określenie "czekała" było szalenie nieadekwatne w stosunku do rudowłosej. Ona nie potrafiła usiedzieć w miejscu, a tym bardziej zrozumieć odmowy, o czym Richard nie raz się przekonał. Obecnie stała przed dwójką zdezorientowanych policjantów. Próbowali się jej pozbyć, ale agentka z zapałem machała odznaką i obrzucała ich ostrym niczym brzytwa spojrzeniem, nie oddalając się ani na krok.

- Chcę porozmawiać z Richardem Stonem. Jestem z FBI. Musicie mnie wpuścić- oznajmiła Lara Cross.

Stone często porównywał ją do tornada. Nie bez powodu. Zjawiała się bez ostrzeżenia, nie dało się jej nie zauważyć i niszczyła wszystko na swojej drodze, lecz z jakiegoś powodu zawsze uchodziło jej to na sucho.

- Już jestem. Możecie ją wpuścić- odezwał się Richard, stojący za Larą i dwójką policjantów, którzy odetchnęli z ulgą.

Weszli do niewielkiego biura bardziej przypominającego klitkę.

- Cześć, Rich. Chcę wiedzieć wszystko, co zdołaliście już ustalić o śmierci Amy Wine- oznajmiła Lara na wstępie, siadając na brzegu jego biurka.

Richard wskazał jej krzesło, na co niechętnie przystała. Z tą agentką był jeszcze jeden zasadniczy problem, a nawet dwa. Po pierwsze nie trzymała się żadnych procedur. Była kompletnie nieprzewidywalna. Po drugie w jej obecności nigdy nie można było mieć pewności czy ta sprawa została jej przydzielona. Często zjawiała się na miejscu zbrodni i zadawała pytania z własnych, niezrozumiałych dla innych pobudek.

- Tą sprawą zajmuje się policja, nie FBI. Nie muszę i nie zamierzam ci udzielać żadnych informacji- odparł spokojnie.

- Mam gdzieś procedury i robotę papierkową. Po prostu mi to powiedz, Rich.

Stone nie dał tego po sobie poznać, ale niezwykle denerwowało go, gdy ktokolwiek używał tego zdrobnienia. Wspominał o tym Larze wielokrotnie, ale ona dalej tak do niego mówiła. Był prawie pewny, że robiła to specjalnie.

- Właśnie w tym tkwi twój problem. To właśnie podstawa naszych zawodów.

- A ja myślę, że to mój atut. Prawo nas ogranicza i nie pozwala w pełni wymierzać sprawiedliwości.

- Mam odmienne zdanie- zauważył Richard.- Przepisy pozwalają utrzymać porządek. Gdyby nie one, zapanowałby chaos.

- Nie mówię o całkowitym bezprawiu. Po prostu organy ścigania powinny mieć większą swobodę. Każdy by na tym skorzystał. Poza przestępcami.

Agentka oparła brodę na dłoni, wbijając w niego spojrzenie swoich ciemnych, niemal czarnych tęczówek. Richard przyłapał się na tym, że zaczął się jej przyglądać z zainteresowaniem. Był w pracy, a to była rozmowa służbowa. Właśnie na tym powinien się skupić.

- Do jutra mają trafić do mnie zapisy monitoringów, które zabrałaś. Wtedy może nie powiadomię twoich przełożonych o kolejnej samowolnej akcji.

- Nie zmieniaj tematu, Rich. Jestem z FBI, do cholery. Mam prawo wiedzieć takie rzeczy.

- Obawiam się, że niekoniecznie. Nie zajmujesz się tą sprawą. Masz takie same prawa do informacji jak dziennikarskie sępy lub przypadkowi ludzie na ulicy, czyli żadne.

- Jesteś tylko pionkiem w systemie, który zginie, jeśli nagnie chociażby jeden malutki przepis.

Richard uniósł wzrok ku niebu, a właściwie poszarzałemu sufitowi jego biura. Przydałby się remont albo zmiana miejsca. Na komendzie nie panował tylko syf, ale i meble były stare, niektóre rozlatujące się. Budynek też nie był najnowszy. Często dochodziło do różnych usterek hydraulicznych i biuro Stone'a zostało zalane już trzy razy.

- To jest naprawdę ważne. Muszę to wiedzieć- upierała się Lara.

Richard ponownie na nią spojrzał i zauważył coś nowego. Zaangażowanie? Smutek? Niepokój? Zupełnie jakby rzeczywiście jej zależało. Stone zaśmiał się w myślach ze swojej głupoty. Agentka zręcznie nim manipulowała, a on dawał się na to nabrać.

- Mówisz tak za każdym razem.

- To fakt, ale tym razem jest inaczej.

- W takim razie wyjaśnij mi, co różni tę sprawę od poprzednich, podczas których wyłudzałaś ode mnie informacje.

- Ja tylko grzecznie prosiłam- poprawiła go rudowłosa. Richard pokręcił głową z niedowierzaniem. W różny sposób mógłby opisać jej zachowanie, ale z pewnością nie słowem "grzecznie".- Tu chodzi o sprawę osobistą. Nie powiem ci nic więcej.

- W takim razie ja też nie mam tobie nic do powiedzenia. Wiesz, gdzie jest wyjście.

- A gdybyśmy tak wymienili się informacjami? Ja ci powiem, co wiem, a ty zrewanżujesz się tym samym. Co na to powiesz, Rich?

Sprawa Amy Watkins wydawała się prosta. Młoda kobieta z problemami rodzinnymi, którą rzucił chłopak, co ostatecznie pchnęło ją do samobójstwa. Dlatego kupiła nielegalnie broń i strzeliła sobie w głowę w Central Parku, uprzednio zostawiając list pożegnalny. Jednak coś nie dawało mu spokoju. Dziwne, niejasne przeczucie nie pozwalało mu zamknąć sprawy. Zupełnie jakby coś przeoczył.

- Zgoda. Ty zaczynasz- odparł Stone po chwili namysłu. Cross uśmiechnęła się triumfująco.

- Zginęła między dwunastą, a drugą, tak?

- To miała być wymiana informacji. Chyba nie do końca rozumiesz to pojęcie- zauważył Richard ponuro. Mógł się tego spodziewać.

- Wiem, że próbowałeś dzisiaj ustalić którędy doszła do Central Parku, gdzie, rzecz jasna, nie ma kamer. Uprzedziłam cię i już dokładnie znam jej trasę, więc kilka podstawowych, krótkich pytań mogę zadać.

- Ale...

- Dostarczę ci jutro rano cały materiał dowodowy. O to się martwić nie musisz. Zginęła między dwunastą, a drugą po południu?

- Tak.

- Od strzału w głowę?- pytała dalej rudowłosa. Stone przytaknął.- Żadnych innych śladów czy ran, które mogłyby rzucać choćby cień podejrzeń?

- Sugerujesz, że to nie było samobójstwo?

- Tylko się pytam. Lubię sprawdzać wszystkie tropy. Więc jak?

- Brak śladów walki.

- Macie coś jeszcze?

- Prawdopodobną przyczynę samobójstwa i list pożegnalny.

- List?- zdziwiła się agentka i umilkła na chwilę, tracąc rezon.- Poddaliście go już analizie?

- Specjaliści się tym właśnie zajmują. Jeszcze nie mamy wyników.

- A teraz pokaż mi tę trasę.

Richard wskazał Larze mapę Manhattanu znajdującą się na tablicy korkowej. Rudowłosa wstała, zwinnie niczym kotka i wzięła kilka pinesek.

- Monitoring zarejestrował ją tu, tu, tu, tu i tu.

Lara po kolei wbijała pineski w odpowiednie miejsca.

- Czyli wyszła ze swojego mieszkania przy Amsterdam Avenue, przeszła przez osiemdziesiątą dziewiątą ulicę, minęła Columbus Avenue i weszła do Central Park West przez ulicę osiemdziesiątą czwartą. Gdzie dokładnie znaleziono jej zwłoki?

- Przy rezerwuarze- odpowiedział niechętnie Stone. W duchu uznał, że to było ostatnie pytanie z jej strony. Za dużo jej powiedział, naiwnie licząc, że powie coś pomocnego. Gdyby agentka nie utrudniała mu pracy, sam by to ustalił.

- Dzięki, Rich. Muszę lecieć.

Lara odrzuciła swoje rude włosy za ramię i wyszła. Richard podejrzewał, że poszła zdobyć informacje na temat ekspertyzy listu. Stone nie zdążył nawet odpalić służbowego komputera, żeby napisać raport. Drzwi otworzyły się z głośnym skrzypem i w progu stanął nowy policjant.

- Komisarz chce cię widzieć- oznajmił Austin Lewis ze współczuciem.

- Colby?

- To chyba jedyny komisarz w tej jednostce, chociaż pewności nie mam. Jestem nowy, jak sam pewnie zauważyłeś.

Chryste, pomyślał Richard. Czego mógłby chcieć od niego komisarz?

Stone z niepokojem poszedł do gabinetu Colby'ego. Komisarz był ciemnoskórym, dość młodym jak na to stanowisko policjantem, który szczycił się swoją innością. Przy każdej możliwej okazji podkreślał jak trudno mu było dojść do tego stanowiska skoro jest czarny. Richard nigdy nie zauważył przejawów rasizmu na komendzie. Jak na jego gust, Colby wyraźnie wyolbrzymiał sytuację.

- Dzień dobry, komisarzu.

- Usiądź sierżancie Stone- powiedział Colby, wskazując mu krzesło.-Prowadzisz sprawę Amy Wine, mam rację?

Richard przytaknął.

- Słyszałem, że jeszcze nie zamknąłeś sprawy. Pozwoliłem sobie przejrzeć jeszcze niekompletne akta.

- Nie zdążyłem wszystkiego uzupełnić, ale zajmę się tym niezwłocznie.

- Nie wątpię. Wydajesz się być kompetentny, Richardzie, dlatego czymś się z tobą podzielę. Nie zaszedłem tak daleko, bo szukałem dziury w całym. Osiągnąłem aż tyle, bo trzymałem się procedur i suchych, pewnych faktów. Kiedy masz już wszystko czego potrzebujesz, nie szukaj drugiego dna. Nie znajdziesz go i tylko stracisz cenny czas. Spójrz na to.

Komisarz wskazał na piętrzącą się na biurku kupkę starannie ułożonych dokumentów. Dużo tego było.

- Widzisz ile jeszcze mamy pracy? Czas pozamykać to, co się da, żeby zająć się następnymi sprawami. Bardzo cenię sobie ludzi skutecznych, konkretnych i szybkich. Właśnie to będę brał pod uwagę przy awansie. Jesteś na dobrej drodze, Richardzie, ale musisz jeszcze trochę popracować.

- Brakuje jeszcze kilku niezbędnych rzeczy. Między innymi ekspertyzy listu samobójczego- wtrącił uprzejmie Stone.

- Rzeczywiście list jest niezbędny, ale zapisy z monitoringu już niekoniecznie. Akurat przyniesiono do mnie wyniki. List jest autentyczny.

Colby podsunął mu pod nos wspomniany dokument.

- Uzupełnij akta i zamknij sprawę. Rozumiemy się, sierżancie Stone?

- Tak jest. Pozwoli pan, że niezwłocznie się tym zajmę.

Komisarz pokiwał głową z aprobatą, odprowadzając go wzrokiem aż do samych drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro