Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W poniedziałek rano Sam jak zwykle poszła do wieżowca Skylight. Na szczęście nie wypiła poprzedniego wieczoru aż tyle, żeby mieć kaca. Tylko kilka zrobionych własnoręcznie drinków. Musiała się przecież trochę zregenerować przed następnym, pełnym pracy tygodniem. Zdążyła nawet częściowo nadrobić zaległości serialowe. Finalnie uważała weekend za całkiem udany. Zrobiła krok do przodu w swoim śledztwie i zdążyła się zrelaksować.

Kiedy czekała na windę, podeszła do niej Maddie. Jak zwykle była ubrana stylowo i miała na sobie szpilki. Ciemnowłosa przywitała ją z uśmiechem. Fox odpowiedziała tym samym.

- Hej, Sam. Jak ci minął weekend?- spytała Maddie.

- Dobrze. Nawet nie miałam okazji, żeby ci pogratulować. Słyszałam, że zostałaś gwiazdą Skylight.

- Przesadzasz. To był tylko jeden dobry artykuł, ale to miłe z twojej strony.

- Artykuł był niezły, ale bardziej zadziwiająca jest reakcja Snydera. Chodzą plotki, że się uśmiechnął.

- To prawda. Dawno nie widziałam go w tak dobrym nastroju.

Drzwi windy rozsunęły się bezgłośnie. Sam i Maddie weszły do środka. Nastrój siostrzenicy Snydera diametralnie się zmienił.

- Wiesz na jaki pomysł wpadł Jim? Odradzałam mu to i nawet się za tobą wstawiłam, ale nie zdołałam na niego wpłynąć. Wybacz.

Fox obrzuciła rozmówczynię pytającym spojrzeniem. Czyżby Snyder chciał ją zwolnić?

- O czym ty mówisz?

- O programie mentorskim dla nowszych pracowników. Zostałaś wpisana na listę. Przykro mi.

Sam zachłysnęła się powietrzem. Program mentorski? Naprawdę? Rozumiała, że coś takiego mogło być dobre dla osób, które dopiero co ukończyły studia, ale dla niej?! Miała za sobą dwa lata pracy w redakcji w rodzinnym miasteczku i przede wszystkim sprawę Klingera, o której trombiono w mediach przez kilka tygodni! To było aż nadto, żeby odrzucić ją z listy początkujących. Z ironią wspominała jak rodzice i znajomymi twierdzili, że z tak wielkim sukcesem, jakim była sprawa Klingera, będzie miała otwarte drzwi do wszystkich redakcji. Może i ta sprawa została odkryta w dość niewielkim mieście, ale obejmowała znaczną część kraju i dotyczyła miliardów dolarów!

- Naprawdę doceniam, że się za mną wstawiłaś.

- To nic takiego. Piszesz tak samo dobrze jak ja czy Jack. Nie powinnaś być pomijana. Próbowałam mu to wyjaśnić, ale wiesz jaki jest Jim.

Niereformowalny, uparty skurwysyn, skonstatowała w myślach Sam. Powstrzymała się przed powiedzeniem tego na głos ze względu na pokrewieństwo Maddie i Snydera. Bądź co bądź byli rodziną, chociaż ich charaktery diametralnie się różniły.

- Jak tak dalej pójdzie to chyba sama się zwolnię.

- Nawet tak nie mów. Jesteś świetną dziennikarką i zasłużyłaś, żeby tutaj pracować. Musisz to jakoś przecierpieć. Potem będzie lepiej.

- Mam nadzieję- mruknęła Sam, a jej wzrok padł na numer piętra. To jej. Powinna wyjść zanim winda ruszy w dalszą drogę.- Wybacz, ale to moje piętro. Muszę iść.

Fox uśmiechnęła się przepraszająco, opuszczając windę. Maddie poszła za nią.

- Jeśli nie masz nic przeciwko, dokończymy rozmowę w twoim boksie. W porządku?

- Pewnie- zgodziła się natychmiastowo.

- Super. Za chwilę pójdę do siebie. Pewnie ciekawi cię, kto będzie twoim mentorem.

- Już czuję, że mi się to nie spodoba. Na jaki koszmar trafiłam?- zapytała Fox. Maddie zachichotała pod nosem, siadając na krześle w małym boksie należącym do Sam.

- Od razu uprzedzę, że próbowałam coś zrobić. Skoro nie chciał cię wykreślić z listy, to mógł przynajmniej przydzielić ci znośnego mentora. Niestety pozostał nieugięty.

Sam pomyślała o najgorszym, czyli tak zwanych "słynnych" dziennikarzach, którzy mieli o sobie zbyt wysokie mniemanie i uważali się niemalże za bóstwo.

- Anthony McFarlen.

Fox z rezygnacją oparła się czołem o blat biurka. Może powinna jednak rozważyć zwolnienie? Skoro nie zabłysnęła artykułami, dlatego że je tylko redagowała, chciała być z jakiegoś powodu zapamiętana. Nie zamierzała robić awantury jak Lorie, ale na spokojnie też nie odejdzie. Może mogłaby pójść do konkurencji i tam zabłysnąć jakimiś wewnętrznymi informacjami o Manhattan's Skylight? Niestety oznaczałoby to batalię sądową z jednymi z najlepszych prawników w całym Nowym Jorku, a przynajmniej plasującymi się w czołówce.

- Czy Snyder nie wspomniał ci przypadkiem, że chce zwolnić moje stanowisko dla kogoś innego? Już zaczynam myśleć, że robi to z premedytacją.

- Nie musisz się o to martwić. Gdyby rzeczywiście chciał cię zwolnić, nie robiłby żadnych podchodów, tylko normalnie wręczyłby ci wypowiedzenie. Ale dla pewności zrobiłam mały rekonesans w dziale kadr. Nic nie planuje.

- Wykorzystałaś swój urok na Maksie, żeby zdobyć te informacje?- zgadła Fox. Maddie przewróciła oczami.

- Ważne są wyniki, nie metody- zauważyła ciemnowłosa.- Powiem ci tyle, że Max dalej tam pracuje i dalej mu się podobam. Reszty możesz się domyślić sama.

- Nic dziwnego. Nie zaprosił cię ktoś ostatnio na randkę?- spytała Sam. Wyczuła idealną okazję do zbadania gruntu dla Jacka. Podejrzewała, że prędzej czy później sam ją o to poprosi, a wtedy będzie mogła mu powiedzieć tyle, ile uzna za stosowne.

- Nie- odpowiedziała Maddie, przyglądając się jej podejrzliwie.- Masz kogoś konkretnego na myśli? Jeśli coś wiesz, to powiedz.

Sam zaczęła w głowie układać zgrabną wymówkę. Przecież nie mogła wsypać Jacka. Skąd miała wiedzieć, że jednak się z nią nie umówił? Jej kolega z pracy zawsze był playboyem, a przy Maddie nagle brakowało mu odwagi. To było co najmniej dziwne. Czy mogło mu aż tak na niej zależeć?

Przed odpowiedzią uratował ją niespodziewany gość. Sam nigdy wcześniej go nie widziała, ale to mogła być tylko jedna osoba.

- Przypominam, że jesteście w pracy- zauważył chłodno gość. Maddie obrzuciła go piorunującym spojrzeniem, a następnie wyszła, posyłając Sam pokrzepiający uśmiech.

- Innym razem dokończymy rozmowę- zapowiedziała siostrzenica Snydera na odchodne, co wcale Fox się nie spodobało. Z pewnością będzie drążyć temat.

- Nazywam się Anthony McFarlen. Od dzisiaj jestem twoim mentorem.

Sam obiektywnie rzecz biorąc musiała przyznać, że Anthony był całkiem przystojny. Wysoki, ciemnowłosy o równie ciemnych oczach. Rysy jego twarzy nie były klasyczne, ale było w nich coś przyciągającego i szorstkiego, co dodawało mu uroku. Jednak jego paskudny charakter i ostro chłodny ton sprawiały, że miała ochotę omijać go szerokim łukiem.

Mentor wyciągnął do niej dłoń, a Sam niechętnie ją uścisnęła.

- Samantha Fox- przestawiła się.- Nie jestem początkującą, jaj zapewne myślisz, tylko od niedawna pracuję w Skylight. Nie potrzebuję mentora, więc najlepiej nie wchodźmy sobie w drogę.

Anthony patrzył na nią z nieodgadnionym spojrzeniem. Sam nie czuła się komfortowo. Nawet nie potrafiła powiedzieć jak zareagował na jej wypowiedź, która wyraźnie nie wskazywała na chęć współpracy.

- To ja stwierdzę czy potrzebujesz mentora, Samantho. Narazie przedstawię ci zasady naszej współpracy. Po pierwsze nic nie dajesz do publikacji bez konsultacji ze mną. Nie ma żadnych wyjątków. Po drugie przynosisz mi gotowy artykuł przynajmniej dzień wcześniej, nigdy na ostatnią chwilę. Po trzecie codziennie rano z wyjątkiem dni, kiedy ty albo ja przychodzimy na popołudnie lub mamy dzień wolny, przynosisz mi kawę na biurko. Short americano. Przyślę ci mailem mój grafik, a biuro mam pięć pięter wyżej. Trzecie po lewej. Będę u siebie jakbyś czegoś potrzebowała.

McFarlen skończył swój monolog i wyszedł, nie czekając na jej odpowiedź.

Sam wprost nie mogła w to uwierzyć. W ciągu tej krótkiej rozmowy, trwającej niespełna pięć minut, Anthony trafił na sam szczyt listy znienawidzonych osób. Udało mu się przebić nawet Snydera. Czy właśnie została sekretarką McFarlena?! Jego żądanie, bo inaczej tego nazywać nie mogła, dotyczące kawy było sporą przesadą. Dodatkowo oczekiwał, że każdy zredagowany przez nią artykuł najpierw przejdzie korektę. Przecież potrafiła sklecić kilka sensownych, a nawet niezłych zdań! Jeszcze ten termin, co najmniej dzień przed. Może jeszcze wyznaczy jej jakąś konkretną godzinę?! To byłoby bardzo w jego stylu.

Dlaczego musiała trafić akurat na niego? Anthony McFarlen był osobą, która już samym tonem głosu potrafiłaby zamrozić pustynię.

Sam była wściekła. Musiała z kimś pogadać. Poszła do niewielkiego, ale jednak posiadanego na własność biura Jacka. Została jedynie bałagan, czyli całkiem normalne zjawisko w tym pomieszczeniu. Wobec tego skierowała się do windy. Przejechała dwa piętra. Zamierzała znaleźć Maddie, ale jej biuro również było puste. Przecież powinna tu być. Było za wcześnie, żeby poszła na lunch, a przed momentem wychodziła z jej boksu. Gdzie w takim razie mogła pójść?

- Jeśli szukasz Maddie, to uprzedzę cię, że szybko nie wróci- powiedziała szatynka w monstrualnie dużych szpilkach, opierając się o drzwi do swojego biura.

- Jeszcze przed chwilą się z nią widziałam. Poszła gdzieś?

- Niemal wybiegła. Wspominała o jakimś pogrzebie.

Nagle Fox doznała olśnienia. Przecież miał dzisiaj odbyć się pogrzeb Amy Wine. Maddie nie mogła przegapić okazji do zebrania materiałów na kolejny artykuł.

Sam wpadł do głowy pewien pomysł. Koroner okazał się ślepym tropem, więc może uda jej się odkryć prawdę od strony ofiary. Najchętniej sama poszłaby na pogrzeb i dyskretnie popytała rodzinę. Niestety na drodze stały jej dwie przeszkody. Była w pracy. Mogłaby urwać się na chwilę, ale z pewnością nie na tak długo. Drugim utrudnieniem była Maddie. Mogłaby nabrać podejrzeń, gdyby ją tam zobaczyła, a Sam nie mogła pozwolić, żeby sprzątnięto jej sprzed nosa sensację. Oczywiście to nie było nic osobistego względem siostrzenicy Snydera. Po prostu nikt ani nic jej nie powstrzyma przed awansem.

Fox podziękowała sąsiadce Maddie i wróciła do swojego boksu. Chodziła od przeszklonej panoramy Nowego Jorku do ściany, próbując znaleźć jakieś błyskotliwe rozwiązanie. Po chwili w pośpiechu zaczęła przeszukiwać torebkę. Wydobyła z niej telefon i od razu wybrała odpowiedni numer. Usłyszała trzy sygnały zanim Danny odebrał.

- Robisz coś ważnego?- zapytała Fox bez zbędnych uprzejmości. Teraz liczył się czas. Pogrzeb już mógł się zaczynać.

- A gdzie przywitanie? Żadnego cześć ani co tam, zanim przejdziemy do konkretów?

Sam przewróciła oczami.

- Odpowiadaj na pytania. Nie masz czasu do stracenia.

- Ja? Jeśli to coś pilnego, powinienem dać radę- odparł Danny.

- Świetnie. Musisz pojechać na pogrzeb Amy Wine. Ja nie dam rady wyrwać się z pracy. Musisz uważnie obserwować sytuację. Inwencję twórczą zostawiam tobie, bo krewnego udawać nie możesz. Później ze szczegółami mi to opowiesz. Zgoda?

- Zgoda, tylko muszę cię o coś zapytać. Czego konkretnie mam wypatrywać? Przecież Amy nie wstanie z grobu, żeby opowiedzieć tragiczną historię swojej śmierci.

- Znajdź i najlepiej zidentyfikuj osoby, które nie wierzą w jej samobójstwo. Przecież nie mamy do czynienia z seryjnym mordercą, który zabija bez powodu. Może dzięki tym osobom trafimy na prawdziwą przyczynę zabójstwa- wyjaśniła krótko Sam.

- Radziłbym ci ostrożniej posługiwać się terminem identyfikacji. W moim zawodzie...

- Jedź na cmentarz. Adres wyślę ci wiadomością.

Fox rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź. Usłyszała dźwięk SMSa.

Wiem, w której kostnicy przycmentarnej leżała. Nie potrzebuję adresu

Sam kompletnie o tym zapomniała. Coraz bardziej irytowała ją ta bezczynność. Wolałaby być na pogrzebie niż siedzieć przy biurku. Kiedy przypomniała sobie o artykułach dla McFarlena, momentalnie chęci do czegokolwiek, a zwłaszcza pracy, ją opuściły. Z iście męczeńskim westchnieniem zabrała się do pracy.

*****

Danny właśnie wysiadł z auta tuż koło Calvary Cementery. Jechał najszybciej jak to było możliwe o tej porze, ale droga i tak zajęła mu prawie czterdzieści minut. Pogrzeb Amy musiał się już dawno zacząć.

Danny przystanął, wpatrując się w spore pasma zieleni upstrzone różnymi nagrobkami. Ponownie uderzył go kontrast między soczyście zieloną, wyraźnie zadbaną trawą i nagrobkami, czyli symbolem śmierci. Właśnie w tym pozornie spokojnym miejscu ludzie ostatecznie żegnali się ze swoimi bliskimi. Cmentarze widziały więcej smutku, rozpaczy i łez niż jakiekolwiek inne miejsca na świecie. Calvary Cementery wydawało się aż zbyt eleganckie, uporządkowane i zadbane jak na miejsce obcowania ze śmiercią.

Bardzo podobnie było w jego pracy, uznał w myślach. Tam też nieustannie miał kontakt ze zwłokami. Były chwile, kiedy w pełnym skupieniu pracowali przy ciałach jak i również momenty, kiedy śmiali się i żartowali.

Danny otrząsnął się z zamyślenia. Miał ważniejsze sprawy do załatwienia. Nie miał pewności czy obecność podczas ceremonii cokolwiek im da. W końcu to był szalenie niepewny krok. Jak już wspomniał podczas rozmowy, ofiara nie wstanie z grobu, żeby opowiedzieć historię swojej tragicznej śmierci. Krótko mówiąc, Danny nie wiedział, czego Sam oczekiwała. Nie miał zbyt wielkich nadziei, ale mógł wyświadczyć przysługę dawnej znajomej, z którą odnawiał kontakt.

Przy wejściu na teren cmentarza krążył blondyn o rozbieganym, a nawet roztrzęsionym spojrzeniu.

- Wszystko w porządku?- zapytał Danny. Blondyn spojrzał na niego.

- Nic nie jest, kurwa, w porządku- wysyczał rozmówca, chowając dłonie do kieszeni spodni.- Moja eks nie żyje, a jej rodzice oskarżają mnie, że to ja ją zabiłem. Popierdolona sytuacja.

Danny wydobył z kieszeni paczkę papierosów i wyciągnął ją zachęcająco w kierunku blondyna. Rozmówca z chęcią przyjął niewerbalną ofertę. Włożył papierosa do ust, pstryknął własną zapalniczką, a potem zaciągnął się nikotyną z błogością wypisaną na twarzy.

- I to jak. Co się stało z twoją byłą?

Danny nie potrafił uwierzyć w swoje szczęście. Czy to możliwe, że trafił na chłopaka Amy Wine? Teraz nawet nie musi iść na pogrzeb. Zdobędzie potrzebne informacje od rozmówcy.

Blondyn zaciągnął się drugi raz zanim odpowiedział na pytanie.

- Zabiła się. Strzeliła sobie w głowę w Central Parku. Pewnie o tym słyszałeś. Ostatnio o tej sprawie jest dość głośno.

- Coś obiło mi się o uszy- przyznał Danny. Chciał wydobyć od blondyna jak najwięcej informacji, więc nie mógł zdradzić, ile wie.

- Jej rodzice są popierdoleni. Ubzdurali sobie, że to przeze mnie się zabiła. No wiesz ona mnie kochała, a ja ją rzuciłem. Taka sytuacja. Tyle że ja w tę historyjkę nie wierzę.

- Dlaczego? Przyłapałeś ją kiedyś na zdradzie?

- Nie musiałem. To oczywiste, że sypiała z innymi- odparł lekceważąco blondyn. Danny posłał mu pytające spojrzenie.- Mnie i Amy łączył tylko seks. Nic innego. No dobra, może raz czy dwa poszliśmy razem na imprezę, ale to wszystko. Od początku jasno stawiałem sprawę i jej to wcale nie przeszkadzało. Powiedziałbym nawet więcej, Amy się to podobało. Nie chciała żadnego poważnego związku, tylko rozrywki.

Ciekawe, pomyślał Danny.

- A masz pewność, że w międzyczasie nie zmieniła zdania?

- Oczywiście. Wiem, kiedy kobiety się we mnie zakochują, a kiedy chcą tylko jednego. Ona nie była z tych, co się angażują. Na pewno nie ze mną. Ale jej rodzicom nie mogłem powiedzieć wszystkiego. Mocno przeżyli utratę jedynej córki. Teraz myślą, że to moja wina. 

- Dobrze zrobiłeś- mruknął Danny.

Oczernianie zmarłej córki w oczach rodziny odniosłoby całkowicie odwrotny efekt. Nie zostawiliby go tylko uznali za winnego, który rozpaczliwie próbuje zrzucić z siebie odpowiedzialność.

- Właśnie. Przynajmniej ty mnie nie osądzasz. Nawet ludzie, którzy nie mają z tą sprawą nic wspólnego traktują mnie jak gówno. Jakbym był mordercą. Rozumiesz?

- Nie, to okropnie niesprawiedliwe.

- Też tak uważam. Wreszcie trafiłem na kogoś, kto mnie rozumie. Dasz jeszcze jednego?

Danny wyciągnął paczkę w jego stronę. Blondyn poczęstował się kolejnym papierosem i odpalił go.

Miał rację. Ludzie potrafili być okrutni, jeśli chodzi o głośne, jednostronnie przestawione w mediach sprawy. Od razu skreślali człowieka, nie dając mu szansy na obronę i złożenie wyjaśnień.

- Nie wiem, co mnie dzisiaj rano naszło, ale postanowiłem przyjść na pogrzeb. Amy miała zajebiste ciało i spędziliśmy razem mnóstwo przyjemnych chwil. Trochę ją lubiłem. Uważam też, że tak wypada. Powinienem przyjść i ją pożegnać. Problemem jest jej rodzina. Oni tam są i jeśli wejdę zaczną mnie wyzywać od najgorszych morderców. Brakuje mi odwagi, żeby tam iść. Wracać też nie chcę. Przyjechałem się pożegnać, a od pół godziny sterczę przed wejściem.

- To na co czekasz? Idź na pogrzeb i nie przejmuj się jej rodzicami. Nie mogą wyrzucić cię z cmentarza- doradził Danny.

Wiedział, że najprawdopodobniej wywoła tymi słowami aferę. Jednak zrobiło mu się szkoda blondyna, bo wyglądał jakby śmierć Amy naprawdę go ruszyła. Skoro chciał iść na pogrzeb, nikt nie powinien mu tego uniemożliwiać.

- Mówisz?- rzucił blondyn z zamyśleniem.- Właściwie masz rację. Mam prawo tam być niezależnie od tego, co myślą o mnie jej rodzice. Pójdziesz ze mną?

Danny nie chciał się w to mieszać, ale uległ pod wpływem błagalnego spojrzenia blondyna.

- Okej.

Danny razem z nowo poznanym blondynem poszedł w kierunku niedużego, a jednak widocznego z daleka zbiorowiska ubranych na czarno ludzi. Ceremonia musiała się już skończyć, ale bliscy dalej stali przy nagrobku, wpatrując się w czarne litery tworzące napis Amy Wine. Część zgromadzenia płakała mniej lub bardziej dyskretnie, a reszta pogrążyła się w niemej żałobie.

Kiedy razem z blondynem zbliżyli się do tłumu, spojrzenie wszystkich obecnych zwróciło się w ich kierunku. Danny'ego traktowali jak powietrze. Całą uwagę przykuł jego towarzysz, który jak gdyby nigdy nic podszedł do nagrobka, kucnął i położył bukiet kwiatów.

- Jak możesz tu przychodzić?- spytała kobieta mniej więcej w średnim wieku, która bynajmniej nie była w najlepszej formie. Jej oczy były zapuchnięte i przez cały czas wypływały z nich łzy. Wory pod oczami i niezwykła bladość cery sprawiły, że zmarszczki na jej twarzy się uwydatniły.

Blondyn podniósł się, ale nie zrobił nawet kroku w tył. Obrócił się w kierunku rodziców Amy.

- Nie wiem, dlaczego to zrobiła. Dla mnie to też szok, ale nie przyczyniłem się do tego.

Blondyn mówił pewnie i spokojnie. Danny'emu przemknęło przez myśl, że istnieje szansa, żeby się dogadali.

- Kłamiesz. To ty ją zabiłeś, a teraz przychodzisz tutaj, aby czerpać radość z naszej rozpaczy. Nie wstyd ci?- powiedziała matka Amy, a potem wybuchnęła płaczem. Zaczęła osuszać twarz chusteczką. Wtedy pałeczkę przejął jej mąż.

- To przez ciebie nie żyje nasza jedyna córka. Lepiej będzie dla ciebie, jeśli sobie stąd pójdziesz- oznajmił chłodno mężczyzna. Z jego oczu aż wyzierały ból i złość. Wyglądał jakby ledwie powstrzymywał się przed użyciem pięści.

- Grozi mi pan?- rzucił blondyn.

To się nie skończy dobrze, pomyślał Danny.

- Skądże- odparł mężczyzna, chociaż ton jego głosu wyraźnie sugerował co innego.

- Naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego. Nie złamałem jej serca, bo jej na mnie nie zależało. Ani odrobinę.

- Wykorzystywałeś ją, bawiąc się jej uczuciami! Zabiłeś ją! Jesteś mordercą!- krzyknęła kobieta, po czym ponownie zaniosła się płaczem.

Blondyn zacisnął usta w wąską linię i zamilkł.

- Zniszczymy cię, Roy. Przysięgam, że zapłacisz za śmierć Amy. Nasza córka miała przed sobą całe życie i świetlaną przyszłość. Skoro odebrałeś jej tę szansę, my odbierzemy ją tobie- zapowiedział ojciec zmarłej.

Wtedy blondyn pękł. Zacisnął pięści, choć był to tylko gest tkwiącej w nim złości.

- Niczego jej nie odebrałem! Jak mogłem ją zranić skoro nawet nie byliśmy w związku?! Łączył nas tylko seks! Wasza córeczka wcale nie była taka idealna jak się wam wydaje! To był tylko uk...!

Wybuch Roya został przerwany przez pięść ojca Amy, która uderzyła go w czaszkę. Blondyn zatoczył się do tyłu, a potem rzucił się do przodu z pięściami. Ojciec Amy zdołał się obronić przed uderzeniem w brzuch, ale nie przed następnym. Roy uderzył go w nos. Rozległ się trzask i trysnęła krew.

- Pomocy! On zabije mojego męża!- krzyczała matka zmarłej.

Danny podszedł do blondyna, który okładał pięściami ojca Amy. Odciągnął go od mężczyzny, przy czym sam omal nie oberwał. W porównaniu do przeciwnika Roy nie miał prawie żadnych obrażeń. Jego szczęka była tylko lekko zapuchnięta. Ojciec Amy był w gorszym stanie. Z nosa obficie lała mu się krew, plamiąc z pewnością drogie ubranie. Kiedy wstał, trzymał się za lewy bok. Mógł mieć nawet pęknięte żebra.

- Idziemy- poinformował Danny blondyna. Roy otrzepał płaszcz z niewidzialnego kurzu i bez zbędnych protestów udał się do wyjścia z cmentarza. Zgromadzenie przy grobie Amy szeptało między sobą niezbyt dyskretnie, obserwując ich czujnie aż nie zniknęli z ich pola widzenia.

- O kurwa- wymsknęło się Royowi, gdy znaleźli się na parkingu.- Spieprzyłem sprawę, co nie?

Danny zastanawiał się czy skłamać, żeby nieco podnieść go na duchu czy powiedzieć prawdę. Ostatecznie zdecydował się na pierwsze rozwiązanie.

- Początek był niezły, ale potem... Sytuacja wymknęła się spod kontroli.

Blondyn jęknął rozdzierająco.

- Nie mogłem dłużej słuchać tego skurwysyna. Po prostu nie wytrzymałem. Co powiesz na to, żeby się napić? Znam dobrą knajpkę niedaleko.

- Mam jutro pracę, więc niespecjalnie. A ty zamiast pić powinieneś wrócić do domu i przyłożyć sobie kompres z lodem. Do jutra zapuchnie ci pół twarzy- mruknął Danny.

Musiał też złożyć raport Sam z przebiegu sytuacji. Nie dowiedział się zbyt wiele, ale i tak powinien do niej zadzwonić.

- W takim razie pójdźmy na kompromis. Wypijemy u mnie w mieszkaniu. To tylko kilka kieliszków. Nie daj się prosić.

Danny w końcu uległ. Przecież nie musiał upijać się do nieprzytomności, a następnego dnia mieć potwornego kaca. Jeśli będzie kontrolował ilość, to nie powinien mieć jutro żadnego problemu. W pracy będzie tak samo trzeźwy i skoncentrowany jak zwykle.

- Zgoda.

Blondyn uśmiechnął się szeroko.

- Jestem Roy.

- Danny.

Obaj uścisnęli sobie dłonie i poszli do własnych aut. Danny uznał, że później zadzwoni do Sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro