IV - Winny Ród

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Winny ród" to intrygująca, pełna zagadek fikcja historyczna autorstwa Hon-Moon
Zwraca uwagę zręcznie poprowadzoną wielowątkowością oraz wyrwaniem postaci i fabuły z ram schematów. Dodatkowo twórca prezentuje niezwykle rzetelnie odwzorowany klimat XIX wiecznej Hiszpanii, która uwodzi swym niepowtarzalnym, niemal egzotycznym urokiem.

Jako pierwsza uwagę zwraca okładka, która zachwyciła mnie oryginalnością. Z pozoru prosta - biała sylwetka damy, otoczona delikatnym obrysem pnączy - a jednak już na pierwszy rzut oka widać, jak idealnie dopasowana została do tytułu i głównych motywów dzieła. Jestem nią zachwycona; prezentuje świetny poziom i nie ma w niej nic, co zaburzyłoby estetykę lub nie współgrało z klimatem dzieła.

Znajdujący się poniżej opis jest na równie wysokim poziomie. Posiada wszystkie niezbędne elementy, które zapoznają czytelnika z realiami historycznymi oraz zapowiadają wielowątkowość, liczne tajemnice i wartką akcję. Szczególnie ostatnie zdanie drugiego akapitu jest dobrą reklamą - zapowiadane kłopoty rodzeństwa niezauważenie wydają się zahaczać o stare, dobre schematy, do których lubimy wracać, a jednocześnie jakby przemycały pewien powiew świeżości; coś nowego. Na największą pochwałę zasługuje jednak akapit wieńczący opis:

" Przyszłość rodu okazuje się kreta niczym winne pnącze, a przeszłość mętna niczym wina z dna piwnicy... i serca."

To zdanie nie dosyć, że zostało naprawdę dobrze i chwytliwie zbudowane, to jeszcze w zaiste genialny sposób łączy piękne "winiarskie" porównania, poniekąd... "poetyzując" świetne podsumowanie opisu.

Techniczną uwagę miałabym jedynie do ostatniego zdania 1 akapitu, w którym "jednak" umieściłabym na początku zdania lub całkowicie zrezygnowałabym z tego słowa - albo bym je wyrzuciła, albo poszukałabym jakiegoś zamiennika. No, ale to może być kwestia mojego przeczulonego gustu.

Na przestrzeni dzieła zauważyłam, że jego twórca ma tendencję do budowy strasznie wydłużonych zdań. Ilość zawartych w nich czasowników i imiesłowów czasem przytłacza i męczy odbiorcę. Ten powtarzający się później zabieg jest już widoczny w 2 akapicie tekstu, choć w tym przypadku jest nawet uzasadniony i gdyby nie podobna budowa zdań na przestrzeni powieści, pewnie nie zwróciłabym na to uwagi. Pierwsze zdanie wielokrotnie złożone składa się bowiem z sześciu zdań/wypowiedzeń składowych. To jednak trochę sporo. Choć nie mogę zaprzeczyć, że sam tekst i dobór słów jest naprawdę świetny i pociągający, być może kiedyś, w przyszłości, dobrze byłoby się zastanowić nad podziałem tego zdania na kilka mniejszych. Ewentualnie polecam używać innych znaków interpunkcyjnych - jak myślnik lub średnik - które wizualnie skracają nam zdanie.

Po przejrzeniu świetnej okładki i zachęcającego, chwytliwego opisu, oczom czytelnika ukazują się niezwykle estetyczne karty postaci. Zawierają nie tylko buźki naszych bohaterów, ale także komponujące ze sobą dodatki, które strasznie mi się spodobały. Sama obsada również mnie nie zawiodła. Kiedy zobaczyłam, że w Elenę wciela się filmowa Elena z Maski Zorro (Zeta-Jones, jeśli się nie mylę), automatycznie ją pokochałam. Myślę, że każdy znalazł wśród tych aktorów coś dla siebie - dobór był świetny. Może tylko szkoda, że autorka nie pokazała pozostałych postaci, jak Enriquety, Sary, Amadeusa i Any. Jestem strasznie ich ciekawa, a szczególnie Sary. Pozostaje jednak zdać się na wyobraźnię i zagłębić w lekturze.

Przy okazji dodam, że autorka dobrze podtrzymuje kontakt z czytelnikiem - odpowiada na komentarze, czasem doda coś od siebie pod rozdziałem, wyjaśnia też nieco w posłowiu. Buduje ciepły wizerunek, przy okazji dostarczając zarówno tych bardziej, jak i tych nieco mniej cennych informacji.

Pod względem estetyki wizualnej tekstu nie mam nic do zarzucenia. Praca zawiera prolog oraz pięćdziesiąt dosyć długich rozdziałów, a w każdym tekst został podzielony na przyjazne pod względem długości akapity blokowe. Żadnych przeskakujących akapitów, powtórzonych linijek. Można bez żadnych przeszkód czytać, ciesząc się powieścią.

★★★

Znacznę od tego, co zazwyczaj najmniej przyjemne: od spraw czysto technicznych. Praca jest na wysokim poziomie i nie zawiera błędów językowych, które znacząco wpłynęłyby na komfort czytania. Biorąc jednak pod uwagę objętość powieści, nie sposób było uniknąć potknięć.

Pomyłki dotyczą najczęściej interpunkcji, która jednocześnie pozostaje na dobrym poziomie. Pojawiają się zazwyczaj przy zdaniach wielokrotnie złożonych, przed lub po spójnikach - zdarza się, że brakuje tam przecinka lub przeciwnie, jest ich tam za dużo. Przy czytaniu nie rzuca się to jakoś bardzo w oczy. Zwróciłam też uwagę, że w kilku (nastu?) miejscach brakuje kropki wieńczącej ostatnie zdanie akapitu. Nie zauważyłam błędów, które byłyby notoryczne i wskazywałyby na problem twórcy z, powiedzmy, określoną zasadą interpunkcyjną. Ewentualnie może przed lub po wyrazach takich jak "choć", "lecz" dosyć często przecinków jest zbyt wiele.

Tutaj właśnie w ostatnim zdaniu akapitu - "Chciała jak najszybciej stąd odjechać" pojawił się nadprogramowy przecinek. Zauważyłam właśnie, że podczas gdy trudne zdania złożone zazwyczaj są poprawne, w zdaniach pojedynczych pojawiają się właśnie takie "dodatki".

Widać tutaj również następny problem z literówkami oraz błędami fleksyjnymi (odmiana wyrazów i dobór końcówek np. koniugacyjnych) - "skromnego obiadu [...] który", nie "którą". Powtarza się również w tym przypadku:

"tradycji [...] jaką", nie "jakim".

Odnosiłam też czasem wrażenie, że twórca zaczyna zdanie w nieco innej konwencji, po czym kontynuuje je inaczej, jak na przykład:

Zdanie można byłoby napisać zarówno ze spójnikiem "za to, iż" jak i "za", wystarczyła właściwa odmiana pozostałych wyrazów. Finalnie pozostał wcześniejszy zwrot z przecinkiem, następnie dopisano inną konwencję zdania.

Normalnie w niczym to nie przeszkadza, jest związane raczej z błędami edytorskimi, ale myślę, że warto by było na spokojnie, uważnie przeczytać całość lub poszukać bety - tak dla świętego spokoju. Natomiast ortografia i leksyka są raczej w porządku, podobnie jak składnia. Zauważyłam przy tym, że twórca delikatnie zmienia szyk wyrazów w niektórych zdaniach, chcąc być może nadać im nieznacznie archaicznego wybrzmienia. Jest to bardzo naturalne i nie zmniejsza komfortu czytania, odnosząc dobry efekt. Co nie znaczy oczywiście, że sporadycznie nie pojawiają się problemy - przez długie zdania czasem można się pogubić. Zobaczmy tutaj:

Zdanie "Zaślepiony [...] i otumaniony szemraniem [...] o korzyściach, które [...] wsunął dyskretnie do kieszeni brata [...] który pojawił się [...] gdy chciał [...] cienki plik banknotów." spokojnie możnaby podzielić na dwa lub trzy mniejsze!

Tekst cechuje niezwykła różnorodność językowa uwydatniona w zmysłowych, pobudzających wyobraźnię opisach. Zawierają zarówno dokładne przedstawienie otoczenia, jak i uczucia, refleksje postaci oraz poczynania bohaterów. Odniosłam jednak wrażenie, że w początkowych rozdziałach zdania są wydłużone. Wspomniałam zresztą o tym wcześniej i to kilka razy, chociażby przy analizie opisu pracy i w powyższym przykładzie. Niektóre zdania wielokrotnie złożone mają dużą liczbę zdań składowych, w których łatwo się pogubić, a czytanie staje się trudniejsze i wolniejsze. Myślę, że warto by część podzielić na mniejsze zdania lub wizualnie wprowadzić inne znaki interpunkcyjne niż przecinki (o czym też już pisałam).

Ale znalazłam również (chyba "aż" cztery na pięćdziesiąt długich rozdziałów) akapity, w których zdania były nienaturalnie krótkie - czułam się, jakbym czytała szyfr albo telegram. To pojedyncze przypadki, ale najczęściej dotyczyły opisu kolejnych czynności. Sama miewam z resztą z tym problem - napisać o tym, co robi bohater pomiędzy rozbudowaną sceną A a rozbudowaną sceną B nie jest tak łatwo. Myślę, że warto byłoby troszeczkę nad tym popracować. Bo popatrzmy tylko:

Wszystko dzieje się chaotycznie, zbyt szybko. Być może autorka w zamyśle chciała w ten sposób nadać scenie dynamizmu, jednak w moim odczuciu stała się tylko... sztuczna. Jak jakiś telegram, przysięgam.

Coś podobnego pojawiło się także w tym przypadku:

Po pierwsze (o czym było wyżej) w zdaniu "Nie miał kto mu odpowiedzieć" pojawił się nadprogramowy przecinek. Co jednak ważniejsze, to akapit pierwszy, w którym widać, że zdania zostały "spłycone" niemal zmechanizowane.

Zauważyłam za to, że mniej-więcej od połowy powieść w mojej ocenie jest na delikatnie wyższym poziomie niż wcześniej (a od początku jest wysoki, jedynie zawiera poszczególne drobne ubytki). Poprawia się długość i budowa zdań, a narrator coraz lepiej współpracuje z wyobraźnią czytelnika. To proces stopniowy, z którego zdałam sobie sprawę dopiero po zakończeniu lektury, gdy zaczęłam analizować poszczególne "uchybienia" (czyli po prostu czepiać się).

Styl autorki jest bardzo przyjemny - nie mogę powiedzieć, że mnie porwał, ale im dłużej się w niego zgłębiałam, tym bardziej mi się podobał. Czytając opisy otoczenia, chociażby wnętrz i strojów, nie mogłam nie zwrócić uwagi na ukryte poetyckie "malowanie" tła za pomocą licznych epitetów i porównań - przepiękne. I jak wszystko co statyczne budziło mój zachwyt, tak dynamizm (czynności "bez refleksyjne", jak ja to lubię nazywać) wydają się być nieco słabszą stroną - pomimo tego utrzymaną rzecz jasna na wysokim poziomie. Widać to było w powyższych skróconych zdaniach.

Sama narracja z początku nie przypadła mi do gustu. Zauważyłam, że w scenach, w których poszczególne postacie pojawiały się po raz pierwszy narrator przytaczał "teraźniejsze" dialogi i rozważania, po czym nagle (czasem nawet w tym samym akapicie) w kilku zdaniach streszczał przeszłość bohatera. Jasne, zazwyczaj pasowało to tematycznie bo np. rozmowa dotyczyła kwestii opisanej przeszłości, ale nie może być tak, że narrator krąży tuż obok postaci i wykonywanych przez nie TERAZ czynkości, po czym w następnym zdaniu gwałtownie się oddala. Warto byłoby chociażby na przykład po wymianie zdań zrobić akapit przerwy i napisać np.: "Zapadła cisza. XY zamyślił się na moment, wspominając [...].". Czasami tak jest, ale nawet w takich zdaniach jest coś sztucznego, czego sama nie potrafię dokładnie wychwycić. Muszę jednocześnie przyznać, że później, kiedy znamy już bohaterów na tyle dobrze, że nie trzeba przytaczać faktów z przeszłości, problem ten stopniowo zanika i narrator z wielką mocą wraca do moich łask - przestaje "skakać" pomiędzy bliższym a dalszym dystansem.

Dialogi zostały napisane technicznie poprawne - zarówno pod względem stosowanych półpauz jak i interpunkcji oraz pisowni z wielkiej/małej litery. Jasne, pojedyncze błędy się zdarzą, ale mnie przynajmniej nie przeszkadzały ani nie raziły w oczy. Co według mnie najważniejsze, wypowiedzi bohaterów były naturalne - pasowały do postaci i nie były sztucznie długie (bo umówmy się, zazwyczaj nikt nie mówi idealnymi zdaniami wielokrotnie złożonymi). Gdybym miała się do czegoś doczepić, to do dużej ilości dopowiedzeń po dialogach (szczególnie w prologu i pierwszych rozdziałach). Te wszystkie "Spojrzał [...] trzymając [...] spoglądając [...]." itd. często są w mojej ocenie zbędne - nie wnoszą istotnych informacji, jest ich zbyt dużo, a w dodatku narrator znów tworzy wydłużone, sztuczne zdania, w których zdecydowanie zbyt wiele imiesłowów. Proponowałabym umieścić więcej dialogów bez dopowiedzi - rozmowa staje się płynniejsza i bardziej dynamiczna. Pomijając rzecz jasna sceny, w których celem autorki jest właśnie owo przedłużenie, pokazanie nudy, zamyślenia czy gęstej, napiętej atmosfery. Wraz z upływem rozdziałów, ilość dodatków do dialogów wydawała się zmaleć. Odniosłam wrażenie, że to zasługa gadek Philippa Strassera oraz częstszych docinek pomiędzy bohaterami, które wymuszają dynamizm.

Trochę pomarudziłam, więc jeszcze raz podkreślę, że "Winny Ród" jest technicznie na wysokim poziomie. Mam pewne uwagi, ale dotyczą one doskonalenia warsztatu na doskonalszy. Autorka stworzyła pracę o olbrzymim potencjale, dlatego warto nad nią pracować, alby móc w pełni go wykorzystać.

★★★

Jestem absolutnym laikiem w tematyce kultury hiszpańskiej, o historii tego kraju nie wspominając. Również po XIX wiecznych realiach nie poruszam się z gracją pasjonata, więc nie jestem w stanie wytropić historycznych nieścisłości - zakładając, że takie w ogóle by były.

Chciałabym wobec tego zaznaczyć, że świat przedstawiony charakteryzuje niesamowita realistyczność, a narratorska detaliczność sprawia, że wystarczy przymknąć oczy, by wyobrazić sobie opisywany świat. Jednocześnie jest bardzo naturalny - twórca dobiera archaiczne słowa, dawne zwyczaje i przedmioty w sposób, który sprawia, że wydają się nieodłącznym, trwałym elementem opisywanej rzeczywistości.

Jako pierwsze nasuwa się wykorzystywane przez bohaterów słownictwo oraz otaczające ich przedmioty. Twórca rezygnuje z pełnej archaizacji wypowiedzi, choć pozostaje ona obecna w formie szczątkowej w samej składni zdania. Dzięki temu tekst pozostaje w pełni zrozumiały dla odbiorcy-laika. Można cieszyć się powieścią bez wysiłku, jakiego wymaga archaizacja. Narrator postanawia jednak uatrakcyjnić, nadać wiarygodności historycznym realiom, używając pojedynczych hiszpańskich zwrotów, które są jednak względnie zrozumiałe i bardzo charakterystyczne: np. "padre" i "madre", "señora" i "señorita". Pojawiają się też w nazwach posiłków (jak np alfajores, cokolwiek to jest), oraz w pełnych hiszpańskich nazwach znanych budowli (opera, Sagrada Familia itp.). Klimat kraju i epoki można również odczuć obserwując otaczające bohaterów przedmioty i inne elementy otoczenia, czego przykładem jest chociażby powtarzające się określenie "hacjenda" Jak jednak mówiłam, nie zamierzam wchodzić w szczegóły tego aspektu z moją wiedzą historyczną. Mogę jedynie z czystym sumieniem przyznać, że wykorzystywane słowa i zwroty pomagają świetnie wczuć się w realia XIX wiecznej Hiszpanii.

Nie sposób nie dostrzec ich również w podkreślanych wielokrotnie konwenansach. Już od pierwszych rozdziałów bohaterom wyraźnie towarzyszy ówczesny porządek społeczny, bezpośrednio wpływając na ich światopogląd. Jako pierwsze, uwagę zwróćmy na pewną hierarchię; narrator wyraźnie podkreśla przepaść dzielącą służące - chociażby Enriquetę i Olivię - a państwa. Podczas gdy Elena ma do swojej dyspozycji apartament zapełniony po brzegi pięknymi drobiazgami, Enriqueta musi dzielić niewielki pokoik z nielubianą przez siebie Emilią, a jej jedynym skarbem jest broszka podarowana przez ukochanego. W dodatku musi ją ukrywać w obawie przed kradzieżą. Podczas, gdy Alvarezowie cieszą się dostatkiem, czytelnik obserwuje smutny los służby i zaczyna im współczuć. Nie ma w tym jednak złości na klasę wyższą; bogacze nieszczególnie interesują się losem biedniejszych, a prawda o ich standardach życia okazuje się zaskoczeniem, co świetnie pokazała relacja Rafaela z Enriquetą - chociażby pokazując jego zdziwienie wystrojem wnętrza pokoju kobiety. Podejście Rafaela pokazuje, że uważa on pracowników za ludzi równych sobie, jednak nie każdy ma takie podejście. Nie zostało to co prawda podkreślone, jednak odniosłam wrażenie, że pani Alvarez traktuje tę warstwę z góry nie tylko ze względu na dawną zazdrość, ale także uważa to za... naturalne, nienaruszalne. Cieszy mnie więc różnica w podejściu między pokoleniami. Szkoda tylko, że dawny porządek wpływa również na rozumowanie służby - widać, że Enriqueta podchodzi do "pana" Rafaela z uniżonym, pełnym pokory i nieśmiałości dystansem. XIX wiek przedstawiony w książce jest czasem, w którym pieniądze zdają się na równi ważne (może nawet ważniejsze) jak szlacheckie pochodzenie. Świetnie pokazała to historia rodziny Sary, która wychowywała się jako uboga dziewczyna, a jej ojciec zdobywa fortunę niemalże przypadkiem, przez uśmiech losu. Jej rodzina gości na organizowanych, wystawnych balach i współpracuje z Alvarezami; są traktowani jak równi. Jednocześnie inne wątki podkreślają, że w mniejszych społecznościach - kręgach winiarzy - decydujące znaczenie wciąż ma pochodzenie - czyli zmiany społeczne trwają.

Wyraźnie można odczuć klimat, specyfikę życia towarzyskiego wyższych sfer. Bohaterowie wiedzą, że pewnych - normalnych dla współczesnego odbiorcy - rzeczy nie wypada, a przez ich zachowanie również w moich oczach stało się to naturalne. Szczególnie widoczny był ten aspekt na różnych przyjęciach - chociażby w kwestii zapisywania nazwisk młodzieńców proszących damę do tańca. Niezwykle spodobała mi się taka szczegółowość, nadająca konwenansom olbrzymią realistyczność. Widać również ich wpływ na światopogląd - podkreśla to chociażby matka Eleny, zamartwiająca się, że córka nie znajdzie dobrego kandydata na męża z powodu licznych skandali. Świat wpływa na ogólne podejście do małżeństwa; przez część postaci odbierane jest jako zabezpieczenie materialne kobiety, jakaś dziwaczna transakcja. To smutne i rodzi wiele tragedii, choć w pewnym sensie wyjaśnia zachowanie i motywy poszczególnych bohaterek - pani Alvarez, macochy Sary czy też Lucii.

Dlatego też tak mnie ucieszyło poruszenie tematu feminizmu - o ile właściwym jest już używać tego określenia. Najwięcej dowiadujemy się dzięki zafascynowanej medycyną Sarze. Bohaterka jest w pełni świadoma, że kobiety są wciąż bardzo dyskryminowane, jednak z jej słów można wyciągnąć, że sytuacja ta powoli ulega zmianie. Sara jest świadoma, że prawdopodobnie jej pokolenie nie doświadczy przełomu i wydaje się z bólem akceptować ten fakt, jednocześnie spoglądając gdzieś w przyszłość. Wie, że zmiana trwa.

Różnice pomiędzy stanami społecznymi można również dostrzec, gdy bohaterowie udają się do miasta. Dosyć często przewija się temat dzielnicy nędzy i może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że miejsce to rzeczywiście pojawia się w życiu bogatych Alvarezów, nawet jeśli epizodycznie. Ich obecność w takim miejscu jest pewnym kontrastem. Pokazuje, że bohaterowie powieści nie są odległymi satelitami, które krążą gdzieś po orbicie rzeczywistości, ale sprawnie poruszają się po świecie, w którym przyszło im żyć.

Paradoksalnie, życie najuboższych wydaje się być nasączone wolnością, którą bogatszym odebrały liczne zasady. Widać to chociażby w scenie spontanicznego tańca Davida i Sary na ulicy; można było dostrzec, że odpoczywali od sztywnych zasad obowiązujących na balach. No cóż, coś za coś.

Świat przedstawiony zabarwiony jest nutą pewnego rodzaju egzotycznosci dzięki opisom... przyrody. Nie jest to absolutnie nużące jak w niektórych szkolnych lekturach, absolutnie! W pozornie zwyczajnych scenach autorka przemyca informacje o lokalnej roślinności, o której nie miałam większego pojęcia - musiałam googlować jak wygląda oleander - posuwając się nawet do określenia czasu, w którym określone kwiaty kwitną. Pokochałam takie piękne, oddziałujące na wyobrażnię szczegóły, które - co ważne - w żaden sposób nie są narzucone, nie zapychają pamięci, raczej naturalnie wpadając do niej wraz z innymi informacjami.

Niepowtarzalny klimat dzieło zawdzięcza również bogatemu, pobudzającemu wyobraźnię przedstawieniu tradycji i kultury hiszpańskiej. Obchody świąt o których istnieniu nie miałam pojęcia oraz hiszpańskie nazwy własne tworzą niepowtarzalny klimat, a dzięki dokładnym, a jednocześnie nie nużącym czy przydługim opisom tradycji nabierają one szczególnej realistyczności. Ukazane zostały nie tylko zwyczaje, że tak to ujmę, krajowe, ale także te specyficzne dla lokalnej społeczności, jak chociażby coroczne aukcje charytatywne. Czujnemu obserwatorowi nie umkną również różnice w obchodach znanych nam świąt - pokazane na przykład za pomocą zaskoczenia wychowanego w Wiedniu Amadeusza różnicami w tradycjach świąt Bożego Narodzenia.

Nie sposób przy tym nie wspomnieć o religijności Hiszpan, która wydaje się jedną z cech charakterystycznych historii tego kraju. Pozytywnie zaskoczyło mnie zrównoważenie, z jakim podeszła do tego tematu autorka. Jej Hiszpanom zdecydowanie daleko do "idealnych" katolików (może to kwestia czasów?), choć gdzieś daleko w tle pozostaje pewna świadomość wiary, choć widoczna głównie (tylko?) u Strasserów. Może to dobrze, że złamano pewien stereotyp - tym bardziej, że mamy już XIX wiek - który, kto, wie? Może by mógł kogoś znudzić. Dla mnie jednak u Alexandra ten akcent był interesujący, i może jakaś część mnie chciałaby zobaczyć rozbudowane pod tym kątem dylematy moralne wiary "winnych" winnego rodu. No, ale nie ma czego wymuszać na twórcy, to indywidualny kaprys, zależny od kreacji poszczególnych postaci.

Nie mogę jednak nie wspomnieć o interesującej zależności, która połączyła kalendarz liturgiczny z upływem czasu w powieści. Wyznacza on pewien porządek i rytm w życiu bohaterów: w okresie karnawałowym organizowane są liczne bale, natomiast w czasie Wielkiego Postu życie towarzyskie jakby zamiera. Ale jednocześnie dobrze wiemy, jaka jest obecnie pora roku; potrafimy odnaleźć się na osi czasu. Samo podkreślenie upływających dni, tygodni i miesięcy również mnie satysfakcjonuje. Dzięki naturalnie przedstawionym faktom o wspomnieniach lub zbliżających się wydarzeniach czytelnik nie czuje się zagubiony i potrafi wygodnie poruszać się po czasoprzestrzeni dzieła.

Przedstawiona na kartach dzieła rzeczywistość nie ogranicza się jedynie do społeczności lokalnej. Na życie Alvarezów w pośredni, odległy sposób wpływa również tak zwana "wielka polityka". Gdzieś w tle przebija się temat rządów ówczesnego króla, jego małżeństwie, śmierci ukochanej i związanej z nią żałoby, a powtórny ożenek władcy jest poniekąd przyczyną zmiany daty corocznej akcji charytatywnej organizowanej przez miejscowe towarzystwo. Przy tym polityka jest jedynie elementem tła. Bardzo mi się podoba, że narrator nie narzuca odbiorcy wiedzy historycznej, która byłaby całkowicie zbędna w kontekście fabularnym. Myślę, że czytelnik-pasjonat i tak wie i wyłapie swoje, a dzięki rezygnacji z nadmiaru faktów, powieść jest przystępna dla takiego laika jak ja, pozwalając czerpać pełną przyjemność z czytania.

Oprócz budowania całej tej historycznej niezwykle klimatycznej scenerii, świat przedstawiony jest dobrze skonstruowany pod względem "logicznym". Wszystko "działa" w kontekście przyczynowo-skutkowym, ważne fakty nie zostają pominięte ani urwane. Sceneria tworzy zamkniętą, dopracowaną z niebywałym rozmachem całość, do której czytelnik zostaje zręcznie wprowadzony przez narratora. Informacje dawkowane są stopniowo, barwiąc tło, dzięki czemu nie przyćmiewają najważniejszych wątków. Uważam, że przedstawienie otoczenia jest w tej pracy bez najmniejszego zarzutu i zasługuje na wszelkie pochwały.

★★★

Omawiając bohaterów, nie sposób nie zwrócić uwagi na brak jednego, głównego protagonisty. Za najważniejsze postacie należy uznać rodzeństwo Alvarezów oraz - z powodu intryg - ich matkę, jednak warto zauważyć, że losy członków rodziny wzajemnie splatają się ze sobą oraz z życiem innych bohaterów w nieodgadniony sposób. "Niczym winne pnącza" chciałoby się aż powiedzieć, i w tym stwierdzeniu byłoby wiele racji. Spory akcent położony został na relacje pomiędzy poszczególnymi postaciami. Często okazują się niezwykle niejednoznaczne i nie można nazwać ich określonym uczuciem. Niektórych, takich jak więź łącząca Olivię i Hectora nie sposób odgadnąć do samego końca. W ten sposób tworzy się niezwykle żyzny grunt pod sieć intryg oraz tajemnic, który później zostaje dobrze wykorzystany.

Żeby się potem nie powtarzać (edit: i tak będę), chciałabym zaznaczyć, że wszyscy bohaterowie "Winnego Rodu" są w mojej ocenie naprawdę dobrze wykreowani. Każdy ma jakąś charakterystyczną, swoją, cechę/cechy. Nie ma dwóch osób o identycznym charakterze; wszyscy są na swój sposób wyjątkowi. Jednocześnie pozostają solidnymi, niesamowicie realistycznymi ludźmi z krwi i kości. Ich decyzje i zachowania konsekwentnie odpowiadają charakterowi oraz poglądom, a jednocześnie są dynamiczni i czasem świadomie robią coś wbrew sobie. Zdarza się też, że poszczególne wydarzenia wpływają na ich zmianę.

Jako pierwszego poznajemy Davida, najstarszego spośród trójki rodzeństwa Alvarezów. Narrator tworzy obraz niezwykle pracowitego, ambitnego dziedzica, który może nawet czasem wydawać się nudny swoim ciągłym siedzeniem nad rachunkami. Ale jego pracoholizm jest potrzebny. Pozwala odbiorcy wejść do świata winiarskiego biznesu i pokazuje, że fortuna nie przychodzi sama, a trzeba umieć należycie o nią zadbać. Jednocześnie David nie jest człowiekiem bez wad; ku mojemu zaskoczeniu, kryje się za nim pewne tchórzostwo oraz lęk przed nieznanym. Odkrywamy to dzięki Sarze w scenie udzielenia pomocy rannemu pracownikowi, czy w tej na starym mostku, gdzie David zmuszony jest pokonać własny strach. Ponadto relacja z Sarą wydaje się nauczyć go rozumienia - i przyznawania się - do własnych uczuć oraz niesienia pomocy, co chyba odbija się na jego podejściu do obcych. Dostrzega to Hector, sądzący chyba, że zmiana ta wynika z jego "kary", choć osobiście wątpię, by miał rację. David, choć z pozoru może wydawać się nużący, jest ważną, bardzo rozbudowaną postacią, ukazującą sekrety rodzinnego interesu.

Przyznam jednak, że jego osoba znacząco blednie przy Sarze. Dawno tak nie polubiłam książkowej bohaterki. Otoczona niesamowitą, pobudzającą zmysły aurą tajemnicy i zadziorności samą swoją obecnością wydaje się wprowadzać zagadkową, a przy tym wciąż pozytywną atmosferę. Zarówno ona jak i David są bardzo inteligentni, przez co mogą czerpać przyjemność ze wspólnej "gry". Jednak jej trudna relacja z macochą, bolesna przeszłość i ciągła walka o możliwość spełniania celu - ratowania ludzkich żyć, nieustępliwie utrudniana tylko dlatego, że jest kobietą; to wszystko skrywa dziewczynę, która po prostu cierpi. Z czasem, wraz z trwaniem jej "uwodzenia" Davida, uczucia Sary stopniowo ulegają zmianom. Zaczyna się w nich szamotać; zagubiona, ale wciąż niesamowita. Jest postacią wielostronną, nieoczywistą uwodzicielką, a przy tym tak bardzo ludzką, jak tylko się da. Wspaniała; zarówno pod względem technicznego zamysłu i jako osoba. To nie tak, że nie ma wad; pokazała, że potrafi manipulować i niszczyć innych, kierowana chęcią zemsty. Ma wiele słabości, jednak to takie... Ludzkie.

Jako para, David i Sara byli w mojej ocenie naprawdę świetnie dobrani - oboje inteligentni, ambitni w dążeniu do celu. Ucieszyło mnie, że wątek ich relacji został tak dobrze poprowadzony i dostrzeżony przez inne postacie, jednocześnie nie zrozumiany przez innych. Najbardziej polubiłam za to Luisa, choć i rodzeństwo Alvarezów wtrąciło swoje trzy grosze. Sfinalizowanie ich znajomości było swoistym dziełem sztuki - czytelnik wyraźnie odczuł, że coś się skończyło, coś zaczęło i właśnie tak powinno być. Ciekawa jestem, jak dalej potoczyły się ich losy - choć jakaś część mnie pragnie zapamiętać Davida i Sarę takimi, jakimi byli i jacy stali się na kartach "Winnego Rodu".

Mam wrażenie, że drugiemu z braci Alvarezów, Rafaelowi, poświęcono znacznie mniej uwagi. Wydaje się istnieć tylko w scenach poświęconych Anie i Enriquecie. No i jedzeniu - tutaj muszę postawić plusa za solidne przedstawienie cechy charakterystycznej z tak humorystycznym akcentem. Pomimo w zasadzie dobrej technicznej konstrukcji, odniosłam wrażenie, że czegoś Rafaelowi brakuje. Zestawiając z pozostałymi bohaterami, którzy mieli różne ambicje i zajęcia, wydawał się on nieco... blady. Odniosłam jednak wrażenie, że w drugiej połowie historii narrator jakby dostrzegł wcześniejszy błąd i mężczyzna najpierw został połączony z przejęciem gorzelni rodziców małżonki, potem towarzyszy ojcu w podróży. Super, jednak mimo wszystko dobrze by było delikatnie wpleść podobne szczegóły wcześniej, by Rafael nie był taką pustą, głodną białą kartką.

Natomiast jego żona, Ana, mocno mnie zaskoczyła. To osoba o niesamowicie wrażliwym, przyjaznym i spokojnym charakterze, jednak z czasem czytelnik odkrywa, że presja ze strony otoczenia może całkowicie zmienić nawet - a może szczególnie - tak łagodne usposobienie. Jej symulowana ciąża nosi znamiona choroby psychicznej, a reakcja na informację o bezpłodności i postępujące objawy choroby - zmiana usposobienia, desperacja, otępienie - zostały wprowadzone niesamowicie wiarygodnie, z poruszającą rzetelnością. Ana jest jednak kimś więcej niż żoną Rafaela - to kobieta z pasją, jaką jest malarstwo. Jej zainteresowania nie dają o sobie zapomnieć i są ciekawym urozmaiceniem tej postaci. Zastanawiam się nawet, czy pasja nie jest przyczyną bezpłodności - kiedyś coś czytałam o trujących substancjach w farbach, a "ciążowe" dolegliwości i niechęć do zapachu farb nasunęły mi taką myśl. No, ale to tylko czytelnicze teorie.

Bliskość łącząca tę parę jest niezwykle wzruszająca i piękna - nawet pomimo dziwnej relacji Rafaela z Enriquetą, w której jednak z jego strony nie wyczuwam żadnej zdrady. Spojrzenie na Enriquetę przypomina bardziej bardzo niezdarną, ciepłą przyjaźń. Natomiast małżeństwo, choć z pozoru idealne, pokazuje, że nawet najbardziej zgodne pary przeżywają kryzys, lecz najgorsze przeciwności można pokonać - razem.

Z całej trójki Alvarezów za najbardziej rozbudowaną uważam Elenę, choć przyznam szczerze, że potrzebowałam czasu, aby się do niej przekonać. Z początku przedstawiona jako rozpieszczona, marudna i wybredna bogata córeczka Hectora, pozostaje nią do końca, jednak zmienia się jej podejście to siebie i świata. To chyba najbardziej dynamiczna postać w powieści, która cały czas ewoluuje. Z czasem zaczynamy rozumieć jej cięty język, uszczypliwą bezpośredniość oraz chęć buntu. Czytelnik akceptuje jej wyolbrzymioną dumę, pewność siebie i egocentryzm, gdyż zostaje porwany przez charakteryzujący Elenę urok. Wszystko jest bowiem winą rodziców i otoczenia - zestawieniem rozpieszczenia przez ojca i twardymi, raniącymi komentarzami oschłej matki. Tak naprawdę, Elena jest jednak istotą na swój sposób bardzo wrażliwą i empatyczną. Pokazuje to szczególnie jej relacja z Aną i chęć ochrony żony brata. Jest także wrażliwa na biedę, co pokazała scena przepychanki w obronie nieznajomego chłopca. Jednak przez to, że Elena zbudowała wizerunek silnej, bezczelnej buntowniczki, jej własne cierpienie pozostaje niezauważone, a nawet staje się powodem oskarżeń - w czym specjalizuje się Josefina. Ale nie tylko ona - nawet własne rodzeństwo wydaje się interpretować rzeczywistość niekoniecznie na korzyść Eleny, co widoczne było chociażby w ich obserwacjach relacji siostry z Amadeusem po tragicznym balu. Po części jest to winą samej bohaterki, która wydaje się ten fakt akceptować i... dojrzewać. Jednocześnie za jej pomocą został poruszony temat kobiecej seksualności, którą bohaterka odkrywa, nieświadomie popełniając kolejne "błędy młodości". W Elenie urzekło mnie to, że jej przemiana jest ciągłym rozwojem - czasem zmianę przecinają załamania nerwowe spowodowane kolejnymi tragediami, których jej najbliżsi często zdają się nie zauważać; albo inaczej, zauważają, lecz nie potrafią właściwie ich interpretować ani działać.

Jednak Amadeus Strasser wie i działa. W jego relacji z Eleną uderzyła mnie niesamowita naturalność i pewien brak gwałtowności; dynamiki, który okazuje się być... potrzebny. Początkowa niechęć stopniowo przeradza się w akceptację, zrozumienie, wreszcie w pewną... przyjaźń i troskę, a dopiero na końcu przychodzi dojrzała miłość. Uderzyło mnie to, jak dużo czasu spędzają ze sobą na rozmowie, szczególnie po ślubie. Razem uczą się siebie nawzajem oraz dojrzałości.

Amadeus, choć z pozoru mógłby wydawać się nudzący, jest postacią wyłamującą się z wszelkich ram schematów. Mało kto wciska bohaterce wiecznie zaspanego, marudnego introwertyka. Jego charakter okazuje się jednak znacznie bardziej rozbudowany. Pomimo wad, jest człowiekiem inteligentnym i wrażliwym na uczucia innych. W dodatku okazuje się być znakomitym obserwatorem, co pokazała relacja z Eleną i pamięć o lubianych lub nielubianych przez nią detalach - tu w grę nie tylko wchodzi jej ukochany sernik, ale także drobne zwyczaje. Amadeus ma także swoje charakterystyczne pasje i upodobania, jak gra na pianinie i miłość do kotki, a zabawne sceny z jego niezadowoleniem pomagają mu zająć miejsce w sercu czytelnika, skąd niełatwo go wyrzucić.

Nie sposób nie wspomnieć o charakterystycznej rodzinie Strasserów: ojciec Amadeusa, Alexander, choć jest raczej postacią drugo/trzecioplanową został naprawdę solidnie skonstruowany i przedstawiony. Jego uwielbienie sztuki, charakterystyczne zachowania i poglądy m.in. o poczynaniach syna i Philippa sprawiają, że czuję, jakbym mogła opowiadać o nim jak o dobrym znajomym, choć przecież wcale nie gra pierwszych skrzypiec ani nie zwraca szczególnej uwagi swoim istnieniem. Nie musimy dużo o nim myśleć, a i tak jakieś informacje pozostają w głowie - oto przykład świetnego prowadzenia postaci będących "tłem" wydarzeń.

Zupełnie inaczej przedstawia się Philipp, którego kontrastujące, prowokacyjne zachowania sprawiają, że bezczelnie wpycha się do naszej pamięci równorzędnie z głównymi bohaterami. Wydaje się postacią stricte humorystyczną, a my, czytelnicy, właśnie takie kochamy najbardziej. Jednak narrator pokazuje jak bardzo wielobarwny jest w rzeczywistości Strasser. Jako niepoprawny kobieciarz, którego absurdalne teksty niezmiernie bawią, pozostaje w pewien sposób niesprawiedliwy wobec kochanek liczących na "coś więcej". To trochę okrutne z jego strony. Pozostaje również rozbudowany aspekt jego trudnej relacji z matką, która pokazuje, że ta sama historia widziana z różnych perspektyw wygląda zupełnie inaczej. No i Rossi. Jego romans z tą wenecjanką otoczony został wspaniałą nutą... nostalgii. Staje się czymś pięknym, ale czytelnik przeczuwa, że niestałym. Spodobała mi się miłość Philippa - nieświadoma, może trochę niedojrzała i niekonsekwentna. To niesamowicie pasuje do jego postaci; brak magicznej metamorfozy, pozostanie sobą. Gdyby taki człowiek chodził dziś po ziemi, nie wątpię, że podejmowałby podobne decyzje. Nieważne, że w naszych oczach niedojrzałe i spontaniczne. Po prostu... Philippowe.

To chyba właściwy moment, by poruszyć kwestie relacji pomiędzy rodzeństwem Alvarezów a kuzynostwem Strasserów. Bardzo oryginalna, pełna sprzeczności, sarkazmu i niesamowicie przy tym zabawna więź Amadeusa i Philippa została oddana niezwykle wielobarwnie i nie mam wobec niej żadnych uwag. Natomiast między młodymi Alvarezami po prostu mi tego zabrakło. Jasne, rozjechali się trochę, skupieni na własnych życiach, ale nawet wtedy możnaby wtrącić coś o poczuciu braku... tęsknoty? Miałam bardzo mieszane uczucia, po czym nagle, mniej-więcej od połowy książki wszystko się zmieniło. Relacje pomiędzy rodzeństwem zaczęły być przedstawiane w sposób niezwykle wiarygodny, szczery i zabawny - dokładnie tak, jak marzyłam. Myślę jednak, że dobrze byłoby wprowadzić kilka podobnych scen/myśli już wcześniej.

Momentami odnosiłam wrażenie, że ulubioną postacią autorki była Josefina Ferrer. Zanim ktoś na mnie wyskoczy, że wcale nie i skąd w ogóle ten pomysł, już wyjaśniam: jest to postać z zadatkami na antagonistkę, a jednak w otaczającej ją narracji jest ukryty pewien rodzaj... ciepła. Jej zachowanie oczami czytelnika jest subiektywne złe; knucie intryg w celu usidlenia własnej córki i stosowane w tym celu kłamstwa, reakcja na prawdę o morderstwie Constantina, niesprawiedliwe traktowanie Any i Eleny oraz ogólna nazwijmy to "obłuda" bynajmniej nie budują jej ciepłego wizerunku. Dosyć przychylne - a jednak wciąż solidnie obiektywne - podejście narratora sprawia jednak że czytelnik zaczyna rozumieć jej motywy, akceptować. Może nawet zaczyna ją lubić. Bo jest to kobieta, która chce walczyć o swoje; została wychowana na damę, która przez zaaranżowane małżeństwo miała zdobyć wpływy i pozycję w lokalnym środowisku. Większość jej czynów motywowana jest desperackim utrzymaniem tych osiągnięć. Czasem może przesadnym aż do śmieszności, co pokazuje rywalizacja z Antonią, żoną jej brata. Josefina jest niesamowicie dobrze zbudowaną, niejednoznaczną bohaterką, której nie brak charakteru.

To samo można rzec o jej bracie, Marcosie. Wydaje się on rozrywany przez siły dobra i zła: szczera miłość i troska o dobro siostry kontrastuje z postacią naciągacza, który nie dba o ludzkie życie ani nie martwi się o konsekwencje swoich czynów dla innych ludzi. To bezwzględny morderca, ale także zniszczony trudnymi doświadczeniami i uzależnieniem od opium weteran wojenny z okaleczonym umysłem i ciałem. Wątek jego choroby psychicznej uważam za znakomicie poprowadzony. Postać Marcosa Ferrera pokazuje, że nawet antagonista - którym dla mnie jest, bo osobiście uważam, że złe czyny bez względu na motywy są niewybaczalne - ma wytłumaczenia swojego zachowania. Wszystko ma swoją przyczynę i nic nie jest całkowicie czarne lub białe.

Hector Alvarez, małżonek Josefiny, był dla mnie mniej złożoną postacią, choć doskonale umotywowaną, "uzasadnioną", w swoich działaniach i przekonaniach. Choć nie jest skomplikowany i - w moim odczuciu - nie wymaga głębszej refleksji czy jakiejś interpretacji, ma solidnie zbudowany charakter, konsekwentnie przedstawiony na kartach dzieła. To surowy ojciec, zmotywowany, by dobrze wychować pierworodnego. Choć moim zdaniem czasem zdecydowanie przesadza, widać, że jednocześnie kocha i troszczy się o swoją rodzinę - nawet pomimo swojego niekoniecznie udanego małżeństwa. Wzruszyła mnie natomiast przepiękna relacja z Eleną, motywowana jego własną przeszłością.

Uwagę warto również zwrócić na Enriquetę. Właściwie bardzo ją polubiłam, była dla mnie jedną z ulubionych postaci, jednak jednocześnie jakoś nie potrafiłam jej wyczuć. Była to osoba niezwykle wrażliwa - w czym była naprawdę piękna - nieśmiała, a jednocześnie "szybciej mówiła niż myślała", co w moim odczuciu z początku wydawało się bardzo sztuczne, naciągane. Mimo ogólnego speszenia rzeczywistością, potrafiła obiektywnie ocenić zachowania innych - dobroć Any czy wady Emilii. Czego mi w niej brakowało? Coś Enriquetę zamgliło, jakby czasem stawała się duchem. Doceniam jednak piękne, bardzo wartościowe sceny, które zostały jej poświęcone. Bohaterkę połączyła intrygująca więź z Rafaelem, w którym mam wrażenie, że nieświadomie się zauroczyła. Jednak to relacja z Estebanem skradła mi serce, choć od początku wszelkie znaki świadczyły, że zmierza ku tragedii. Enriqueta jest dobrze zbudowaną postacią, jednak niektóre jej cechy miały delikatne znamiona sztuczności.

Czytając "Winny ród" spotkamy jeszcze wiele innych postaci, których losy na moment splatają się w winnym pnączu. Od służby czy prostytutek po dalekich krewnych i dawnych znajomych. Poza nielicznymi wyjątkami (np kolega z balu maskowego) są one tak samo ludzkie jak pozostałe postacie, choć w sposób niewymuszony, pozwalając nam powoli o sobie zapomnieć. Jednocześnie nie "zapadają się pod ziemię". Dalej istnieją, czasem może nawet ktoś z głównych bohaterów o nich wspomni. Podobają mi się takie składne postacie, a rzetelność w konstrukcji nawet bohaterów epizodycznych pokazuje, że postacie pojawiające się w powieści są na naprawdę dobrym poziomie.

★★★

Fabuła składała się z nieskończonej ilości wątków, których umiejętne prowadzenie było dla mnie mistrzowskie. Tempo akcji toczyło się przy tym "właściwym", jednostajnym rytmem, w odpowiednich momentach delikatnie zwalniając lub przyspieszając. Nie porwało mnie silnym nurtem, który sprawiłby, że jak nałogowiec nie potrafiłabym oderwać się od lektury, ale absolutnie nie nużyło ani nie męczyło. Było po prostu dopasowane. W ostatnich rozdziałach uległo pewnemu zwolnieniu, czego przyczyną było sfinalizowanie i zamknięcie wątków Enriquety i Estebana, dziecka Any i Rafaela, a najszczególniej - relacji Davida i Sary. Kogoś może mogło znużyć, ale ja uważam, że takie podsumowanie było tutaj potrzebne, w dodatku wyszło bardzo pięknie.

W swoim zgłoszeniu autorka zaznaczyła, abym skupiła się na tym, czy akcja jest ciekawa. Moja odpowiedź brzmi: cholera, tak! Zastanawiałam się jednak dzięki czemu. Za jedną z przyczyn uznałam gamę charakterystycznych, dobrze zbudowanych i konsekwentnych bohaterów, którym nie brak poczucia humoru - a nie oszukujmy się, to ważne - i których nie sposób nie lubić. Relacje pomiędzy nimi wzbudzają w czytelniku emocje: od rozbawienia, przez zniecierpliwienie poczynaniami potencjalnych par do niechęci wobec planów Marcosa i Josefiny. Równie ważna jest umiejętnie prowadzona wielowątkowość - czytelnik konsekwentnie dobiera ulubione i ma w czym wybierać. Są zarówno wątki romantyczne, jak i intrygi oraz tajemnica prześladowcy Josefiny. Każdy znajdzie coś dla siebie. Mnie jednak najbardziej przyciągnęła pewna nieprzewidywalność. To znaczy; są pewne schematy zdarzeń, które pomimo pewnej oczywistości są na ogół lubiane przez czytelników: chcemy, aby Amadeus pomógł skrzywdzonej Elenie, aby Hiddleston okazał się "tym złym", którego się pogoni, żeby pojawiła się jakaś ciąża i tak dalej. To...głupie, ale tak właśnie jest. Narrator wydaje się to wyczuwać, bo ciągnie napięcie w sposób, który każe czytelnikowi myśleć, że oto spełniają się jego ciche przypuszczenia. Cała sztuka polega jednak na tym, że autorka tak naprawdę wciąż wodzi za nos: w ostatnim momencie prawda okazuje się zupełnie inna, natomiast wątki, w których jednak czytelnik "miał rację" zaczynają dzięki temu smakować jeszcze lepiej i przynoszą prawdziwą satysfakcję.

Teraz trochę popracuję na przykładach: przyznam szczerze, od początku sądziłam, że Ana umrze. Cwany narrator co chwilę mnie zwodził - najpierw jej chorobą w pierwszych rozdziałach, potem zachowaniem jej ojca, który obawiał się, że córka nie przeżyje ciąży, a później, gdy jej stan psychiczny i fizyczny stopniowo się pogarszał, byłam wręcz przekonana, że jej czas się kończy. Nie mówiąc już o "znikaniu" rzeczy Any i teorii Enriquety, że małżonkowie się rozwodzą. Czytelnik cały czas był w napięciu! Podobnie rzecz miała się z "romansem" Enriquety i Rafaela. W sumie nic takiego się nie dzieje, jednak narrator nieustannie prowokuje czytelnika, który zaczyna sobie wyobrażać, jak ich relacja się skończy. Swoje przysłowiowe trzy grosze dorzucił tu opis, z którego można było wywnioskować, że Rafael będzie miał romans. A tu bum! Nic z tego, czeka nas ciągłe napięcie! Spodziewałam się również, że Ana będzie w ciąży - domyśliłam się już na podstawie tego, że zrobiło jej się słabo w czasie balu (XD) - jednak gdy tylko pojawiły się insynuacje o jej płaskim brzuchu, moje domysły zmieniły front i doszłam do wniosku, że pewnie jest bezpłodna. Był więc to dla mnie taki zwrot akcji, do którego czułam się przygotowana. Natomiast w kwestii śmierci Reyersa, domyśliłam się całej historii jedynie na podstawie sceny, w której jego towarzysz zachował w ręce podobiznę Enriquety - dalsze wypadki były w zasadzie oczywiste. Nie spodziewałam się jednak samego zakończenia wątku jego miłości - można było przewidzieć, że będzie smutno i może domyśliłabym się adopcji dziecka, gdyby nie zły stan Any i kryzys małżeński, który przekreślał moje przypuszczenia. Zupełnie nie wiedziałam, jak to się skończy! Natomiast wątki dotyczące samej Enriquety były dla mnie w dużej mierze przewidywalne, jednak należały do tych, które przynoszą wiele satysfakcji i trafiają wprost do serca. Byłam zadowolona z potwierdzenia różnych moich przypuszczeń, jak spotkanie Hiddlestoma w ulubionym przybytku Philippa czy finał szamotaniny Eleny w obronie biednego dziecka i jej tragiczne skutki. Jednak pomimo, że spodziewałam się określonych wydarzeń, przemiany i przeżycia wewnętrzne bohaterów zaskakiwały, intrygowały. Natomiast przeszłość oraz prawdziwe motywy Sary były dla mnie zagadką, którą podobnie jak David wolałam odłożyć na później, by móc cieszyć się chwilą. Z jednej strony uważnie studiując liczne wskazówki możnaby się domyśleć - przynajmniej częściowo - prawdy, jednak jednocześnie Sara czatuje na czytelnika, który nie potrafi spojrzeć na nią podejrzliwym okiem. Dlatego ostateczna finalizacja jej wątku była dla mnie pewnym zaskoczeniem, choć została jednocześnie doskonale napisana i widać było, że od kilku rozdziałów czytelnik był do takich wydarzeń przygotowywany. Przyznam szczerze, zaskoczyła mnie informacja, że Marcos zabił Constantina, a także romans Alvareza ze służącą. Zupełnie nie rozumiem, o co chodziło z jego powiązaniami z Carlotą (w końcu kochał obie, czy Olivię? O co w tym chodziło?), a tożsamość ojca Enriquety była dla mnie nienaturalnym szokiem.

Autorka świetnie wprowadza i rozwiązuje kolejne zagadki, dawkując informacje w taki sposób, by odbiorca nie został nimi "przedawkowany". Prowokuje do myślenia. Akcja pełna jest niespodziewanych zwrotów, które uważam za znakomite.

W zgłoszeniu zapytano również o ewentualne nużące wątki. Zacznę od tego, co w ogóle może w jakiejkolwiek książce męczyć:
a) zbyt długie opisy, w których narrator za bardzo dystansuje się od akcji (np. bohater wchodzi do pomieszczenia i pragniemy wiedzieć, co zrobi, ale najpierw musimy przeczytać epopeję o wystroju wnętrz),
b) znaczne zwolnienie akcji, sprowadzenie jej do czynności codziennych.
Czy "Winny Ród" można uznać za nużący? Absolutnie nie i myślę, że poprzednie akapity dobitnie o tym świadczą. Jeśli chodzi o problem zawarty w punkcie a, pojawia się pojawia się baaardzo sporadycznie w pierwszych 5-10 rozdziałach, ale moim zdaniem to problem związany z początkowym stylem narracji. W całej pracy znalazłam wiele opisów, które moim zdaniem znajdują się we właściwym miejscu i budują cudowny klimat, którym tak się zachwycałam w części poświęconej kreacji świata przedstawionego. Natomiast problem b istnieje w tym przypadku tylko dla czytelnika, który nie wchodzi na pewien "poziom" jakiego wymaga samo dzieło. Prawdą jest, że w poszczególnych fragmentach - szczególnie tych z Sarą w ostatnich rozdziałach - tempo zwalnia, jednak jest to piękne i po prostu potrzebne. Kogoś może znudzić - choć mnie akurat zaintrygowało - ale poziom sceny po prostu tego wymaga.

Muszę przyznać, że w pracy były także elementy, które nie do końca były dla mnie zrozumiałe. Głównie chodziło o wątki kto-jest-czyim-dzieckiem. Myślałam, że Carlota to kochanka Constantina, ale zastanawiało mnie, kto jest ojcem Enriquety. Informacja, że Enri jest jednak dzieckiem Constantina zaskoczyła mnie - totalnie nie wiedziałam, o co w końcu chodzi z Carlotą i kto z kim miał w końcu romans. Swoje trzy grosze wtrącił też Reyers, którego data i miejsce narodzin rodziło podejrzenia. No, ale skoro Carlota była matką Sary, to już nie wiem, skąd on miałby się wziąć. Absolutnie mnie to zgubiło. Oprócz tego, zauważyłam, że nie wszystkie wątki zostały ukończone - w jednej ze scen jeden z młodych Alvarezów podsłuchał rozmowę rodziców, z której wynika informacja o jakimś nieznanym czwartym dziecku. O co chodziło?

Jednak koniecznie muszę wspomnieć, jak spójna i logiczna jest konstrukcja fabularna pracy. Chyba jedynymi lukami w ogólnie solidnym realizmie były sceny np. balu maskowego, w czasie którego David bez trudu poznał znajomego w masce, która w domyśle miała przecież sprawić, by nikt nie wiedział, kto się za nią skrywa. Chyba dobrze byłoby wspomnieć, jakim cudem David rozpoznał tożsamość gościa oraz dobitniej pokazać zaskoczenie tym faktem samego zainteresowanego. Ewentualnie zastanowiła mnie jeszcze Vera (Vena?) w rozdziale bodajże czternastym jeśli się nie mylę. Jej postać pojawiła się wcześniej w scenie z Philippem i Amadeusem, więc nie była dla czytelnika obca. Nagłe postawienie jej w tak ostrym konflikcie z Eleną było delikatnie nienaturalne; to jest, kłótnia i nieprzyjemna wymiana zdań jest w stylu naszej bohaterki, co pokazała w scenie kłótni z obgadującymi Anę damami. Jednak w tym przypadku niezwykła zajadłość była... niespodziewana. Nie rozumiem też sceny, w której Emilia pocałowała Davida. Brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony, zero zastanowienia lub przemyśleń był bardzo dziwny. Podobnie motywy Emilii są dla mnie niezrozumiałe, a cały wątek znika bez śladu równie szybko, jak się pojawił.

No, i to chyba na tyle. To były drobne szczegóły, a w gruncie rzeczy wszystko jest naprawdę solidnie przemyślane, a w dodatku uważny czytelnik spostrzeże, że niektóre elementy są kilkukrotnie niezobowiązująco wspomniane na długo nim okażą się rzeczywiście ważne (np. Carlos, Lucia - przyjaciółka Eleny), do innych się niezauważenie powraca (np. prostytutka, która znalazła list Hiddlestona). To z pewnością wymagało mnóstwa pracy i pamięci. Tym bardziej, że wszystkie informacje są naturalne; polepszają komfort czytania.

★★★

"Winny ród" z całą pewnością można więc uznać za fikcję historyczną na niezwykle wysokim poziomie. Spośród innych, pracę wyróżnia niesamowicie złożona, wielowarstwowa fabuła, której dopracowanie wzbudza podziw i zdobywa serce czytelnika. Bohaterowie zaskakują silnie akcentowaną niejednoznacznością łączących ich relacji, a charakterystyczne cechy postaci zapadają w pamięć. Hoon-Moon znakomicie radzi sobie z prowadzeniem tak ogromnej ilości wątków i zawartych w nich szczegółów, a tajemnice oraz niepewność, w którą stronę podąży akcja sprawiają, że czytelnik nie może oderwać się od lektury. Nie jest to niestety zasługa narracji, która - w pierwszych rozdziałach - wymaga pewnego oszlifowania. Czasem narrator dystansuje się, przytaczając suche fakty, jednak nie można przy tym zapomnieć o innych fragmentach, w których refleksje reprezentują najwyższy poziom opisu. Pióro i język autorki są w istocie genialne, jednak wydaje mi się, że momentami tak dopracowane, wielowarstwowe dzieło wymaga od twórcy jeszcze więcej. Dlatego życzę autorce ciągłego wzbogacania, rozwijania własnych - już bardzo wysokich - umiejętności i, kto wie? Może pewnego dnia powieść będzie dostępna również w wersji papierowej? W pełni na to zasługuje, choć nie bez technicznych i narratorskich poprawek.

★★★

Najmocniejsze strony: kreacja i odwzorowanie realiów świata przedstawionego na najwyższym poziomie, oryginalni bohaterowie, wielowątkowa, niekonwencjonalna fabuła, narrator, który nie pozwala zgubić się pomimo ilości wątków oraz postaci, umiejetne dawkowanie informacji o intrygach i licznych tajemnicach.

Najsłabsze strony: w początkowych rozdziałach zbyt długie zdania, wydłużone dopowiedzenia po dialogach, sztuczne przedstawienie suchych faktów o poznawanej przez czytelnika postaci, momentami zbyt mocne zdystansowanie narratora.

liczba słów - 6887

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro

#recenzja