Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Impreza sylwestrowa ma się odbyć już za dwa dni w domu wampirzej rodziny. Ku mojemu zdziwieniu, ale i pozytywnemu zaskoczeniu, Molly zgodziła się, aby przyszły też wilkołaki. Nawet zgodziła się, aby dołączyli do nas moi kuzyni, Hudsonowie. Tak więc tegoroczna impreza zapowiada się świetnie.

Weszłam bez pukania do domu wampirów. Stał on się dla mnie jak mój własny, więc czułam się zawsze mile widziana. Chciałam pomóc Molly przy organizowaniu imprezy. Pewnie i tak będzie chciała wszystko zrobić sama, ale jakaś pomoc powinna jej się przydać.

- Hej, Molly - zagadałam do dziewczyny, która siedziała w kuchni nad kartką i coś zapisywała. - Pomóc ci w czymś?

- Hej. Nie, dzięki, nie trzeba - odparła zgodnie z moimi przypuszczeniami, po czym wróciła do planowania. - Robię właśnie listę rzeczy do kupienia. Zamierzam upiec jabłecznik i babeczki z nadzieniem jagodowym. Albo bardziej poprosić Mary o pomoc, bo ja nie nadaję się do pieczenia ciast.

- Ja mogę pomóc - zaoferowałam.

- Naprawdę? - podekscytowała się dziewczyna. - To świetnie! To w niedzielę, 31 grudnia, zrobicie z Mary ciasto i babeczki, aby były świeże, a Adam i Alex pojadą po potrzebne zakupy w sobotę. A Nick i Julie pomogą mi w wystrojeniu domu. To świetny plan!

Hale odeszła do swojego rodzeństwa, aby powiedzieć im o swoim wspaniałomyślnym planie. Chciałam pomóc brunetce, ale lepiej trafić nie mogłam. Będę pracować z Mary, która jest zazdrosna o Adama i ogólnie za mną nie przepada. No cóż, dla Molly się poświęcę.

Podeszłam do reszty. Wszystkim podobał się plan Molly, jedynie jedna osoba miała jakieś przeciwwskazania.

- Dlaczego muszę pracować z Katie? - zapytała oburzona Mary.

Od początku wiedziałam, że to nie wypali.

- Po prostu ty zawsze pieczesz ciasta, a Katie również zaoferowała się do pieczenia ciast. - odpowiedziała niczym nie przejęta organizatorka imprezy. - Naprawdę nie możesz się z nią dogadać?

- No dobra, spróbuję - westchnęła zrezygnowana szatynka i spojrzała na mnie morderczym wzrokiem.

Zapowiada się dość ciężko, ale jakoś dam radę.

- Wiecie co, ciekawi mnie jedna rzecz - powiedział w pewnym momencie Alex. - Jakim cudem Katie nie zmieniła się w wilkołaka po ugryzieniu Taylora?

Wszyscy spojrzeli na mnie pytająco, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz stwierdziłam, że Hale ma rację. To jest dziwne. Przecież ugryzienie wilkołaka powinno powodować przemianę. Więc jakim cudem ja nadal jestem człowiekiem?

- To jest dobre pytanie - powiedział w końcu Adam. - To pewnie sprawka twojego daru. Ale zastanowimy się nad tym w Nowym Roku. Co wy na to?

- To dobry pomysł - potwierdziła Julie.

Właściwie nawet sama zapomniałam o tym, że posiadam jakiś dar. Nikt nie wie, na czym on polega, co on daje ani jak go otrzymałam, ale wampiry mówią, że go mam. A ja im wierzę.

Molly postanowiła, że przygotowania do imprezy sylwestrowej odbędą się jutro, więc dzisiejszy dzień postanowiłam spędzić z moim chłopakiem.

- Może wyjdziemy na spacer? - zaproponowałam.

- Jasne - zgodził się. - Zaczekaj, tylko się przebiorę.

Adam poszedł na górę, a ja czekałam na niego, opierając się o poręcz schodów. Już po minucie szatyn zszedł na dół w bordowej koszulce. Od razu ją rozpoznałam. Dostał ją ode mnie na święta.

- I jak wyglądam? - zapytał dumnie.

- Świetnie - odpowiedziałam z uśmiechem. - W końcu to ja ci ją kupiłam.

- Chodźmy - powiedział Hale i zarzucił na plecy kurtkę.

Szybko założyłam mój szary płaszcz, po czym Adam złapał mnie za rękę i wyszliśmy z domu.

- Liczbę 47 wzięłaś od mojego roku urodzenia, prawda? - zapytał po chwili.

- Tak - potwierdziłam. - Nie miałam pomysłu na prezent, ale w końcu wpadłam na to. I jak? Podoba ci się?

- Jasne - odparł z uśmiechem i pocałował mnie w policzek. - Prezent od ciebie zawsze będzie mi się podobać. A jak mój?

Uniosłam rękę, na której zwisała bransoletka z niebieskimi kryształkami.

- Zawsze będzie mi się podobać - odpowiedziałam jego słowami.

Szliśmy dalej w milczeniu, kiedy po drugiej stronie ulicy zobaczyłam dwie rudowłose dziewczyny. Siostry O'Donnell.

Spojrzałam na Adama, który chyba bez słów zrozumiał, o co mi chodzi. Razem ruszyliśmy w stronę Allison i Victorii.

- Hej - przywitaliśmy się.

- Ty jesteś Katie, tak? - zapytała Victoria.

- Tak, to ja - odparłam. - Chciałam ci podziękować za to, że mnie uratowałaś tamtej nocy. Gdyby nie ty, ten wilk mógłby...

- Naprawdę nie musisz mi dziękować - przerwała mi dziewczyna. - Zobaczyłam, że ktoś jest w niebezpieczeństwie i po prostu skorzystałam z moich mocy, aby mu pomóc. Nic nadzwyczajnego. - dodała przyjaźnie.

Nie oceniam ludzi po pozorach, ale stwierdziłam, że siostra Allison jest znacznie od niej milsza.

- Mogłaś zrobić mu krzywdę! - krzyknęła druga dziewczyna. - Nie pomyślałaś o tym?

- A on mógł zrobić krzywdę Katie - broniła się rudowłosa. - Nie pomyślałaś o tym?

- To, że jesteś starsza, nie znaczy, że możesz mnie przedrzeźniać - sprzeczała się dalej Allison.

Victoria jedynie przewróciła wymownie oczami.

- Może lepiej będzie, jeśli już pójdziemy - powiedział po chwili Adam. Najwyraźniej czuł się niezręcznie tak samo jak ja.

- Do zobaczenia - odparła wesoło starsza O'Donnell.

- Pa - pożegnaliśmy się, po czym odeszliśmy.

Szliśmy dalej ulicą, nieprzerwanie trzymając się za ręce. Nagle zabrzęczał telefon Hale'a.

- Zaczekaj chwilę - powiedział do mnie i odebrał. - Co? Gdzie? - zapytał zdziwiony. - Dobra, biegniemy tam - rzucił krótko, po czym się rozłączył.

- Kto to był? - zapytałam. - Co się dzieje?

Szatyn wyglądał na spiętego i nic nie odpowiedział, jedynie pociągnął mnie w przeciwną stronę.

- Adam! - zawołałam. - Gdzie idziemy?

Chłopak szedł coraz szybciej, a ja ledwo mogłam za nim nadążyć.

- To był Andrew - odpowiedział w końcu. - Ten młody wampir znowu atakuje. Jest tylko kilka przecznic dalej. Może uda nam się go w końcu złapać.

Biegliśmy dalej, kiedy nareszcie dotarliśmy do celu. Zza budynku słychać było krzyk jakiegoś człowieka. Przygotowałam się na najgorsze.

Razem z Adamem przyczailiśmy się za ścianą. Po kilku sekundach Hale wyskoczył do wampira, wysuwając przy tym kły. Również wyszłam i stanęłam metr za nim.

- Zostaw tego człowieka - powiedział stanowczo mój chłopak.

Nieznajomy puścił na ziemię już martwe ciało, po czym powoli się odwrócił. Zobaczyłam wtedy jego twarz. Oczy świeciły mu na czerwono, kły były wysunięte, a po podbródku ściekała świeża krew.

Adam patrzył na chłopaka ze zdziwieniem, natomiast ten się do niego złowieszczo uśmiechnął.

- Marcel? - zapytał nadal oszołomiony Hale.

- Witaj, bracie - powiedział szatyn, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro