Apokalipsa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wołyń płonął.

Znad lasów wyłaniał się dym setek wsi startych z powierzchni, zapomnianych na wieki.

Hans wycofał się z balkonu. Potem zamknął drzwi. Nie żeby to pomogło - przez szybę nadal widział kolumny dymu.

- Mein Gott - mruknął do siebie. Przyjechał tu, by dorobić się papierów, a nie ściętej głowy.

To szaleństwo nie było warte żadnego tytułu.

Rozejrzał się po swoim tymczasowym gabinecie. Z pośpiechem zgarnął niezbędne rzeczy, papiery. Następnie zbiegł po schodach na parter, poprawiając nierówno zapięty mundur.

Szybkim krokiem minął kuchnie, salon jadalnie. Przebiegł hol. Wreszcie wydostał się na ganek.

Z trzaskiem zamknął drzwi tego przeklętego, polskiego dworku, przynoszącego mu same nieszczęścia.

Nie zrobił jednak nawet trzech kroków, gdy znów się zatrzymał.

Powoli się odwrócił.

Na ławeczce pod oknem siedziała Isia. Pogrążona w troskach, ponuro skubała fioletowe owoce z wiśni, rosnącej pod samą ścianą.

Czując na sobie wzrok, podniosła głowę.

- Co? - wymamrotała niepewnie.

Nie odpowiedział. Jakiś czas po prostu się na nią patrzył, jakby rozważając coś.

Wreszcie podszedł. Złapał ją za nadgarstek i zaczął prowadzić za sobą.

- Co robisz - zapytała zaskoczona, próbując nadążyć za tym iście niemieckim tempem. - Gdzie idziemy?

- Uciekamy - odparł zwięźle.

Brunetka gapiła się na niego w szoku.

Zeszli z ganku. Puścił ją i podszedł do zaparkowanego motocykla. Niedbale wrzucił do niego rzeczy, po czym otworzył drzwi.

Odsunął się, gestem wskazując na puste miejsce pasażera.

- Wchodź.

Isia stała zmieszana na pewnej odległości.

- A pan Gunter?

- Przeżyje.

Wahała się jeszcze. Spojrzała to na niego, to na motocykl.

- A..

Zmarszczył niecierpliwie brwi. - Wchodzisz czy nie?

W końcu niepewnie wsunęła się do środka. Hans zamknął za nią drzwi i po okrążeniu pojazdu sam wsiadł za kierownicę.

- Gdzie jedziemy? - zapytała, ostrożnie łapiąc za uchwyt.

Spojrzał na nią kątem oka. Potem odwrócił się i włączył silnik.

- Jak najdalej stąd.

---

Wieś Słowka była jedną z pobliskich Ubylince miejscowości.

Wasyl zastał ją w zgliszczach. Poranne słońce oświetlało nocną zbrodnie. Trzask drewna dobiegał z popalonych chat, co jakiś czas belki łamały się i spadały. Puste okiennice błyszczały wybitymi kawałkami szyb.

Poza tym panowała niesamowita, głucha cisza, jakby wszyscy mieszkańcy zniknęli. Dalsze kroki ujawniły ich los. Ciała leżały bez ładu na ziemi, potraktowane bez cienia litości.

Przełknął ślinę, starając się nie patrzeć i iść dalej.

Po pewnym czasie w jednym z domów ujrzał ruch. Z myślą, że to jakiś mieszkaniec wymagający pomocy, tam właśnie się udał.

Stara ościeżnica zaskrzypiała, gdy wszedł do zrujnowanej izby. Długo się nie rozglądał - od razu dostrzegł dobitnie znajomą sylwetkę.

Jego twarz rozjaśniała.

Piotrka z kolei pociemniała.

Nim Ukrainiec zdążył się odezwać, czy choćby otworzyć usta, Polak rzucił się na niego. Z hukiem przygwoździł go do ściany.

- Ty skurwysynie - syknął, napierając na niego. - Co zrobiłeś mojej siostrze!?

- Nic! - wycharczał Wasyl, próbując odepchnąć jego ręce z kołnierza.

- Gdzie ona jest! - potrząsnął nim. - Gdzie!?

- We wsi! W domu!

Pod wpływem tej wiadomości gniew powoli ustępował miejsca spokoju.

W końcu Polak puścił go, odsuwając się i pocierając zdarte pięści.

- Czemu miałbym ci wierzyć?

Wasyl poprawił kurtkę, rzucając mu ostre spojrzenie. - Masz inny wybór?

Piotrek zmarszczył brwi. To był słuszny argument.

- Czemu ją tam zostawiłeś? Samą? Zdajesz sobie sprawę co się dzieje? Przecież..- mamrotał jak w transie. Potem, jakby przypomniawszy sobie, z kim rozmawia, przerwał.

Przyjrzał się Ukraińcowi z powagą.

- To Ubylinka jest kolejnym celem?

Wasyl otworzył usta, ale nie zdążył odpowiedzieć.

- Właśnie tam idziecie - Piotrek odpowiedział sam sobie. - Prawda?

Cisza. Mierzyli się chwilę intensywnym wzrokiem.

Piotrek zacisnął pięści.

Znowu się na niego rzucił.

- Przestań - syknął Wasyl, mocując się z nim. - Uspokój się!

Po paru trudach zdobył przewagę i odepchnął go. Nim rozwścieczony Polak znów nadbiegł, wyciągnął przed siebie ręce.

- Powiem ci wszystko! Tylko się, kurwa, uspokój!

Dysząc, Piotrek niechętnie zastosował się do polecenia. Stał w gotowości, z miną "daje ci minute".

- Tak, zamierzają zaatakować Ubylinkę - przyznał Wasyl. - Ale nie jestem z nimi. Już nie. Zresztą, mniejsza z tym. To już nieważne - potarł nerwowo twarz. - Chcę ich wyprzedzić, ostrzec ludzi, Marię, nim-

- Nim wszystkich wymordujecie - pomógł dosadnie Piotrek.

- Właśnie powiedziałem kretynie że nie jestem po ich stronie! - Wasyl odwarknął zirytowany. Niecierpliwie przeszedł na drugą stronę pokoju.

- Co ty w ogóle tu robisz? Nie miałeś z resztą przygłupów podbijać Berlina, czy coś?

- Plany się zmieniły - wycedził przez zęby Piotrek. - Gdy doszły nas wieści o tym, co się tu dzieje.

Grymas Ukraińca wyglądał na niechętne przyznanie mu racji.

- Rozdzieliliśmy się - Polak kontynuował ponuro. - Część z nas broni innych wsi. My mieliśmy ostrzec tę i Ubylinkę.

Spojrzał posępnie na zwęglone ramy okienne.

- Ale nie zdążyliśmy.

Zapadła niemiła cisza. Oboje jakby pogrążyli się w nastroju tu panującym, dusili martwym powietrzem zastałej tragedii.

W końcu Polak wyprostował się - stukot gruzu i trzask drewna rozbrzmiewał pod jego butami, gdy ruszył do wyjścia z rozwalonej chaty.

- Czekaj - zawołał nagle Wasyl.

Piotrek zatrzymał się i niechętnie spojrzał na niego - ten zdawał się toczyć w sobie wewnętrzny konflikt, otwartą wręcz wojnę.

Wreszcie westchnął, jakby podejmując najcięższą decyzję życia.

- Chodźmy tam razem.

Piotrek wyglądał, jakby zobaczył ducha. Parę sekund patrzył na niego z szokiem.

Potem jego twarz wykrzywiła złość.

- Spierdalaj - warknął. - Zostaw mnie w spokoju śmieciu - ostrzegł, gdy Ukrainiec zrobił krok w jego stronę.

- Chcę ci pomóc kretynie - syknął Wasyl.

- Nie potrzebuję twojej pomocy - odparł jadowicie Polak.

Wasyl czuł, że jego krew zaczyna wrzeć. Z trudem jednak wziął głębszy oddech, aby się uspokoić.

- Zrozum, razem szybciej wszystkich uprzedzimy - tłumaczył niecierpliwie. - Sam niewiele wskórasz. Poza tym - zmierzył go wzrokiem - Dobrze wiedzą, kim jesteś. Beze mnie od razu cię dorwą.

Piotrek milczał. Choć nadal miał bardzo uparty wyraz twarzy, to zdawał zaczynać się wahać.

Nim jednak podjął decyzję, usłyszeli kroki w sieni.

Obaj natychmiast się wyprostowali. Skierowali ku niej głowy, nasłuchując zagrożenia.

Kilka sekund później drzwi otworzyły się na oścież.

Do środka izby weszła Liuda. Jej chód był swobodny, trzymanym rewolerem kręciła jak zabawką. Tuż za nią trochę nieśmiale wkroczył Pawło.

- Wasia. Złapałeś Lacha? - zaćwierkała. - Jak dobrze.

Zatrzymała się naprzeciw, omiatając go ciepłym jak lód spojrzeniem.

- Choć to nie zmywa z ciebie bycia pieprzonym zdrajcą.

- Liuda - napomniał ją Pawło. Uniosła brew. Odwracając jednak głowę, zwrócił się do Wasyla.

- Widzieliśmy, jak opuszczałeś obóz - poinformował cicho. - Pomyśleliśmy, że może cię to przerosło..

- Chciałem pójść przodem - Wasyl mruknął niewyraźnie.

- Pietrow nie był zadowolony. Bardzo się zdenerwował. Wysłał nas-

Liuda nie słuchała ich rozmowy. Zmrużyła oczy, bacznie przyglądając się to Wasylowi, to Polakowi.

- Dlaczego go jeszcze nie zastrzeliłeś? - zapytała nagle, przechylając teatralnie głowę. - Nie masz swojej broni?

Cisza. Wasyl dokładał wszelkich starań, by jego twarz nie drgnęła.

- Nie działa. Musiała się zepsuć.

Pawło od razu mu uwierzył. Zrobił krok do przodu, chcąc zaoferować przyjacielowi swój własny pistolet, który z pewnością lepiej by wykorzystał. Twarz Liudy jednak pociemniała z wątpliwości.

Ręką zatrzymała chłopaka na swoim miejscu.

- Czy to nie brat tej suki? - zapytała prosto. Pięści Piotrka zacisnęły się po bokach.

- Wydaje ci się - Wasyl odparował szybko.

- Nie nie nie - pokręciła głową. - To na pewno on. Wyglądają identycznie.

- Bez przesady - wstawił się za nieobecną Laszką Pawło.

- Co za zbieg okoliczności - ciągnęła beznamiętnie Liuda. - Spotkać kogoś takiego. W środku niczego. Chwilę po dezercji.

Jej ton był spokojny, wyrachowany, jakby grali w szachy. Po dłuższej chwili milczenia uniosła brwi.

- Masz nas za idiotów?

Napięcie rozsadzało te maleńką izbę. Cztery pary oczu obserwowały się uważnie, czujnie, jakby czekając na najmniejszy wrogi ruch drugiej strony.

Wreszcie ręka Ukrainki nieznacznie drgnęła, a wraz z nią trzymany pistolet. Piotrek i Wasyl spojrzeli na siebie - sekunda na porozumienie.

Potem rzucili się do przodu.

Nim Liuda zdążyła nacisnąć na spust, Wasyl zdołał do niej dobiec. Zaczęli się szamotać. Próbował wyrwać jej broń, ale trzymała na niej żelazny uścisk.

W pewnym momencie wyrwała rękę i uderzyła go lufą w twarz. Coś chrupło, ból na moment go zamroczył. Kopnięciem odepchnęła go na bok.

Zamachnęła się ponownie. Gdy znowu miała uderzyć, w ostatniej chwili zablokował jej nadgarstek.

Siłowali się moment dziko, patrząc sobie wściekle w oczy.

W końcu udało mu się ją przeważyć. Nim zdążyła się wyrwać, z całej siły uderzył jej głową w ścianę.

Pistolet z hukiem upadł na ziemię, a ona za nim.

Pawło momentalnie zastygł. Z przerażeniem patrzył na nieprzytomną dziewczynę. Walczący z nim Piotrek niepewnie go puścił.

Zdezorientowany zerknął na Wasyla, który pokręcił głową, ścierając krew z nosa. Odsunął się więc nieco. Ostrożnie do siebie podeszli.

Pawło w między czasie dopadł do leżącej Liudy. Nachylając się nad nią w panice, potrząsał nią, mówiąc coś nerwowo, nieskładnie.

Wasyl z Piotrkiem przez moment go obserwowali, uspokajając po walce oddech. W końcu powoli ruszyli do drzwi, rzucając ostatnie spojrzenia na dwoje Ukraińców.

Wreszcie wyszli z chaty.

- Powinniśmy dotrzeć przed zachodem - ocenił Wasyl, patrząc w poranne niebo.

Piotrek dołączył do niego, schodząc po drewnianych schodkach ganku.

- Myślisz że zdążymy? - zapytał równając z Ukraińcem kroku.

- Raczej nie zaatakują w dzień - odparł Wasyl, trochę niepewnie w głosie. - Ale musimy się spieszyć.

Jak powiedział, tak zrobili. Szybko oddalali się od chaty.

Ukrainiec patrzył w wysokie jodły, z biciem serca myśląc, że już wkrótce będzie w domu. Już wkrótce zobaczy ojca, matkę, Marię-

Z marzeń wybiły go strzały.

Piotrek upadł na ziemię. Wasyl stanął jak wryty, zamarł. Oszołomiony spojrzał na Polaka, i za siebie.

Ciężko oddychając, Pawło powoli opuścił pistolet.

Chwilę po prostu tak stali, patrząc na siebie bez słowa. Dwóch starych przyjaciół - masa emocji, żalu, rozdarcia w tym krótkim kontakcie wzrokowym.

W końcu Pawło zamknął drzwi, jakby kończąc swój rozrachunek.

Wasyl zaś tkwił w miejscu, jak zamrożony. Jego nogi drżały, skonfliktowane czy rzucić się z powrotem w stronę chaty.

Ostatecznie jednak padł obok Piotrka na kolana.

- Hej - potrząsnął nim. - Kurwa, wstawaj.

Podniósł rękę. Była we krwi. Rana nie zdawała się jednak być w najgorszym miejscu. Jeśli nie naruszyła żadnych ważnych naczyń czy nerwów, miał szansę przeżyć.

Gdyby tylko pobiec, i znaleźć wsparcie. Maria mówiła o jakimś lekarzu. Sałwoj? Tylko gdzie-

- Idź. Po prostu idź dalej - sarknął Piotrek, przerywając jego natłok myśli.

Wasyl patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.

- Żartujesz sobie? Nie zostawię cię przecież tutaj.

- Nie ma czasu - odparł niecierpliwie Piotrek. - Sam tak mówiłeś.

- Tak ale-

- Nie wkurwiaj mnie i idź. Gdzie tu niby znajdziesz pomoc?

Ukrainiec poruszył szczęką, nie mogąc nic z siebie wydusić.

- Wrócimy po ciebie - zapewnił. Piotrek prychnął, jakby się śmiejąc. - Wezmę Marię i-

- I uciekaj z nią jak najdalej - wtrącił się. Spojrzał na zmieszanego Ukraińca. - Jeśli naprawdę chcesz pomóc, zrób właśnie to.

Wasyl długo na niego patrzył. Walczył sam z sobą, szukał argumentów. Polak jednak ani drgnął, ze zdeterminowaną stanowczością.

W końcu uległ jego woli. Powoli skinął głową.

- Mam coś jej przekazać? - zapytał słabo.

- Po prostu dobrze ją traktuj, psie - Piotrek uniósł się wyżej na łokciu, jakby w groźbie. - I nie myśl sobie że masz mnie z głowy.

Nachylił się ku niemu. - Jak coś zrobisz, przysięgam, dorwę cię, choćbym miał wyjść z cholernego piekła-a-

Zakaszlał, znów opadając na łokieć.

- Jasne - wymamrotał Wasyl. Wziął to do serca. A przynajmniej gdzieś na tył głowy.

Dzielili razem jeszcze chwilę pojednawczej, solidarnej ciszy. W końcu jednak zdecydował się działać.

Z wahaniem, jakby nieśmiało, poklepał Polaka w zdrowe ramię. Następnie podniósł się na nogi i odszedł.

Piotrek z kolei opadł z powrotem na plecy. Wypuścił z siebie westchnienie. Jego oczy robiły się z każdą minutą zamglone.

Jego powieki były tak ciężkie.

W końcu zamknął je, zmęczony.

- Piotrek - usłyszał po jakimś czasie. A może mu się zdawało?

Ktoś nim potrząsnął.

- Piotrek. Piotrek.

Z trudem rozchylił oczy. Widział długie czarne włosy, opadające na niego.

- Wstawaj durniu, nie wygłupiaj się.

Znowu je zamknął. Czuł, jakby śnił.

- Z rok cię nie było, i to jest to co robisz?

Nie odpowiedział. Nie mógł. Po jakiejś minucie poczuł, że ktoś chwyta go pod ramię. Z wysiłkiem próbował go unieść.

- Boże, jak zawsze wszystko na mojej głowie - usłyszał marudnie.

Potem zasnął.

---

Maria machinalnie zamieszała gotującą się zupę. Mdła, rozmyta paleta barw z resztek warzyw, jakie udało jej się znaleźć, ledwo ją przypominała. Złote odcienie marchwii barwiły ten niemal przezroczysty bulion.

- Chcę jeść - zaskomlała Sonia, ciągnąc ją za rąbek spódnicy.

Kaszląc w rękaw, Maria rozejrzała się po zawalonej izbie.

- Chcę jeść - dziecko powtórzyło głośniej.

W końcu odnalazła zaginioną miskę. Krążyła po pokoju, lawirując w stercie innych rozrzuconych rzeczy. Sonia błąkała się za nią jak cień, na skraju łez.

Gdy Polka w końcu dotarła do pieca, ta weszła jej pod nogi. Łokieć zahaczył o garnek, który z trzaskiem spadł na podłogę. Gorąca zupa rozlała się na wszystkie strony.

Obie zastygły.

Moment później dziewczynka wrzasnęła dzikim głosem, zaczęła płakać. Maria uklękła obok.

- Ćśś - szepnęła prosząco. - No już - złapała za jej mokre policzki.

Akt desperackiego uciszania trwał jednak krótko. Został przwrwany przez mocne pociągnięcie za klamkę.

Potem szarpnięcie. Raz. Drugi. Trzeci. Zamilkły. Sonia wyrwała się z objęć i strachliwie uciekła w kąt izby, schowawszy przed dobijającym się gościem.

Maria z kolei powoli wstała z kolan. Nie spuszczając drzwi z oczu, po cichu zakradła się do blatu. Wzięła z niego nóż.

Następnie ostrożnie podeszła bliżej. Przekręciła klucz w zamku. Chwilę stała w bezruchu, z bijącym jak oszalałe sercem.

Wreszcie nacisnęła na klamkę, chowając ostrze za plecami.

Chwilę później prawie wypadło jej z rąk.

To już przedostatni rozdział, więc z ciekawości zapytam - który był waszym ulubionym?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro