Decyzje

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dorośli, młodzi, starzy - patrioci z okolicznych wsi solidarnie stłoczyli się w chacie sołtysa.

Kiedyś było ich mniej. Kiedyś zmieściliby się przy jednej ławie. Teraz nie sposób było dojrzeć przestrzeni w tej masie zdeterminowanych ludzi, by uczynić Wołyń lepszym miejscem.

Narada trwała od dłuższego czasu. Wasyl słuchał, zmęczony. Dochodziła północ. Jednak nie tylko zmęczenie mu dokuczało. Starał się słuchać, bardzo. Ale coś wewnątrz niego buntowało przed tym wszystkim. Coś w jego duszy mówiło, że nie powinien tu być.

Coś kazało mu wrócić.

Szturchnięcie w ramię nieco go ocuciło. Obrócił głowę w bok, gdzie siedział Mykoła. Ten już patrzył na niego. "Skup się", mówiły oczy.

Wasyl wyprostował się, i opadł na oparcie krzesła. Omiótł zebranych spojrzeniem.

- ..W Wołodyjówce powinniśmy spotkać się z drugą siczą. Tam przegrupujemy się i..

Skrzywił się. Sam głos Pietrowa doprowadzał go do szału. Nie mógł słuchać tego pajaca.

Poza tym pewien inny, słodki głos, bezustannie brzmiał w jego głowie.

Przesuwając wzrok dalej, zetknął się z tym Liudy. Prawie się wzdrygnął. Patrzyła na niego tak dziwnie, i czuł, jakby wiedziała, co siedzi mu w myślach.

- Dobrze - oznajmił Pietrow. Odsunął mapę na bok i pochylił się nieco do przodu, jakby to, co miał do powiedzenia, było bardziej tajne.

- Chcę wiedzieć, na kogo z was mogę liczyć.

Wieczór stawał się uroczystszy, głębszy.
Dookoła jego osoby skupiała się cała gromada przyszłych partyzantów.

- Nie będę ukrywał. Idzie dla nas ciężki czas. To jednak konieczność, nieunikniona konieczność, bez której nie posuniemy się ani o krok naprzód. To od nas zależy jak długo potrwa wojna i jaki będzie jej wynik.

Pietrow na chwilę zamilkł, lecz wkrótce z ciężkim westchnieniem ciągnął dalej:

- Przygotowywaliśmy się na to od dawna. Wierzyliśmy, że kiedyś taka chwila nastąpi i w jej oczekiwaniu działaliśmy. Jesteśmy ostatnią przystanią bytu tego narodu. Jedynie otwarta walka da nam wolność.

Spoglądał na każdego podopiecznego, rzucał im długie, znaczące spojrzenia, a oni potulnie spuszczali głowy.

- Dla tchórzy nie ma tu miejsca.

Wasyl poczuł, że uwaga Pietrowa jest na nim. Odwzajemnił to, patrząc ponuro spode łba.

---

Wojna nabierała rozpędu.

Ludzie zbierali się pod płotami, miarkując jak długo potrwa. Pierwsze strony gazet pokrywały najnowsze doniesienia z frontu. Matki z troską opowiadały o zaciągnięciu się swoich synów. Miasta i wsie drastycznie pustoszały, podbijane i odbijane.

Ilość poległych rosła. Początkowo niewinne kursy sanitarne przeistoczyły się w prawdziwą pierwszą pomoc, stodoła w przyczółek dla rannych. Doktor Sławoj wykorzystywał wszelkie zdolne ręce, nawet te bez wykształcenia. W pozornie dużym budynku brakowało miejsca, a większość przestrzeni zajęły różne półki na przyrządy medyczne.

Obok postawiono sienniki, z wąskimi przerwami, aby się między nimi poruszać. Regularnie przewijali się przez nie ranni. Niektórzy wracali do zdrowia na tyle, by wrócić do lasu - gdzie z dużym prawdopodobieństwem i tak zginęli. Wielu z nich jednak umierało już tam. W takich chwilach Maria zastanawiała się, czy wkrótce nie zobaczy w nich kogoś bliskiego, i co wtedy zrobi.

Ukojenie znajdowała w domu. Biała chata na obrzeżach wsi, niegdyś centrum nieszczęść, teraz była jedynym miejscem, w którym odczuwała spokój. Jej ogród, jej haftowane ręczniki, jej piec.

I jej Wasyl. Z nim wszelkie troski znikały. Dawał jej tyle szczęścia, że czasem uśmiechała się głupio, prawie zapominając o panującej wokół tragedii. Ekspresowo wyszywała opatrunki, obchodziła rannych, ćwierkając promienne powitania.

- Naprawdę odżyłaś - skomentowała któregoś dnia Hania. Oparła się o drewnianą ścianę stodoły, podczas ich małej przerwy.

- Ostatnio wyglądałaś tak smutno - dodała siedząca na beczkach Isia, machając nogami. - Co się zmieniło?

Maria wzruszyła ramionami. - Jakoś tak.

- Chodzi o kogoś specjalnego, prawda? - brunetka pochyliła się w jej stronę. - Nie próbuj kłamać, widzę to z kilometra.

Oczy Marii instynktownie skierowały się ku obrączce, a jej usta wykrzywił uśmiech.

- Można tak powiedzieć.

Zamilkłszy, Hania i Isia spojrzały na siebie niepewnie.

Ale ich zwątpienie na nią nie wpływa. Myśli jedynie o tym, że niedługo znowu będzie w domu.

Nawet ściana deszczu nie psuje jej dobrego nastroju.

Całą wieś zalewała ulewa. Ledwo było widać niebo wśród czarnych chmur, wiejska droga chlupała pod jej kozakami jak bagno. Wskoczyła po schodkach na ganek i wyciągnęła rękę w stronę klamki.

Drzwi otworzyły się przed nią, a Wasyl natychmiast wciągnął ją do środka.

- Nudzi ci się w domu, czy całkiem oszalałaś?

Uśmiechnęła się szeroko. - A co, tęskniłeś?

Twarz Ukraińca drgnęła. - Nie, przynajmniej był spokój.

Zdjęła płaszcz i chustę. Włosy powoli wysychały. Cała jej twarz była mokra, jakby właśnie zanurzyła ją w misce.

Wasyl chwilę się jej przyglądał z jakąś dezaprobatą, po czym wrócił do izby. Poszła za nim.

Na stole paliła się świeca. Deszcz mocno uderzał w szyby, wiatr świszczał za oknami. Odgarnęła kosmyki przyklejone do czoła i usiadła obok niego.

- Gdzie byłaś? - zapytał od razu. Oczywiście zauważył, że coraz częściej gdzieś znikała.

Na moment się zawahała. Na moment znowu widziała w nim kogoś, przed kim szczególnie powinna chronić działalność Polaków.

Ale potem przypomniała sobie, że to przecież jej Wasia.

Więc mówi. Opowiada mu o doktorze Sławoju, o kursach sanitarnych, o stodole. Opowiada o rannych, o ich historiach. Wyglądał, jakby był zainteresowany, a jej ponownie zmiękło serce. Z lekceważącym podejściem znajomych jej brata, poczuła się doceniona.

Uważnie się jej przyglądając, oparł się o drewniany zagłówek i zapytał: - Udało się wam to wszystko prowadzić bez wykrycia?

Skinęła głową.

- Nawet, jeśli ktoś coś zauważył, pewnie uznał, że możemy prowadzić tam co najwyżej koło gospodyń wiejskich.

Ukrainiec obleciał wzrokiem coraz liczniejsze malunki na ścianach. - Tak, cóż, nie zdziwiłoby mnie to.

- Wy też działacie sanitarnie? - zapytała, zmieniając temat.

- Nie - odwrócił głowę. - Nie, my.. zajmujemy się innymi sprawami.

- Jakimi sprawami?

- Różne.. rzeczy.

Maria patrzyła na niego sceptycznie.

- Wciąż napadacie na niewinne cywilki?

Skrzywił się. - Na nikogo nie napadamy. I nie byłaś "niewinną cywilką".

- Więc? - przechyliła głowę, kładąc ją na jego piersi. Spojrzała na niego przez rzęsy. - Co robicie? Bo nie uwierzę, że słynne OUN zapadło się pod ziemię.

Wasyl zawahał się. Zdawał się przechodzić przez ten sam patriotyczny kryzys, co ona przed chwilą.

- Ostatnio próbowaliśmy przeprowadzić atak na niemieckie zaopatrzenie - zdradził w końcu. - Chcieliśmy wykoleić im pociąg.

- Udało się?

Pokręcił głową.

- Brakowało nam umiejętności. Ładunek nie detonował na czas, a my zmarnowaliśmy tygodnie.

- Hmm - westchnęła, przeczesując jego włosy. - Jaka szkoda.

Spojrzał na nią z grymasem, słysząc sarkazm w jej głosie. Ziewnęła, przytulając się do niego, a on wsunął ramię wokół jej talii.

- Co teraz macie w planach? - zapytała przymykając oczy.

Chwila ciszy.

- Zobaczymy.

- Co zobaczycie? - mruknęła sennie.

Znowu pauza.

- Jak potoczy się wojna.

- Mam nadzieję że wkrótce się skończy - mamrotała, twarzą zakopaną w jego ramię.

Wasyl nic nie odpowiada. Spogląda nieczytelnie na chwiejący się płomień świecy.

---

Tego dnia gdy wróciła do domu, zapadł już wieczorny zmrok.

Wkroczyła wyczerpana do środka. Spodziewała się ujrzeć Wasyla, ewentualnie błąkającą się gdzieś znudzoną Sonię.

Nie spodziewała się ujrzeć całej grupy banderowców.

Znieruchomiała, zatrzymując się w progu. Wszyscy odwrócili się, by groźnie na nią spojrzeć.

Niektórych nie znała wcale, innych aż za dobrze. Jeden z nich ​​trzymał nóż myśliwski. Ostrze odbijało światło, podobne do tego, którym jej wygrażał. Schował go z powrotem do torby, ale ona i tak czuła głęboki niepokój.

Nie bała się ich - nie, kiedy Wasyl był tutaj. Ale to nie zmieniało faktu, że ich obecność była co najmniej nieprzyjemna.

Sam Wasyl zareagował z opóźnieniem. Wstał i podszedł do przodu. Chwycił jej ramię.

- Chodź - powiedział. Była zbyt oszołomiona, by zrobić cokolwiek poza podążaniem za nim, gdy prowadził ją do pokoju.

Przymknął za nimi drzwi, i odwrócił się do niej. Bez słowa wiedziała, że chciał, aby tu została i zaczekała.

Część niej chciało się zbuntować. Część niej chciało, by wyrzucił tych ludzi z ich domu. Jej serce bolało i jedyne, co chciała, to przytulić się do niego.

Ale skinęła głową, a on wyszedł.

Mijały minuty. Bez przerwy słyszała przyciszone głosy, Wasyla i jego kolegów, zdania, których treści nie potrafiła zrozumieć. Czas się dłużył.

W końcu podeszła do drzwi, lekko je rozchylając.

-...dotrzeć do bazy... nawet dzień zwłoki może nas drogo kosztować..

Nie mogła wychwycić wielu słów, ale to wystarczało. Kręciło się jej w głowie.

- -..stacjonować.. na północnym Wołyniu...

Nic nie rozumiała. Źle się czuła. Znała to uczucie, pojawiło się już wiele razy w jej życiu - skręcający wnętrzności niepokój.

Wkrótce nieproszeni goście wyszli, ich kroki głośno stukały po ganku. Ale Wasyl nie wracał.

Sama postanawia wrócić.

Powoli wyszła z pokoju. Świeca rozświetliła pół jej twarzy, gdy niepewnie wyłoniła się z ciemności.

Słysząc kroki, Wasyl uniósł głowę.

- Czemu oni tu byli? - zapytała go cicho. - O co chodzi?

Jej oczy przeleciały po jego postaci, zatrzymując się na kurtce, na torbie. - ...Po co ci to?

Ukrainiec przez dłuższą chwilę milczał. Nie wiedział, co powiedzieć, od czego zacząć. Długo nie mógł się zdobyć na słowo.

W końcu wyrwało się niewyraźnie: - Od dawna na to czekaliśmy..

Zdanie składane nerwowo. Chwilę nie chciało wyjść z jego gardła.

- Oni- UPA- na wschodzie działało już jakiś czas. A teraz przeniosło się na zachodnie tereny - uniósł zdeterminowany wzrok. - To nasza szansa, my-

Przerwał. Jej przestraszona, blada twarz, zacieniona w słabym świetle, całkowicie gubiła go w słowach.

- Szansa? - wydusiła. - Ucieczka w las?

- Walka - poprawił. - Walczymy.

- Z czym? - wykrztusiła słabo. - Drzewami?

- Z wrogiem, który panoszy się w całym kraju - powiedział rozdrażniony. Polka pokiwała kpiąco głową. - Ty powinnaś to doskonale wiedzieć.

Zaniemówiła, gdy tak po prostu cisnął w nią jej traumą. Jego ramiona opadły, jakby zdał sobie sprawę, że przesadził.

W niej jednak wzburzyło się coś, jak iskra rzucona na proch.

Rozmowa w kilka sekund zmieniła się w kłótnie.

- Wiesz, co jeszcze wiem? - syknęła. Podeszła do niego, a on cofnął się, widząc bijącą od niej złość. - Że w każdej chwili mogą tu wrócić. I tylko czekają, aż więcej durni zostawi im puste domy.

- Niemcy zabezpieczają okolicę.

- Niemcy boją się wyjść dalej niż obrzeża miasta - poprawiła ostro.

Wasyl przełknął ślinę, ale nie odwrócił wzroku, uparty i niechętny, by przegrać tę walkę.

- Co, tego sotnik już nie powiedział? - zapytała sucho. - Myślisz, że jak sobie pójdziesz, to cokolwiek zmienisz?

- Nigdzie "sobie nie pójdę" - odparł, irytacja była wyraźna w jego głosie. - To nie jest mój wybór. To największa wojna wszech czasów.

- Zawsze masz wybór - odrzekła z naciskiem.

- Wszyscy idą - tłumaczył niecierpliwie. - Tu chodzi o obowiązek, o naród, ktoś musi się tym zająć!

- Może zamiast tego zajmij się własną rodziną! - krzyknęła już nieco histerycznie.

Wymachnął w złości rękoma. - Jakoś nie było problemu, kiedy to twój głupi brat poszedł!

- Mój brat nikogo nie kochał!

Wasyl zamarł. Wszelka złość w nim zamarła, pozostawiając mrożącą dezorientację.

Maria patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.

- ..Nikogo. Nie miał kogo zostawić. A ty..

Urwała. Może sobie to wyobrażał, ale widział cień wątpliwości na jej twarzy. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, gdy zamilkła na chwilę.

- Więc to tak? - wydusiła. - Zostawisz mnie?

To pytanie zdawało się dzwonić w jego uszach.

- Po tym wszystkim? - jej głos się łamał. - Zostawisz mnie? Tak po prostu? Odejdziesz?

Ostatnie słowa wymówiła, prawie jęcząc, i taka rozpacz malowała się na jej twarzy, że patrzył na nią kompletnie zszokowany. Poruszył ustami, chcąc coś z siebie wydusić.

Wzdrygnęli się naraz, bo ostry głos przedarł się do chaty.

- Wasyl! - wołał. To Mykoła. Postacie stały w pobliżu płota, czekając na towarzysza broni. Ten tkwił nieruchomo w framudze.

Jego wahanie nie pozostało niezauważone. Maria poczuła, jak ogarnia ją wielka złość.

- Nic nie powiesz? - wychrypiała.

Wszystkie mury, które kiedykolwiek wokół siebie stworzyła, nagle zdały się runąć. Nie, on je zburzył. A teraz śmiał wahać się, czy ją porzucić.

- Wyjdziesz do nich? - bardziej warknęła, niż zapytała. Niemal wibrowała z oburzenia. - Uciekniesz? Jak pieprzony tchórz?

Wasyl wyprostował się. Ostatnie słowo zdawało się zadziałać.

Po prostu nie tak, jak by chciała.

Jego twarz mieniła się od gwałtownych i sprzecznych uczuć. Knykcie bielały od ściskania uchwytu torby. W końcu jednak poprawił ją na ramieniu, i zrobił krok do tyłu.

Potem drugi. Trzeci. Czwarty.

Wyszedł.

Wybiegł, potykając się i unikając ciosu jakimś przedmiotem rzuconym przez Marię. Pobiegła za nim, zatrzymując się dopiero w progu.

- I nie wracaj! Słyszysz!? Nie waż się tu wracać! A by cię tam ubili! Nienawidzę cię!

Cała chata drży, gdy w furii trzasła drzwiami, płomień świecy drgnął od podmuchu i zgasnął.

Tylko ciemność została, by otulić jej wzburzone płaczem ramiona.

 

Wszystkie przyszłe rozdziały mam już w 1/2 napisane, także może uda mi się co tydzień je wstawiać = domknąć tę książkę do października.

No i powodzenia w szkole dla tych którzy muszą do niej wrócić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro