Konspiracji ciąg dalszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szukano broni.

Po lasach, rowach melioracyjnych, a nawet jeziorach i stawach. Każdy znaleziony karabin wywoływał radość.  Desperackie próbami zyskania czegokolwiek po wypędzonych w panice Sowietach. Każda możliwa frakcja zbrojna Ubylinki rzuciła się do tych działań i zakończyła je z większym bądź mniejszym sukcesem. 

Lub żadnym.

Dwójka Polaków krążyła w kółko od prawie godziny. To było tak, jakby tuż przed nimi ktoś przeszukał każdy zakamarek wsi, jej każdy zapyziały kąt, i to po trzy razy, by absolutnie upewnić się, że dla nich nic nie zostanie.

Maria domyślała się, kim byli ci ,,ktosie". I sama nie wiedziała, czy była teraz bardziej czerwona z upału, czy ze złości.

- Cholera - powiedział Jasio, podnosząc jakiś kawałek z błota. Wczoraj padało, więc nadal go trochę było.

- Co jest? - zawołała dziewczyna, stojąca kilka metrów dalej, przerywając własne oględziny. Wyjrzała głową zza pnia jednego z wielu drzew, które otaczały ich dwoje.

Chłopak otrzepał zdobycz z ziemicy. Część starego, zardzewiałego narzędzia, przykryta ściółką, do złudzenia przypominała mu kolbę. Albo to desperacja zacierała wszelkie różnice.

 - Tylko jakiś grat - stwierdził, i cisnął nim z powrotem na ziemię. Maria zacisnęła usta w wąską linię, i odwróciła się, jej postać z powrotem ruszyła do wyjścia z lasu. Kontynuowali zrezygnowany marsz.

- Zastanawiam się, czy reszta coś znalazła- zadumał się Jasio, wspomniawszy o innych polskich drużynach eskapady. Ich buty znaczyły szlak w wydeptanej ziemi, tupiąc w kierunku punktu, przy którym mieli się zebrać, czyli pod dom Antka. Byli już na otwartej przestrzeni, słońce powoli, niespiesznie zachodziło, dając im czas. 

- Jestem pewna, że nie - wymamrotała Marysia, przeczesując dłonią włosy, które zaczynały kleić jej się do czoła. - To nie tak, że akurat my mamy pecha. Po prostu już niczego nie ma.

- Nie minął nawet tydzień od wypchnięcia Sowietów - Jasio wyrzucił ręce do góry, by podkreślić absurd sytuacji. Znowu byli w tyle. Znowu się spóźnili. Znowu ich wyprzedzono.

Nim kompletnie pogrążył się we frustracji, coś go z niej wyrwało.

- Czekaj... - wydusił z siebie, sięgając do przodu i chwytając ramię dziewczyny, ciągając ją lekko do tyłu. - Słyszałaś to? - zapytał nerwowo.

- Słyszałam co? - odszepnęła, nagle samej się denerwując, i spoglądając chłopakowi w oczy. Zniżył się, gdy chciał coś powiedzieć, ale wtedy w okolicy rozległ się dźwięk silnika.

Oboje zbledli, i zastygli w miejscu. Zerkali to na szosę, to na szczere pola, to na odległy las, nadstawiając uszu. Doskonale wiedzieli, kto się zbliża.

Trzeba było działać. Nie po to starannie wyznaczali grupy, by teraz stać jak kołki, i czekać na problemy. Mgła umysłu opadła, krew przyspieszyła w żyłach, serce pompowało adrenaliną.

Widząc nadjeżdżających gestapowców, Polka wystrzeliła dłoń w stronę tej należącej do rodaka, i mocno ją ścisnęła. Jasio stłumił skrzywienie pchające się mu na usta, i ograniczył się do zastanawiania, czy zasłyszane chrupnięcie było jego wymysłem, czy jego kośćmi.

Ból jednak szybko minął, zastąpiony amorami, gdy dziewczyna położyła głowę w zagłębieniu jego szyi. Nieporadnie chwycił ją w talii.

Z racji tego, że dla niemieckiego patrolu niepozorna para była mniej, jeśli nie w ogóle, podejrzana, zwłaszcza w zestawieniu do kilku chłopców w wieku idealnie partyzanckim, to tak się wszyscy dobierali.

W końcu pojazd okupanta znalazł się tuż przed nimi, zwalniając. Siedzący bliżej gestapowiec pokazowo trzymał broń tuż przy piersi, podkreślając swoją przewagę nad pomieszkałymi tutaj pomiotami. Oba narody intensywnie zmierzyły się wzrokiem - ten niemiecki podejrzliwym, surowym, ten polski niewinnym, głupowatym.

Absolutnie nie należącym do kogoś, kto robiłby coś niezgodnego z prawem.

Podczas toczonej wojnie na spojrzenia, Niemcy szeptali coś do siebie, ale ostatecznie odjechali. Polacy pożegnali ich oddechem ulgi, jaka ich zalała.

Potem jednak przyszło inne uczucie.

Marysia nagle czuje, jak jej wolna ręka zostaje schowana w innej, większej, i uniesiona do góry. Odsunęła głowę, by móc oblecieć wzrokiem sprawcę, który już nadrabiał stworzony dystans, pochylając się w jej stronę.

Nim cokolwiek, co miało się wydarzyć, doszło do skutku, dziewczyna odskoczyła prędko do stosownej odległości. Otrzepawszy spódnice, odchrząknęła i poruszyła się, by kontynuować marsz.

Szli w bardzo rozżalonej ciszy. Nie mogła się już na niczym skupić. Jej oczy z upartością wbite były w ziemię, a uszy mimowolnie nasłuchiwały stąpania za sobą.

W głębi jej głowy był cichy głos, który mówił, że chciałaby, ale nie mogła teraz zmusić się do słuchania tych myśli. Nie miało znaczenia, co by chciała. 

Tak po prostu nie można. Prawda?

Turkot młyna i szum wody sprowadza ją do rzeczywistości. Lico dziewczyny zakrzywia grymas, gdy ogląda teren wokół nich. Jakkolwiek było wcześniej, teraz okolica była już całkowicie gładka i pusta, i po prostu byli na wyciągnięcie niemieckiej lub ukraińskiej ręki.

Albo obu, myśli z kpiną, wspomniawszy wielki entuzjazm ounowców wobec ich nowych autorytetów.

W końcu zza horyzontu ich oczom ukazuje się zbiór znajomych budynków. Gdy się zbliżają, widzą, że czeka już na nich reszta towarzyszy. Twarze Polaków są równie wesołe, co te Marii i Janka, sugerując wielkie powodzenie dzisiejszej misji.

- I jak? - zapytał podpierający się o płot Piotrek, gdy do nich dotarli. Marysia usadowiła się obok.

- Świetnie - odrzekł Jasio, rzucając pod jego stopy całkowicie pusty worek.

- Nic, po prostu nic nie było - ciągnęła myśl Marysia. - A wy coś macie?

- My nie - powiedział z rozczarowaniem Antek. - Ale Isia i Kacper znaleźli... to - dodał. Hania pochyliła się, by odsłonić spod materiału jedyną zdobycz polskiego podziemia.

Zdekompletowaną broń strzelecką, z pogiętą lufą i utrąconą kolbą.

Napięcie w atmosferze było prawie namacalne, i uwieńczone głuchą ciszą.

- To jakaś kpina - w końcu nastąpił wybuch i Kacper wstał na nogi, odwracając się od towarzystwa, żeby nie musieć patrzeć na ich żałosne oblicza. - To jakiś żart. Nie mogę w to uwierzyć! Tyle godzin, tyle ludzi, i wszystko co mamy to ten beznadziejny złom - kontynuował lament, łapiąc się za głowę i chodząc w kółko.

- Co my powiemy dowódcy? - westchnęła Maria, ze znużeniem opierając się o brata. Ten tylko skrzywił się na przypomnienie, że jeszcze to muszą zrobić.

- Nic. Musimy szukać dalej - odpowiedział Antek. - Na pewno coś przeoczyliśmy.

- Jak ci się chce, to szukaj - odparła Hania. - Ja nie mam zamiaru marnować kolejnej godziny.

- Jezu, znowu zaczynasz - zarzucił jej młodzieniec. - Umiesz robić cokolwiek, poza narzekaniem i demotywowaniem grupy?

- To nie demotywacja, to rozsądne spojrzenie na sytuację - odfuknęła krzyżując ręce. - Coś, czego wam zawsze brakuje.

- Po prostu przyznaj, że cię to wszystko nic nie obchodzi - poparł kolegę Kacper.

- Ona ma rację - wtrącił się Piotrek, zbierając spojrzenia rozmówców. - To nie ma sensu, ludzie. Wszystko wyzbierali.

Polacy zamilkli, pogrążając się w gorzkości przegranej. Cisza brzmiała ogłuszająco, swoiste podsumowanie ich osiągnieć. Energia między nimi stała się inna, i zmierzała w bardzo depresyjne tony. Ulatywała, jak nadzieja na poprawę sytuacji.

Isia poruszyła się na swoim miejscu, wyraźnie tym stanem dotknięta. Wziąwszy głębszy oddech, wydukała cicho: - Pamiętacie tych Niemców z wiecu..? 

- Co z nimi? - zmartwiła się Hania. Odkąd dowiedzieli się, że te zakały zatrzymały się w jej rodzinnym majątku, trudno było tego nie robić.

- Cóż - ciągnęła Polka, wyraźnie wahając się nad doborem słów. - Oni.. - mamrotała, bawiąc się dłońmi. Wszyscy patrzyli na nią z wyczekiwaniem.

Dziewczyna w końcu uniosła głowę, i wyrzuciła na jednym wdechu: - Zdaje mi się, że, być może, choć nie jestem pewna, zrobili w naszej piwnicy skład jakiejś, chyba, broni.

- Skład broni? - powtórzył Piotrek, nagle się ożywiając. - Skąd to wiesz?

- Podsłuchałam to z ich rozmowy - przyznała już spokojniej. - Rozmawiali o jakichś... dostawach, ciężarówkach, i innych. A potem zapytali mamę o kluczę do piwnicy.

- No nieźle - zadumał się młodzieniec, drapiąc podbródek. - Jednak mamy trochę szczęścia.

- Szczęścia? - wymamrotała Maria, odsuwając się od niego. - Chyba nie myślisz że..

Mierząc brata wzrokiem, i widząc jego skupienie, spowiła się w utrapieniu. - Piotrek, nie. To jest szalone.

- Chcesz zrobić rajd na Niemców? - zapytał chłopaka Jasio. Maria spojrzała na niego, z nadzieją, że ten ją poprze. 

- Jestem za.

- Ja też - wtrącił Kacper z iście żołnierskim błyskiem w oczach. - Kiedy? Gdzie? O której?

- Panowie - Piotrek uniósł uspokajająco dłoń. - Po pierwsze, nie rajd, tylko.. odwiedziny pod ich nieobecność.

Chłopcy pokryli się rozczarowaniem.

- Po drugie, nim w ogóle coś zaczniemy planować.. - tu spojrzał na Isię. - Mogłabyś jeszcze wybadać ten temat? Ile tej broni tam jest, do kiedy chcą ją tam trzymać, i w ogóle..

Dziewczyna niepewnie skinęła głową, choć determinacja w jej oczach tę pewność całkowicie zastępowała.  

---

- Słyszałeś, że niedaleko Niemcy wykryli cały batalion radziecki? Chowali się we wsi.

Ounowcy siedzieli spokojnie, zajmując wszystkie krzesła, ławy i kąty, jakie były dostępne w izbie. Tym razem zebrano się w gospodarstwie Pietrowa, nowego dowódcy i sołtysa, który, będąc zamożniejszym, mógł wszystkich ich bez problemu pomieścić. 

- Nie - przyznał Pawło. Wizja partyzantów sowieckich krążących po okolicy nie należała do najprzyjemniejszych. - Czy ich pojmali?

- Podobno sporo im zwiało - powiedziała Liuda. - Mówią, że zaszyli się gdzieś w lesie. Może nawet tym naszym? - dodała z błyskiem w oczach. Chłopak wiedział, o czym myślała. O możliwości rozrachunku.

Oczywiście czysto teoretycznym, bo nie było mowy, by ktokolwiek rozważał pójście i zmierzenie się z sowietami. Może rozbite, ale wciąż, było to wojsko.

Posłał jej spojrzenie, które wydawało się bardziej zaniepokojone niż podzielające entuzjazm, ale zignorowała je. Przeniósł je więc na siedzącego obok Wasyla, który niechętnie włączył się do rozmowy.

- Liuda, nie durej, żadnego batalionu nie ma - powiedział stanowczo. Dziewczyna skrzywiła się na te jawną niezgodę.

- Mówię prawdę, z pierwszej ręki, moja ciotka tam....

- No no. Muszę was pochwalić, nieźle się spisaliście.

Wszyscy unieśli głowy, a potem unieśli się z siedzeń, widząc, jak gospodarz wchodzi do izby. Tuż za nim wpełznął Mykoła.

- Dużo jej nazbieraliście - ciągnął, zerknąwszy na młodzieńca za sobą. Właśnie wrócili z jednej z budowli gospodarstwa, w której tymczasowo schowano broń, pokazaną mu przez chłopaka. - Chociaż niektóre takie wadliwe.

- Naprawi się - zapewnia Iwan, wspomniawszy uszkodzony karabin, jego osobiste znalezisko.   

- Nawet proch się znalazł - mężczyzna kontynuuje chwalenie podopiecznych. Materiał wybuchowy jest niezbędny dla potencjalnego powstania.

- Był w jednym ze zbombardowanych magazynów - informuje Liuda z dumnym uśmieszkiem, szczycząc się w zasługach. Co prawda nie tylko jej, bo Pawło i Kolia też tam byli, ale to ona odwaliła znaczącą większość roboty.

- Symon zawsze sobie was chwalił. Żem nie wątpił, ale teraz mam potwierdzenie.

- Jeżeli chodzi o transport, zwykle organizujemy go my z Wasią - wtrąca Mykoła, wskazując na siebie, a potem na przyjaciela. - Chociaż teraz przydałby się jeszcze ktoś, bo dużo tego, a do Włodzimierza trochę drogi jest.. - dodał, przemyślawszy sytuację.

- To już zostawcie mnie, nie wasza w tym troska - odrzeka sołtys. Wchodzi w głąb pomieszczenia, powoli, i mierzy podwładnych wzrokiem. Atmosfera zdaje się zmieniać.

- Czy coś jeszcze? - pyta Pawło ze zmieszaniem, też to wyczuwając.

- Właściwie to tak. Jest jeszcze jedna sprawa.

Podchodzi do okna, i krzyżując ręce za plecami, wygląda przez nie w zamyśleniu.

- Rozmawiałem z Gestapo. Chcą utworzyć w naszej gminie policję pomocniczą.

- Ale że jak to, ale że z nas? - pyta zaskoczona Liuda, poruszając się gwałtownie.

- Z was - Pietrow skinął głową. - Z mężczyzn - poprawia po chwili refleksji, a dziewczyna mizernieje. - Z Ukraińców. Tylko nas w ogóle biorą pod uwagę, i wczoraj padła taka propozycja. Podobno jest odgórna, i składają ją we wszystkich miejscowościach.

Młodzież obserwuje w napięciu, jak odwraca się od okna, i wbija w nich spojrzenie.

- Wyraziłem wstępną zgodę, i do końca miesiąca winiem im zaproponować skład.

- Jak w ogóle możecie to rozważać?

Pietrow spogląda na źródło protestu. Krzywi się na niepojęcie uparty wyraz twarzy Wasyla, nie zwiastujący spokojnej dyskusji.

- Czemu miałbym tego nie rozważać?

- To okupanci. To wrogowie. Nie można bratać się z wrogiem.

- Obecnie w naszych oczach nie mają takiego statusu - odrzeka Pietrow. - Przeciwnie, są bardzo przydatni.

- Chyba my jesteśmy przydatni im - mówi gniewnie Wasyl. - Chcą nas wykorzystać. Nic nam nie dadzą, nie pomogą nam.

- Nie pomogą nam, jeśli będziemy wobec nich wrodzy.

- Nie pomogą nam nawet jakbyśmy dla nich spalili Moskwę! Będziemy następni w kolejce.

- Więc co proponujesz? - Pietrow pyta, zaczyna tracić cierpliwość. - Wyjść i zacząć do nich strzelać?

- Pozwolić Niemcom i Sowietom się wykrwawić - odpowiada Wasyl z pełnym przekonaniem. - A samemu trzymać się i być przygotowanym na właściwy czas. Każdy inny pomysł, to zdrada.

Ounowcy patrzą na niego w lekkim szoku, nie spodziewawszy się tak poważnych zarzutów, zarzutów o zdradę. Pietrow jednak po prostu chichocze pod nosem.

- Ja wiem, że możecie dzielić z Symonem temperament. Ale mu głupota raczej nigdy nie doskwierała.

- Więc weź z niego przykład - syczy Wasyl bez szacunku, nie mając zamiaru podporządkować się tym tchórzliwym wymysłom.

Pietrow mruży oczy, i zbliża się ku niemu.

- Może nie zauważyłeś, ale kiedy nie ma tu twojego brata, to ja go zastępuje, i to ja wydaje rozkazy.

- Nigdy go bezmyślnie nie słuchaliśmy, i on też tego od nas nie chciał - wypluwa Wasyl, jego ciało jest już napięte.

Przez dłuższą chwilę oczy młodzieńca pozostają utkwione w oczach drugiego Ukraińca. Coraz więcej zebranych ostrożnie się od nich odsuwa.

- To co robisz, to kwestionowanie decyzji przełożonego - odpowiada w końcu mężczyzna niezwykle szorstkim głosem. - Gdybyśmy byli w wojsku, już dawno wracałbyś do domu za niesubordynację.

- Ale nie jesteśmy w wojsku - Wasyl nie ustępuje. Wpatruje się w niego z wyzwaniem. - Konspiracja to nie kolumna żołnierzyków. To sieć działaczy, których zdania powinieneś brać pod uwagę!

Pietrow sapie jak maszyna parowa, i zwraca się do słuchających ich ounowców.

- Dobrze! - wzdycha. - Czego chcecie? - pyta, rozkładając ręce. - Kontynuować siedzenie tu jak przegrani, jak tchórze, czy wziąć w końcu los w swoje ręce? Czy w końcu pokazać, na co nas stać?

Młodzież w odpowiedzi milczy. Wszyscy zdają się być zmieszani, i niechętni wybieraniem między kłócącymi się Ukraińcami.

Wtedy jednak ktoś wychodzi przed szereg.

- Ja się z wami zgadzam, poruczniku - mówi Ukrainka, kładąc rękę na piersi. - Skoro robią tak też w innych wsiach, nie widzę powodu, by nie robić tego tutaj. Musimy działać jednomyślnie.

Pawło spuszcza wzrok, gdy po chwili mówi: - Zgadzam się z Liudą.

Wasyl nawet się temu nie dziwi. Zamiast tego spogląda z wyczekiwaniem na Mykołe. 

- Uh.. nie można zaprzeczyć, że to zapewni nam przeszkolenie bojowe.

Potem kolejne, i kolejne potwierdzenia rozbrzmiewają z ust młodych, coraz bardziej ich kompana rozczarowując.

Pietrow łączy dłonie z klaskiem. - No, Wasieńka, to te kwestie chyba mamy za sobą - mówi z uśmieszkiem pod wąsem. - Ale nie martw się, nie oczekuję, że wszyscy zgłosicie się na służbę.

Po tych słowach podchodzi do młodzieńca i łapie go za ramiona.  Nachylając się w jego stronę, kontynuuje:

- Możesz spokojnie siedzieć w domu, razem ze swoją drogą rodzinką. Pozdrów ich ode mnie - ostatnie słowa szydząco wymawia po polsku.

Skóra Wasyla zrobiła się blada i pozbawiona kolorów. Stał w miejscu, zawstydzony, oszołomiony, jakby spoliczkowany.

Usatysfakcjonowany tą reakcją Pietrow klepie go po plecach, po czym odwraca się, i zaczyna odchodzić. Zaczyna coś mówić, wyjawiać kolejne informacje.

Chłopak nawet nie zauważa, kiedy jego nogi się poruszają. Bez zastanowienia zrywa się w stronę mężczyzny. Chwyta za jego kołnierz i przyciąga go do siebie, pięść drży od siły tego uścisku.

- Co ty do cholery sugerujesz?

Wyraz twarzy Pietrowa szybko zmienia się od zszokowanego do wściekłego, gdy jego własna pięść chwyta za te należącą do młodzieńca. Mocują się tak, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, gdy ich spojrzenia walczą ze sobą.

- Zarzu-ucasz mi zdradę, a sam ślinisz się z pieprzoną Laszką - charczy Ukrainiec, gdy materiał szarpanej koszuli naciska na jego gardło. - Nie masz pojęcia jak działa polityka. Oni to nasza jedyna szansa by pozbyć się stą-ąd tych cholernych wesz. Jedyna opcja. Czasami o-ofiary są konieczne dla wyższego celu.

Wasyl przestaje słuchać tej paplaniny, gdy wspomnienia powtarzają się w jego umyśle.

Katia. Iwan. Oleg. ,,Ofiary konieczne".

Myślenie o tych słowach sprawia, że ​​jego wściekłość wzrasta dziesięciokrotnie. Jednocześnie sprawia, że traci nad sobą kontrolę, bo Pietrow w końcu wygrywa nienawistne siłowanie się, i tą samą pięścią, którą wyszarpał się z uścisku, z całej siły uderza młodzieńca w twarz.

Wasyl chwieje się, ból rozprzestrzenia się pod jego okiem i promieniuje na cały lewy profil, ale nim jest w stanie w ogóle się skrzywić, mężczyzna przypiera go do ściany.

- Uspokójcie się! - z trudem słyszy czyiś głos, chyba Liudy, ale nie skupia się na nim. Nie jest w stanie, gdy złość zalewa go strumieniami.

- Jeśli współpraca z wrogiem to jedyna droga do niepodległości, to może wcale nie powinniśmy jej mieć!

- Tylko wrogość, wrogość - przedrzeźnia go Pietrow. - Gdzie ty ją widzisz, bachorze? - pyta, wzmacniając uścisk. - Wybrali mnie na sołtysa, dali nam autonomię. Każdy ich gest to przeciwieństwo wrogości!

- Za-abijanie niewinnych Ukraińców to też dla ciebie oznaka przyjaźni?

- Kogo zabili? - śmieje się Pietrow. - Paru czerwonych! I bardzo dobrze! Te psy zasłużyły na wszystko, co je spotk..

- Katia też na to zasłużyła!? - wrzeszczy chłopak, znowu się szamocząc. Pietrow przerywa, nie mrugając. Informacja zdaje się do niego nie docierać. W przypływie szoku puszcza chłopaka.

- Kateryna nie żyje? - pyta, zaskoczenie jest szczere i nagłe. - Ale, ale jak to? Kiedy? Jak..? - ciągnie mężczyzna w narastającej panice.

Inni również wyglądają na przestraszonych. Liuda stoi z szeroko otwartymi oczami, zupełnie jak Pawło. Mykoła spogląda na ziemię, kompletnie oszołomiony i tknięty. Oczywiście wszyscy ją znali, nie mogli nie, kiedy Symon wielokrotnie zwoływał spotkania we własnym domu.

Wasyl przez chwilę milczy, oddychając ciężko. Przełyka ślinę, i odwracając wzrok, zaczyna tłumaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro