Misja: Czerwiński

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Isia wpełzła do domu, cicho zamykając drzwi. Tej niedzieli jak zwykle wróciła późnym wieczorem. Kursy sanitarne trwały już od jakiegoś czasu i szły bardzo dobrze. Udawało jej się wymykać i wracać bez wzbudzania większej podejrzliwości gestapowców.

Zresztą, byli zbyt zajęci szukaniem skradzionej broni, by cokolwiek zauważyć. Mogłaby przepaść bez śladu, a oni nie zorientowaliby się, że kogoś z domowników brakuje.

To nie było zbyt romantyczne i coraz bardziej traciła nadzieję, że ktoś zastąpi jej niedoszłego kochanka. Do teraz nie wybaczyła Piotrkowi tego co zrobił.  

Chcąc przysłonić narastający pesymizm, zmusiła się do uśmiechu i ruszyła w głąb domu. Spodziewała się zastać rodziców wspólnie siedzących w kuchni, lub matkę samotnie dziergającą przy kominku.

I istotnie, jej matka tam była. Isia podeszła do niej radośnie i rzuciła na bok rzeczy. Wskoczyła w pole widzenia kobiety.

Niemal natychmiast jej uśmiech opadł. 

W oczach rodzicielki wił się huragan emocji. Znała ją wystarczająco długo, (całe swoje życie), żeby zaryzykować zgadywanie: stało się coś złego. Matka rzadko kiedy wygląda na tak strwożoną.

- Mamo - przywitała ją niepewnie. - Wszystko w porządku?

Kobieta uniosła na nią wzrok, jakby otrząsnęła się z oszołomienia. Isia odepchnęła wzdrygnięcie, widząc zmęczone spojrzenie, jakim ją obdarzyła.

- Dziecko drogie - łapiąc córkę za ręce, przyciągnęła ją do siebie. - Gdzie ty byłaś, słodki Jezu.

- Mówiłam, że idę do Hani -  wymamrotała w zagłębienie jej szyi. - Co się stało? - dodała z troską, odsuwając się. - Gdzie jest tata?

Matka zatrzymała się, rozglądając wokół nich, jakby bała się, że same ściany słuchają.

- Wzięli go - wychrypiała w końcu. - Niemcy. Dziś popołudniu, oni.. 

Jej głos był zaledwie szeptem, gdy wypowiadała te nieskładne słowa. Ich znaczenie było jednak jasne.

Isia cofnęła się, niepewna na własnych nogach. Jej wizja zawirowała, gdy przyswajała ponurą informację.

Potem wszystko działo się szybko. W pewnym momencie biegła schodami na górę, a po chwili stała już przed dotychczas omijanymi drzwiami nieproszonych gości.

Zaczęła w nie pukać, za każdym razem coraz mocniej i wścieklej, aż w końcu po prostu waliła w nie pięścią.

Nikt nie otwierał.

Kopnęła w nie z całej siły, drżąc z frustracji. Tępy ból rozprzestrzenił się aż do jej kostki, i wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk cierpienia.

- Mogę wiedzieć co tak właściwie robisz?

Ten głos. Ten znienawidzony (i niesprawiedliwie ładny) głos.

Odwróciła się gwałtownie, na co Niemiec niezauważalne się wzdrygnął. Reszta ekspresji pozostała jednak w pełni profesjonalna.

- Ty! - wycedziła, doskakując do niego w zaskakującym tempie. Pasma włosów spadły jej na twarz, zasłaniając ją nieco.

- Jak mogliście! Jak śmieliście! To mój tata! Niewinny człowiek! - wymierzyła w niego palcem. - Jak można aresztować niewinnego człowieka!

- Jeśli jest niewinny, nic mu nie będzie - odrzekł z dystansem. Ledwo zdążył zakończyć zdanie, gdy już odkrzykiwała:

- Jest niewinny! Nic nie zrobił! - tupnęła nogą. - Słyszysz! Wypuść go! Wypuść tatę!

- Wypuścimy go, gdy będzie na to słuszny moment - tłumaczył, chowając dłonie za plecami. - Teraz jest potrzebny.

- Jest potrzebny tutaj, potrzebuję go! - naciskała, machając rękoma jak dzikie zwierzę. Cofnął się, na wszelki wypadek, by nie dostać wścieklizny. - On nic nie zrobił, nie on, to nie on chcia..

Natychmiast urwała. Wsysając powietrze, zasłoniła usta dłonią, ale było już za późno. Oczy gestapowca się zwężyły, a szczęka lekko zacisnęła. Wyglądał podejrzliwie, bardziej podejrzliwie, niż to byłoby bezpieczne.

- Nie on chciał, mówicie - powtórzył jej słowa w zamyśleniu. Rozpacz zniknęła z serca, ustępując panice.

- Więc kto?

Pokręciła głową. Niemiec zmierzył wzrokiem to, gdzie byli, przed czym stali, ciągle nad czymś myśląc. Każda sekunda zdawała się trwać nieprzerwanie, świat na chwilę zwolnił, gdy tysiąc różnych scenariuszy przebiegało przed oczyma Isi.

- Lubicie kręcić się przy drzwiach, co?

Przełknęła gęstą ślinę, blednąc o kilka odcieni.

Nie wydawał się tym jednak przejmować. Zamiast tego przyglądał jej się od góry do dołu, jakby wszystkie elementy jakiejś wielkiej układanki wskoczyły na swoje miejsce.

---

Polacy zgromadzili się na tyłach kościoła. Pospiesznie improwizowane, nieprofesjonalne miejsce do spotkań.

Sytuacja jednak była awaryjna.

Isia szybko streściła im, co się wydarzyło. Każdy z przerażeniem wsłuchiwał się w jej słowa. Wiadomo było, co Niemcy robili z więźniami - co do tego nikt nie miał wątpliwości.

Oczywiście nie był to poziom sowiecki, ale podstawowe prawa człowieka nie leżały w priorytetach nowych okupantów. Zwłaszcza gdy więzień był podejrzany o działalność anty-niemiecką.

A zwłaszcza gdy, faktycznie, brał w niej udział.

Na szczęście nie sam. Czerwiński mógł liczyć na pomoc reszty wiernej mu konspiracji. Cóż, przynajmniej jej części.

Kacper wydawał się tracić cierpliwość. Wbijając palce w kruszący się mur, na którym siedział, nachylił się do zebranych, i szepnął groźnie: - Nie możemy tego tak zostawić, po prostu nie możemy!

Od blisko pięciu minut ścierały się w polskiej młodzieży dwa poglądy - ten będący za jak najszybszym uratowaniem Czerwińskiego, i ten nazywający się "trzeźwo myślącym".

- Nie mam zamiaru umrzeć z twojej głupoty. Równie dobrze możesz iść tam, i od razu poprosić o kulkę w głowę - odparła Hania, reprezentująca drugą postawę.

- Nikt nie musi umrzeć. Słaba wymówka dla twojego egoizmu - zarzucił z kolei Janek. Siedząca obok Maria patrzyła z troską na swoje złączone dłonie.

Sytuacja bardzo przypominała jej te ukraińską sprzed paru miesięcy - doskonale pamiętała, jak sfrustrowany wtedy był Wasyl. Nie potrafili wyswobodzić jego okropnego brata, nieważne jak się starali.

- Dobrze że wy byliście takimi altruistami, gdy bezmyślnie włamaliście się mu do domu!

- Jeśli pamięć mnie nie myli, to też tam byłaś - Piotrek uniósł brew w stronę towarzyszki.

- Od początku mówiłam, że to zły pomysł - odpowiedziała mu z defensywną szybkością. - To wy go naraziliście.

- I dlatego teraz musimy mu pomóc - Antek płynnie wrócił do poprzedniego tematu.

- Oświeć mnie w takim razie jak - skrzyżowała ręce, wbijając w niego wyczekujące spojrzenie. Kilka razy otworzył usta, ale ostatecznie zamilkł, nie mając dobrej odpowiedzi.

Nikt jej nie miał.

- Nie jesteśmy w stanie nic zrobić - Maria kontynuowała myśl koleżanki, przerywając swoje milczenie.

- To samo mówiłyście, gdy planowaliśmy odbicie broni - zauważył kąśliwie Kacper. - A jednak bez problemu się włamaliśmy i przej...

Prawie podskoczył, gdy siedzący obok Piotrek gwałtownie uniósł dłoń.

- Powtórz to - rozkazał. Widząc niepewne spojrzenie towarzysza, pomachał ponaglająco ręką. - Powtórz ostatnie słowo.

- I?

- Wcześniejsze.

- Włamaliśmy?

Przyłożył pięść do ust, intensywnie nad czymś myśląc. Towarzysze przyglądali się mu ze zdezorientowaniem. Rzadko miewał takie napoleońskie przebłyski geniuszu.

- Piotrek, chyba nie myślisz że..- Maria zaczęła bełkotać, widząc skupiony wzrok brata. - Nie mów mi, że nad tym myślisz.

Wstrzymała oddech, błagając w myślach, by nie wyrzucił zaraz słów pokroju "Musimy odbić Czerwińskiego".

- Musimy odbić Czerwińskiego.

Fala konsternacji przelała się przez resztę polskiej młodzieży. Hania uderzyła dłonią w czoło, wymieniając spojrzenia z koleżanką.

- Czekaj czekaj - Antek złożył dłonie w powadze. - Masz na myśli jakiś, nie wiem, szturm na posterunek?

- Myślałem że to wcześniejsza sprawa była odjechana - wysapał z podekscytowaniem Janek. - Wchodzę w to.

- Jazda z Szwabami - wtórował mu Kacper. 

Chłopcy pochylili się ku sobie, zaczynając omawiać coraz to odważniejsze plany. Usłyszawszy "granatnik",  Hania zeskoczyła z murku, stając przed nimi z niedowierzeniem na twarzy.

- Czy wy kompletnie zdurnieliście!? - wymachiwała rękoma. - To nie ma prawa się udać! Zginiecie! Wszyscy! co do jednego!

Patrzyli na nią chwilę, z minami, jakby właśnie przerwała im wspaniałą zabawę.

- Jeśli nie chcesz pomóc, po prostu idź - wymamrotał Antek.

- I tak się nie przydasz - dodał Kacper, unosząc patyk, którym rysował rozkład posterunku. - To męska sprawa.

- Beze mnie już dawno byłbyś martwy, półgłówku - syknęła, wyrywając mu go i rzucając gdzieś w głąb krzaków. - Nie zliczę, ile razy was uratowałam.

- Nic takiego sobie nie przypominam - drwiący uśmiech zniknął, ustępując złości.

- Mogę odświeżyć ci pamięć.

- Mogę pomóc ci się zamknąć!

- Oboje się zamknijcie, muszę się skupić - Piotrek zgromił ich spojrzeniem. Następnie wrócił do kontemplacji nad rozstawionymi kasztanami, symbolizującymi jego oddział. 

---

Z tego co udało im się ustalić, wraz ze zmianą okupacji kadry policji zostały obsadzone nowymi ludźmi. Komendantem został zaufany człowiek, lokalny volksdeutscha. Plutonowy, oraz reszta administracji, zostali skrupulatnie sprawdzeni i wymienieni. Dodatkowo służby na posterunku wspomagająco pełniła świeżo utworzona policja pomocnicza. 

Całe te porządki miały jedną zasadniczą wadę - nowi policjanci nie byli doświadczeni. A to działało na korzyść potencjalnych rebeliantów.

Sam posterunek tkwił w niesławie na skraju wsi w pobliżu lasu, obrosły pokrzywami, mchem i inną zielenią, z roku na rok coraz bardziej przypominając gruzy. Kolejny plus. Wszystko wydawało się im sprzyjać.

Kilkanaście postaci siedziało w otoczeniu różnego rodzaju tarniny i innej leszczyny, zwarto rosnącej jak spójna masa - naturalne schronienie, poza wszechobecną ciemnością. Całą akcje zdecydowano się przeprowadzić w nocy.

Pomiędzy grupą panowała cisza, przerywana brzęczeniem świerszczy i trzaskiem ogniska. Z napięciem oczekiwano wybicia północy. Jedni wpatrywali się w ogień, drudzy sprawdzali swoje uzbrojenie. Jeszcze inni po prostu usiedli na ziemi i oglądali gwiazdy.

Dowodzący im Piotrek ze skupieniem opierał się o drzewo, obserwując posterunek. Słabe żółte światło przebijające się zza firanek okien podkreślało sylwetkę uzbrojonego w karabin wartownika. Niemrawo maszerował w lewo i prawo, bez większych chęci do życia.

- Zapowiada się gładka robota - podsumował czyiś głos. Piotrek spojrzał za siebie przez ramię. To był Nikodem. Do całej akcji przyłączyło się większość młodzieży - nawet spoza ich wsi. To już nie były tylko konspiracyjne zabawy. Każdy Polak w okolicy znał Czerwińskiego i go cenił. 

- Wygląda znajomo - dodał chłopak, stając u jego boku. Oboje zmrużyli oczy, próbując przyjrzeć się usypiającemu młodzikowi. Musiał być w ich wieku, może nawet młodszy.

 - Na pewno żaden z naszych - mruknął sceptycznie Piotrek. Kojarzył każdego zdolnego do walki rodaka w promieniu stu kilometrów. - Więc...

- Ukraińcy - zakończył Nikodem. Wymienili się spojrzeniami - to trochę komplikowało sprawę, ale było przewidzianym scenariuszem. Zamilkli w grobowej ciszy.

W końcu wybiła północ.

Wszyscy pospiesznie zaczęli się szykować, przygaszać ognisko i dodawać sobie otuchy. Następnie, po wymianie konspiracyjnych gestów i ruchów ramion, wyruszyli.

W środku Ukraińcy ze znudzeniem pili herbatę z drugiego parzenia i grali jedną z wielu partii szachów. Czerń i biel pól zaczynały mieszać się w ich sennych umysłach, a posunięcia stawały się monotonne.  

Dopiero złowieszcze decybele wybuchu sprawiły, że szachiści nerwowo zadrżeli, zrzucając parę figur z planszy. Czarny skoczek toczył się po podłodze, zatrzymując się dopiero na czubku buta Mykoły. 

Przez szum w ich głowach przebija się rozkaz: - Otwierać! - po polsku. To wystarczy, by twarz Mykoły wykrzywiła się jeszcze bardziej. Gniewnie wstał zza biurka. Gdyby to byli zwykli bandyci, albo chociaż sowieci..

Oczywiście nie otwierają. Pada drugie wezwanie, potem strzały w okna. Wszyscy policjanci podrywają się na nogi, zaczynając krążyć po pokoju i szykować się do obrony.

Aresztanci byli zamknięci w przyległej izbie. Słysząc narastające zamieszanie, niektórzy podeszli do drzwi i próbowali zdjąć z nich zawiasy - ani drgną. Czerwiński podszedł do okna i próbował wyłamać kraty. Były zbyt grube i solidne, gołymi rękoma nic nie mógł zrobić. Mimo to złapał za nie, i zaczął szarpać. Dołączyli do niego inni współwięźniowie. 

- Odejść od okna! - warknął pilnujący ich Iwan, odrywając się od barykady, którą pospiesznie budował.

W między czasie w głównej izbie kontynuowano przygotowywania. Znowu rozległy się wezwania do poddania, i następujące po nich wystrzały. Jeden policjant w ostatniej chwili unika nadlatującego pocisku.

- Może jednak otworzymy? - wymamrotał Pawło, gdy mijał się z Mykołą. Co prawda nie on dowodził, nie wybierali dowódcy, ale dominujący charakter Ukraińca podporządkowywał sobie całe otoczenie.  - Wystrzelają nas, Kolia - dodał z paniką, gdy ten mu nie odpowiadał.

- Nie odważą się - odrzekł hardo Mykoła, nawet na niego nie patrząc. - Dobrze wiedzą, że mamy ich ludzi.

Rozpoczynające się po tych słowach odliczanie odejmuje mu wiarygodności. Wzmógł się ferment, niektórzy zaczęli wręcz biegać. Pawło zastygł, wpatrując się we drzwi wyjściowe.

Jego nogi samoistnie do nich zawędrowały, gdy toczył w sobie konflikt. Mimo wszystko czuł, że jako jedyny postępował tu racjonalnie. Jakoś wytłumaczą wtargnięcie. A co jeśli wysadzą budynek? Albo go podpalą? Nie miał ochoty spłonąć za interesy Niemców..

Mykoła przekopywał półki w poszukiwaniu zapasowej broni. Odwrócił się dopiero na dźwięk szczęknięcia zamków. Wytrzeszczył oczy; na wszystko inne było za późno. Drzwi otwierają się, z Pawło krzyczącym "kryjcie się" do pozostałych towarzyszy.

Na posterunek wbiegają uzbrojeni rebelianci.

- Ręce do góry!

Pawło i paru innych policjantów posłusznie wykonuje rozkaz.

Mykoła omiótł szybkim spojrzeniem te godne pożałowania akty tchórzostwa, po czym rzucił się za biurko. Pospiesznie wyciągnął i odbezpieczył pistolet. 

Wychylił się i strzelił. Pudło. Kilka razy to powtórzył, ale tak naprawdę celował na oślep. 

Jeden z odważniejszych Polaczków w końcu podbiegł i kolbą wytrącił mu broń z ręki, przy okazji ją raniąc. Sapnął z bólu, ale mimo to wciąż stawiał opór, gdy przeciwnik próbował go podnieść i unieruchomić.

- Wykończ go, Antek!

Lach-Antek, notuje na przyszłość- ponownie uderzył go kolbą, trzask własnego nosa wypełnił jego bębenki. Następnie wykręcono mu ręce i wciśnięto kolanem w podłogę.

- Janek, papiery! - usłyszał nad sobą, między własnymi charknięciami podczas prób wyswobodzenia się.

Kolejny z nich podszedł do biurka, podczas gdy inni rozbrajali służbę posterunku. Grzebał po szafkach aż znalazł srebrny kluczyk. Odwrócił się do komody i zaczął wyrzucać z niej teczki, zdjęcia, dokumenty. W między czasie inny rozpalał piec.

Mykoła wierzgał się po podłodze, bezsilnie patrząc, jak z usatysfakcjonowanym śmiechem wrzucają wszelkie cenne dokumenty do ognia: dokumenty, które godzinami segregował, dokumenty których informacje jak pies posłusznie zdobywał. Jego nozdrza rozszerzają się ze złości, a zęby zgrzytają o siebie z niemal słyszalnym dźwiękiem.

W niewidocznym z jego pozycji punkcie pokoju udaje się przełamać prowizoryczną barykadę w przejściu do aresztowanych - wywarzają drzwi. Krzyki nabierają na sile, tak jak ogłuszające trzaski i strzały.

---

Maria siedziała ukryta na tyłach budynku, ze strachem wsłuchując się w odgłosy bijatyki.

Jej zadanie było w tym wszystkim proste i niebezpośrednie: miała pilnować ogólnego rozwoju sytuacji i kontrolować, czy nie pojawią się niechciane zewnętrzne posiłki. Przy biodrze tkwiła torba z zestawem pierwszej pomocy; podarunek od doktora Sławoja.

 - Zwijamy się!

Z ulgą wypuściła powietrze. Napięcie rozeszło się po mięśniach, choć nie w pełni; wciąż niecierpliwie wyczekiwała aż opuszczą posterunek. Gryząc wargę, spoglądała w stronę, z której powinni nadbiec.

Już po chwili to właśnie robią. Odprowadza wzrokiem mijającego ją Kacpra, Antka, trochę dłużej Janka i Czerwińskiego, oraz paru innych Polaków.

W żadnym z nich nie rozpoznaje swojego brata.

Klęczała, nie wychodząc z kryjówki. Według planu powinna pobiec za resztą, ale nie mogła. Zamiast tego wypatrywała najbardziej wyczekiwanej przez nią sylwetki.

Myśli wirowały w jej głowie, a nieprzyjemny ucisk w piersi wstrzymywał oddech. Właśnie dlatego nienawidziła takich akcji. Ryzyko było zbyt duże. Jeszcze gdyby nie była tu sama.. Dlaczego Hania musiała ją zostawić? 

W końcu zauważyła, że i on się zbliżał. Zaczęła wstawać, by wyjść z kryjówki. Miała ochotę rozłożyć ręce i albo zamknąć go w troskliwym uścisku, albo z całej siły mu przywalić.

Z powagą rozważała obie opcje, gdy kątem oka zauważyła, że nie byli sami. Ktoś za nim biegł. Zaraz go dogoni!

Zaczęła panikować. Nie dołączyła do mijającego ją Piotrka. Na zmianę rzucała zmartwione spojrzenia na plecy brata i zerkała na podążającego za nim oprawcę. 

Gdy i on miał ją minąć, będąc już na wyciągniecie ręki, postanowiła działać. Wyskoczywszy z zarośli, runęła na jego plecy, powalając ich obu na ziemię. 

Upadli boleśnie, łamiąc kilka gałęzi. Oszołomiony gwałtowną napaścią znikąd na chwilę uległ jej przewadze. Próbowała chwycić mu ręce, lub w jakikolwiek sposób unieruchomić, jednak nieprzerwane próby zrzucenia jej z siebie i ciemność sprawiały, że wysiłki szły na marne.

Nie chciała walczyć. Chciała go tylko zatrzymać, spowolnić. Dać czas jej ludziom. A teraz chłopcy musieli zdążyć się oddalić. 

Tylko jak miała do nich wrócić?

Mocowała się z nim jak dzikie zwierzę, drapiąc i szarpiąc na oślep. Tarzali się po ziemi z rozwścieczoną zażartością, jakby ta okropna sytuacja była winą tylko i wyłącznie tego drugiego.

W końcu napastnik z całej siły uderzył łokciem w żebra dziewczyny. Moment, w którym kompletnie straciła sprawczość. Upadła na brzuch, a chwilę później już była wciskana w glebę.

Prawdę mówiąc, i tak była z siebie dumna, że ​​tak długo się przeciwstawiała. Piotrek nie uwierzy, o ile jeszcze go spotka.  

Przeciwnik cofnął pięść, aby zadać cios, ale przedtem szarpnięciem za jej ubranie obrócił ją ku sobie. Kiedy jego wzrok padł na znajomą twarz, jego ramię zastygło w powietrzu. 

Wszystko ucichło, prawie jakby każda żywa istota w lesie wstrzymywała oddech. 

To był Wasyl.

Szeroko otwarte oczy od razu ją rozpoznały, choć ich właściciel już powolniej te informacje przyswajał.

Natychmiast ją puścił. Nie do końca przemyślany ruch, bo znowu wylądowała na ziemi.

Ty?  - wypluł, gwałtownie podrywając się do góry.  Co do cholery? Co ty tu robisz?

Mierząc go gniewnym wzrokiem, uniosła się na łokciach i wypluła z ust kilka włosów. - Co ja tu robię? Co ty tu robisz? Czemu ścigasz mojego brata!?

- Czemu? Właśnie napadł na pieprzony posterunek policji! - gestykulował z niedowierzenia.

- Cóż, czemu miałoby cię to w ogóle obchodzić!

Zamilkła, wyglądając, jakby właśnie znalazła odpowiedź na swoje pytanie. Przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce, szczególnie długo zatrzymując się na mundurze z wiadomymi naszywkami.

Jej oczy, ciemne jak obsydian, wróciły z powrotem na jego twarz z niepokojącą intensywnością. Trochę nieudolnie spróbowała się podnieść. Stanęła przed nim, i choć był od niej wyższy, w jakiś sposób zdawała się patrzeć na niego z góry.

-  Bandera ci nie wystarcza? Teraz bratasz się ze szwabami?  - nie mogła powstrzymać pogardy w swoim głosie.

- Z nikim się nie bratam - zjeżył się, słysząc ten nagły atak. 

- Więc jak to nazwiesz? - machnęła na jego ubiór. Potem zamyśliła się teatralnie. - Jak ty to określiłeś.. no tak, poddaństwo. Widzę że jednak ci nie przeszkadza!

Wypuścił powietrze z ust, po czym zacisnął szczękę. - Bo twoja banda samobójców jest lepsza?  Zdurnieliście do reszty!?

- A lepsza! Wszystko jest lepsze niż układy z Niemcami! -  uniosła podbródek na podkreślenie swoich słów.  Ukrainiec otworzył usta, by odpowiedzieć, ale ciągnęła dalej: - Ilu Żydów już im złapałeś? Za ilu przyznają odznaki?

- Na razie robicie wszystko, by to was łapali - odpowiedział sucho. - Co trzeba mieć w głowie, by odwalić taką akcję? 

Skrzywiła się w głębokim grymasie; jedyna odpowiedź, jaką mu udzieliła. Wymijając go, zaczęła iść w głąb lasu. Wasyl nerwowo ruszył za nią, nadal starając się przyswoić całą sytuację. 

- Powariowaliście - rozejrzał się niepewnie. Byli sami, ale kto wie, jakie kamuflaże mają teraz Niemcy.. - Macie pojęcie jak Szwaby na to zareagują? Chcecie wszystkich im wydać? - wyszeptał groźnie.

- Nikogo nie chcemy wydać. Ani was, ani nas.

- Ale to robicie, narażacie każdego - widząc, że przestawała go słuchać, przerwał i chwycił ją za ramię, odwracając do siebie. - Słyszysz!? Nie pozwolę, by nas wszystkich wystrzelali przez waszą głupotę!

Odsunęła się. - Ja też! Więc inaczej argumentuj swoją kolaboracje.

Sycząc to z jadem, znowu ruszyła przed siebie, tym razem szybciej.

- Znalazła się! - Ukrainiec zrównał z nią kroku. Zbliżył się trochę, tak, by nikt niepożądany go nie słyszał, i wycedził: - Gdyby nie wzięli jednego z waszej pańskiej bandy, nie obchodziłoby was to. Sami bylibyście chętni.

 Maria zatrzymała się z oburzeniem.

- Co? Nie mam racji? - zadrwił, widząc jej wyraz twarzy. - Nie obchodzi cię co oni robią. Nikogo nie obchodzi. Nie zauważyłabyś nawet, że ktoś zniknął. Nie jesteś od nas lepsza.

Otworzyła usta, chcąc się bronić, ale pochylił się w jej stronę, i kontynuował: - Zamordują każdego, kogo będą chcieli, i nikt się tym nie przejmie. Myślisz, że jakieś Żydki wahałyby się z wydaniem cię Niemcom? Pierwsze by to zrobiły!

- Nie każdy jest taki jak t.. - zaczęła, ale urwała, przypomniawszy sobie poglądy jej własnych ludzi. Zamilkła z poniżeniem. Wasyl z kolei ciągnął dalej, coraz bardziej się zbliżając:

- Czemu? Bo każdy chce żyć. Bo każdy myśli o sobie. Bo na wojnie nie ma twojej wyssanej z palca pieprzonej moralności, i nigdy, przenigdy, nie było! Wbij sobie to do łba, zanim ściągniesz na nas kłopoty!

Odsunął się, gdy przyswajała te wymianę zdań. Nawet uzbrojona w żelazny światopogląd, jego słowa zasiały w niej ziarno dyskomfortu.

Zapadła cisza, podczas której szukali czegoś w swoich oczach. Mocowali się spojrzeniami, tocząc jakąś niemą dyskusję. Pierwsza zerwała kontakt wzrokowy.

 Znowu zaczęła się oddalać.

- Gdzie idziesz? - zawołał, patrząc na jej zmniejszającą się w horyzoncie sylwetkę. - Chyba nie do nich?

- A jak myślisz? - odkrzyknęła, niemal tupiąc z każdym stawianym krokiem. 

- Nie bądź głupia. Nie powinno cię tu w ogóle być - wypalił pospiesznie.

Zaśmiała się na to drwiąco. Zacisnął pięści, zaczynając iść jej śladem. Ojciec go zabije, jeśli coś jej się stanie. Dlaczego wszystkie Polaczki musiały być takie uparte? 

- Niemcy się zjadą, będą przeszukiwać las.

- Twoi przyjaciele! 

Przetarł twarz dłonią. Nie da mu spokoju, prawda?

- Poradzą sobie bez ciebie - przekonywał kulawo. -  Całą akcje przeprowadzili sami. I myślę, że będzie im teraz bardzo potrzebny ktoś.. bez listu gończego.

Nie słuchała. Jak zawsze nie słuchała. Złapał za jej nadgarstek, zatrzymując ją. Natychmiast otworzyła usta, prawdopodobnie szykując kolejną wiązankę przekleństw. Nic takiego jednak nie padło.

Nie było czasu - oboje unieśli głowy, słysząc trzask łamanych gałęzi pod czyimiś butami. Ktoś się zbliżał.

 - Tu nie jest bezpiecznie. Wracaj do domu - powtórzył niecierpliwie. Zacisnęła usta w wąską linę, wyraźnie się wahając.

Szelest był coraz głośniejszy; postać, nie, kilka postaci przedzierało się przez leszczynę. Omszała ziemia zdradzała, jak szybko szli w ich kierunku. Jej serce łomotało w piersi, gdy patrzyła w ciemność. Skakała oczami na prawo i lewo, szukając w niej zagrożenia. 

Wasyl puścił jej nadgarstek, przywracając ją do rzeczywistości. Zagmatwana plątanina emocji przebiegła po twarzy dziewczyny. Odchrząknęła i zaczęła odchodzić w przeciwną stronę.

Zamyśliła się gorączkowo. Czy faktycznie powinna za nimi iść? Co jeśli wrócą jej szukać? Czy w ogóle teraz by się odnaleźli? Było ciemno, nic nie widziała. Może gdyby przeczekała do rana..

- Słyszysz, Maria? - niepewnie się odwróciła i ostatni raz na niego spojrzała.  - Idź do domu. 

Coś w jego głosie, coś nieznanie łagodnego, sprawia, że nie tyle ​słyszy, co faktycznie słucha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro