Postęp

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Kochanie, czemu nic nie jesz?

Na głos matki, głowa Isi mechanicznie uniosła się znad talerza, aczkolwiek umysł pozostawał w odległym, i przy tym bardzo konkretnym miejscu.

Piwnicy.

Odkąd została powierzona jej misja, odkąd opowiedziała przyjaciołom o treści rozmowy gestapowców, odkąd w ogóle ją usłyszała - myśli wracały tylko w to jedno, szczególne pomieszczenie. To przeklęte pomieszczenie, które całe życie było na wyciągnięcie jej ręki, a teraz zdawało się być równie odległe, co Berlin czy Paryż.

Hans i Gunter, główni sprawcy tej metaforycznej odległości, także siedzieli przy stole. Wedle gościnności, jedli z nimi kolacje i śniadania. Na obiadach często jednak się nie pojawiali, jedząc je gdzie indziej, lub o innych porach.

Polka dopiła herbatę, podczas gdy wymówka kształtowała się w jej głowie. - Nie jestem głodna - krzesło zgrzytało o podłogę, gdy wstawała - Jadłam już u Hani.

Oczywiście nie zbliżyła się do domu Państwa Tereszko nawet na kilometr. Cały dzień spędziła w gajówce, razem z resztą polskiego podziemia, robiąc różne podziemskie i nielegalne rzeczy. Ot, taka grzeczna z niej była córka.

Zmierzając do wyjścia, nie myślała, żeby obejrzeć się za siebie, dopóki jej matka nie zawołała za nią: - Myślałam, że byłaś dzisiaj u siostry Antka, udzielać jej korepetycji.

Gryząc się w język z powodu swojej pomyłki, zatrzymała się we framudze. - Tak - improwizowała. - Wiesz, ilu ich tam jest. Hania zaprosiła nas do siebie.

Trzymając za klamkę, odwróciła się, by zobaczyć, jak matka ma ten wyraz twarzy - ten, które zawsze ubierała, gdy zaczynała podejrzewać czym znowu się zajmuje.

- ...I jeśli zapytam mamy Hani, potwierdzi to?

- Oczywiście - pisnęła, i nim otrzymała odpowiedź, ewakuowała się z pomieszczenia. Zaszyła się u siebie, i zaczęła oczekiwania.

To już dzisiaj. Już za kilka godzin zaczynała swe przeszpiegi. Ekscytacja miotała nią po pokoju, i służąca Olena kilka razy sprawdzała, czy wszystko z nią w porządku.

Kilka godzin później, gdy wszyscy zdawali się spać, jej postać dyskretnie wyłoniła się na pusty korytarz. Z początku nie wiedząc, jaki obrać kierunek, postanowiła zacząć od najprostrzej rzeczy. Ruszyła do frontu domu.

Przy sieni zwyczajowo wisiała ampułka z wodą święconą, krzyż, a obok klucze od spichlerza, wozowni, piwnic. Te ostatnie interesowały ją najbardziej.

I, oczywiście, ich akurat brakowało.

Postanowiła więc lepiej przyjrzeć się samemu obiektowi zainteresowania. Cicho przedostała się na tyły budynku, jak najdelikatniej stąpając po zdradliwie skrzypiącej podłodze. Wchodząc do przedsionka, jej oczom rzuciły się niepozorne stare drzwi, metalowe i mocno skorodowane. Były zaryglowane i zamknięte na kłódkę.

Polka skrzyżowała ręce, próbując ocenić sytuację. Sforsowanie ich może być trudne, ale nie niemożliwe. Mogłaby spróbować zrobić to na pasówkę. Chyba nawet miała gdzieś plastelinę.

Byłoby to jednak czasochłonne. Gdyby tylko znalazła klucze..

Naiwnie pociągnęła za kłódkę, wypuszczając z płuc wydech frustracji.

- Co robicie?

Isia podskoczyła, słysząc nagły dźwięk, który, choć cichszy niż nieudane wysiłki, by otworzyć duże drzwi, to rozbrzmiał hucznie w jej głowie.

Pospiesznie się odwróciła, a jej spojrzenie zetknęło się z tym niechcianego towarzystwa. - Ja..

- Coś się stało? - gestapowiec zapytał dziwnie, jakby siląc się na uprzejmość. Zaczął też pokonywać dzielący ich korytarz.

- Nie, nie - odrzekła, z każdym krokiem coraz cichszym głosem. - Spaceruję.

- Spacerujecie - powtórzył Hans. - Często tak spacerujecie w nocy?

Zrobił jeszcze kilka kroków do przodu i nachylił się, dostosowując do wzrostu domowniczki.
Chcąc ją zastraszyć. Osaczyć.

Niedoczekanie.

- Zdarza mi się - przyznała, ruszając ramionami, by dodać sobie przestrzeni. - Wam chyba także - dodała po chwili. Nie miała zamiaru tak łatwo się poddać. To była jej misja, jej pierwsza poważna misja.

Niemiec nieco się wyprostował. Zmarszczył brwi, chcąc się lepiej Polce przyjrzeć. Swoboda w jej zachowaniu była dość podejrzana. Z drugiej strony, była u siebie. To nerwowość byłaby podejrzana.

- Można tak powiedzieć - powiedział nieobecnie. Isia zaszurała nogami. O czymkolwiek tak myślał, miała przeczucie, że nie było to dla niej dobre.

- Więc cierpicie na bezsenność? - kontynuowała rozmowę, chcąc gestapowca z tych myśli wybić. - Ciepłe mleko jest na nią dobre. Albo liczenie owiec. Liczyliście kiedyś owce? Podobno działa. Chociaż w moim przypadku..

- Nie, to nie bezsenność - przerwał, walcząc z pełzającą irytacją. - Po prostu mam dużo na głowie - ciągnął, trochę gubiąc się w ułożeniu zdania.

- Och, no tak, pewnie dużo pracujecie - taktyka potoku słów zdawała się działać. - Cóż, odpoczynek dobrze wam zrobi. Przepracowywanie się jest złe. Ja nie mam dużo pracy, ale dużo myślę. Gdy pochodzę, moja głowa jest lżejsza.

- Czy wasza głowa już jest lżejsza? - zapytał Hans czysto ciekawym tonem. Isia zamrugała. Potem nieco przechyliła obiekt ich rozmowy, jakby nieświadomie ważąc jego ciężar.

- Na to wygląda - przyznała, uśmiechając się słabo.

- Pozwólcie więc, że odprowadzę was do pokoju. - odrzekł, odwzajemniając tę ekspresję w bardzo sztuczny sposób.

Polka zdębiała, z lekką paniką rejestrując intrygę, której padła ofiarą.

- O, nie trzeb..

- Nalegam - Niemiec szybko uciął wszelaką próbę protestu, kładąc dłoń między jej barki.

Pozwalając się prowadzić, dyskretnie oglądnęła się przez ramię. Drzwi piwnicy coraz bardziej znikały z jej pola widzenia w mroku nocy.

Jutro. Spróbuje jutro.

--

Kolejnego dnia wybrała trochę wcześniejszą porę. Miała nadzieję, że gestapowcy jeszcze byli czymś zajęci - jeszcze pochylali się nad jakimiś dokumentami, i nie myśleli o patrolowaniu jej domu.

Stopy powoli posuwały się do przodu, gdy rozmyślała nad lokalizacją kluczy. Zakładała, że noszą je przy sobie, albo trzymają w pokoju. Tylko jak, na litość boską, ma je wykraść?

Zatrzymała się w tym samym miejscu, co wczoraj. Przez chwilę wpatrywała się w drzwi, próbując dodać sobie odwagi. Następnie wzięła się do pracy. Wyjęła potrzebne narzędzia. I gdy już miała zacząć, znowu usłyszała kroki.

- Że też im tak zależy - mruknęła do siebie z udręką, i w chaosie pochowała przedmioty. Czy naprawdę ukryli w tej piwnicy tyle cennego sprzętu, że z takim uporem maniaka czaili się przy niej dwadzieścia cztery na dobę?

Ledwo wstając na nogi, rzuciła się do wyjścia z przedsionka. Zza framugi jednak już wyłaniała się pewna niemiecka sylwetka. Zderzenie nie było bolesne, lecz o lądowaniu nie mogłaby powiedzieć tego samego. Zostało jednak zaniechane chwytem na nadgarstku.

Wstrzymując oddech, powoli uniosła głowę. Niebieskie oczy przeszywały ją na wylot, jakby wiedząc, co zrobiła, a raczej, co próbowała zrobić.

- Wasza głowa znowu musi być ciężka - powiedział tylko, odsuwając się.

- A wy znowu macie dużo pracy - słysząc, że jej głos drży, uśmiechnęła się nerwowo. Wciąż się gapił, ale Isia odwzajemniała to z dwukrotnie większą intensywnością.

- Rysuje się tu pewien standard - odchrząknął, chcąc rozepchać napinającą się wokół nich atmosferę, dziwnie pozbawiającą go profesjonalizmu. Próbując skupić się na tym, co powinien, powędrował wzrokiem do przedsionka.

Isia spanikowała. Przecież wszystko tam zostawiła. Jeśli będzie węszyć, może coś znaleźć.

- Czy standardowo mnie odprowadzicie? - zapytała z pośpiechem w głosie, dyskretnie wchodząc mu w drogę. Gestapowiec się zatrzymał, wyglądając na zbitego z tropu. Potem zdawał się chcieć odpowiedzieć, ale już posuwała się bliżej, narzucając mu wzięcie jej pod rękę.

Z dwóch odchodzących sylwetek, tym razem to Hans oglądał się przez ramię, na drzwi znikające w ciemności.

---

Po jakimś czasie, pełnym podobnych scenariuszy, obrała inną strategię. Zaczęła obserwować rutynę pomieszkujących tu gestapowców. I tak upewniła się w ich schemacie.

Gunter, ten mniej uciążliwy z jej gości, ale też mniej uroczy, codziennie około osiemnastej opuszczał dworek, i najprawdopodobniej udawał się do koszar żandarmerii na kolejne klika godzin. Nie posiadał kluczy.

Skąd to wiedziała? Otóż istniała tylko jedna sztuka, a zaobserwowała, że to Hans okazjonalnie odwiedzał domniemane składy broni. Tak czy inaczej, zawsze pierwsze szedł do pokoju w którym kwaterowali, toteż była pewna, że to tam je chowali.

I wtedy Hans wyjechał.

- Sprawy służbowe - jak zwięźle opisał przy wspólnym obiedzie, nie wywołały na jej ojcu większego wrażenia; w końcu sam nie wiedział, co jego podwładni planują. Ona jednak ledwo powstrzymywała wyłupienie oczu, a sztućce prawie odginały się w jej dłoni.

Pozostawała na jej drodze tylko jedna przeszkoda, czyli regularnie znikający gestapowiec.

Nie mogło być lepiej.

Gdy już odprowadziła wzrokiem Guntera, aż ten zniknął za horyzontem, odsunęła się od okna, i z ekscytacją pobiegła w stronę pokoi. Mijana służba rzucała jej pytające spojrzenia, ale ignorowała je, tak jak nawarstwiające się zmartwienia.

Izba, w której się zatrzymali, jest jej dobrze znana. Widzi łóżko, komodę, jakąś mniejszą etażerkę, ciemne okno z długimi firankami. Na podłodze gruby dywan, o który na początku prawie się potyka. Stare, okazałe biurko. Jedyny nowy element, to porozrzucane rzeczy gości. Kartki, dokumenty, teczki, jakieś części umundurowania, torby.

- Cholera jasna - wyrzuciła z ust, zanim była w stanie się powstrzymać. Wygląda na to, że spędzi tu trochę czasu.

Zaczyna poszukiwania. Pod biurkiem, w biurku, w etażerce, na etażerce, w komodzie, obok komody. Żadnych kluczy. Zagląda pod łóżko - tam też nie. Co za niespodzianka.

Zmęczenie w niej rośnie. Wędruje i szturcha meble, zatacza koła, sprawdzając te same miejsca. Istotnie syzyfowa praca.

Gdy trzeci raz otwiera komodę, wisząca obok kurtka munduru zsuwa się na ziemie. Szybko ją podnosi, i szykuje, by zawiesić ponownie. Ale wtedy jej myśli skupiają się na licznych kieszeniach.

Powoli, bardziej, niż to konieczne, jej dłoń zmierza w ich stronę. Potem jeszcze powolniej zaczyna badać wnętrze.

Uczucie stali na moment zatrzymuje jej funkcje życiowe. Następnie wszystko dzieje się bardzo szybko.

Zbiegła na parter i dopadła do przedsionka. Otworzyła kłódkę, zdjęła ją ze skobla i, uporawszy się z ryglami, w końcu, zrobiła to. Otworzyła drzwi.

Z początku piwnica wydawała się pusta. W większości piwniczych izb nie było nic - pojedyncze pudła, słoiki lub mniej istotne rzeczy. Mimo ścisku rozczarowania w żołądku, brnęła głębiej. I wtedy, ku jej wielkiemu zdumieniu i radości, natknęła się na pokaźny stos leżącej w nieładzie broni.

Nie wiedziała, jakiej była jakości, nie wiedziała, czy była niemiecka, sowiecka, czy nadawała się do użytku, czy wymagała napraw. Nie to się jednak teraz liczyło.

Liczyło się to, że ich nadzieje okazały się prawdą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro