Wieści

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było ciemno, kiedy Maria się obudziła. Jej głowa była pusta i ciężka, oczy zasklepione.

 Gdy świadomość dogoniła jej senny umysł, szeroko je otwarła. Wspomnienia powoli do niej wracały, widziała jak przez szkło wydarzenia z poprzednich dni. 

 Niepewnie rozejrzała się po pokoju. W ciemności dostrzegła rozchylone okno, firanka poruszała się monotonnie. Ikona odbijała od siebie blask księżyca: twarz Bożoji Materi patrzyła na nią ze smutkiem.

Jakieś dzikie i desperackie pragnienie ucieczki przejmuje jej wolę i tak też postanawia. Musiała wyjść, inaczej się udusi.

W śpiącym domu cień przesuwał się drobno po zimnych, ciemnych ścianach. Powoli stąpając bosymi stopami, dziewczyna dreptała do głównej izby, zachowując jak największą ciszę. 

Mijając okno, wyjrzała przez nie tęskno. Granatowa płachta, osypana gwiazdami, otulała wołyńską ziemię, drzewa stały zgarbione, uśpione, ich sylwetki skupiały się w jedną, zwartą masę lasu. Dróżka wyschła już całkowicie, teraz jasnożółta, biegła jak najdalej, pokonując płoty, pola, znikając za horyzontem. 

Gdzieś za nim było jej miejsce, jej dawne życie, ręce same gnały, niby mogąc tam sięgnąć. Szybko je cofnęła, irytując się tym uczuciem niemocy.

Powędrowała wzrokiem na stojącą w izbie skrzynie. Jeszcze się nie wypakowała. Najchętniej odwlekałaby to aż do śmierci.

Przejechała po niej dłonią. Zewnętrzne ściany kufra udekorowane były bardzo drobnymi malunkami kwiatów, liśćmi i złotymi kłosami. Spiralnie zakręcone gałązki chowały się między ziele, bukiety, strzegąc jej prywatnych skarbów.

Otworzyła ją delikatnie. Jej oczom ukazały się różne przedmioty; ubrania, korale, upominki.

Wzięła do rąk różowy, pokrzywiony kwiatek z papieru. Kąciki jej ust uniosły się mimowolnie.

Na wieczornych przyjęciach odbywały się spotkania młodzieży. Podstawą była praca dziewczyn przy haftowaniu, przędzeniu, wyszywaniu. Chłopcy też mogli pracować na wieczornych zabawach: robili rękawiczki, naprawiali uprzęże, ale najczęściej po prostu  przeszkadzali. Z rozwojem spotkania coraz mniej pracowano, a więcej tańczono, śpiewano, bawiono się.

Często też sobie wróżono, a metod wróżb było mnogo. Jedna z nich polegała na wzięciu pierścionka, gałązki mirtu, lalki i papierowego kwiatka oraz umieszczenia każdej rzeczy pod osobnym talerzem.

Marysia siedziała na jednej z ław, machając nogami i obserwując, jak los Isi spoczywa w woli Świętego Andrzeja.

- Nie... nie może być - wyszeptała zawiedziona Isia, gdy Kacper odsłonił spod talerza kwiatek. Dusza jakby z niej uleciała. Oznaczało to, że jeszcze długo będzie panną.

- Spokojnie - Antek wyszedł ku niej. - Widzę w tym samym plusy.

Złapał w rozbawieniu za ramię Isi, ale odepchnęła go.

- Marii trafił się pierścionek! - krzyknęła rozżalona.

- To tylko ukraińskie dyrdymały, to się nie sprawdza - tłumaczyła Maria. Nie śpieszyło się jej do małżeństwa.

- Mówisz tak bo trafiło ci się coś fajnego! - oskarżyła ją Isia, już prawie we łzach.

- Kto powiedział, że to fajne! - Marysia wyrzuciła ręce do góry.

- Właśnie, wiesz ile rzeczy możesz robić, będąc wyłącznie panną? - Hania przekonywała. - Nie musisz nikomu gotować, nikomu ścielić, nikomu gaci prać. Po co w ogóle wychodzić za mąż?

- Hej hej, nie rozpędzajmy się tak - Antek wtrącił. Słowa ciut krzyżowały mu plany.

Pocieszanie roztrzęsionej Isi trwało w najlepsze i nie wydawało się zmierzać w żadnym sensownym kierunku. Maria słuchała ich z coraz większym znużeniem.

- Jak się ma przyszła gospodyni? - rozbawiony głos dotarł do jej ucha. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się kwaśno w stronę jego właściciela.

- Już obmyśla wesele - odrzekła, unosząc podbródek.

- Kim będzie ten szczęściarz? - zapytał Jasio, opierając się o ścianę.

Maria zamyśliła się teatralnie. - Trudno powiedzieć. Tak wiele kandydatów.

Oboje się zaśmiali. 

- Co to jest? - zapytała, wskazując na trzymany w niej przedmiot.

- Kwiatek, który odrzuciła Isia. Własnoręcznie robiony, tymi rękoma- odrzekł, machając dramatycznie dłońmi.

Szturchnęła go drwiąco. - Tak cię to zabolało?

- Żebyś wiedziała - uśmiechnął się szeroko.

Potem, poruszając się bardzo powoli, jakby specjalnie, wsunął jej kwiatka we włosy, odgarniając kosmyki z czoła. - Przechowaj to dla mnie, dobrze?

Ich spojrzenia spotkały się na długi moment. Obserwował reakcję dziewczyny: kąciki ust zakrzywiły się, unosząc policzki. Mógł przysiąc, że rozlał się po nich róż.

- No nie wiem.. coś ci nie wyszedł.

- Do tego rychle nadchodzącego małżeństwa. Potem możesz go gdzieś ciepnąć.

- Haha. Nie pocieszające. To nadal bardzo długo.

Jak się okazało, to wcale nie było długo.

Doszedłszy do wniosku, że wypadałoby choć zacząć się wypakowywać, wzięła do dłoni dwa półmiski i wolnym krokiem podeszła do pieca. Obeszła go trochę, szukając najlepszego na nim miejsca. 

Docierając na drugi koniec, wypuściła wszystko z rąk, samej prawie upadając. Serce tłukło w jej klatce piersiowej, gdy z czystym szokiem patrzyła na kobietę siedzącą na przypiecku.

W końcu przypomniała wyprostowała się nieco. Szok powoli mijał. Teraz z kolei zrobiło jej się głupio, że tak niegrzecznie zareagowała.

- Przepraszam, tak mi przykro, wystraszyliście mnie, Pani...

Przerwała czynność, nagle zdając sobie sprawę z tożsamości tajemniczej kobiety. To musiała być matka Wasyla, o której wspominała Sonia.

Nie słysząc żadnej odpowiedzi, ponownie wlepiła w nią wzrok. Milczała, jak kamień.

Nie lubi rozmawiać. Słowa Soni rozbrzmiały w jej głowie, nabierając zrozumienia, którego wcześniej nie dane było jej dostrzec.

Mrożący spokój bił od kobiety. Maria nie wiedziała, ile tam stała. Sposób, w jaki na nią patrzyła, wydawał się elektryzujący i w tym momencie jej poczucie czasu przestało działać.

Dopiero nieprzyjemny uścisk na ramieniu wyrywał ją z tego stanu. 

- Co ty robisz? - zapytał ją Wasyl, szarpnięcie odwróciło jej ciało. Odskoczyła, kieby ją ktoś ogniem sparzył.

- Co ty robisz? - warknęła, opatulając się szczelnie swetrem.

- To ty stoisz jak głupia - zauważył niemiło. Spojrzał na ziemię, i uniósł brew.

- Chciałam poukładać.. - zaczęła, wskazując na skrzynię, ale jej przerwał.

- W środku nocy? - Ukrainiec schylił się, by pozbierać kawałki ceramiki.

- Nie umiałam zasnąć.

- No cóż, układać też nie umiesz - odparł ostro, unosząc wzrok. Wtedy też dostrzegł siedzącą za nią matkę, i znieruchomiał, jak ona przed chwilą. 

Najdziwniejszy wyraz pojawia się na twarzy Wasyla. Najbliższe słowo, to konsternacja, ale i tak nie oddawało w pełni tych nieodgadnionych emocji.

Oderwał oczy od matki, i wstał tak prędko, że stojąca obok Polka zachwiała się z zaskoczenia.

- Wracaj do pokoju - wymamrotał.

Maria zmarszczyła czoło, gdy przypominała: - Mówię przecież, że spać nie mogę.

- Wracaj! - obudził się w dziewczynie odruch sprzeciwu, ale ton jego głosu, tak nieprzyjemnie znajomy, ścisnął jej żołądek. Brzmiał prawie tak, jak podczas ich pierwszego spotkania.

Oddech jej urwał na to przypomnienie i mimo sprzecznych uczuć, wróciła do bocznej izby. 

Leżała tam nieruchomo do rana, zbyt pobudzona, by zamknąć oczy.

---

-Maruś, a któren ci tak oczy podbił? - usłyszała z naprzeciw siebie. Uniosła podkrążone fioletem oczy na żartującego z niej teścia.

- Zmrużyć ich nie mogłam - tłumaczyła wymijająco. Nie wiedziała, jak wygląda, oglądanie się w lustrze było daleko na jej liście priorytetów. 

Wszyscy z rana zasiedli już przy stole jadalnym; gospodarz na skrajnym końcu, a Wasyl tuż obok niego, upewniając się, że jego krzesło jest jak najdalej od Marii. 

Gospodyni siedziała pod oknem, wyglądając przez nie i nie utrzymując kontaktu ze światem.

Ku zaskoczeniu Marii, towarzyszyła im również inna kobieta. Iwanowa, bo tak się do niej zwracano, biegała po izbach swobodnie, doglądała wszystkiego, jakby to we własnym domu gospodarzyła. 

- Boć to pierwsza noc w domu - staruszek kiwnął głową. -Nim obejrzysz, będziesz tak se godnie poczynać, jak nasza droga Iwanowa.

- Będzie nie będzie - wtrąciła Ukrainka wyniośle. - Poczekamy, zobaczymy.

Maria nie mogła odeprzeć wrażenia, że była jej w niesmak.

- Jak jej maestrii swej użyczycie, to gospodyni będzie z niej sielna - Iwanowa jakby spotulniała na ten komplement, i ucichła zadowolona.

Wszyscy jedli, naradzali się co do dzisiejszego dnia. Maria machinalnie słuchała, dłubiąc łyżką w misce.

- A żem w nocy chyba jakiś hałas słyszał - wyznał Pan Kotygoroszko, jego brwi uniosły się.

Ręce dziewczyny drgnęły i prawie wylała herbatę z krawędzi filiżanki. Podniosła głowę i zerknęła na Wasyla. On też odruchowo skierował na nią wzrok. Przez moment nie rzekli ani słowa, jakby mocując się spojrzeniami.

- Wydawało się wam - powiedział niewyraźnie Wasyl. Zapada nad nimi zamyślona cisza, gdy ojciec rozważał, czy drążyć ten temat. Zamiast tego po prostu wraca do rozmowy z Iwanową.

-Jak się ma mąż?

-Nadal z Włodzimierza nie wrócił.

-A syn?

-Na bezrok przyjedzie, tak zapowiada.

- Gospodarstwo niemałe, to i czasu brak.

I prowadzą tak przyziemne rozmowy.

Zgodnie z zapowiedzią Kotygoroszki, Iwanowa postanowiła wprowadzić ją do rutyny domostwa i podzielić się swoją wiedzą.

"Nie martw się" powiedziała, patrząc na nią dziwnie, ciut nieuprzejmie jak na gust Marii. "Nie zajmie to dużo czasu. Chyba, że dotychczas w domu tylko się obijałaś".

I tak przez następne życie zaczynało układać się według jednego stałego schematu. To kury zaganiała na grzędę, żeby nie gubiły jaj w krzewach, to masło w maślnicy ubijała, to do studni po wodę szła, to na ogień dmuchała, żeby kasza szybciej gotowa była. Na początku wykonują swoje obowiązki w ciszy, ale w końcu Ukrainka zaczyna opowiadać swoje historie, oschle, ozięble, ale wystarczające dla zabicia tego niewygodnego milczenia.

 Czasami Maria mówi coś w zamian, ale robi to rzadko, bo wydawało jej się, że kobieta i tak jej nie słucha.

Iwanowa czasem zdradzała jej szczegóły na temat domowników. Choć Maria nie chciałaby się do tego przyznać, to z ciekawości pragnęła dowiedzieć się więcej o jej "nowej rodzinie", nawet Wasylu. (Piotrek zawsze mówił, że wroga trzeba znać).

Dowiaduje się więc między innymi, że chłopak panicznie bał się w dzieciństwie gęsi, odkąd jedna z nich go zaatakowała. Mimo dorosłości, do teraz odskakiwał tym ptakom z drogi.

- Czy w ogóle widziałaś się z rodzicami? - pyta Ukrainka pewnego dnia, gdy wspólnie przyrządzają kolację.

- Batko mówi, że niedługo w gości przyjdą - Maria odwróciła wzrok, przypominając sobie niedawną rozmowę z teściem na ten temat. Nie był zbyt wylewny.

- Ile to już minęło od ślubu? Tydzień?

- Ponad.

- Dziewkę wepchną, ale zajrzeć to już nie ma kto- mamrotała do siebie Ukrainka, odkładając obrane ziemniaki na jedną stertę. 

Marii zdawało się nawet, że słyszała to nieodłączne już w jej życiu słowo "Lachy", pogardliwie mruczane pod nosem.

- Kogo to w ogóle pomysł był? Bo trudno wiarę dać, że to Wołodymyrowa inicjatywa.

- Wiem tyle, co wy - odpowiedziała Polka, wrzucając obmyte warzywa do miski. - Ale dumam, że to obopólny pomysł był.

- Porządni Ukraińcy nigdy nie przyjęliby polskich intryg.

 Maria tylko jęknęła w duchu. Próbowała przepracować Ukrainkę i robiła wszystko, by niczym jej za skórę nie wleźć. Jednak ciągłe oskarżenia i wybuchy wskazywały na to, że z samej narodowości już jest między nimi mur nie do przebicia.

Gdy zatem miała czas dla siebie, trzymała się z daleka od wnętrza domu.

Pewnego dnia, gdy tak błąkała się bez celu po sieniach, unikając stąpającej jej po stopach Iwanowej, usłyszała znany jej stukot kopyt.

Zza horyzontu powoli pojawiły się dwie postacie, jadące prostą dróżką. Maria wstrzymała oddech. Szybkim krokiem wyszła na ganek.

Wóz powoli wtoczył się na podwórko gospodarstwa. Siedzący za kierownicą młodzieniec zeskoczył z niej zwinnie.

- Witam panienk... - zaczął, lecz nie dane mu było skończyć, gdy dziewczyna całą swoją siłą go pchnęła. Zatoczył się, ale ataki nie ustępowały.

- Wy idioci! Jak mogliście mnie tak zostawić! - krzyczała, waląc pięściami gdzie tylko mogła sięgnąć. Oszołomiony chłopak próbował złapać jej dłonie. - Nawet nie wiecie jak się czułam! Prawie dwa tygodnie! Dwa tygodnie was nie było, Antek!

- Hej, ała, hej, spokojnie - w końcu udało mu się złapać jej nadgarstki. - Ćśś, ciszej. Nie chcemy niepotrzebnych gapiów - dodał, rozglądając się. 

Stojący w pobliskim gospodarstwie sąsiad patrzył na nich podejrzliwie, ale potem wszedł do chaty.

- Nie uciszaj mnie! - syknęła. - Czy zdajesz sobie sprawę jak się martwiłam?

W między czasie drugi chłopak, Jasio, również zeskoczył z wozu. Dziewczyna omiotła go tak karcącym spojrzeniem, że niemal do niego wrócił. - Przepraszam, Maryś - wydukał.

- Tłumaczcie się - rozkazała. - No już! - dodała, w złości tupiąc nogą, na co obaj podskoczyli.

Antek odchrząknął. - Słuchaj, wiele się podziało, gdy ciebie nie było..

- Do rzeczy.

- To Piotrek przekazał nam, by się z tobą nie kontaktować - wyrzucił z siebie Jasio.

- Piotrek nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.  Czemu miałby? - powiedziała ofensywnie.

Młodzieńcy znowu spojrzeli po sobie. Widząc jednak ponaglający wzrok dziewczyny, Antek w końcu westchnął:

- Kilka dni temu byli u was Sowieci.

Usta Marii otwierają się i zamykają kilka razy.

- Żartujesz, prawda? - próbuje opanować drżenie głosu. Wie, że nigdy by z tego nie żartowali, ale teraz ma głęboką nadzieję, że jednak mają okrutne poczucie humoru.

- Wszyscy są zdrowi i w domu - zapewnił pospiesznie Jasio. - Z tego co wiemy, to wzięli tylko twoją matkę.

Krew odpłynęła z twarzy dziewczyny. Miała wrażenie, że zapada się pod ziemię.

Kiedy podniosła wzrok, zauważyła, że Jasio trzyma ją za ramię. Chyba naprawdę straciła równowagę.

- Nie chciał cię narażać, ani nikogo z tej rodziny. Nie wiadomo, czy Sowieci nie będą nadal węszyć.

- Czego chcieli od mamy?

- Niewiele wiemy.. to duża sprawa - zaczął Antek, naciągając czapkę i rozglądając się po okolicy. - Podobno ktoś został zamordowany, ktoś dla nich ważny - pochylił się w jej stronę. - I to na twoim weselu.

- Cholera jasna - wydusiła, z emocji łapiąc za ramię Jasia. - Chyba nie myślą, że ktoś z nas to zrobił? Przecież to absurdalne.

- Skoro ją wypuścili, chyba nie jesteśmy głównymi podejrzanymi - powiedział Jasio, krzywiąc się z powodu silnego uścisku. - Albo czekają, aż zrobimy coś, co zapewni im więcej dowodów.

- Kto mógł to zrobić? - zapytała cicho, prawie szeptem. 

- Na pewno nikt z Polaków. Rozmawialiśmy z Czerwińskim. Nic na ten temat nie wie. Nie znał nawet człowieka.

- Zatem to musieli być... - zaczął Antek.

- Ukraińcy - westchnęła dziewczyna. Nagle czuła się obserwowana.

Chłopcy wyglądają, jakby podzielali jej nastrój.

- Myślicie że...

- Tak. Jesteśmy prawie pewni, że ten Wasia jest w to powiązany. Nie wiemy, czy bezpośrednio, ale na pewno ktoś z jego ludzi.

Maria mechanicznie kiwnęła głową. Jeśli wcześniej była blada, to teraz była biała jak płótno.

- Czerwiński już wie w jakiej sytuacji jesteś - poinformował nagle Antek. - Na początku był wściekły, że mu nie powiedzieliśmy. Ale go udobruchaliśmy. Nawet dał ci zadanie...

- Będziesz naszym oknem na to, co się u nich dzieje - dokończył Jasio.

- Przecież nie są tak głupi, by rozmawiać przy mnie o swoich działaniach. Doskonale wiedzą, co robię - zauważyła sceptycznie.

- Na pewno, ale Maryś, mieszkasz z nim. Nie może wszystkiego przed tobą ukrywać. Kiedyś noga mu się podwinie. A wtedy wszystko mówisz nam.

- Staraj się jak najbardziej przy nim kręcić - poinstruował Antek, na co Jasio się skrzywił.

 Maria zaśmiała się w kpinie, trochę nazbyt histerycznie. - Zdurniałeś do reszty.

- Wiem, że to trudne, ale czasami trzeba się poświęcić dla sprawy - przekonywał, doskonale wiedząc, że gra na patriotycznych skłonnościach dziewczyny. 

Jej oczy się rozszerzyły, mówiąc mu, że manipulacja się powiodła.

- Za jakiś czas znowu przyjedziemy - zawiadomił Jasio. - Sama nie przychodź, przynajmniej nie do domu. Nadal jest tam niebezpiecznie. Jakieś pytania? 

- Jak się czuje mama? - zapytała, niemal do niego doskakując, i znowu łapiąc za ramię. Chłopak był pewien, że będzie miał tam siniaka.

- Piotrek nie był zbyt wylewny w tym temacie, będziesz musiała sama się go zapytać..

- A Piotrek? Jak on się trzyma? Nic mu nie jest, tak?

- Wszystko z nim w porządku, jak mówiłem, zdążył im zbiec.

- A co z...

Trzask drzwi zagłuszył ją w połowie zdania. 

- Maria! - to Iwanowa. Szła w ich stronę, cała jej aparycja wskazuje na wielką złość. - Szczo ty robisz!

- To moi.. - dziewczyna zaczęła tłumaczyć, ale przerwała, gdy kobieta złapała ją i odciągnęła od dwójki chłopców. - .. znajomi - kończy, zaskoczona jej siłą.

- Prywit Pani - przywitał się Jasio, z szarmanckim uśmiechem na ustach. Ukrainka zmierzyła go wzrokiem, potem ich wóz.

- Żydy? - zapytała w końcu, krzywiąc się.

Jasiowi zrzedła mina. Antek jednak postanowił wczuć się w nadaną mu rolę. Poprawił marynarkę, i podszedł do kobiety.

- Prekrasna pani, wy choczete szczoś kupit? - zapytał łamanym ukraińskim, i jak zawodowy kupiec wskazał dłonią na powóz. - Może dżem? Budie pasowat do waszych oczej.

Kobieta, już czerwona ze złości, zgniotła mu stopę swoją własną, tak, że ten cofnął się do tyłu, podskakując na jednej nodze.

- Zabiraj sia! Won! I ja ne choczu was tut bilsze widiet, wyrodky! - groziła i machała za nimi pięścią, gdy pospiesznie weszli do wozu i odjechali.

Maria obserwowała tę scenę w oburzeniu. Gdy jej towarzysze odjechali, wyrwała się kobiecie z uścisku i zaczęła biec do domu.

- Ja Wasi wsio rozkażu! - krzyknęła Iwanowa za jej oddalającą się sylwetką.

Wbiegła gniewnie do sieni, potem do głównej izby, a następnie do swojego "pokoju", rzucając się na łóżko. Strach o jej rodzinę mieszał się z frustracją kontroli. 

Przytłoczona tyloma emocjami, schowała twarz w poduszkę i zaczęła płakać.

Nie wiedziała, ile tak leżała, ale jej oddech zdążył się unormować, a ona całkowicie się wyciszyć. Słyszała, jak Iwanowa mamrotała coś do kogoś: chyba teścia. Musiał więc wrócić już z prac z Wasylem.

Jeszcze jego brakowało. 

Gdy czyiś ciężar wgniótł się w sennik, odwróciła się.

Pan Kotygoroszko siedział obok, wpatrując się w nią smutnym wzrokiem. Spuściła wzrok na pościel, wyraźnie urażona.

- Dumam, że chłopcy wsio już tobie powiedzieli - zaczął bez zbędnych ogródek.

- Oni tak - odrzekła ochrypniętym głosem.

- Wybacz, Maruś, żem nie poinformował - wyraźnie skruszony głos zmusił dziewczynę, by na niego spojrzała.

- Czemu? Czemu to ukrywaliście? Jak... - nagle zamknęła usta, realizacja przebiegła po jej twarzy. - Co, mój ojciec wam kazał?

Brak odpowiedzi tylko utwierdził ją w tym. Zaśmiała się ponuro. - No jasne. Oczywiście, że to on - spojrzała z niedowierzeniem w sufit. Teraz tylko chciała, by się na nią zawalił.

- Nie gniewaj sia na niego - poprosił ją teść. - Wiedział, że jak sia dowiesz, to zaraz tam pobiegniesz.

- Może powinnam! Może powinnam była tam pobiec! Cokolwiek myśli ojciec, to jest moja rodzina!

- Wiesz, że to dla twojego dobra było - przekonywał. - To wszystko dla twojego dobra. - teraz odwoływał się już do całej pokręconej sytuacji, w której się znaleźli. 

I ta rozsądna część niej się z nim, o dziwo, zgadzała. 

Ale nie potrafiła jej słuchać, nie, gdy szalało w niej tyle emocji.

Widząc wewnętrzny konflikt dziewczyny, staruszek przykrył wierzch jej dłoni tą swoją. Nieco się odprężyła. Towarzystwo teścia było dla niej kojące - wydawał się jedynym, który choć trochę ją rozumie.

- Tak, wiem.

Nie chcąc naciskać, Kotygoroszko wyprostował bolące plecy i uderzył rękoma w kolana. - Jadłaś ty co wieczór?

- Nie mam ochoty wychodzić - odrzekła cicho. 

Przebywanie w jednym pomieszczeniu z Iwanową i Wasylem było jak na razie ponad jej możliwości.

- A herbaty napijesz sia? - zaoferował. Dziewczyna już miała podziękować, gdy nagle dotknęło ją wielkie pragnienie. 

Skinęła głową, na co Ukrainiec poklepał ją w ramię i wyszedł. Z powrotem opadła na poduszkę. Była wyczerpana, prawie bezwładna, a przede wszystkim bardzo nieszczęśliwa.

 Ale kiedy Pan Kotygoroszko wraca z dwoma kubkami, i siada obok, nie może powstrzymać oddania mu szczerego uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro