Я до тебе козака, ти до мене польки

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Był koniec sierpnia. Nawet w nocy temperatura sięgała dwudziestu, a nawet więcej stopni. Gorące lato bawiło się kolorami tęczy, zapachem igieł, żywicy, mchem, wrzosem, czystej trawy. Wysokie sosny poruszały się ospale, smagane suchym i rozgrzanym powietrzem.

Ich błogi spokój zakłócał jedynie szelest kroków przemierzających gęstwinę postaci, zdeterminowanie rozsuwających gałęzie drzew, blokujące przejście zarośniętą dróżką.

Cała droga zresztą wydawała się zapomniana przez Boga, jakby obecność ludzka była jej obca, i w spokoju wracała do harmonii z naturą.

- Maria, szybciej! - wspomniana dziewczyna podskoczyła, usłyszawszy własne imię, i podniosła wzrok.

- Czemu lasem? - zapytała, przyspieszając. Jeden z chłopców, jej brat konkretnie, spojrzał na nią przez ramię.

-To skróty są.

-Wiem, Piotrek, ale czemu nimi? - ciągnęła zmieszana.

-Bo pierwsi być musimy, by te psy prześcignąć.

-Psy? - wtrąciła kolejna z dziewcząt, Hania. Jej czarne jak smoła włosy kleiły się do zmarszczonego czoła.

- Ukraińcy, a kto! - żachnął się Antek.

- Ostatnio naszym amunicje zwędzają.. - dodał z tyłu Jasio. - Kupują u jakiegoś frajera, co swoim żali dać, a wrogom sprzedaje.

-Parszywa świnia.. - syknął na to Kacper, nakręcając towarzystwo.

-Spokojnie panowie - zaczął Piotrek - ..i panie... - wtrącił, po zgromieniu wzrokiem przez siostrę - Dzisiaj jest nasz wielki dzień! Wyprzedzimy banderowców. Pewnie jeszcze w łóżkach, a my prawie na miejscu.

-Przecież mogli wpaść na ten sam pomysł - Hania wywróciła oczami.

- Cicho, ty zawsze wszystko krakasz!

-Nie, po prostu nigdy nie umiecie nic porządnie zorganizować, Antoś.

- Nie nie umiemy, bo umiemy, ale oni też w to dobrzy są - bronił się Antek, nieświadomie chwaląc oponentów.

- Nie są! To łut szczęścia, głupi zawsze ma szczęście - zaprzeczył pospiesznie Kacper.

-Temu czasem wygrywamy - skwitowała Hania, za co została zgromiona wzrokiem przez resztę polskiej młodzieży.

Wszystko zaczęło się rok temu, gdy armia czerwona wkroczyła na Wołyń. Ukraińska część ludności na ogół witała ich z zadowoleniem. Po pewnym czasie, gdy euforia upadła, niczym Państwo Polskie, z coraz to większym zmęczeniem obcowali z czerwonoarmistami.

"My na was czekali, a wy rabujecie" to częste słowa, na które co odważniejszych było stać.

Polskie rodziny z kolei padały zsyłką na Sybir lub masowym aresztowaniom. Pojawiły się lokalne konspiracje i partyzantki. Tworzono zgrupowania, a tu ulotki rozwieszające, a tu wrogom życie utrudniające.

Pomagano także w tranzycie broni.

I o to cała afera się toczy.

Pojawił się problem - banda niezależnie handlująca bronią. Oburzenie to wywoływało nie małe, bo przez Polaków prowadzona była, i zamiast swoim dawać, to tanio banderowcom i sowietom sprzedawali.

Wiele razy próbowano z nimi negocjować, patriotyzm wyłuskać, nawet grozić, lecz wszystko było zbywane. Łajdacy kierowali się zasadą "kto pierwszy, ten lepszy", i nawet Niemców skłonni byli dozbrajać.

Miejscowi banderowcy szybko to przyuważyli i zaczęli ochoczo wykorzystywać. Polacy, rzecz jasna, nie mieli zamiaru tych działań przemilczeć.

- Czy nie możemy zrobić czegoś innego? - kontynuowała dalej Hania. - Czuję, jakbyśmy od kilku tygodni ścigali się z nimi jak dzieci.

- Co mamy zrobić? - zapytał Jasio, bawiąc się źdźbłem trawy. - Nie można odpuścić tej sprawy. Tu chodzi o partyzancki honor.

-Nie widzę tu zbyt wiele honoru. Raczej kruchą dumę i skąpstwo.

-Zamiast doszukiwać się w nas jakichś plugawych cech, może poszukaj w sobie patriotyzmu - zarzucił Kacper, mierząc towarzyszkę potępiającym wzrokiem.

-Właśnie, w ogóle ci nie zależy. Czemu mielibyśmy się ciebie słuchać? - dodał Antek.

-Zamknij się, Antek, może gdybyś kiedykolwiek mnie słuchał i nie byłbyś tak cholernie głupi, nie dawałbyś się łapać na każdej akcji!

-Nie jestem głupi, pieprz się!

-A kogo już trzy razy musieliśmy odbijać czerwonym?

- Po pierwsze, dwa razy, po drugie, nie wpadłem sam - tu spojrzał na Jasia, nagle niezwykle zainteresowanego drzewami - po trzecie, ja chociaż próbuję coś zrobić.

- Twierdzisz, że nic nie robię?

- Nie powiedziałem tego, ale ty tak!

Nagle oboje dostali w tył głowy, prawie zataczając się do przodu.

- Ej! - Antek spojrzał na sprawcę w oburzeniu, masując potylicę. - Co do cholery?

- Zamknąć się, nie mogę się skupić - Piotrek spiorunował ich wszystkich wzrokiem. Następnie przyspieszył kroku.

Można by rzec, że nimi dowodził. To on był najbardziej zorganizowany z całej gromady.

Nienawiści do Ukraińców, komunistów i innych "chwastów polskiej ziemi" nie wyssał jednak z mlekiem matki, bo charakter z rodzicami miał wręcz przeciwny - państwo Kruszyńscy byli ludźmi, którzy z każdym żyli w zgodzie.

Podejście Marii z kolei było umiarkowane.

Słyszała różne nazwy. OUN, banderowcy, słyszała też różne nazwiska, choćby Doncow, Bandera, ale to wszystko było niejasne i nie bardzo ją interesowało. W jej oczach byli to maleńcy desperaci, którzy zakłócali spokój państwa polskiego.

Dotychczas działalność tych ludzi koncentrowała się głównie na utrudnianiu życia. Zmieniło się to jednak, gdy Niemcy napadali na Polskę.

Z różnych wsi niosły się wieści, że "pogrzeby Polski" Ukraińcy organizują, zakopując herby i zrzucając portrety Marszałka Piłsudskiego. Ich agresja i butność nasiliła się.

Tutejsze, wsiowe wydanie nacjonalistów, groźne się jednak nie zdawało i jedynie podejrzanie wyglądało. Lub kradło.

Jej policzki zrobiły się czerwone ze złości na myśl o skradzionych nabojach.

Przeszli jeszcze wiele kroków, zanim zobaczyli, jak kończą się drzewa na drodze, a w oddali widać wieżę klasztorną i otaczający ją rynek. Chłopcy już pędzili przodem, zapominając o spowalniających ich koleżankach, z jednym celem: znaleźć zdrajcę od szmuglu amunicją.

- Maryś błagam, zwolnij, po cóż się tak spieszyć - jęknęła Isia, drobna brunetka, przestając czuć własne nogi.

Wszystkie były zmęczone, mogły po prostu się zatrzymać, iść wlepiać oczy w chustki, ale z jakiegoś powodu dopełnienie misji było dla Marii ważne.

- Dogonicie nas - rzuciła, a potem, kiedy spojrzała na drogę, na jej kręte ścieżki i krzaki kaliny, buzynki, a potem na niebo, jeszcze gdzieniegdzie barwiące się wschodem słońca, nabrała nowej energii i ruszyła biegiem przed siebie: na jarmark.

Pospiesznie mijała rozkładające się budy, stragany, pędząc na zachodni skraj placu, gdzie zwykł rozkładać się wątpliwie moralny jegomość. Wiatr wiał jej w plecy, zdawał się kazać biec jeszcze mocniej i szybciej, co też uczyniła. Było to jednak trudne, bo ludno się robić zaczynało. Co i już zahaczała o pledy zawieszone na linewkach, czy to chustczyny na żerdkach. Takie rotacje wywijała, co by nie zrzucić bokiem jakichś rynkan chwiejących się jedna na drugiej, że sama się swojej gibkości dziwiła. Mijała wiszące sztrafiki, zsuwające się z kozłów drewnianych sztany, kożuchy i inne towary, posyłając niekiedy uśmiechy do witających ją Wołyniaków.

W końcu dotarła tam, gdzie spodziewała się zastać swoich chłopców, targujących się z mężczyzną. I owszem, mężczyzna tam był, ale samiuteńki, do tego pakując już swoje rzeczy.

- Dzień dobry - rzucił, usłyszawszy za sobą kroki.

- Dzień dobry - chłodno oddała przywitanie.

Polak odwrócił się. - A, to panienka...

-Pana także miło widzieć - odrzekła, niespecjalnie zrażona jego postawą. A na pewno nie zdziwiona, biorąc pod uwagę jak często w ostatnich czasach go zamęczali.

- Jak tam wiodą interesy? - zapytała, krążąc wokół.

-Stabilnie - odparł wymijająco, kontynuując przerwane zadanie.

-Chętnych mnogo..

- Mnogo, mnogo.

-W tym Polaków.

- Broń nie baczy, kto nią strzela.

- Broń może i nie, ale wy oczy macie.

-I żonę, i dzieci - przywołał ten istotny fakt - Za cyś trzeba ich wykarmić.

-A mówią, że ktoś się czai, ino by was dostać.

- I tym razem to nie wasi... - zauważył z grymasem - Prawda, kręcą się tu. Wiele was łączy, z czerwonymi, tak samo upierdliwi.

- Zobaczymy co pan powie, gdy do chaty panu wejdą. My do domów nie wchodzimy, ludzi nie wywozimy.

- Jeszcze.

Długie milczenie na nich padło, przerywane cichym stąpaniem Polki po piaszczystym gruncie.

- A cóż pan tak w czas się zbiera?

- Ano jak wykupili, to się zbieram.

- Wykupili? Wsio?

- Wszyściuśko, nic nie zostawili.

Dziewczyna błądziła palcami po brodzie, wyraźnie skołowana. Nie mieli tylu pieniędzy, by wszystko kupić.

- Kto kupił? Piotrek?

-Piotrek... a, ten pędrak.. tak tak, też tu był.. Ale nie on.

-To kto?

- Ci co zawsze, panienko - odparł z przekąsem, wiedząc, że wchodzą na sporny grunt.

- Ukraińcy?.. - pytanie ledwo przeszło jej przez gardło i wydawało się niemal niepotrzebne.

-A kto inny? - zaśmiał się, wchodząc na zapakowany już wóz - Przede mną tu byli, czekali. Żem podobną minę miał, co ty tera.

Dziewczyna stała wbita w ziemię, jakby dusza z niej wyszła. Zawód przeszył ją całą. Szybko jednak ustąpił złości.

- Panie, gdzie poszli? - krzyczała za odjeżdżającym powozem.

Mężczyzna rozejrzał się, i wciąż lekko chichocząc, wskazał na południe, gdzie stał długi pas kramów. Aż żal mu było jechać, ciekaw, jak tym razem sprawa się rozwinie. Z drugiej strony, lepiej było się spieszyć, nim baciary plac rozniosą.

---

Droga była tłoczna. W jej połowie zaczęła słyszeć znajome polsko-ukraińskie krzyki i żałowała, że nie zaczekała na resztę dziewcząt.

Kiedy skręciła za jeden ze straganów, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była gromada młodych ludzi, stojących naprzeciw siebie jak jakieś gangi.

Nie mogła jeszcze zrozumieć, o czym rozmawiali, ponieważ była wciąż za daleko, ale wydawało się, że rozmowa weszła na niebezpiecznie agresywne tory. Przyspieszyła swój krok, a kiedy się zbliżyła, przenieśli ku niej wzrok.

- Kolejny - splunął któryś z Ukraińców - Ile przybłęd Lachów jeszcze tu ściągnięcie?

Zajęła miejsce na skraju i otwarła usta, by odpowiedzieć, ale przerwał jej Piotrek:

- Nie zmieniać tematu! Oddawać naboje!

- Są nasze! My kupili! - odkrzyknęła czarnooka Ukrainka, Liuda, bojowo machając pięścią.

- Nie były dla was, są dla polskiego wojska!

Krzyki coraz głośniej nosiły się po placu, obijając się o stragany i przyciągając uwagę Wołyniaków.

- Po prostu idźcie, kupcie inne. Macie sporo pieniędzy, pany, które pokradliście naszym - warknął inny Ukrainiec, Iwan, wspierając towarzyszkę w tej inteligentnej wymianie zdań.

- Cały czas to robicie, hajda na swoje, sami produkować - oponował Jasio.

-Żaden Lach nie będzie mi mówił, co mogę robić - syknęła Liuda głosem tak chłodnym, że po kręgosłupie stojącego przed nią chłopaka przebiegł dreszcz.

- Prze..przestańcie kraść polski towar! Macie swoich, brać od swoich, psy.

- Na ukraińskiej ziemi, więc ukraiński!

- Nie ma czegoś takiego jak ukraińska ziemia. Tu jest Polska.

- Nie ma Polski, tylko polska okupacja - warczy trzymający ładownicę Ukrainiec, Wasyl, jeszcze mocniej zaciskając na niej uchwyt.

-Cóż, widzisz Wasia, kiedy ostatnio sprawdzałem na mapach, Polska była, jest i nie zapowiada sie, by zniknęła. A gdzie jest twoja Ukraina? - odpowiada Piotrek podobnym tonem. - Nie ma. Nigdy nie było.

- Właściwie, może nie zauważyliście, ale ostatnio włączono nas do Związku Radziec..

- Zamknij się! - nie dane było biedaczynie skończyć, bo Wasyl i Piotrek ryknęli jednocześnie, nie chcąc słyszeć dalszej części tak mrocznego zdania.

- Czerwonym śmierć - krzyknął ktoś z tłumu, na co obie strony gromad zgodnie pokiwały głowami. - Nie ma tu żadnego Związku!

- I nigdy nie będzie! Wygramy, tak jak w dwudziestym - podsumował Antek.

-Wy nie wygraliście. Wy oszukaliście. Wy zdradziliście - Wasyl wypluwał ze złością każde słowo i podchodził bliżej, jakby rzucając wyzwanie.

- Nie mieliśmy kogo zdradzać - mówił Piotrek i naśladował poczynania obiektu nienawiści, niemal stykając się z nim nosami. - Aby być zdradzonym, trzeba istnieć.

-Istnielibyśmy, gdyby chuj Piłsudski nie WYKORZYSTAŁ I OSZUKAŁ NASZEGO NARODU! - Ukrainiec wykrzyknął tak nienawistnie, że Polak wzdrygnął się, próbując ustać w pionie. W ich oczach szalały gorejące iskry nienawiści i pretensji.

Umysły przesiąknięte szowinizmem i pogardą dla drugiego człowieka, kategoryzujące go na podstawie języka, którym mówił, religii, którą wyznawał, stanowiły mur nie do przebicia między dwojgiem narodów. Dwojgiem narodów, tak sobie bliskich, a jednak tak dalekich, tak sobie podobnych, a jednak tak żądnych wzajemnej krwi.

To, co wyrywa ich z transu, to nagłe przemknięcie jasnych kosmyków w polu widzenia, oraz uczucie pustki u Wasyla, w miejscu, gdzie kiedyś trzymał wór.

- Nie... Nie może być.. Nie może! - wydukał spanikowany, gdy powoli docierało do niego, co ma miejsce.

Pieprzona Laszka ukradła naboje.

Z szokiem obserwował jak jej sylwetka znika w głębi targowiska, przepychając się między ludźmi i stanowiskami.

Następnie wszystko działo się szybko. Część Ukraińców rzuciła się w pogoń, inni zostali wciągnięci w bójkę przez Polaków, próbujących ich zatrzymać lub chociaż spowolnić, jeszcze inni stali i dopingowali swoim. Rozbrzmiewały ciosy i przekleństwa, rzucano przedmiotami, wyzwiskami, wszystko latało od prawej do lewej, od lewej do prawej, z góry na dół.

Nikt tak naprawdę nie wiedział, co do końca się dzieje, ale cel był prosty: pokonać wroga.

---

Maria biegła dalej.

Musiała znaleźć miejsce, w którym mogłaby się zatrzymać.

Którędy teraz? Biec do lasu, potem na wschód? Może zachód? Wracać drogą, wsiąść do wozu? Co zrobiłby Piotrek? Wszystkie myśli mieszały się w jedność.

Zdecydowała wybiec z najbardziej tłocznej części jarmarku, pod klasztor. Nie wiedziała, co nią kieruje, bynajmniej nie logika.

Gdy zbliżyła się na miejsce, stanęła na chwilę, nasłuchując. Nie namierzywszy zagrożenia, wypuściła powietrze z ulgą.

Następnie skręciła, niemal wpadając na kogoś.

To jeden z nich.

Cofnęła się pospiesznie, aż cień rzucany przez mury osłonił ją całą. Wyglądał na kilka lat starszego, miał krótkie, ciemne włosy i podkrążone oczy, ale za to z jakże palącym spojrzeniem.

Młodzieniec zatrzymał się kilka kroków od niej. Wzrok skupiał na trzymanych przez nią nabojach, na co instynktownie zareagowała, chowając je za plecy.

- Daj mi to - zażądał Ukrainiec. - Słyszysz?

Zrobiła kolejny powolny krok w tył.

Przez większość ubiegłych miesięcy stale obcowała z konspiracyjnym życiem, ale to wszystko bledło w porównaniu z tym, co działo się teraz.

- Oddawaj - rozkazał, wyciągając rękę jeszcze bardziej do przodu. - No już!

Dziewczyna czuła, jak zalewa ją fala złości. Jak śmiał działać przeciw ich państwu, okradać ich wojsko. Jak śmiał uważać, że ma prawo do czegokolwiek, co należy do nich.

To jest jej kraj. Jej ziemia. I jej naboje.

Nie musiała długo czekać. Ukrainiec szybko pokonał dzielącą ich odległość i rzucił się po sporny przedmiot. Z frustracją zauważył jednak, że uścisk dziewczyny był mocny, zdecydowanie za mocny jak na kogoś jej postury.

Zaczęli się szarpać, przeciągali ładownicą jak liną. Polka widziała jednak swe małe szanse na powodzenie w tym starciu, toteż zdecydowała się działać.

Ostatkami sił pchnęła młodzieńca, tak, że ten chwiejnie cofnął się za siebie, lekko poluźniając uchwyt.

Jednak ona również straciła stabilność w stopach i potknęła się do przodu, a łapiąc równowagę, wypuściła torbę, która wzbiła się w powietrze i upadła gdzieś poza zasięgiem ich wzroku.

Znieruchomiała na moment, a potem odsunęła się z grozą.

Podszedł, a oczy miał pełne furii. Jednym ruchem chwycił ją za ramię i z lekkością rzucił na drugi koniec murku, gdzie upadła na trawę.

Uniosła się lekko, a oczy błyszczały nienawiścią, jeszcze bardziej oponenta podburzając.

- Tylko to umiecie robić - głos Marii nieświadomie złamał się, jednak postawa wciąż w zupełności zastępowała zbroję, a oczy pistolet, strzelając spojrzeniami. -Kraść. Bić. Nic innego nie znacie!

Jednak Ukrainiec, ku jej zaskoczeniu, nie dawał się sprowokować, jedynie parsknął w ponurym rozbawieniu.

- To kościół dodaje wam durnej odwagi czy głupota to wasza narodowa cecha?

- Nie głupota, a duma - skorygowała Polka - Coś czego nie macie!

- Buta - syknął Ukrainiec - buta, chciałaś powiedzieć. Wy zarozumiałe, pańskie Lach-

-Kolia!

Usłyszawszy kolejny ukraiński głos, miała wrażenie, że coś rozrywało ją od środka.

Gdzie jest, cholera, Piotrek, gdy jest potrzebny.

-Mam ją! - odkrzyknął wojujący z nią chłopak, odwracając się w stronę przybysza. - Mam ją, Wasyl.

- Masz naboje? - wydyszał Wasyl, próbując unormować oddech po biegu - Gdzie naboje?

- No... tutaj - Mykoła zaczął się rozglądać, chcąc znaleźć obiekt zainteresowania całej młodzieży Ubylinki.

-Tutaj, znaczy gdzie?

-E, no... były tu... - jego oczy biegały wte i wewte, gdy nie może ułożyć spójnego zdania - ...chwilku tomu.

- Kolia - syknął Wasyl, pocierając kąciki oczu. - Po co nam Laszka, jak nie ma amunicji!?

- Ja... - Ukrainiec mamrotał coś do siebie, drapiąc się po czole w zakłopotaniu. Spoglądał to na trawę, to na Laszkę.

Wasyl zgromił go wzrokiem, jednak nic nie skomentował, tylko podszedł do półsiedzącej Polki. Wymienili spojrzenia pełne pogardy i niechęci, gdy powoli kucnął przy jej boku.

-Gdzie je schowałaś? - spytał z desperacją, myśląc o tym, że mógł wydać tyle kiesy na marne. - Głuchaś!?

-Nie wiem!

- Gdzie one są? - zażądał ponownie, nieco spokojniej, starając się, by jego głos był mniej szorstki, choć powoli tracił nad sobą kontrolę.

Jeśli ta dziewczyna naprawdę była podobna do reszty Polaczków, to wątpił, by rozmowa gdziekolwiek go doprowadziła.

- Pieprz się - warknęła, jej głos drżał z wrogości.

Wasyl z niedowierzeniem kręcił głową. Nie było takiej potrzeby, by się kłócić i marnować czas, czemu ona tego nie widziała? Byłaby teraz wolna, gdyby tylko współpracowała.

Zamiast tego patrzyła tak śmiesznie, niby groźnie, ale trzęsąc się jak dziecko, budząc w nim politowanie. Głupi naród, gdzie co lichszy, to większy "patriota". Zaraz dzieci będą na nich posyłać. A nie, już posyłali, we Lwowie.

- Spróbuj zrozumieć, bardzo tego potrzebujemy. Komuchy się panoszą. Musimy mieć czym odpowiedzieć.

-Naboje są dla polskiego wojska!- wykrzyknęła Maria.

Wasyl pochylił się do przodu z kpiącym grymasem na twarzy. - Powiedz mi, jak niby je wykorzysta, skoro przebranżowiło się na nawóz?

- Polska nadal walczy - wysyczała przez zaciśniętą ze złości szczękę.

- Nie widać - cofnął się nieco. - Przynajmniej nie tu. Tutaj walczymy my.

- Odwal się - wymamrotała. Nie miała pojęcia, gdzie upuściła ładownice, wypadła jej z rąk, gdy złapał ją jeden z tych kundli.

- Naboje - ponaglił, tracąc cierpliwość. - Gdzie naboje!

-Nie wiem!

-Nie ma nie wiem, dobrze wiesz, mów gdzie są! - Ukrainiec szarpnął ją za kołnierz, unosząc na wysokość swojej twarzy. Spanikowała nieco, strwożona ilością fizycznej agresji, jakiej dziś padała.

-Przy..przy..przysięgam, że-

-Pszy-pszy-pszy-nie pszekaj, tylko gadaj, gdzie je ciepłaś ty głupia, polska dziewko.

Marysia zarumieniła się ze złości na niemiły komentarz. Bez chwili na zastanowienie splunęła rozmówcy w twarz, dezorientując go, dzięki czemu udało jej się wyrwać.

Wstała, z zamiarem ucieczki, lecz ten złapał ją za kostkę, przez co znowu upadła.

Tarzali się po trawie i piachu, wzajemnie szarpiąc za ubrania i włosy, ku konsternacji przyglądającego się im Mykoły. Udało jej się nawet ugryźć oponenta, jednak Ukrainiec zachowywał niezachwianą przewagę i ostatecznie wgniótł ją w ziemię, wykręcając ręce nad głową.

- Zostawcie ją, kurwa!

Młodzieńcy poderwali głowy. Kilka metrów dalej stała czarnowłosa dziewczyna, w towarzystwie nieco mniejszej brunetki. Jednak to nie one przykuły ich uwagę, a to, co trzymają.

- Skąd to macie!? - wrzasnął Kolia, patrząc na skradzioną ładownicę w szoku.

- Oddajcie Marie! - krzyknęła Isia prostując się i unosząc podbródek.

- Oddajcie naboje! - odkrzyknął Wasia, wciąż nie wypuszczając dziewczyny. Równie dobrze mogli zrobić z niej zakładniczkę.

-Wy pierwsi!

-Nie - syknął stanowczo - Lachom się nie ufa.

-A my mamy ufać wam? - fuknęła Isia, poddając w wątpliwość argument przeciwnika.

-Nie chcemy jej. Chcemy naboje - Wasyl zacisnął szczękę, szybko irytując się sytuacją.

-Więc ją wypuść!

- Pierwsze torba - Mykoła wtrącił się do negocjacji, również zniecierpliwiony.

-W waszych snach jełopy!

Kolia zacisnął pięści. Zdecydowanie zbyt wiele użerania się z Polakami jak na jeden dzień.

Włożył rękę do kieszeni, wyciągając z niej nożyk. Kolor szybko ulotnił się z twarzy Polek.

- Ja znaju, u Lachów rozum to nie jest mocna strona - zaczął Ukrainiec, podchodząc do swojego towarzysza i trzymanej przez niego Polki, wskazując na nią ostrzem. - ale im mniej będziecie ględzić, tym lepiej dla was.

Polki wymieniły się spojrzeniami. Zbladły okropnie, jakby litr krwi z nich upuścili. Chwile mijały, a one nadal milczały, nie wiedząc, co robić.

Nie miał zamiaru jednak czekać. Schylił się, nakierowując nożyk na policzek wstrzymującej oddech Marii. Zatrzymał go kilka centymetrów dalej i ponownie uniósł głowę na negocjatorki, które z grozą śledziły jego poczynania.

Wasyl również wlepił wzrok w swojego rodaka, z lekkim zaniepokojeniem oczekując rozwoju sytuacji. Nie zakładał, że faktycznie mieliby dziewczynę skrzywdzić. Wydawało mu się to.. zbyteczne. Nie lubił rozlewu krwi, zwłaszcza, jeśli można było go uniknąć.

Mykoła jednak był innego zdania. Wszystko w nim było ostre: mocna szczęka, wysokie kości policzkowe, prosty nos, który zaczynał się trochę za wysoko na jego twarzy. Charakter komponował się z tymi rysami czasem aż bardzo. Był narwany, przemocowy.

Hania przełknęła ślinę. Oddałaby wszystko, żeby zobaczyć drgnienie nerwów na ich twarzach, ale byli do bólu kompetentni.

- Gdzie go dać? - zapytała, poddając się w końcu.

- Na ziemię - rozkazał beznamiętnie Wasyl, gdy głos Laszki wyprowadził go z zadumy. Widząc, jak skołowana gapi się na niego, po czym zaczyna się schylać, wywrócił oczami. - Do nas!

Hania ruszyła przed siebie. Kroki stawiała powoli, samej nie wiedząc, jaką postawę obrać. Nie chciała wyglądać jak trzęsąca się przed wilkami owca, ale tak mniej więcej się czuła, gdy zbliżała się do dwójki trochę szalonych w jej oczach ludzi.

Rzuciła im pod stopy zdobycz, oczekując na wypełnienie ich części umowy.

Wasyl skinął na Kolie, który wsunął ostrze z powrotem do kieszeni i wstanął. Podszedł po torbę, podnosząc ją i otrzepując z ziemicy. W międzyczasie drugi z Ukraińców ruszył do przodu, ciągnąc za sobą Laszkę.

Powoli ją puścił. Potem zrobił krok w tył, popychając ją lekko, jakby dając znak, że może iść, co też płochliwie uczyniła.

Hania objęła koleżankę ramieniem, jakby osłaniając przed światem. Porzuciwszy ostatnie z zahamowań, wybiegły spod kościoła i rzuciły się ku lasom, drzewom, czemukolwiek, co dałoby im poczucie skrycia. Po drodze dołączyła do nich Isia.

Dotarły do płotka dzielącego pole od lasu. Stały tam zupełnie nieruchomo przez dobrą, solidną minutę, wsłuchując się we własne oddechy, zanim odważyły się zerknąć za siebie. Widząc jedynie znikające w oddali sylwetki, odetchnęły uspokojone.

- Maryś! Wszystko dobrze? - krzyknęła Isia, rzucając się na przyjaciółkę. Chwyciła ją za ramiona i z troską zaczęła oglądać. - Co ci zrobili? Co chcieli? Gdzie cię zranili?

- Nic mi nie jest, Isia, naprawdę - powiedziała Maria, chwytając ją za rękę.

Dotychczas milcząca Hania spojrzała wymownie na brunetkę, która niechętnie wypuściła koleżankę z uścisku.

Stały moment w ciszy, odprowadzając wzrokiem oddalających się banderowców, jakby spodziewając się, że zaraz zmienią zdanie i zawrócą.

Mijały sekundy, minuty, a wraz ze zmniejszaniem się postaci na horyzoncie, zmniejszało się napięcie.

Hania westchnęła przeciągle. -To było...

-..mocne - dokończyła za nią Isia.

Ruszyły powolnym krokiem w głąb lasu.

- Nie wierzę, że się udało.

-Ja też- przyznała Isia.- Wyglądali, jakby chcieli nas tam pozabijać.

-Pewnie tak było - skrzywiła się Hania, wspominając ich złowrogie spojrzenia.

-Jak wyciągnął noża, to żem prawie tam zawału dostała.

-Ja już w myślach pacierz odmawiałam.

Marysia szła za nimi, pogrążona w myślach. Próbowała przeanalizować to krótkie spotkanie, ale im więcej o tym myślała, tym bardziej złość widoczność jej przysłaniała.

Wstyd też niemały ją zalał, myśląc o tym ile zrobiła, a ile zrobiliby inni...

Nagle podniosła głowę.

-Gdzie reszta? - pisnęła, przyspieszając kroku. Kostka dziewczyny skręcała się i potykała w agonii, ta, za którą złapał ją Ukrainiec.

Przysięgła w duchu, że rychło się za to zemści.

-A kto ich tam wie - Hania machnęła dłonią.

-Nie spotkałyśmy ich. Właściwie to trochę się zasiedziałyśmy...- Isia przyznała, gładząc nowo kupioną chustkę.

- Pomogłyśmy chociaż - broniła się Hania - Ci idioci pewnie nawet nie wiedzą, kogo mieli szukać.

- Co jeśli mają kłopoty - zapytała Maria z paniką - Oni.. chyba w bójkę weszli, gdy ich zostawiłam.

- Przeżyją - czarnowłosa zlekceważyła obawy towarzyszki. - A jeśli nie, tym lepiej dla nich. Zginą w walce, czy to nie o tym te ich piosenki mówią?

- Wolałabym ich żywych...

-Ty się martw sobą dziewczyno - odrzekła Hania - przed chwilą odbiłyśmy cię z rąk dwójki banderowców. Gorzej być nie mogło.

-Jak ty w ogóle się tam z nimi znalazłaś? - zapytała Isia.

-To długa historia - mruknęła Maria, uciekając wzrokiem w trawę. -Myślicie, że będą na nas źli?

- Za co niby?

- Akcja się nie powiodła. straciłyśmy naboje..

-Lepiej stracić parę głupich naboi, niż człowieka - zauważyła Hania, mierząc towarzyszkę wzrokiem.

Maria oddała spojrzenie z grymasem.

-Ej, co to za mina? To była słuszna decyzja.

-Powiedzmy, że masz rację.

-Ja zawsze mam rację - poprawiła Hania, podchodząc bliżej i obejmując ją ramieniem. - To co, idziemy do mnie? Mam słodycze, tatko ostatnio przywiózł.

-Te z Lwowa? - zapytała Isia, również wbijając się w uścisk.

-Te z Lwowa, Isia, te z Lwowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro