до (не)волі з неволі

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odgłos łamanych liści odbijał się echem w spowitym mrokiem lesie. Gałęzie pękały pod ciężarem butów biegnącego Ukraińca, leśna ściółka zdradziecko dawała poznać, w którą stronę uciekał.

Przyswojenie odgłosu strzału wymagało trochę czasu, a gdy już to zrobił, poczuł, jak coś ostrego wbija się głęboko w jego ciało.

Padł nieopodal i wcisnął policzek w ziemię. Do jego nozdrzy dotarł zapach wilgotnych liści, który na chwilę go uspokoił. Przypomniało mu to wyjścia w teren z towarzyszami, gdzie ćwiczyli takie sytuacje.

Co wtedy mówili? Nie mógł sobie przypomnieć..

Okruchy ziemi zbierały się pod jego paznokciami, gdy powoli czołgał się dalej. Kpiąco uniósł kąciki ust. Nie o tym myślał, gdy mówił, że chce zginąć za ojczyznę.

Uśmiech wraz z krwią odpłynęły z jego twarzy, gdy do jego uszu dotarły pierwsze szemrzące glosy. Znieruchomiał, nasłuchując kroków.

Było ich trochę. Może czterech.

Język był mu dobrze znany. Może nie posługiwał się rosyjskim, ale trudno było chociaż nie rozumieć tak spokrewnionej mowy.

Coś ostrego, prawdopodobnie bagnet, uderzyło w jego ramiona, wbijając się kurtkę.

-Myślicie, że nie żyje?

Wstrzymał oddech. Dokładał wszelkich sił, by nie dawać żadnych oznak życia.

-Żyje nie żyje, za parę minut nie będzie wątpliwości.

Zacisnął powieki, niechętnie przyznając mu racje. Czuł rosnące osłabienie.

- Dobry strzał - chwalił kolejny głos. - Kto to właściwie jest? 

Enkawudziści badawczo oglądali leżące ciało, próbując wychwycić jakieś charakterystyczne cechy.

- Kimkolwiek on jest, na pewno już nie zagrożeniem.

Obecność ostrza nagle zniknęła. Zamiast tego przyszło kopnięcie, został obrócony na plecy.

Wystający korzeń wbił się w ranę, i ledwo przełknął jęk bólu.

-Po prostu upewnij się, że nie żyje, chcę wracać do środka - narzekał Sowiet, nie doceniając uroków wołyńskiej przyrody.

- Cały dzień w nim siedzieliście..

Spazmy agonii niekontrolowanie zakołysały jego ciałem, co nie uszło uwadze osaczających go czerwonych sępów.

- Długo się tam trzymacie - obserwowali go z ciekawością, niewzruszeni faktem, że właśnie dogorywał z ich zasługi. - Słyszycie mnie?

Odważył się otworzyć oczy.

Jasność księżyca podświetlała cztery niewyraźne cienie, jeden nachylał się nad nim, oczekując jakiejkolwiek reakcji. 

Próbował udzielić odpowiedzi, ale ogarniająca go senność i jakiś rodzaj dumy nie pozwalały mu skleić niczego sensownego. 

Zamiast tego spojrzał w dół. Krew spływała obficie z rany, ciemna i groźna, wsiąkając w materiał odzieży.

- Dla kogo pracujecie? Kto wam kazał kraść nasze mapy?

Odrzucił głowę w bok, podkreślając brak chęci współpracy.

- Słyszeliście o OUN? Należycie do nich? 

- Oczywiście że należy, to teren tych kundli. Załatwisz jednego, przyjdzie dwóch następnych.

- Są też Polaki - zauważył inny. - No, oni raczej głębiej w lasach siedzą...

-Jesteście Polakiem?- nachylający się czerwonoarmista znów wlepił w niego spojrzenie.

Nozdrza Ukraińca zadrgały ze złości na tak haniebne sugestie, a z ust wydobyły się protestujące stęknięcia.

- Co tam mamroczesz? - Rosjanin przybliżył ucho w jego stronę, starając się coś usłyszeć.

- N..nie jest-tem żadnym Lach-chem! - warczył, wbijając palce w gruz i ściskając go w złości. 

Rosjanie parskli śmiechem, jakby dawno nie słyszeli tak dobrego żartu.

- Za każdym razem ta sama odpowiedź, a jak bawi - enkawudzista otarł łzę wzruszenia. Nic nie zapewniało mu w życiu takiej rozrywki, co miejscowi.

- A więc ounowiec, sprawa wyjaśniona. Szkoda marnować czasu na te szczury.

- Nic z nim nie robimy, towarzyszu?- spytał skołowany policjant, drapiąc się po pilotce.

-Przecież to już zwłoki są. Co, pochować je chcecie?

- No nie..- religijne odruchy szybko zgasły w młodym enkawudziście, gdy przypominał sobie, że są w Związku Radzieckim. "Boga niet", jak powtarzali na szkoleniowym batalionie.

-No właśnie. Więc chodźcie.

I Ukrainiec został tam, jego klatka piersiowa falowała niestabilnie, aż jego ciało było na tyle łaskawe, że wpuściło go w kojącą ciemność.

---


W spuściźnie II Rzeczypospolitej, ZSRR, wraz z ziemiami, wieloma problemami gospodarczymi i społecznymi, odziedziczył też potężną, dobrze zorganizowaną i konspiracyjną siłę polityczną - Organizację Ukraińskich Nacjonalistów.

Już od października 1939 r. w materiałach operacyjnych NKWD zaczęły pojawiać się informacje o działaniach tej grupy.

„...na początku września Polacy pozostawili do odwołania na punktach rezerwowych przy dworcu składy z bronią: karabiny maszynowe, granaty i amunicję. Kiedy wojska się wycofały, mężczyźni ze wsi Aleksini, Szpanow, Zołotiew i Gorodok splądrowali ten punkt i ukryli broń do oporu przed władzami sowieckimi. Całą akcją kieruje OUN".

Poza podobnymi akcjami, organizowano spotkania. Zbierano się, zwłaszcza wieczorami, przy ukraińskich zagrodach lub świetlicach. Przed wojną po wsi niosły się piękne, chóralnie śpiewane dumki ukraińskie, recytowane wiersze i dyskusje polityczne.

Sowiecka obecność jednak ochłodziła ich oblicze.

- Gorzej niż na stypie - wybuchnął w końcu Mykoła. - Ukraińskiego zapomnieliście? Nie przyszedłem tu siedzieć i gapić się na wasze głupie twarze.

Wokół stołu siedziało kilka sylwetek, ich głowy co chwila wędrowały ku oknom, w obawie o przybyciu enkawudzistów. 

- Trudno teraz pracować - bronił stanu rzeczy Iwan. - Teraz, gdy wiemy co się stało..

Zwłoki zamordowanego towarzysza, Danyły, odnaleźli tydzień temu, gdy znosili broń do skrytki w lesie. Była to pierwsza strata, która dotknęła kogoś z lokalnych członków OUN.

- Jeśli nie możesz się skupić, zostań w domu. Josyp też nie przyszedł.

- Serca nie masz? - spytała Olenka, jej oczy z żalem go zmierzyły. - Od kiedy nie ma Danyły...

- Jesteśmy na zebraniu, do cholery, nie na grobach - odparł Mykoła, masując skronie w irytacji.

Też tęsknił za Danyłą, oczywiście, ale w ten sposób go nie pomszczą.

- Kolia ma rację - stanowczy głos Wasyla przykuł uwagę zgromadzonych. - Ogarnijmy się. Trzeba coś zrobić. 

- To w naszych rękach jest los Ukrainy - Liuda przypomniała z charakterystycznym dla siebie, doniosłym tonem. To w jej domu się znajdowali. 

Ojciec Liudmiły także był działaczem politycznym. W II Rzeczypospolitej walczył o prawa mniejszości ukraińskiej. Po wielu zatargach " znaleziono " na niego trochę papierów, za które wsadzono go do więzienia. Łzy tego dnia obficie spływały po policzkach dziewczyny.

- Nie pocieszasz - szepnęła Olenka, lekko onieśmielona taką odpowiedzialnością.

- Nie pocieszam. Motywuję - Liuda uniosła podbródek.

- Musimy to wytrzymać - stwierdził Pawło, unosząc wzrok znad stołu. - Niemcy zaatakują Związek Radziecki. Wojna będzie naszą szansą.

-Wojna - prychnął ponuro Mykoła. - Skąd wiesz, że miałoby do niej dojść?

-Mam rodzinę pod Lublinem. Niemcy nawet Lachów zatrudniają by budowali im szosy.. Gdzieś im się spieszy.

-I ty wiesz, że na wschód.

- Znam politykę. To kwestia czasu aż rzucą się sobie do gardeł - Pawło odpowiadał coraz defensywniej.

- Właśnie. Kwestia czasu. My go nie mamy.

Pawło miał kontynuować nieudolną obronę, kiedy przerwał mu Wasyl: -Przypominam wam, że pozostanie w konspiracji to rozkaz z góry - ostrzegawczo zmierzył ich wzrokiem. 

-Fajna mi konspiracja! Taka otwarta. Ruscy już każdego z nas znają - syknęła Liuda.

- Ciszej - zgromiła ich Switłana, siostra Liudy, właśnie wracająca od krów. - Nikt w polu nie baczy. Trza być cicho.

Wyszła z izby, nie czekając na odpowiedź. Milczeli przez chwilę. Umysły błądziły do najczarniejszych scenariuszy. Byli na celowniku niezwykle skutecznych ludzi.

Zbyt skutecznych..

-...Myślicie że mamy tu kreta? - spytał trochę niepewnie Iwan, przerywając napiętą ciszę.

- Zdurniałeś!? - oburzyła się Liuda. - Kreta? U nas?

- Jak inaczej wytłumaczysz te liczby? Tylu naszych już złapali, co się nawet wychylić porządnie nie zdążyli.

- Przecież wszyscy się od lat znamy - mówiła skołowana Olena.

- Znamy nie znamy - Wasyl z lekkim hukiem położył ręce na stole. - Nawet własnej matki nie znasz w stu procentach, a do nas taka pewna jesteś.

- Chcesz coś powiedzieć!? - zarzuciła mu Liuda, podrywając się z krzesła.

-Czysty jestem, ale wy naiwni - odwarknął jej Wasyl.

-Nie można wykluczyć, że mamy tu zdrajcę - przyznał mu racje Pawło. 

-Na pewno są inne wytłumaczenia...

- Ta, zawsze zamiast zdrajcy może tu siedzieć ruski szpieg - stwierdził półżartem Wasyl. Część zbiorowiska jednak wytrzeszczyła oczy.

-Myślisz? To chyba nie jest możliwe...- wydukała Olenka.

- Kto wie, podobno nieźle tam ich tresują... - przyznał Iwan, jego oczy błądziły nieufnie po towarzyszach.

-Chyba żartujesz!

-Mój Boże!

-Niech każdy wypowie Palanyca!

- Zamknąć się! Próbujecie nas skłócić! Może sami jesteście zdrajcami?! - Liuda mierzyła w nich palcem.

- Cisza! - Pawło zaklasnął w dłonie, próbując uspokoić towarzyszy - Uspokójcie się. Co nam da obrzucanie się oskarżeniami?

Zgromadzeni wypuścili ciężkie oddechy, i pokornie opadli na krzesła.

- Prawdą jest, że Sowieci szybko nas rozpracowują. Zbyt szybko. Wiedzą rzeczy, o których po prostu nie mieliby prawa wiedzieć...

- Ktoś musi im to wszystko donosić - zgodził się z nim Wasyl. - Ktoś, kto dobrze nas zna. Kto dobrze znał Danyłe i wiedział, że tego wieczora tam będzie. Ktoś z nas.

Olenka zawahała się chwilę. - Z Danyłą miał iść Josyp...

Wszyscy spojrzeli w jej stronę.

- Słyszałam jak sam to proponował...mieli spotkać się chyba kilometr od mleczarni - tłumaczyła nieśmiało.

- Kiedy to słyszałaś?

-Niedługo po zbiórce, gdy wszyscy wyszli ze świetlicy. No, prawie wszyscy, ja zostałam.. Myślę, że nie wiedzieli, że tam jestem.

- Wiesz, że to co mówisz to bardzo mocne oskarżenia? - stalowy wzrok Mykoły błądził po jej obliczu, szukając kłamstwa.

- Nie mówiłabym tego, gdybym nie była pewna!- krzyknęła poruszona. - Żałuję, że to słyszałam. I że teraz to mówię. Ale jeśli to prawda, to ja... ja.. 

Olenka schowała w twarz w dłoniach, a Liuda objęła ją uspokajająco. -Proszę, nie mówcie, że to ja go wydałam!

- Nie powiemy - zapewnił ją Iwan - A jeśli nasze domysły okażą się prawdą, nie będzie miał czasu, by się obrazić - dodał twardo.

- Może wpadniemy w odwiedziny? - zaproponowała Liuda, głodna porachunku z zdrajcą.

- Powinniśmy przekazać to Symonowi - ostudził ją Wasyl.

- Symon zrobiłby to, co mówię - ciągnęła uparcie.

Symon, brat Wasyla, był na wyższych szczeblach konspiracji. Często jeździł do miasta, brał udział w akcjach, pomagał w pozyskiwaniu informacji. Z tego też powodu rzadko można było go spotkać na ubylińskich zgromadzeniach.

Wasyl zmarszczył brwi, nagle coś sobie przypominając. Powoli się uniósł. - Muszę się zbierać. Batko coś mówił o zjeździe rodzinnym, a dziś wraca.

-Coś się stało? - zapytał Iwan. Pan Kotygoroszko rzadko kiedy zwoływał do siebie bliskich. Zazwyczaj siedział w samotności, paląc cygaro i wspominając dawne czasy.

Wasyl tylko wzruszył ramionami, następnie zarzucając na nie swój serdak.

---

Koń tłukł zmęczonymi kopytami o drogę, co jakiś czas wzbijając w powietrze kamyczki i pył piachu. Wlókł za sobą wóz, a na nim siedzącego staruszka, z zamyśleniem patrzącego na mijane hektary pól. Jego modre oczy mieniły się w zapadającym mroku, a szorstkie ręce bolały od ciągłego tarcia uzdy.

Niebo powoli spowijał granat, zakropiony pojedynczymi gwiazdami, oświetlającymi mu drogę. Kierowca w końcu dostrzegł dobrze znany mu zarysy gospodarstwa - a na ganku stojącego syna.

Psy zaczęły szczekać i biegać wokół, plątając się pod jego nogi, a pędząca za nimi dziewczynka nuciła coś wesoło. Już po chwili jej małe rączki ściskały koszulę dziadka, gdy wtulała się w niego ochoczo.

Obok stał Symon. Nie uśmiechał się, tylko spojrzał przelotnie na córkę, Sonię, by po chwili utkwić wzrok w ojcu.

Bez względu na to, jak bardzo starzec próbował, nie zauważył w nim serdeczności.

- Już myślałem, że nie przyjedziecie - zawołał Symon, obserwując go. Zauważył, że zaczął wyglądać gorzej, słabiej niż ostatnio: zmarszczki w kącikach oczu się uwydatniły, sylwetka jakby skurczyła. - Zawsze musicie się tak spóźniać?

- Kto winien, żeś stał tu jak dureń?

Symon skrzywił się w irytacji. Może i stary, ale nadal cięty.

Weszli do izby. Drzwi były niskie, tak, że obaj musieli się schylić, próg z kolei wysoki, na wypadek powodzi. W rogu, na prawo od wejścia stał ceglany, pobielony piec. Pod obwieszoną makatkami i prawosławnymi ikonami ścianą stał ciemny stół.

- Wasyl, Katia - chłopak z bratową wstali, chcąc powitać gospodarza. Niesione wieści wzbudzały w nich niemałe zainteresowanie.

- Kaj tam wstajecie, sam podejdę - machnął na nich ręką i ruszył w głąb izby. Za nim Symon, nieco wolniej, bo z wbitą do biodra córką.

-Wołodymyr - powitała teścia Katia. - Jak droga?

-Spokojna, ino błota mogłoby mniej być.

- Wóz lepszy kupcie, to narzekania mniej będzie - mruknął pod nosem Symon, przysuwając do siebie miskę.

-Wóz je dobry - gospodarz bronił swego majątku, również zabierając się za jedzenie. - Ino trochę do naprawy.

-Trochę? Ten grat ledwo jeździ.

- Jeździ dobrze nie znasz się - uniósł głos Kotygoroszko, ściskając chleb w dłoni - Ojca nie pouczaj!

Symon otwarł usta, chcąc coś odpowiedzieć, lecz szybko je zamknął. Oskarżycielsko spojrzał na żonę, która właśnie zgniotła mu stopę.

- O czym chciał nam batko powiedzieć? - spytała kobieta z uśmiechem.

-Co? Aaa.. - gospodarz wziął ostatni kęs. - Tak wam siy śpieszy?

-Skąd!

-Tak.

Kateryna spojrzała z naganą na męża.

Gospodarz przeżuwał powoli, dokładnie, bieżąc wzrokiem po stole, jakby nie wyczuwając wlepionych w niego, zniecierpliwionych par oczu.

- Żenicie się Wasyl - poinformował w końcu syna, prawie od niechcenia, i sięgnął po kolejny kawałek.

Wasyl zakrztusił się, a jego oczy zrobiły się całkowicie dzikie. Kateryna przestała bębnić palcami po blacie stołu, zawieszając je w powietrzu.

Trwoga objęła twarze zgromadzonych, tylko Sonia wydawała niezrażona.

- Ale jak to... - wystękał w końcu Wasyl. Siedząca obok kobieta pospiesznie podała mu wody.

-Co jak to, dorosły już żeś! Ile to, dwajścia cztyry?

- Dwajścia trzy - poprawił go.  - Nie chodzi o to. Ja po prostu..

- Czemu batko wybiera za Wasie? - rozjaśniła Kateryna, z troską głaszcząc ramię szwagra.

-A kto? - oburzył się gospodarz.

Symon z milczeniem przysłuchiwał się rozmowie. Tak naprawdę zgadzał się z ojcem, ale wiedział, że lepiej nie podstawiać dla starca głowy. Nie był pewien, czy Katia nie kazałaby mu spać po tym w stajni. W lato by wytrzymał, ale zimno się robi...

- Powinniście byli wziąć jego zdanie pod uwagę - ciągnęła Katia potępiająco. - Chociaż zapytać..

-Nikogo nie będę o nic pytał.

-Słyszycie wy się? Krzywdzicie go.

- Zawsze tak było i zawsze tak będzie, a Wasia mi jeszcze budzie dziękować - odpowiadał lekceważąco gospodarz.

- Kim ona jest? - wtrącił milczący dotychczas Wasyl. Ustępujący szok tworzył miejsce dla nieśmiale rosnącej ciekawości. Małżeństwo nie było tragedią, miał tylko nadzieję, że nie będzie to nikt straszny. - Znam ją?

Ojciec rozważał to pytanie, gładząc siwe wąsy. - Tak dumam. Tu każdy si zna, a nie?

- Więc? Która to?

-Jak jej tam.. a, Marysia.

- Marusia, chcieliście powiedzieć? - poprawiła Katia, natychmiast zaczynając przetwarzać zdobytą informację. Przez jej głowę przelatywały obrazy miejscowych dziewcząt.

-Dobrzem powiedział! Marysia, Maria, no ta od Kruszyńskich.

W izbie znowu zapadła cisza. Sonia rozglądała się, zaniepokojona nagłą grozą niegdyś biesiadnej atmosfery.

- Lachy!? - zawołał Wasyl, jakby wypluł truciznę. Nie kojarzył, o kim konkretnie mowa, ale znajomość narodowości wystarczała, by popaść w rozpacz.

- Lachy.. - roześmiał się ojciec pod nosem na to śmieszne słowo, tak często używane przez jego synów. Wiedział, co oznacza i wiedział, czemu je mówią, ale nie brał tego na poważnie.

-Co...co wy mówicie? - Symon wymamrotał, zdejmując siedzącą na kolanach córkę. - Zdurnieliście batko?

-Ja ci dam zdurnieliście - skarcił go staruszek - Język w gębie trzymaj!

Symon poczerwieniał że złości.

-Czemu! Czemu oni! Czemu nie nasi!?- Wasyl krzyczał cały rozedrgany.

-Nie możecie! - kontynuował myśl brata Symon - To nie Ukraińcy! To Lachy!

-I co że Lachy? Z tej samej rzeki piją, ten sam chleb jedzą...

-Nie porównuj nas do nich! Pieprzeni koloniści, od setek lat wyzyskują, ciemiężą, prześladują! Z ostatniej kromki okradają! Z naszej ziemi wyganiają! Wolność odbierają! A wy im rodnego syna dajecie!

-A skończ pierniczyć Seńka bo mię głowa już od tej polityki boli - ojciec machnął na niego ręką - Ta sama gadka wszyndzie, w łbach siy wam pomieszało.

-Batko, czemu? - zapytał Wasyl, jego głos łamał się niemęsko, lecz w tym momencie duma nie była priorytetem. Był zbyt skupiony na rozważaniu, czy rzucenie się do stóp ojca zdoła odwieść go od zhańbienia rodziny.

-Głuchiście? - ojciec podniósł głos, rozdrażniony.

-Mamy prawo wiedzieć za co sprzedaliście własnego syna! - syknął Symon. - Ile morgów ci obiecali? Czego od niego chcą!?

- Batko, nie krzyczcie.. -prosiła go Sonia, ciągnąc za koszulę.

- Przekazałem już zainteresowanie Krusińskim. Od nich wracałem.

-Byłeś u tych drani!? - Symon poderwał się z krzesła.

-A byłem. I oni byli u nas -zakpił gospodarz - I nawet tu siedzieli, tu, gdzie ty. Jak siy nie podoba to na podłogę.

- Wasyl nigdzie nie pojedzie!

-Jakie pojedzie? Przyda się tu gospodyni. Matka chora, a Iwanowa też swój dom ma..

Odkąd nad Kotygoroszkową zawisnął los choroby, Iwanowa pomagała jak mogła w "żeńskich" obowiązkach domowych. Źle mu było jednak nadużywać tej słowiańskiej solidarności.

-Gospodyni! Laszka? Dom i życie wam zrujnuje!- krzyknął Symon. Myśl że Polka miałaby zajmować się jego rodzinnym domem wydawała się absurdalna.

-Na razie to wy go rujnujecie! Siadaj i nie pajacuj.

-Ty stary głupcze! Ty zdrajco! Hańba ci! Jesteś hańbą tego narodu! - słowa pojawiły się nagle, zanim może nawet o nich pomyśleć, i dopiero gdy opuściły jego gardło, zdał sobie sprawę, że uderzył dłonią w stół, trzęsąc stojącymi nań naczyniami.

Słysząc czystą nienawiść w jego głosie, gospodarz zamilknął i mrugnął na niego szeroko otwartymi oczami.

Wpatrywali się w siebie w przyćmionym świetle karbidówki. Klatka piersiowa Symona unosiła się, a on się trząsł, tak zły i zraniony.

W gospodarzu budzi się pewna niepewność, obecność własnej rodziny staje się nieprzyjemna, trudna, grożąca.

-Katia - przemówił w końcu najstarszy z synów, przełykając ślinę i nie odrywając wzroku od ojca. Kobieta spojrzała na niego skołowana. -Wołaj dzieci, wychodzimy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro