Rozdział 2 "Kłamczucha"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


                    James popchnął dziarsko swój wózek, przekraczając próg peronu numer dziewięć i trzy czwarte. Znajomy widok, gwar i zapachy sprawiły, że uśmiechnął się szeroko, aż zatrzeszczała mu szczęka. Wakacje minęły jak barwny sen, poprzedzający jeszcze piękniejszą rzeczywistość. Wbrew obawom, Syriusz bez przeszkód dotarł do Potterów. Ostatnie dwa tygodnie wolnego spędzili więc razem na obżeraniu się owocami z sadu pani Bagshot i organizacji ogrodowych rozgrywek quidditcha. Okularnik z aprobatą obserwował przemianę, jaka zaszła w tym czasie u jego przyjaciela. Black zdecydowanie się wyluzował, wróciło mu poczucie humoru, a do zwykłego, nonszalanckiego uśmiechu na ustach, wreszcie dołączyły oczy. Właściwie wszyscy, za których dobre samopoczucie, James czuł się osobiście odpowiedzialny, poczynili znaczące postępy. Peter był co prawda wciąż nieco oszołomiony ślubną katastrofą swojej siostry (cóż to była za ekscytująca awantura!), ale poza tym wszystko u niego wydawało się w porządku, a Remus wyglądał zdecydowanie lepiej, odkąd odwiedzili go w sierpniu. Tajemniczy problem Lupina stanowił jedyne zmartwienie okularnika, jednak odkrycie i zwalczenie jego przyczyny było tylko kwestią czasu. James czuł się w tej chwili zdolny do osiągnięcia bezgranicznego sukcesu w walce na każdym życiowym froncie. Kilka dni temu odkrył nawet niezawodną metodę „wyławiania" arbuzowych fasolek wszystkich smaków. Miały one, tak jak te o smaku glutów, jasnozieloną powierzchnię, ale kiedy spojrzało się na nie pod światło, można było dostrzec blade, różowawe cętki. Od tamtej pory wyciągał więc ze wszystkich opakowań tylko arbuzowe cukierki (po co uprzykrzać sobie życie, jakimiś ohydnymi niespodziankami?), ekstremalne sztuki przeznaczając na poczęstunek dla mniej lubianych kolegów.

– Regulusie, nie patrz pod nogi! Unieś wyżej podbródek! Nie dawaj innym do zrozumienia, że jesteś słaby! – Walburga Black minęła okularnika i stojącego obok Syriusza, popychając przed sobą młodszego syna. Starszego nie zaszczyciła nawet jednym spojrzeniem.

– Zaraza!

              James machinalnie obrócił się, by poznać źródło tej, skądinąd mało dyskretnej, recenzji postępowania pani Black. Jego wzrok padł na niezwykle wysoką, sztywną kobietę o wysoko upiętych, kruczych włosach. Nieznajoma pochylała się właśnie nad Frankiem Longbottomem, najwyraźniej nie czując ani odrobiny wyrzutów sumienia.

– Pamiętaj, Frank, żebyś mi się trzymał jak najdalej od takich ludzi! – zażądała bez cienia delikatności. – Jeśli zapomnisz o wartościach, za które walczył twój ojciec, możesz nie wracać do domu!

– Ja ciebie też bardzo kocham, mamo! – odparł z uśmiechem Gryfon. Zanim kobieta zdołała cokolwiek zrobić, cmoknął ją w policzek, chwycił kufer i umknął z zasięgu jej działania.

             Pani Longbottom nie przejęła się tym jednak ani trochę. Zamiast tego, zagłębiła się w intrygujący monolog na temat upadającego świata. Nim się oddaliła, Jamesowi udało się wyłapać jeszcze tuzin niezwykle wyszukanych epitetów, którymi kobieta obrzuciła matkę Syriusza, a przechodząc obok Blacków, „niechcący" nadepnęła jej obcasem na stopę.

             To poprawiło mu humor jeszcze bardziej. Tak! Wszystko było tu na swoim miejscu: Syriusz obok niego, Remus wypoczęty, w ramionach matki, Peter bezpiecznie usytuowany w pociągu, Evans... nie wiadomo gdzie, ale z dala od Snape'a, który właśnie walczył z zepsutym suwakiem bluzy, Filippides w klatce, a co najważniejsze, najnowszy model miotły – Mgławica, zabezpieczony i oparty o jego ramię. Ten najcudowniejszy z możliwych prezentów, znalazł w nogach swojego łóżka dzisiaj rano. Pan Potter dołączył doń tylko jedną, pośpiesznie napisaną notatkę: Jestem pewien Twojego sukcesu i bardzo dumny, synku. Od tamtej chwili James nie wypowiedział ani słowa, które nie dotyczyłoby nowej miotły. Recytował z pamięci wszystkie jej parametry, polerował rączkę, gładził idealnie dobrane witki i deklamował całe ustępy książek o quidditchu. Nie mógł się doczekać, kiedy zostanie przyjęty do drużyny. To, że tak się stanie, nie budziło bowiem najmniejszych wątpliwości.

            Rześkie powietrze wlewało się w jego nozdrza nutami dymu, wiatru i świeżych jabłek, którymi wraz z Syriuszem wypchali sobie uprzednio kieszenie. Życie miało słodki smak arbuzowych fasolek i kipiało mu w żyłach jak musujące felix felicis.

– Chyba powinienem pogadać z Peterem. Wiesz... o niedoszłym ślubie jego siostry... wciąż nie rozumiem, czym on się tak martwi, to była najlepsza impreza w moim życiu! – mruknął w stronę Syriusza, gdy tylko dostrzegł, że Walburga pożegnała młodszego syna.

               Black dobrze się maskował, ale James nie dał się oszukać. Wiedział, jak bardzo przyjaciel liczy na to, że Regulus również trafi do Gryffindoru.

               Powinni teraz się ze sobą pogodzić i szczerze pogadać – pomyślał, uśmiechając się porozumiewawczo do swojej nowej Mgławicy, jakby właśnie spacerował z żoną i omawiał z nią plany na najbliższe popołudnie. Może i nie był geniuszem psychologii, ale doskonale wiedział, kiedy usunąć się w cień, ot co! Później Syriusz mu powtórzy każde słowo tej rozmowy...


***


               No i pięknie. Potter nabrał ostatnio irytującej cechy ulatniania się właśnie wtedy, kiedy było to najbardziej niewskazane. Syriusz zdusił w sobie jęk i potrzebę protestu. Teraz będzie musiał sam porozmawiać z Regulusem. Nie byłoby to może aż tak niezręczne, gdyby nie wydarzenia z pierwszych dni wakacji.

               Wszystko zaczęło się wieczorem, kiedy Stworek przekazał im polecenie matki: mieli założyć eleganckie stroje i stawić się w salonie, gdzie czekali już wszyscy członkowie rodziny, prócz ojca, nadal bawiącego na ministerialnym szkoleniu i Bellatrix, która ukrywała się przed wymiarem sprawiedliwości. Syriusz czuł każdą cząstką swojego jestestwa, że za chwilę wydarzy się coś niedobrego i, oczywiście, ani trochę się nie pomylił. Wuj Cygnus stanął obok gobelinu z drzewem genealogicznym Blacków, popatrzył po zebranych pozbawionym wyrazu wzrokiem i odezwał się równie obojętnym tonem:

– Dzisiejsza skromna uroczystość to dla naszego rodu wyjątkowo radosna chwila! Oto mamy szansę dokonać samooczyszczenia. Brud, występujący w naturze, zawsze podstępnie i ohydnie lepi się do najcenniejszych powierzchni, ale nigdy nie ostanie się na krystalicznej historii Blacków. Dbanie o nieskazitelność rodziny jest naszym najzaszczytniejszym obowiązkiem, dlatego z ulgą i dumą, staję przed wami, by oznajmić głośno i w majestacie świętego prawa... – Wyciągnął różdżkę i wycelował nią w gobelin, dokładnie w tym miejscu, gdzie wyhaftowano imiona jego córek. – ANDROMEDA NIGDY NIE ISTNIAŁA!

            Dotyk różdżki, lekki błysk i woń palonego materiału. Na podobiźnie Medy pojawiła się niewielka dziura. Zaklęcie zostało rozpoczęte. Wystarczył ruch kolejnych różdżek, bez żadnej magii. Syriusz poczuł, że krew uderza mu do głowy. Nie mógł uwierzyć, że Cygnus z takim spokojem wyrzeka się własnego dziecka. Rozejrzał się. Ciotka Druella usiłowała ukryć szloch, Reg był blady jak ściana, po twarzy Narcyzy spływały łzy, a Walburga... uśmiechała się!

– Bardzo proszę, wszyscy radośnie potwierdźmy tę wiadomość! – oznajmił dobitnie Cygnus, niemal wypychając do przodu swoją żonę.

             Przez chwilę Syriusz był pewien, że kobieta zemdleje, ale bardzo szybko odzyskała panowanie nad sobą. Rzuciła im pełne mocy spojrzenie.

– Andromeda nigdy nie istniała! – rzuciła hardo, przykładając własną różdżkę do imienia córki. Dziura w gobelinie nieco się powiększyła.

– Andromeda nigdy nie istniała!

– Andromeda nigdy nie istniała!

             Zdanie to niemal parzyło jego duszę. Bez względu na to, czy był to pełen satysfakcji krzyk matki, czy drżące i ciche wyznanie Cyzi, Syriusz czuł narastające obrzydzenie. Nazwisko kuzynki zostało już niemal całkowicie wypalone. Nadeszła kolej Regulusa. Zawsze uwielbiał Medi! Ilekroć do nich przyjeżdżali, poświęcała mu czas, bawili się razem zaledwie kilkanaście miesięcy temu...

– Andromeda nigdy nie istniała. – Cichuteńki szept młodszego brata rozlał się po pokoju jak fala tsunami. Pieniącą kaskadą zalał mu serce i odebrał oddech. Patrzył na Regulusa i go nie poznawał. Nie potrafił w żaden sposób powiązać tego człowieka z chłopcem, który był mu tak bliski...

– Syriuszu!

              Nie pamiętał, jakim sposobem znalazł się przy gobelinie. Mijając go, Regulus skulił się cały i posłał mu pełne skruchy spojrzenie, ale Syriusz odwrócił wzrok. Zerknął na zgromadzonych.

– No! – zachęciła Walburga. – No, powiedz, że Andromedy nigdy nie było!

            W głębokiej ciszy, która wtedy zapadła, tykanie starego zegara zdawało się wprawiać ściany w drżenie i tłuc się gdzieś pomiędzy jego uszami, uniemożliwiając zebranie myśli. Syriusz spróbował skierować rękę w stronę gobelinu, ale kończyna stała się nagle niezwykle ciężka. Spojrzał matce w oczy.

– Kłamiesz! – krzyknął, zupełnie jak kiedyś.

           Jak kiedyś, dłoń matki z głuchym trzaskiem znalazła się na jego policzku, ale bardziej to usłyszał, niż odczuł. Próbował wybiec z pokoju, jednak Cygnus skutecznie mu to uniemożliwił.

– Patrz! – syknął, odwracając jego podbródek w stronę gobelinu.

Teraz stanął tam wuj Alphard i przybierając wyraz najgłębszej egzaltacji, przemówił dobitnie:

– Andromeda nigdy nie istniała!... To równie pewne, jak śmierć naszego czcigodnego ojca, Polluxa!

           Kieliszek, którym Walburga już wznosiła toast, pękł z trzaskiem w jej dłoni, a Cygnus zacisnął dłonie na poręczy fotela, jakby próbował ją udusić. Alphard jednak pokiwał tylko głową z prawdziwie zbolałą miną i dopełnił formalności, wypalając do końca imię Andromedy. Na drzewie genealogicznym, pomiędzy Bellatrix a Narcyzą, znajdowała się teraz jedynie dziura o nadpalonych brzegach. Tourjus pour.


                 Od tamtej pory Syriusz nie rozmawiał z nikim, prócz Jamesa. Lusterko dwukierunkowe, które od niego dostał, stało się najcenniejszym skarbem, aż do chwili, w której przyszło mu osobiście odwiedzić przyjaciela. Na szczęście matka nie czyniła już więcej przeszkód, powracając do swojej dawnej obojętności. Może była to zasługa jej obaw przed plotkami, którymi Potter groził im w zeszłym roku, a może wdzięczność za „uratowanie dobrego imienia rodziny". Tak czy inaczej, Syriuszowi w końcu udało się zepchnąć ciężar tego wspomnienia do najgłębszych zakamarków umysłu i odzyskać radość życia. James usiłował go co prawda jeszcze kilka razy przekonać, by napisał do Regulusa i mu wybaczył, ale bezskutecznie. Aż dotąd. Teraz już nie mógł uciec przed pozieleniałą ze strachu twarzą młodszego brata i tym jego okropnym, błagalnym spojrzeniem.

– Denerwujesz się? – burknął w końcu, bez zbędnych wstępów.

Chłopiec skulił się mimowolnie, ale dzielnie zacisnął dłonie na rączce kufra, by zamaskować ich drżenie. Pod okiem matki stawał się coraz lepszym aktorem.

– Trochę – szepnął ostrożnie, jakby nie był pewien, czy brat za chwilę nie skoczy mu do gardła. – Jeśli tiara nie umieści mnie w Slytherinie, mama tego nie przeżyje...

– I co z tego! – Syriusz zmarszczył czoło, bezwiednie napinając mięśnie. – Przecież to ty będziesz się uczył w konkretnym domu, a nie ona!

– I też ja będę sobie z nią jakoś musiał radzić, jeszcze długo po skończeniu szkoły!

               Syriusz zmełł w ustach kilka słów, których zdecydowanie nie powinien wypowiedzieć głośno. Postanowił taktycznie zmienić temat.

– Chodź, możesz usiąść z nami. James trzyma nam miejsce.

– Dzięki, ale obiecałem Yaxleyowi, że z nim usiądę – wybąkał chłopiec, nie spuszczając z niego oczu i na wszelki wypadek cofając się o dwa kroki.

– Przecież jego ojciec cieszył się ostatnio, że jakiś mugol wpadł pod samochód, a starszy brat kilka miesięcy temu próbował zabić Andromedę i jej męża!

Ku jego zdumieniu Regulus tylko wzruszył ramionami.

– I co ma do tego Jesper? – zapytał retorycznie. – Posłuchaj... naprawdę go lubię. Nie wystawię go tylko dlatego, że ty prowadzisz jakąś wymyśloną wojnę z jego ojcem, o której zresztą ten facet pewnie nawet nie wie!

                 Przeciągły gwizd Expressu Hogwart wybawił Syriusza od odpowiedzi. Całe szczęście, że tak się stało, bo zamiast naprawić kiepską relację z Regiem, pogrzebałby w tej chwili wszelkie szanse na jakąkolwiek relację.

– Jak chcesz – syknął zamiast tego i odwrócił się w stronę pociągu. W ostatniej chwili zerknął jeszcze na chłopca. – Dlaczego to zrobiłeś?

Nie uściślił pytania, ale Regulus zrozumiał bez problemu.

– A co by jej to dało, gdybym postąpił inaczej? Tylko bym pogorszył swoją sytuację.

             Syriusz zamarł wpół kroku. Próbował sformułować jakąś odpowiedź, ale krew uderzyła mu do głowy, jak kipiący eliksir wigoru i poplątała wrzące oburzeniem myśli. Nie zdążył. Para z lokomotywy spowiła sylwetkę Regulusa, a chwilę później zobaczył tylko jego but, znikający we wnętrzu pociągu.

Świetnie! Po prostu c u d o w n i e!

                Oparł się plecami o chłodne drzwiczki wagonu. Nie chciał psuć humoru reszcie przyjaciół. Wolał ochłonąć tutaj, narzucić sobie powrót do dawnej beztroski. Kiedy udało mu się wyrwać z domu do Jamesa, obiecał sobie, że odtąd będzie już zawsze taki szczęśliwy...

             Na peronie dziewięć i trzy czwarte zostali niemal sami rodzice uczniów. Niektórzy żałośnie wyciągali ręce ku oknom pociągu, by po raz ostatni pożegnać swoje pociechy, inni stali w miejscu, machając z entuzjazmem, a jeszcze inni zmierzali już ku zaczarowanej barierce. Matka Lily Evans pokrzykiwała coś ze śmiechem, podając jej w pośpiechu zapakowane kanapki, a młodszy braciszek Marleny wpadł w histerię, kiedy lokomotywa wydała z siebie kolejny, przeciągły pisk. W oddali majaczyła samotna drobniutka sylwetka. Syriusz zmrużył oczy. Jakaś dziewczynka siłowała się z niewiele od niej mniejszym kufrem, który za nic nie pozwalał się wepchnąć po stopniach do pociągu. Zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie postanowił skorzystać z okazji, by jeszcze trochę odwlec konieczność rozmowy z Jamesem.

– Daj – burknął, zbliżając się do niej i wyrywając jej rączkę bagażu. – Pomogę ci, zanim się tym zabijesz.

                Dziewczynka uniosła głowę i zdmuchnęła kosmyk włosów ze spoconego czoła. W ocenie Syriusza mogła mieć najwyżej dziewięć lat. Ubrana w źle dopasowane i chyba niezbyt nowe ciuchy, wyglądała dość biednie. Jedynym, co przykuwało wzrok na dłużej, były jej wielkie, ciemnoniebieskie oczy.

– Dzięki – mruknęła, najwyraźniej pogodzona z okolicznościami. Pozwoliła mu przetaszczyć kufer przez drzwiczki, ale nie ruszyła się z miejsca, jakby czekała, aż chłopak przepuści także ją do wagonu.

– Komu go oddać? To twojego brata? – zapytał, trochę po to, by już sobie poszła, ale poczuł też nutę zniesmaczenia na myśl, o jakimś bliżej nieokreślonym uczniu, który zostawił młodszą siostrę z własnym bagażem.

Dziewczynka wytrzeszczyła na niego oczy.

– To mój!

Syriusz wybuchnął śmiechem.

– No, tak. Nie wątpię. – Zerknął na wieko pudła w poszukiwaniu tabliczki z nazwiskiem lub chociaż inicjałami, które pozwoliłyby mu odnaleźć prawowitego właściciela. Niestety niczego takiego nie dostrzegł, więc dodał na tyle wyrozumiale, na ile pozwalał mu coraz gorszy humor:

– Kiedy byłem w twoim wieku, też chciałem za wszelką cenę jechać do Hogwartu. Tyle że to bez sensu. I tak przecież cię nie przyjmą...

– A-ale ja naprawdę jadę! Mam jedenaście lat! – żachnęła się nieznajoma, podchodząc bliżej. – Oddaj mi moje rzeczy!

Zabrzmiało to bardziej jak rozpaczliwa prośba, niż żądanie, ale Syriusza dotknęło do żywego. Co za głupia smarkula!  Rozejrzał się gwałtownie na boki w poszukiwaniu jej rodziców.

– Czy ty jesteś jakaś nienormalna?! – warknął w końcu. – Jak ty to sobie wyobrażasz! Przecież nikt nie przyjmie cię do szkoły. Idź stąd, bo pociąg zaraz rusza. Musisz poczekać jeszcze ze dwa lata.

Ku jego zdumieniu, dziewczynka rozpaczliwie podbiegła do wejścia.

– Dostałam list. Mam jedenaście lat! Naprawdę!

– Tak?! To jak się nazywasz?!

– Aeria Creswell-Swann

           Z ust Syriusza wydobyło się coś pomiędzy śmiechem a prychnięciem. Ten dzieciak był coraz bardziej bezczelny! Jeden z najznamienitszych rodów czystej krwi... Serio?!

– Naczytałaś się jakichś książek i widzę, że wyobraźnia ci pracuje! – warknął, zdecydowanie zbyt zamaszyście ciągnąc nieszczęsny kufer, aż odpadło jedno z kółek. – Tak się składa, kwiatuszku, że ten ród dawno wygasł. Musisz wymyślać bardziej przekonujące kłamstwa – Westchnął. Prawie żałował, że nie wsiadł od razu do pociągu. Zachciało mu się wycieczek po peronie i ratowania małolat z opresji! Idealna niańka, nie ma co!

– Odejdź stąd, bo pociąg lada chwila ruszy! – powtórzył w nadziei, że ta perspektywa skutecznie odstraszy małą, ale „Aeria" w tym momencie postanowiła zakończyć jałową dyskusję i po prostu wskoczyła do wagonu. Black zaklął, ale zanim zdołał cokolwiek zrobić, Express Hogwart zagwizdał po raz trzeci, zaterkotał i powoli potoczył się po torach.

To się nie dzieje naprawdę! To się nie dzieje naprawdę!

– ZADOWOLONA JESTEŚ Z SIEBIE?! – ryknął. Jego wakacyjne szczęście rozwiało się do reszty. Był wściekły na Regulusa, na siebie i na tę głupią dziewczynkę.

– Dobra, chodź! – Pociągnął ją brutalnie za rękę. Jego wybuch najwyraźniej podziałał na „Aerię" paraliżująco, bo zamilkła całkowicie i grzecznie podreptała za nim. Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko zabrać ją do ich przedziału. Może chłopaki będą w stanie wskazać jej rodzeństwo.

– Profesor McGonagall cię zabije! – syknął z satysfakcją. I nas przy okazji też – dodał w myślach.


***


             – No, nareszcie! Już myślałem, że zostałeś na... – James umilkł gwałtownie, wpatrując się orzechowymi tęczówkami to w Syriusza, to w Aerię. Największym dowodem jego szoku był fakt, że starannie owinięty futerał z Mgławicą, zsunął się z siedziska, uderzając lekko o podłogę, a okularnik ani drgnął. Fakt ten kazał Remusowi podnieść oczy znad najnowszego numeru Proroka Codziennego i ze zdumieniem dostrzec małoletniego gościa. Peter zastygł, z arbuzową fasolką w połowie drogi do ust.

– Syriusz! – wykrzyknął w końcu Potter, obchodząc ich dookoła, jak wyjątkowo podejrzliwy mugol, kupujący używany samochód. – Przyprowadziłeś... dziecko! – Zakończył dramatycznym szeptem, a potem zbliżył zaróżowioną z emocji twarz do twarzy przyjaciela. – Dlaczego? – zapytał, świdrując go spojrzeniem, jakby spodziewał się, że Aeria to tak naprawdę transmutowany Regulus.

– Siadaj! – warknął Black, popychając dziewczynkę na perkalowe siedzisko, tuż przy otulonych grubą zasłoną drzwiach przedziału. Sam minął Jamesa i opadł ciężko, w miejscu usytuowanym możliwie najdalej od smarkuli, bezceremonialnie wyciągając nogi na sąsiednią kanapę.

– Ona twierdzi, że ma jedenaście lat i jedzie do Hogwartu – oznajmił w końcu, wywołując u Pottera atak wesołości.

                Remus niechętnie zmiął gazetę i przyjrzał się dziewczynce uważnie. Faktycznie, wydawała się młodsza od nich, ale James i Syriusz chyba nieco wyolbrzymiali tę różnicę. Wciśnięta w kąt przedziału tak, że można było w ogóle przeoczyć jej obecność, z uwagą obserwowała każdy ich ruch, nie odzywając się ani słowem.

– Cześć! – Potter wyciągnął entuzjastycznie rękę, gładząc ją po głowie. – Jestem James. A ty, jak się nazywasz?

– Aeria Creswell-Swann – powtórzyła cichutko, ale zdecydowanie.

Black wzniósł oczy ku niebu.

– Słuchaj, przecież osiągnęłaś swoje, nie?! – jęknął. – Siedzisz w tym pociągu i raczej cię już z niego nie wyrzucimy, choć to dość kusząca opcja... Możesz wreszcie powiedzieć, jak NAPRAWDĘ się nazywasz!

           Okularnik gorliwie pokiwał głową i otoczył dziewczynkę ramieniem, a Peter podsunął jej pod nos garść arbuzowych fasolek.

– Aeria Creswell-Swann

– Niech cię...! – wrzasnął Syriusz, wracając na swoje miejsce.

– Co z nią teraz zrobimy? – zapytał Peter, rozkładając bezradnie ręce.

– Zastanowiłbym się jednak nad tym wyrzuceniem z pociągu... – burknął Black.

– Musi jechać z nami. Przecież nie może sama się tu włóczyć. Ślizgoni na pewno nie daliby jej spokoju. Potem odprowadzimy ją do profesor McGonagall... – odpowiedział sam sobie Peter, lekceważąc cenną uwagę przyjaciela.

– Mam pomysł! – wykrzyknął nagle James.– Zacznę od... Właściwie chciałem wam to ogłosić, jak już będziemy razem... Postanowiłem ZMĘŻNIEĆ!

                Remus, który właśnie raczył się domowym sokiem dyniowym, zakrztusił się gwałtownie, opryskując kolegów pomarańczowymi kropelkami i posłał Blackowi przerażone spojrzenie. Przyjaciel machnął jednak tylko ręką:

– Pan Potter zarzucił Jamesowi, że zachowuje się dziecinnie – wyjaśnił półgębkiem.

              Okularnik nie zwrócił jednak uwagi na piorunujące wrażenie, jakie wywołało to wyznanie. Wziął wielki haust powietrza i pochylił się nad Aerią, niemal dotykając nosem jej policzka.

– Czy może być coś bardziej odpowiedzialnego od opieki nad dzieckiem? – zapytał, wpatrując się w nią z przerażająco radosnym błyskiem w oczach. – Czy taka na przykład Evans, mogłaby to zlekceważyć?

               Tego już było za wiele. Remus z trzaskiem rzucił gazetą o mały, plastikowy stoliczek i zerwał się na nogi.

– Odsuńcie się od niej! Ona się boi – zażądał, ciągnąc Pottera za kołnierz.

– Niby czego?! Przecież jestem bardzo miły! – zaprotestował okularnik, ale ostatecznie zdecydował się dać Lupinowi pole do popisu.

Chłopiec przykucnął naprzeciw Aerii i uśmiechnął się do niej łagodnie.

– Nie musisz się niczym przejmować, wiesz? Nikt tu nie zrobi ci krzywdy – powiedział. – Jeśli nam zdradzisz, jak się nazywasz, będzie nam dużo łatwiej ci pomóc...

– Aeria Creswell-Swann. Już mówiłam...

          Syriusz wybuchnął pustym śmiechem i jeszcze swobodniej rozsiadł się na perkalowej kanapie. Postanowił po prostu zlekceważyć tę małą, a kiedy już to zrobił, z całą mocą dotarła do niego błoga świadomość, że oto wracają wszyscy do Hogwartu. Nawet marna pogoda nie mogła już zepsuć radości, która w nim narastała. Pierwsze krople deszczu zadudniły bowiem o szyby, tworząc na nich srebrzyste wzorki, a coraz bardziej wiejski krajobraz, spowiły opary delikatnej mgły.

– Dobrze – ciągnął Remus, z godną podziwu cierpliwością. – A gdzie są twoi rodzice? Masz jakieś rodzeństwo?

Odpowiedziała mu jedynie cisza. Lupin westchnął i wrócił na swoje miejsce pod oknem.

– Odprowadzimy ją do profesor McGonagall – oznajmił, czując na sobie pytające spojrzenia przyjaciół. Może powinien bardziej przejąć się tą sytuacją, ale nie potrafił. Czuł zbyt wielkie szczęście.

               Minione wakacje, dzięki zapasowi wyciągu z terczyka były najlepszymi, odkąd sięgała jego pamięć, a kiedy w progu jego domu pojawili się James i Syriusz, po raz pierwszy naprawdę zrozumiał, że ma przyjaciół.


            To był upalny, sierpniowy dzień. Właśnie odpoczywał po swojej przemianie, kiedy ktoś zapukał, a właściwie załomotał do drzwi. Mama poszła otworzyć i wtedy Remus usłyszał znajomy, entuzjastyczny głos.

– Dzień dobry, nazywam się James Potter i jestem najserdeczniejszym przyjacielem pani syna!... A to jest Syriusz!

Pani Lupin musiała zaniemówić z zaskoczenia. James chyba jednak źle zinterpretował to milczenie, bo przyznał niechętnie:

– ...Black. Ale on naprawdę taki nie jest!

– Przyjaciele Remusa? – Usłyszał cichy, zdumiony głos matki.

– Zgadza się, proszę pani. Czy zastaliśmy go w domu?

– Ja... chwileczkę. Zaraz go zapytam...

Drzwi zaskrzypiały lekko i do salonu wsunęła się głowa mamy. Zanim kobieta zdążyła oznajmić przybycie gości, Remus usłyszał jeszcze pełen wyrzutu szept Jima:

– Wszystko zepsułeś!

           Poczuł wtedy coś pomiędzy rozpaczą a skrajną euforią. Przerażała go myśl, że przyjaciele poznali jego adres, że zobaczą go w takim stanie i jakoś – choć sam nie wiedział jak – połączą fakty. Z drugiej strony fala ciepła zalała mu serce, że zadali sobie tyle trudu, by go odwiedzić i miał ogromną ochotę rzucić im się na szyje.

– Remus, jacyś chłopcy... mówią, że są twoimi przyjaciółmi... – wyszeptała pani Lupin, patrząc na niego z lękiem.

– Tak... wpuść ich, mamo.

– Naprawdę?! Nic nie mówiłeś! – Twarz kobiety pojaśniała, jakby ktoś zapalił wewnątrz niej lampę, a oczy zaszkliły się ze wzruszenia.

             Jak się okazało, Potter i Black wpadli z kawałkiem weselnego tortu i elektryzującą opowieścią o ślubnej katastrofie u Petera. Tuż przed rozpoczęciem ceremonii, obliczonej na calutką, wielopokoleniową rodzinę i licznych przedstawicieli czarodziejskiej elity, kiedy już ponad dwustu gości zasiadało do stołów, Pettigrew nakrył Olapha w niedwuznacznej sytuacji z szanowaną uzdrowicielką, mentorką Teresy. Co jeszcze bardziej zdumiewające, panna młoda zdawała się tym zbytnio nie przejmować, aż do chwili, w której przyszło jej powiedzieć symboliczne „tak". Wtedy Peter poczuł, że do ślubu absolutnie nie może dojść. Powierzył więc swoją tajemnicę matce. Zrobił to jednak w swoim stylu, czyli w sposób, najdelikatniej ujmując, nie do końca dyskretny. Rozpętała się straszliwa awantura, w wyniku której ślub odwołano, jako oficjalną przyczynę podając „chęć dalszego kształcenia młodych, co wiąże się z ich wyjazdami w różne strony świata", a ciotka Ramona zaproponowała „uczczenie" tak ambitnej młodzieży, poprzez konsumpcję weselnych potraw, które w przeciwnym razie się zmarnują. Pomysł ten został ochoczo podchwycony przez Syriusza, Jamesa i dwóch wujków stryjecznych Petera.

– A potem dołączali do nas inni goście, aż powstała taka super impreza! Dwa dni się bawiliśmy! – opowiadał rozentuzjazmowany okularnik. – Szkoda, że cię nie było, Rem. Nadal dość marnie wyglądasz po tej smoczej ospie... nieźle musiało cię trzymać...

           Remus dostrzegł jego badawczy wzrok i odruchowo nakrył kocem posiniaczone ręce. Mimo wszystko, chłopcy trochę dziwnie się zachowywali. Nie mógł wtedy oprzeć się wrażeniu, że przez cały czas śledzą każdy ruch jego rodziców, a na koniec James posłał nienawistne spojrzenie panu Lupinowi.


        Tak czy inaczej, teraz siedział z nimi znowu, w Expresie Hogwart, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście.

            Syriusz wyciągnął z kieszeni jabłko i pogryzał je, w milczeniu obserwując migające krajobrazy, a James rozpoczął zwyczajowe wychwalanie swojej miotły.

– Wiecie, że osiąga prędkość stu dwudziestu pięciu mil na godzinę? Zaledwie w pięć sekund! PIĘĆ SEKUND! – emocjonował się, głaszcząc pieszczotliwie olchową rączkę i idealnie gładkie, równiutko przycięte leszczynowe witki Mgławicy.

– Mówiłeś... jakieś sto razy... – mruknął z uśmiechem Remus.

– Spójrzcie na jej profil! Ten kształt zapewnia nieznaną innym modelom zwrotność! No i ma ten specjalny lakier, zmniejszający opór powietrza! To najlepsza miotła świata!

          Jego nieznośną paplaninę przerwał nieprzyjemny zgrzyt rozsuwanych drzwi. W przedziale stanęła ostatnia osoba, którą chcieli tu widzieć. Bagnar Baggs przywołał na twarz obrzydliwy uśmiech.

– Proszę, proszę! Jednak cię nie wyrzucili, Black... Co słychać u twojej zeszlamionej kuzyneczki?

          Syriusz nawet się nie odwrócił w jego stronę. Nie przerywając sobie konsumpcji, zażądał jednak opuszczenia przedziału w sposób na tyle wulgarny, że Lupin krzyknął odruchowo:

– Nie przy dzieciach!

                Błąd. Duży. Oczy Ślizgona rozszerzyły się, a potem omiotły wnętrze, napotykając w końcu skuloną przy drzwiach Aerię. James i Syriusz zerwali się na równe nogi, odgradzając ją od dryblasa. Porzucone jabłko potoczyło się po ziemi, między ich stopami.

– Nie słyszałeś, o co prosił kolega? – zapytał okularnik, mierząc różdżką prosto w szyję Baggsa.

– No, no, no, no... Zawsze wiedziałem, że jesteście walnięci, ale czegoś takiego nawet nie potrafiłbym sobie wyobrazić... – Ślizgon zacmokał i przechylił głowę, mierząc ich złośliwym spojrzeniem wąskich, zielonkawych oczu. – Jestem pewien, że profesor McGonagall będzie żywo zainteresowana waszą nową przyjaciółeczką i tym, jak zmusiliście ją do wspólnej podróży... Chyba powinienem teraz pójść po prefekta, żeby...

Petrificus Totalus!

            Nogi Bagnara naprężyły się dziwnie, ręce uderzyły o tułów, a na twarzy zastygł grymas zaskoczenia. Z głuchym łoskotem Ślizgon zwalił się na ziemię. James i Syriusz jak na komendę odwrócili się, napotykając zakłopotane spojrzenie Remusa.

– Nie powinienem tego robić... – przyznał nieśmiało Lupin, chowając różdżkę do kieszeni.

Ponieważ Potter i Black stali nadal w milczeniu z półotwartymi ustami, dodał po chwili:

– Na co czekacie? Pomóżcie mi go gdzieś ukryć! Miejmy nadzieję, że nie ocknie się przed przyjazdem do szkoły!


***


          – Pirwszoroczni do mnie! Pirwszoroczni!

– Dokąd to! Nie jesteś pierwszoroczną, jedziesz z nami! – Syriusz bezlitośnie odciągnął Aerię od przystani, do której przycumowanych zostało kilkadziesiąt niewielkich łódek. Choć po niebie sunęły złowrogo tabuny sino-granatowych chmur, w oddali wyraźnie majaczyły strzeliste wieże Hogwartu. Z setek niewielkich okienek sączyła się ciepła poświata. Na sam ten widok serca wypełniły się dziwnym rodzajem otuchy i euforii. Remus nie był pewien, czy dobrze postępują, ciągnąc dziewczynkę ze sobą. Był za to całkowicie pewien, że spetryfikowanie Baggsa było bardzo głupie i bardzo do niego niepodobne. Niepotrzebnie wystraszył się, że Ślizgon odnajdzie pierwszy opiekunkę ich domu i przekaże jej wypaczoną wersję wydarzeń. Poza tym zapałał dziwnym pragnieniem pomocy Jamesowi i Syriuszowi, chociaż oni chyba wcale jej nie potrzebowali. A przecież tak niedawno odbył surową rozmowę z ojcem, który wypominał mu, że łamiąc szkolny regulamin, Remus zawodzi zaufanie profesora Dumbledore'a!...

– Powozy z niewidzialnymi końmi, ekstra! – Ucieszył się James, kiedy tylko dostrzegli swój środek transportu. – To na pewno jakieś upiory!

– To testrale – poprawił go odruchowo. Widział doskonale białe oczy stworzeń i ich wielkie nietoperze skrzydła. Wszystko dlatego, że kiedy po ataku wilkołaka wylądował w szpitalu, chłopiec z łóżka obok, chyba pogryziony przez chimerę, umarł na jego oczach.

– Na zdrowie! – mruknął obojętnie Potter, moszcząc się wygodnie na atłasowym siedzisku. Syriusz wyrzucił ogryzek jabłka i poszedł za jego przykładem. Resztką owocu natychmiast zainteresowało się jedno ze zwierząt i już po chwili rozległ się odgłos chrupania.

– Nie bój się, wsiadaj – Remus poklepał Aerię po ramieniu. To dziwne, ale do tej pory stała bez ruchu, wpatrując się w oczy najbliższego testrala, zupełnie, jakby też go widziała...

                Było coś niezwykle magicznego w tej kołyszącej, nocnej podróży w stronę zamku. Przez pozbawione szyb okna powozów wpadały co chwilę letnie podmuchy pachnącego deszczem wiatru, a dookoła płynęły senne obrazy spowitych całunem ciemności, mglistych wzgórz. Księżyc co jakiś czas odsuwał ciemnosrebrne obłoki i topił się w migotliwej, potłuczonej jak lustro tafli jeziora. W końcu jednak przywitały ich dwa posągi dorodnych dzików i bramy Hogwartu z dźwięcznym zgrzytem, zamknęły się za nimi.

              Kamienny dziedziniec zalał się blaskiem, kiedy ktoś otworzył na oścież drzwi do sali wejściowej. Przekroczyli je, czując znajomy zapach zamku – przedziwną mieszankę palonego drewna, mahoniu, pergaminu, kurzu i jeszcze kilku innych nut, których Remus nie potrafił do końca zdefiniować. Już mieli udać się w stronę Wielkiej Sali, kiedy za ich plecami rozległ się dobrze znany, a przez to budzący jeszcze większą grozę głos:

– Potter, Black, Lupin i Pettigrew, stać! – Profesor McGonagall, swoją szlachetną posturą przesłoniła niemal całe wejście do zamku i niczym cień stała bez ruchu, oskarżycielsko mierząc w nich palcem.

– Nikogo nie porwaliśmy! – żachnął się natychmiast Peter. – Wręcz przeciwnie! Ocaliliśmy ją!

– O czym pan mówi, panie Pettigrew?! – Sylwetka kobiety po raz pierwszy drgnęła nieznacznie i kobieta postąpiła kilka kroków w przód. Światło pochodni wydobyło każdą zmarszczkę zaskoczenia na jej twarzy.

– Zażartowałem z Petera w pociągu i chyba w to uwierzył... Nie ma o czym mówić, pani profesor! – wtrącił się beztroskim tonem James.

Brwi nauczycielki poszybowały w górę.

– W takim razie, uniemożliwienie uczennicy uczestnictwa w Ceremonii Przydziału, to też jest według was jakiś żart?

– Alee... jak to?

– Po prostu żywo interesuje mnie, Potter, dlaczego zabraliście ze sobą jedną z pierwszorocznych?

– Pierwszorocznych?!

– Czy ja mówię w jakimś obcym języku, panie Black?! Na szczęście ceremonia jeszcze się nie rozpoczęła. Panno Cresswel-Swann, zapraszam ze mną!... Hagrid omal nie dostał zawału serca, kiedy okazało się, że brakuje jednego ucznia... Planował przeszukiwanie jeziora... – oznajmiła, kiedy Aeria z trudem przedostała się przez „mur" złożony z ramion Jamesa, Syriusza, Remusa i Petera, by podreptać za nauczycielką.

Tkwili bez ruchu, oniemiali, wbijając wzrok w oddalające się postaci.

– To niemożliwe! – szepnął Syriusz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro