Rozdział 27 ,,Sekret za sekret,,

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

           Chyba muszę wypracować sobie nowy zwyczaj, przypominania na czym skończyliśmy, przy publikacjach nowych rozdziałów :). Bardzo Was przepraszam (ponownie) za czas oczekiwania. Niestety, wciąż nie mogę obiecać, że to się w najbliższej przyszłości zmieni, ale za to podtrzymuję swoje pragnienie dokończenia całej historii <3. Dziękuję Wam za to, że jesteście ^^! Krótko przypominam, że nasze huncwoty znajdują się obecnie na przerwanej przez Moody'ego imprezie sylwestrowej, tuż po tym, jak wygrali pojedynek z Severusem... którego zostawili na pastwę losu... Mam też napisany już kolejny, dużo obszerniejszy rozdział, więc od razu mogę przypomnieć motyw zamkniętej sali od eliksirów (tej, w której chłopcy się zatrzasnęli, bo drzwi zostały zaczarowane, w środku ktoś warzył jakiś paskudny eliksir - więc chcą się dowiedzieć kto i jaki eliksir, a później w tym miejscu swoje zakazane zaklęcia ćwiczyli Ślizgoni, co skończyło się feralnym atakiem cienistych węży, bo Snape zastawił na ciekawskich magiczną pułapkę) - ale o tym będzie dopiero później ;)

========================================


          Lochy. Dostać się do lochów! Ten jeden skrawek myśli zdołał przebić się przez jego wirującą świadomość, pompując do żył mieszaninę krwi i adrenaliny. Severus z cichym jękiem poruszył tułowiem, pozostawiając na podłodze mokrą plamę potu. Kamienna posadzka kąsała mu plecy chłodem, ale czuł jednocześnie żar, buchający z każdego cala swojej skóry. Zebrał się w sobie, łapiąc kilka płytkich wdechów i zagryzając usta, zanim przetoczył się powoli na kolana. Kolejny stłumiony krzyk utknął pomiędzy krwawiącymi wargami. Musiał stąd zniknąć przed przybyciem Argusa Filcha. Może i przegrał pojedynek, ale przecież nie pozwoliłby się przyłapać woźnemu! Nigdy nie dałby Potterowi tej satysfakcji!

Nie dziwił się, że Gryfoni go zostawili. Nie spodziewał się po nich niczego innego. Ba! Sam zachowałby się na ich miejscu identycznie. Takie były prawa natury. Lupin to po prostu idiota...!

            Zrobił sobie krótką przerwę, by odzyskać równy rytm oddechu i rozejrzał się po opustoszałej już Wieży Zegarowej. Pomieszczenie wydawało się teraz jeszcze bardziej zagracone, niż zazwyczaj. Drewniane podpory ziały smolistymi wyrwami i sterczącymi drzazgami, w miejscach, w które uderzyły zaklęcia. Świece, ledwo tlące się w zwisającym z wysokiego sklepienia żyrandolu, rzucały chwiejne, mętne światło jedynie na sam środek podłogi, pozwalając, by gęste sploty cienia owinęły się miękko wokół wszystkich kątów i stosów zegarowych wnętrzności. Pogięta stara wskazówka leżała obok jednego z nich, nieubłaganie skierowana wprost na obolałą głowę Severusa, jakby chciała przypomnieć światu o jego głupocie i odniesionych obrażeniach, a nieprzerwany, tykający szept upływających sekund, który wciąż unosił się wszędzie wokół niego, boleśnie wżerał się w udręczony umysł i naglił ciało do wysiłku.

             Tak. Nie było sensu czekać na poprawę samopoczucia. Musiał stąd zniknąć! Z najwyższym trudem zdołał dźwignąć się na galaretowatych nogach. Ciemne i wściekle czerwone plamy tańczyły mu przed oczami, a ciałem co chwilę wstrząsał kolejny dreszcz niewyobrażalnej agonii. Choć ból zdawał się znacznie lżejszy od tego, który odczuwał jeszcze kilkanaście minut temu, tuż po opuszczeniu głowy Lupina, i tak wywoływał mdłości, zaciemniał myśli i sprawiał, że obraz w jego oczach falował, jakby przyszło mu obserwować świat przez targaną falami taflę morza. To był dziwny rodzaj cierpienia, zaczynający się gdzieś głęboko w samym środku tułowia i gwałtownymi bałwanami zalewający resztę ciała, rozpierający szkielet i mięśnie, jakby w jego organizmie nagle zamieszkało jakieś ogromne stworzenie, rwące się ku wolności ze zbyt ciasnej klatki żeber. Miał wrażenie, że z tych żeber zostały zaledwie drzazgi, ale kiedy odważył się sięgnąć ręką, pod skórą wyczuł nietknięte kości. Skrzywił się. Wyglądało na to, że ból istniał wyłącznie w jego umyśle. Czy mogło być coś bardziej żałosnego?

– Tym razem nam nie uciekną, Pani Norris, zobaczysz!

           Skrzekliwy szept woźnego wymusił odruchową reakcję. Severus rzucił się za stos pokrzywionych zębatek zegarowych i przeturlał po podłodze, aż z cichym jękiem uderzył plecami w lodowatą, osnutą gęstym cieniem wnękę ściany.

– Wszędzie tylko śmiecą, niszczą i plądrują! Przeklęte bachory! Spójrz, jak zdewastowali to pomieszczenie! – Stos splątanych łańcuchów zadzwonił cicho, kiedy stopa mężczyzny potknęła się lekko i znalazła się w wątłej plamie jaśniejszego światła, rzucanego przez stary, skrzypiący niemiłosiernie żyrandol. Bura kotka Filcha natychmiast zawtórowała mu przeciągłym miauknięciem i rozejrzała się czujnie dookoła. Severus przywarł bardziej do ściany, jakby mógł w ten sposób sam zamienić się w plamę mroku.

– To na pewno ci zdegenerowani Gryfoni! – burknął woźny, teraz już bardziej podnosząc głos. – To zawsze są oni! Obiecuję ci, moja kochana, że nadejdzie taki dzień, w którym sprawimy, że ostatecznie pożegnają się z tą szkołą!

Pani Norris skwitowała tę przysięgę kolejnym potulnym miauknięciem i z cichym sykiem podążyła za swoim właścicielem na drugi koniec pomieszczenia.

             Severus odetchnął kilka razy, zanim z powodzeniem, bezszelestnie wycofał się w stronę wyjścia z wieży, a następnie na wpół idąc, a na wpół się czołgając, dotarł do upragnionego skrótu na trzecie piętro. Miał wrażenie, że czas tej wędrówki dziwnie się kurczył, jakby jego umysł naprzemiennie tracił i odzyskiwał przytomność, ale wkrótce znalazł się na klatce schodowej, wiodącej na parter, w duchu błogosławiąc los, że udało mu się nikogo po drodze nie spotkać. Tam, gdzie tylko mógł, korzystał z bocznych przejść i cienia rzucanego przez szkolne zbroje, ale wiedział, że swoje szczęście zawdzięcza głównie zbiegowi okoliczności – większość uczniów zapewne wciąż świętowała Nowy Rok na balkonie Wieży Astronomicznej. Zacisnął mocniej szczękę, kiedy kolejna fala cierpienia przetoczyła się przez każdą komórkę jego ciała.

            Powinien odwiedzić skrzydło szpitalne, jednak ta opcja nie wchodziła w grę. Musiałby jakoś wyjaśnić pielęgniarce, dlaczego odczuwa wyimaginowany ból i zdradzić nie tylko swój udział w nielegalnym pojedynku, ale i sekretny talent do zaglądania w cudze umysły. Poza tym wątpił, by pani Pomfrey potrafiła skutecznie zaradzić MENTALNYM obrażeniom.

        Inną pokusą było zwrócenie się o pomoc do prefekta Gryffindoru. I tę myśl zdecydowanie odtrącił. Łęczycki dowiedziałby się wtedy, że Severus go nie posłuchał i na pewno doniósłby nauczycielom...

         Pozostawało więc tylko jedno wyjście – czekanie i nadzieja na to, że z czasem wspomnienie Lupina samo zniknie z jego głowy. Zazgrzytał zębami, z trudem powstrzymując szloch.

Co jeśli wcale nie zniknie...?

           Dotąd uważał się za dość odpornego na ból, ale teraz dotarł do skraju wytrzymałości... Musiał chwilę odpocząć. Pozwolił sobie na niezbyt zgrabne przykucnięcie za posągiem Szalonego Dzika, przytulając spocone czoło do chłodnej powierzchni mosiądzu.

– Co tu robisz?! – Syczący szept sprawił, że podskoczył. Znał ten głos!

– A ty? – burknął, siląc się na krzywy uśmiech i mrugając gwałtownie oczami, by pozbyć się irytujących mroczków.

            Platynowe włosy i opalizująca niczym perła, koronkowa bluzka Narcyzy Black, znalazły się w jego polu widzenia, sprawiając, że przysłonił twarz ręką, niczym porażony światłem słońca.

– Unikam chaosu – westchnęła. – Alastor Moody odwiedził Dumbledore'a. Wygląda na to, że plan Czarnego Pana przebiega wzorowo. Zaczęło się!

         Severus wydał z siebie jakiś nieokreślony odgłos. Nie miał pojęcia, o jaki plan chodziło i szczerze mówiąc, w tej chwili w ogóle go to nie interesowało, choć docenił fakt, że dziewczyna już nie stara się udawać, że ich tajne szkolenia to tylko sposób na koleżeńskie wsparcie w nauce. Spróbował dźwignąć się do pozycji siedzącej, ale natychmiast tego pożałował.

         Narcyza chwyciła go za łokieć, omiatając jego sylwetkę badawczym spojrzeniem bladoniebieskich oczu.

– Jesteś ranny? – W jej głosie nie było ani zbytniej troski, ani pretensji, tylko ciekawość pomieszana z irytacją. – Zabiorę cię do skrzydła szpitalnego! – oznajmiła, zanim zdołał wykrztusić odpowiedź i brutalnie pociągnęła go w górę.

Z trudem wyrwał się z jej uścisku.

– Nieee – warknął. – Nie mogę tam iść! – Zlekceważył jej uniesione brwi, sięgając drżącą ręką do kieszeni. – Mam twoją różdżkę. Dzięki za pożyczenie.

           Ślizgonka zamrugała z zaskoczenia, ale bez słowa odebrała swoją własność, obracając ją przez chwilę między palcami, jak muzyk, który po długim czasie przerwy, odtwarza znajomą melodię na klawiszach pianina.

         Severus odetchnął z ulgą, układając w myślach formułkę uprzejmego pożegnania i szykując się do ponownego oparcia głowy o lodowaty posąg – miał wrażenie, że targa nim wysoka gorączka. Narcyza Black nie oddaliła się jednak nawet o cal. Obojętnie zatknęła różdżkę za pasek spódnicy i na nowo skupiła na nim wzrok.

– Dlaczego nie możesz iść do skrzydła szpitalnego? Miałeś ćwiczyć zaklęcia. Czyżbyś poraził się własną klątwą? – zapytała rzeczowo, ale tym razem w jej głosie zabrzmiała nuta drwiny.

Zabolało. Nienawidził, gdy ludzie z niego drwili!

– Miałem... pewne przygody. Nie chodzi o czarną magię! Panuję nad nią! I z tym też sobie poradzę – syknął. – Po prostu już stąd idź!

           Brwi Narcyzy uniosły się jeszcze wyżej. Wyglądało na to, że im bardziej próbował się jej pozbyć, tym większe wzbudzał w niej zainteresowanie. Dziewczyna z gracją przycupnęła obok, pochylając się nad jego spoconą twarzą.

– Iść sobie? Wyglądasz, jakbyś miał zaraz umrzeć, Snape! Skoro nie czarna magia, to co doprowadziło cię do takiego stanu, że nie możesz otwarcie skorzystać z pomocy pielęgniarki?! Lepiej powiedz otwarcie, czy zrobiłeś cokolwiek, co mogłoby zdradzić nasze działania?

             Severus pozwolił sobie w myślach na siarczyste przekleństwo. Smukła sylwetka Ślizgonki unosiła się nad nim w niewzruszonej, wyniosłej pozie, niczym srebrzysta zjawa, wyraźnie odcinająca od mroku. Mógłby na nią nakrzyczeć i zepsuć tę wątłą nić porozumienia, którą udało mu się niedawno zawrzeć, jednocześnie pozbawiając się szansy na dalsze doskonalenie swoich umiejętności w grupie popleczników tego dziwnego czarnoksiężnika. Mógłby też spróbować się wymigać od odpowiedzi i już do końca życia mierzyć się z jej podejrzliwością. Zamiast tego spojrzał w bladoniebieskie oczy. Dostrzegł w nich determinację, ale i całkowity spokój. Zamglony umysł sprawił, że otaczająca ich ciemność wydała mu się nagle jakimś niezgłębionym oceanem. Razem z Narcyzą dryfowali gdzieś pośród pochrapujących cicho szkolnych portretów, jak dwa jasne punkciki. Był zdany na nią. Nienawidził tego. Pogardzał tym, ale nie mógł znaleźć innego wyjścia, a jeśli już musiał z kimś porozmawiać... dobrze, że padło akurat na nią. Była jedną z nielicznych osób, do których żywił pewną namiastkę szacunku. Miała trochę oleju w głowie.

– Nic nie zrobiłem – wychrypiał po nienaturalnie długiej chwili milczenia. – Ja tylko... utknąłem w cudzym wspomnieniu...

Blade tęczówki dziewczyny rozjaśniły się iskrami zainteresowania.

Masz zdolności w legilimencji? – Mocniej ścisnęła jego ramię.

          Severus przymknął powieki i przygryzł do krwi wewnętrzną stronę policzka, ale zdobył się na krótkie skinienie głową.

– I bez żadnego przygotowania postanowiłeś zajrzeć do cudzej głowy...?! Jesteś idiotą! – mruknęła, krzywiąc się po chwili z niesmakiem, jakby tak niegrzeczne określenie, z trudem przeciskało się przez jej arystokratyczne gardło.

– Jakbyś nie zauważyła, nie ma zbyt wielu chętnych, by mnie uczyć! – Uniósł głos i ramiona w obronnym geście, walcząc z kolejną falą bólu, miażdżącego mu wnętrzności.

Narcyza Black jednak wcale nie podjęła walki. Zamiast tego pozwoliła sobie na ciężkie westchnięcie.

– Ja mogę spróbować – wyszeptała, wbijając wzrok w kamienną posadzkę korytarza i bezwiednie obracając między palcami różdżkę, po którą odruchowo sięgnęła. – Ale dopiero po moich OWUTEMACH i tylko w zakresie oklumencji. Legilimencja aż tak mnie nie interesuje i wciąż stanowi dla mnie wyzwanie.

             Wyblakły portret Mistrza Edderica, kaszlnął przez sen nad ich głowami, ale Severus nawet nie zwrócił na to uwagi, zajęty wbijaniem szeroko otwartych oczu w irytująco spokojną twarz dziewczyny.

– Ty... od kiedy...?! – wyjąkał.

– Odkąd pamiętam. Dawniej robiłam to instynktownie. Nawet nie wiedziałam, że nie każdy to potrafi. – Uniosła głowę, teraz dosłownie przygważdżając go swoim spojrzeniem. – Musiałeś utkwić w jakimś wyjątkowo paskudnym wspomnieniu, Snape. Spróbuję cię od niego uwolnić, ale pod jednym warunkiem. Nikomu nie powiesz o moich zdolnościach... nawet Lucjuszowi! – dokończyła niemal bezgłośnie, ledwo poruszając wargami.

Nawet Malfoyowi?! Nawet jemu nie powiedziała?! Dlaczego?!

           Już otwierał usta, by zapytać, po co komukolwiek umiejętność ochrony swojego umysłu, jeśli pod nosem ma możliwość nauki wnikania w cudze, ale w porę ugryzł się w język. Skoro ta drobna, siedemnastoletnia dziewczyna, korzystała z tego talentu „odkąd pamięta", to ile razy czuła potrzebę ukrywania swoich prawdziwych uczuć i opinii przed najbliższym otoczeniem? Jak często jej niewzruszony, chłodny spokój stanowił jedynie maskę?

            Może nie chciała tracić tej drogi ucieczki, nawet jeśli miałoby to służyć wzmocnieniu jej relacji z ukochanym...?

            Zresztą Severusa wcale to nie obchodziło. Nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek miał potrzebę zdradzenia jej sekretu, więc mógł na to przystać... byle nie zbyt ochoczo!

– Stawiam taki sam warunek – oznajmił, powstrzymując się od jęku, kiedy fala agonii przetoczyła się przez kolejne pary żeber. – O moim talencie też nikomu nie możesz powiedzieć.

– To uczciwe – zgodziła się, krótko kiwając głową. Nie powiedziała nic więcej, więc Severus odetchnął z ulgą. Ani on, ani ona nie sprecyzowali, czy ich umowa dotyczy także tego fanatycznego czarnoksiężnika, na punkcie którego Ślizgoni mieli bzika i to dało mu złudzenie bezpieczeństwa – obawiał się, że gdyby o to zapytał, odpowiedź mogłaby mu się nie spodobać.

          Narcyza wstała, strzepując ze spódnicy nieistniejące pyłki kurzu i kierując różdżkę w jego stronę.

– Jak już mówiłam, nie jestem zbyt biegła w tej sztuce. Spróbuję ci pomóc, ale nie możesz ze mną walczyć – ostrzegła cicho i tym razem Severus odpowiedział jedynie twierdzącym ruchem podbródka. Skupił całą siłę woli, przygotowując się do ochrony choćby niektórych swoich wspomnień. Był pewien, że Black spróbuje przy okazji dowiedzieć się, co robił tej nocy. Mogła też wyciągnąć jakieś sceny z jego dzieciństwa, albo odkryć, że Potter bezkarnie go obrażał. Na samą myśl o takim scenariuszu, robiło mu się niedobrze. – Legilimens!

             Coś ciężkiego uderzyło go w głowę, pogrążając ją w mętnym oszołomieniu. Każda komórka jego mózgu, zdawała się dosłownie kipieć potrzebą odruchowego wyrzucenia intruza, ale zmusił się do rozluźnienia ramion i puszczenia przynajmniej niektórych swoich myśli swobodnym torem. Kolejne obrazy i doznania przepływały wokół, jak wartki nurt górskiego potoku. Z narastającą paniką, zdał sobie sprawę, że jest całkowicie bezbronny, zdany wyłącznie na dobrą wolę Narcyzy Black. Ostatnią kroplą świadomości, wyczuwał jej obecność. Miała dziwną, kojąco jasną barwę i chłodną aurę, jak kropla krystalicznie czystej wody w samym środku pożaru... A może tylko to sobie wyobraził?

           Bez możliwości jakiejkolwiek reakcji, obserwował zwalniające sceny swojego życia, jednak przy żadnej z nich nie zatrzymali się na dłużej. Ślizgonka brnęła głębiej w jego głowę, nie zaszczycając jej zawartości nawet odrobiną zainteresowania. Wszystko znieruchomiało dopiero wtedy, gdy pozostałe wspomnienia rozpłynęły się w niewypowiedzianej fali bólu, który nagle runął na Severusa z nową siłą. Zupełnie jakby intruz dokopał się do źródła tej agonii i z precyzją psychopaty oglądał je z każdej strony, niczym jakieś ciekawe archeologiczne wykopalisko...

         Severus chciał wrzeszczeć, zawodzić, wyć jak pozbawione rozumu zwierzę, ale skala cierpienia okazała się za duża, by zdołał choćby poruszyć wargami. Był pewien, że lada chwila bezpowrotnie straci zmysły, kiedy ból powoli zaczął słabnąć, niknąć w ciemności, gęstniejącej teraz gdzieś pośrodku jego umysłu. Nie wiedział, jak długo to trwało, zanim z agonii pozostało jedynie wątłe echo, a w końcu głucha cisza nicości.

           Z impetem runął kolanami na chłodną podłogę, łapczywie chwytając powietrze, niemal dławiąc się chmurą kurzu i przytłaczającym wręcz poczuciem ulgi.

– Udało ci się! – wydusił.

– Wiem. – Padła krótka, beznamiętna odpowiedź. Czekał na pytanie, które musiało zostać zadane. Pytanie o to, w czyim wspomnieniu utknął i dlaczego. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.

           Narcyza wciąż stała spokojnie naprzeciw niego. Wyglądała niczym alabastrowy posąg – blada, smukła i piękna. Nawet pojedynczy kosmyk włosów, nie wysunął się z misternych splotów jej fryzury, kiedy ciało Severusa spływało strugami potu, a płuca walczyły o oddech. Wiedział, że powinien coś powiedzieć, przerwać niezręczną ciszę pomiędzy nimi, ale nie potrafił się zdobyć na podziękowanie. To byłoby upokarzające. Zresztą miał przeczucie, że ona tego wcale nie oczekiwała. Oczekiwała przysługi – w przyszłości, gdy zajdzie taka potrzeba. Odtąd miał żyć z tym długiem. Nienawidził tego!

– Więc... – mruknął mimochodem, podnosząc się na wciąż lekko drżących nogach. – Co to za niezwykły plan Czarnego Pana mi umknął?

Jesteś jeszcze za młody i niewystarczająco zaangażowany, by go w pełni poznać. Nawet ja nie wszystko wiem, ale jego ludzie zaatakowali Ministerstwo Magii. Jeśli nic się nie zmieni, wypowiemy wojnę mugolakom.

           Spojrzał na nią z ukosa. Pierwszy raz wypomniała mu wiek.

– Chcesz wojny? – Kaszlnął, pozbywając się z gardła resztek kurzu. Polityka w ogóle go nie obchodziła, ale ta wizja nawet jemu wydała się niepokojąca.

           Narcyza wzruszyła ramionami.

– Lucjusz uważa, że zdrajcy i wrogowie krwi nie pozostawili nam wyboru...

– A ty? – drążył, maskując swoją irytację. Czy ona naprawdę nie umiała sklecić zdania bez wspomnienia o Malfoy'u?!

           Widocznie nie, bo nagle zamilkła, jakby rozważając treść pytania. Nawet nie oczekiwał odpowiedzi. Wpatrzył się w bladą smugę księżycowego światła, które wpadło przez szybę, sennie sunąc po wyblakłych gobelinach. W całym zamku panowała martwa cisza, choć wiedział, że to złudzenie. Skoro Alastor Moody postanowił złożyć dziś dyrektorowi niezapowiedzianą wizytę, można było sobie wyobrazić reakcję uczniów, zgromadzonych na Wieży Astronomicznej. Całe szczęście, że udało mu się ominąć to żenujące widowisko!

             Narcyza w końcu poruszyła się, wyrywając go z zamyślenia, a Severus ze zdumieniem dostrzegł dziwny błysk w jej oczach.

– Nie ma nic ważniejszego od rodziny! – szepnęła zapalczywie. – Zasługujemy na odzyskanie należnej chwały i miejsca w hierarchii świata! – Uniosła dumnie podbródek, a jej piękna twarz wykrzywiła się w niemal pogardliwym grymasie.

             Nie mógł się zgodzić, ale był wdzięczny, że taktownie przemilczała status i należne miejsce JEGO rodziny. Niewielu Ślizgonów zdobyłoby się na podobną łaskawość. Westchnął, przesuwając dłonią po ciężkich powiekach.

Powinieneś się przespać, Snape... i pozbyć tych siniaków. Dumbledore pewnie odeśle wszystkich do dormitoriów, więc lada chwila zjawi się tutaj Slughorn z całym towarzystwem. – Dziewczyna odsunęła się, by zrobić mu przejście. – Pamiętaj o naszej umowie!

Severus pozwolił sobie na uśmiech:

– To uczciwe – mruknął, zanim otworzył boczne drzwiczki i dwoma susami pokonał wąskie schodki, wiodące w dół do lochów.

             Wszystko skończyło się lepiej, niż przypuszczał. Narcyza Black oczywiście nigdy nie zostałaby jego dobrą koleżanką, ale teraz łączyło ich coś o wiele bardziej znaczącego – wspólne tajemnice. Wiedział, że to pewniejsza inwestycja od przyjaźni.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro