Rozdział 3 "Bracia"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                    Wielka Sala tonęła w złotej poświacie. Być może przez wypolerowane niczym zwierciadła naczynia i sztućce, intensywniejsze, niż w jego pamięci światło świec, większy kontrast z mrocznym, pochmurnym zaczarowanym sufitem, albo po prostu – zbyt bujną wyobraźnię. Tak czy inaczej, Remus czuł, jakby przeniesiono ich z czarno-białego filmu do prawdziwego, jasnego życia. Panował w nim trudny do zniesienia, choć jemu tak miły, harmider. Srebrzyste duchy płynęły w powietrzu nad ich głowami, jak wielkie meduzy, zanurzone w tylko im znanej przestrzeni, a uczniowie wzajemnie pilnowali sobie miejsc, przekrzykiwali się, opowiadali wakacyjne historie i wyciągali głowy, by lepiej widzieć znajomych. Usytuowany po prawej stronie stół Gryffindoru skupiał największą liczbę gapiów w pobliżu miejsca, które łaskawie zajęli James i Syriusz. Z jakiegoś powodu, każdy chciał chociaż uścisnąć im rękę, a najchętniej wysłuchać ich wrażeń z minionych wakacji i planów na nadchodzący rok szkolny. Lupin nie lubił tłoku, ale był zmuszony się nieco poświęcić, skoro planował zostać z przyjaciółmi. Poza tym udało mu się znaleźć całkiem wygodną pozycję, pozwalającą na dyskretne doczytanie do końca artykułu w Proroku Codziennym, i to jeszcze przed rozpoczęciem uczty.

– Myślisz, że Bagnar Baggs doniesie profesor McGonagall, że go spetryfikowałeś? – zapytał cicho Peter, zanim Remus zdołał choćby otworzyć gazetę na odpowiedniej stronie.

                Coś bardzo boleśnie dźgnęło go w żołądek, przypominając, że jednak nie powinien odczuwać aż takiej radości. Dziwne. Zbyt łatwo zapomniał o swoich wyrzutach sumienia. Przed wyjazdem obiecał panu Lupinowi, że postara się nigdy więcej nie łamać szkolnego regulaminu i uczyni wszystko, by profesor Dumbledore mógł być dumny ze swojej decyzji o przyjęciu go do szkoły. Tymczasem nie rozpoczął się nawet pierwszy dzień zajęć, a on już zaatakował innego ucznia...

– Jestem tego pewien – westchnął. – Miejmy nadzieję, że skończy się na szlabanie.

– Co ty tam tak właściwie czytasz, święty?! To trochę nienormalne, wiesz?

             Wzdrygnął się, słysząc głos Jamesa tuż przy swoim uchu. Nawet nie zauważył, że „fani" Pottera i Blacka zajęli w końcu własne krzesła i teraz głowa okularnika dosłownie zwisa obok jego szyi.

– T-taki interesujący tekst... – mruknął, czerwieniąc się nieco. Miał bolesną świadomość, że jego fascynacja jest trochę nie na miejscu. W końcu jednak odchrząknął i odważył się spojrzeć na przyjaciela. – Dziwna sprawa... Niedaleko ulicy Pokątnej, w sklepie ze starociami doszło do nietypowej kradzieży...

– To tam, gdzie ostatnio znaleźli też szczątki tej aurorki? A dlaczego to niby „nietypowa kradzież"? – wtrącił się Syriusz. Remus ze zdumieniem zauważył błysk zainteresowania w jego szarych oczach.

– Bo nie wiadomo, nawet kiedy dokładnie do niej doszło – wyjaśnił cicho. – Sprzedawca nie pamięta ani złodzieja, ani samego wydarzenia, ani w ogóle faktu posiadania tej skradzionej rzeczy.

– To skąd...?

– Przyszedł jakiś facet, zdziwaczały naukowiec, który twierdzi, że jest twórcą tego przedmiotu. Miał go oddać na sprzedaż siedem lat temu i od tamtej pory co tydzień widywać na sklepowej półce. W pewnej chwili, w czasie minionych wakacji, zmienił zdanie i postanowił na nowo odkupić od sklepikarza to coś... Ale przedmiotu już tam nie było, a sprzedawca stwierdził, że pierwszy raz słyszy o czymś takim.

– A co to właściwie było? – mruknął James, zezując na pomięty numer Proroka Codziennego. Remus odnalazł odpowiednią stronę i rozprostował ją przed nimi.

– Patrzcie – powiedział, dźgając palcem niewyraźny szkic. – Chodzi o tę maszynę.

             Okularnik przechylił śmiesznie głowę i rozdziawił buzię. Lupin ani trochę mu się nie dziwił. Schemat przedstawiał bowiem dziwaczną, wielokątną konstrukcję rurek, której przeznaczenie niełatwo było zgadnąć. Z prawej strony, pomiędzy „szczebelkami" tkwiła wypełniona jakimś gazem probówka, z lewej zaś zwisało coś, co przypominało bardzo małą szalę wagi. Na złocistym talerzyku leżało natomiast... oko. Okrągłe, nieco większe od ludzkiego i intensywnie niebieskie, obracało się na wszystkie strony, wydzielając właśnie stróżki owego gazu, który „spływał" do probówki.

– Eeeeekstra! – James zacmokał z uznaniem. – Do czego to służy?

– Według potencjalnego twórcy... – Syriusz skrzywił się, napotykając na fotografię naukowca. Rzeczywiście, Sixtus Barbybrigt wyglądał raczej jak pacjent mugolskiego szpitala psychiatrycznego. Miał grzywę potarganych, brudnozielonych włosów, różowe okulary, dziwacznie powiększające oczy, karykaturalnie wysuniętą szczękę i krzywy nos. – ...Był to Podręczny Łapacz Wspomnień, wykorzystujący poddane dematerializacji oko tezaurozwierza do zupełnie nowatorskich celów, jakim jest na przykład preparowanie zaobserwowanej rzeczywistości do formy bezpiecznych w przechowywaniu wspomnień... Pan Barbybrigt nie opatentował wynalazku, bo jest przeciwnikiem takich praktyk, a jego „prekursorska" maszyna nie zwyciężyła w corocznym konkursie na Nowe Oblicza Czarodziejskiego Świata, tylko dlatego, że jego odwieczny wróg oszukiwał... Słuchacie, to jakieś bzdury! Facet po prostu szuka rozgłosu! – Black zmiął gazetę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– No, właśnie ja też tak pomyślałem – mruknął nieśmiało Remus. – Ale Alastor Moody osobiście odwiedził tego sklepikarza... a on raczej nie zajmuje się głupotami. Mój tata zna go z ministerstwa i mówi, że to odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku...

Syriusz machnął niedbale ręką.

– Chwyta się wszystkiego, bo sprawa tej aurorki utknęła w martwym punkcie. Umieram z głodu, niech już się zacznie ceremonia przydziału!

               Remus skarcił się w duchu za własną głupotę. Przecież lada chwila na stołku zasiądzie brat Syriusza, a on zajmuje się kradzieżą jakiejś głupiej maszyny!

               Co prawda Black nie wydawał się ani trochę zatroskany: w swoim stylu rozsiadł się swobodnie na dwóch miejscach, pogryzając kolejne jabłko, które wyczarował ze swojej, najwyraźniej bardzo pojemnej, kieszeni, ale Lupin i tak nie miał wątpliwości, że przyjaciel potrzebuje dyskretnego wsparcia. Dyskretnego o tyle, żeby sam nie poczuł się wspierany, bo tego Syriusz Black by nie ścierpiał.

...Czy tylko mu się wydawało, że przechodząca obok profesor McGonagall posłała mu druzgoczące spojrzenie?...

              Remusowi nie udało się jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, ale mimowolnie zadrżał. Tymczasem nauczycielka przemaszerowała na środek Wielkiej Sali.

– Jak co roku, nasza uczta rozpocznie się przydzieleniem nowych uczniów do czterech domów! – oznajmiła w swoim własnym, suchym stylu. Albus Dumbledore wychylił się nieco do przodu, posyłając kobiecie lekki uśmiech. – Każdy, kto zakłóci jej przebieg zbędnym gadulstwem, albo idiotycznymi uwagami na temat głodu, spędzi resztę wieczoru, wpatrując się w pusty talerz, w moim gabinecie! Zostaliście ostrzeżeni!

– Uczniom nie wolno odmawiać posiłków, to niezgodne ze szkolnym regulaminem! – zauważył z rozżaleniem James.

– Wzruszające, jak cenisz sobie ten świstek papieru! – wtrąciła się sarkastycznie Lily Evans. Dopiero teraz zauważyli, że przez cały ten czas, wraz z Marleną McKinnon, siedziały dokładnie naprzeciwko i mogły usłyszeć każde słowo ich rozmowy.

– Wystarczy, że nauczyciele go podobno cenią! – Pośpieszył z pomocą Black. – Ale najwyraźniej czynią to wybiórczo. Może my też powinniśmy...

– To będzie epokowa zmiana! – roześmiała się Marlena.

                   Zanim zdołali się odgryźć, profesor McGonagall wyczytała jednak pierwsze nazwisko i Modest Alvone, wątły blondyn, trafił do Ravenclawu.

                Remus ze zdumieniem zauważył, że w napięciu wbija paznokcie w spód stołu. Nie znał Regulusa, chyba go nawet nigdy nie widział, ale z jakiegoś dziwnego powodu zależało mu, by chłopiec trafił do Gryffindoru. Po prostu czuł, że bardzo by to pomogło Syriuszowi...

Black, Regulus Arkturus!

              Zerknął szybko na Jamesa, ale okularnik zdawał się pogrążony w jakimś transie. Lśniące oczy wbił w plecy wyczytanego chłopca, jakby próbował go zaczarować, by stał się bardziej gryfoński, policzki zaróżowiły mu się od wstrzymywanego powietrza, a ręce zacisnął na ramieniu Blacka. Remus spojrzał więc na Syriusza, ale ten, dla odmiany, wydawał się tak samo beztroski, jak zawsze. Poluzował nieco szkolny krawat, a ogryzek jabłka wrzucił do jednego z pucharów, ledwo zaszczycając uwagą rozgrywającą się przed nimi scenę.

             Regulus odwrócił się w stronę publiczności. Omiótł ją spokojnym, rozumnym spojrzeniem brązowych oczu. To właśnie one najbardziej odróżniały go od brata. Mieli bowiem ten sam typ arystokratycznej urody. Usiadł na stołku i nałożył na głowę Tiarę Przydziału. Przez dłuższą chwilę kapelusz trwał w absolutnej ciszy, potem zamruczał cicho, jakby nad czymś usilnie się zastanawiał. W końcu ryknął na cały zamek:

– SLYTHERIIIN!

            Z drugiego końca sali rozległy się gromkie oklaski. Kilka osób odsunęło się, by zrobić Regulusowi miejsce, a Narcyza Black wyraźnie odetchnęła z ulgą. James jęknął i odwrócił się do Syriusza.

               Niepotrzebnie. Nic się nie stało. Jeden z uniesionych w swobodnym uśmiechu kącików ust zadrżał tylko ledwo dostrzegalnie, a złote iskry w oczach stopiły się w srebro. Tyle.

– Czemu mi się tak przyglądacie? – zapytał w końcu ze szczerym zdumieniem przedmiot ich zainteresowania. – Mam coś na twarzy?

Porwał ze stołu talerz, dokonując za jego pomocą gruntownego przeglądu własnej aparycji.

– No, trudno. Świat musi się z tym pogodzić! – mruknął, uśmiechając się zawadiacko do swojego odbicia.

Lily Evans prychnęła cicho, ale na szczęście podarowała sobie komentarz.

Creswell-Swann, Aeria Meryanne! – wykrzyknęła profesor McGonagall.

                Kilka gorączkowych szeptów przepłynęło przez Wielką Salę jak leciuteńki powiew wiatru. Większość osób nie była jednak zaznajomiona z historią najpotężniejszych czarodziejskich rodów, więc nie zauważono w nazwisku Aerii niczego niezwykłego.

            Remus zwrócił uwagę, że dziewczynka trzęsie się, nakładając tiarę i z trudem powstrzymuje łzy. Czy bała się konkretnego domu? A może czuła, że nie pasuje do żadnego z nich?...

Kapelusz opadł jej aż na szyję i zachichotał.

– W życiu byś nie pomyślała, co?... GRYFFINDOR!

              Aplauz i wiwaty, koniecznie głośniejsze od tych, które chwilę temu zaprezentowali Ślizgoni, powitały ją w nowym domu. Całkowicie zdezorientowana i oszołomiona, minęła kilka osób, oferujących jej miejsca u swego boku i przycupnęła w najbardziej wyludnionym kącie stołu. Kaskada jasnych, złocistobrązowych włosów, sięgających niemal jej bioder, opadła na policzki, bezpiecznie odgradzając dziewczynkę od świata zewnętrznego.

            Remus zrozumiał, że w tej chwili nie jest w stanie wesprzeć Aerii, więc ponownie skupił uwagę na Syriuszu, który sprawiał wrażenie, jakby kompletnie nic się nie stało. No, może zachowywał się odrobinę głośniej niż zwykle, w żartach parodiując Bagnara Baggsa.

– Znasz tego Blake'a Thundera ze Slytherinu? – szepnęła Marlena McKinnon, dotykając przedramienia Lily i wskazując podbródkiem zbliżającego się do nich osiłka.

            Syriusz zmarszczył czoło i przerwał wpół swoją anegdotę o tym, jak to Baggs obślinił ich przedział po spetryfikowaniu. Remus także spoważniał. Pamiętał, aż nazbyt dobrze, że Thunder miał zostać drużbą na ślubie Andromedy i Teda.

– Słabo – odparła Lily, również z zaniepokojeniem obserwując, jak siódmoklasista prostuje się, stając tuż obok stołu Gryfonów. – A czemu pytasz?

– Bo wygląda na to, że właśnie został prefektem naczelnym i chyba ma do nas jakąś sprawę... – Marlena nieznacznie przechyliła głowę, wpatrując się w złotą odznakę na piersi Ślizgona.

– CO?! – oburzył się James. – ŚLIZGON PREFEKTEM NACZELNYM?!

– Tak się złożyło, Potter! – oznajmił z uśmiechem osiłek. – I właśnie zostałem zmuszony do pierwszej interwencji. Jeśli się trochę przesuniesz, to postaram się to załatwić w miarę cicho.

             Korzystając z faktu, że okularnik po prostu zaniemówił z wrażenia, Blake bezceremonialnie przycupnął obok niego i gestem zaprosił swojego towarzysza.

              Remus poczuł, jak serce wywija mu fikołka i opada aż do stóp. Wyjątkowo z siebie zadowolony, Bagnar Baggs wepchnął się bowiem po jego lewej stronie.

– Pan Baggs, z trzeciego roku, poskarżył mi się, że został zaatakowany w pociągu do szkoły... – mruknął cicho prefekt, z uwagą obserwując reakcję chłopców.

            Remus otworzył usta, z zamiarem natychmiastowego przyznania się do winy. Za nic nie chciał, by przyjaciele mieli nieprzyjemności przez jego nieodpowiedzialność, a nietrudno było zgadnąć, że to właśnie oni znaleźli się na początku listy podejrzanych. Zanim jednak zdołał wykrztusić choćby słowo, Syriusz przywołał na twarz wyraz uprzejmego zatroskania.

– Zaatakowany? – powtórzył ze zdziwieniem. – W pociągu? Przez kogo?!... James, czy widziałeś coś podejrzanego?

             Potter natychmiast pokręcił głową, a potem zbliżył swoją twarz do Bagnara, przechylając szyję to w prawą, to w lewą stronę.

– Nie wyglądasz źle, Baggs. Co ci zrobiono?

– Spetryfikowano! Najpierw celowaliście we mnie różdżkami...

– I po co takie mocne słowa! – żachnął się okularnik. – Wystraszyliśmy się, bo zagroziłeś dziewczynce z pierwszego roku. Tylko tyle! Przecież Black nawet nie zna zaklęcia petryfikującego!

              Syriusz sapnął z niesmakiem, ale w zaistniałych okolicznościach mógł jedynie potwierdzić swoją niekompetencję.

– Co ty w ogóle robiłeś w ich przedziale, Bagnar? – Blake niespodziewanie odwrócił się do młodszego Ślizgona, zupełnie zbijając go z tropu.

– Jaa... J-jaa... po prostu poszedłem rozprostować nogi i... szukałem znajomych.

– W przedziale z Gryfonami?... Tak, jak myślałem... – Prefekt uśmiechnął się krzywo i wstał. – Nie chcę robić awantury w czasie uczty powitalnej. Wszyscy jesteście cali i każdy ma swoje wytłumaczenia, więc może zwyczajnie podacie sobie ręce na zgodę i rozejdźmy się w swoje strony! – zaproponował. – Oczywiście możecie też iść na skargę do profesor McGonagall i to jej wszystko wytłumaczyć! – dodał szybko, widząc grymas na twarzy Baggsa.

– Nie, nie – warknął Ślizgon, z wyraźną wściekłością. – Nie będę niczego tłumaczył tej stronniczej jędzy.

– Też myślę, że zgoda buduje! Weź sobie moje fasolki wszystkich smaków, Bagnar! – Rozpromienił się James, wciskając chłopakowi do ręki pudełeczko cukierków, z którego w czasie podróży, skrupulatnie powyciągał wszystkie te, które sklasyfikował jako „prawdopodobnie dobre". Remus mógł sobie tylko wyobrazić, jaką mieszankę smaków otrzymał właśnie Baggs. – Tylko nie nazywaj więcej profesor McGonagall „jędzą"!

Blake udał, że sięga coś spod stołu i nachylił się do ucha Syriusza.

– Obiecałem, że przekażę ci pozdrowienia od kuzynki! Wszystko u niej dobrze, są bezpieczni – szepnął, ledwo poruszając ustami i nie czekając na reakcję, oddalił się w stronę Ślizgonów.

Syriusz wyglądał na naburmuszonego.

– Przez całe lato nie odezwała się ani słowem, a napisała do niego?!

– Wiesz, pisanie do ciebie byłoby na jej miejscu, co najmniej głupie. Na pewno twoja rodzina przechwyciłaby list i jeszcze ty miałbyś problemy. – Remus poklepał go po ramieniu.


                Lekka mżawka zaczęła wygrywać swoją melodię na barwnych witrażach i iglicach wież, rozsypując nad ich głowami srebrzysty, wodny pył, kiedy wreszcie ceremonia przydziału się zakończyła i na mównicę wyszedł Albus Dumbledore.


– Moi kochani, jakże cudownie, cudownie was widzieć! – zagrzmiał, rozkładając ręce w geście powitania. – Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie to nie tylko stosy mądrych ksiąg i setki opanowanych zaklęć! To także więzy przyjaźni i wspólnoty, które pozwalają przetrwać mrok, tchnący swój zdradziecki oddech we wszystkie pokolenia. Niezależnie od makabrycznego kształtu, który wyłoni się tym razem, jego fale rozbiją się w strzępy o mury tego zamku. Proszę, niech każdy z was nazywa go swoim domem. – Rozejrzał się z zachwytem, po pogrążonych w szkolnej depresji twarzach uczniów i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Nie można jednakże rozbijać mroku z pustym żołądkiem! Zanim przejdziemy do tej, tak przez was wyczekiwanej, części dzisiejszego świętowania, pozwolę sobie jeszcze tylko krótko przedstawić nowych nauczycieli! Pani Belladona Frank, nauczająca w naszej szkole starożytnych run, wzięła na własne życzenie roczny urlop badawczy! W związku z tym zastąpi ją Rabenes Thorne!

               Ostrożne oklaski powitały brodatego, brązowowłosego mężczyznę o sympatycznej aparycji i nieco zbyt wydatnym brzuchu.

– Na stanowisko nauczyciela mugoloznawstwa – ciągnął dyrektor. – Przybyła do Hogwartu pani profesor Breanna Villis!

Młoda kobieta, o długich czarnych lokach pomachała im z uśmiechem.

– ...Zaś z wielką przyjemnością ogłaszam – Dumbledore podniósł głos, by przekrzyczeć wciąż wybrzmiewające wiwaty i oklaski. – Że stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią, zgodził się przyjąć, znakomity specjalista, pan Sergio Edwards!

                Tym razem powstał wysoki, niezwykle elegancki, starszy pan. Siwe włosy miał schludnie przycięte i starannie zaczesane, a garnitur, który wystawał spod wizytowej szaty, sprawiał wrażenie nowego, chociaż jego krój zdecydowanie hołdował modzie sprzed kilkudziesięciu lat. Mężczyzna omiótł uczniów spokojnym, chłodnym spojrzeniem, skłonił się i powrócił na miejsce. Remus widział go jedynie z daleka, ale instynktownie wyczuł towarzyszącą nauczycielowi aurę powagi, szacunku i dystansu.

              Nie dane im było jednak zbyt długie roztrząsanie usposobienia profesora Edwardsa, bo w tym momencie złote puchary i półmiski zapełniły się najwykwintniejszymi potrawami, jakie mogli sobie wymarzyć. Dopiero teraz Lupin pojął, jak bardzo zgłodniał. Księżyca zaczęło ubywać zaledwie dwa tygodnie temu, dlatego jego ciało wciąż zdradzało oznaki wycieńczenia i domagało się rekompensaty. Bez zbędnej nieśmiałości zapełnił więc swoją miskę ulubioną potrawką z pieczonego indyka, do której James, w chwilach jego nieuwagi, pieczołowicie dokładał sałatki i ziemniaczanych krokietów, hojnie oblanych topionym masłem.

              Kiedy zaczarowany sufit zmienił barwę z niebieskiej na granatową, stosy pieczeni, puree z marchewki, pulpetów w śmietankowym sosie i befsztyku, zastąpiły fontanny czekolad, piramidy kanarkowych kremówek i góry lodowych deserów. Wreszcie wszyscy poczuli ten rodzaj słodkiej, ciężkiej senności, która niewiele miała wspólnego z intelektualnym rozwojem i kolejno – począwszy od profesora Thorne'a – poczęli rozchodzić się do własnych sypialni.

            Remus jako jeden z nielicznych rozkoszował się każdą chwilą spaceru po pogrążonym w cichej zadumie zamku. Portrety czarodziejów wszystkich epok witały ich entuzjastycznie, a blaszane zbroje salutowały z szacunkiem. Schody główne zmieniły kierunek lewitacji ze cztery razy, by ostatecznie, przywołane do porządku histerycznym wrzaskiem Ashley Summerson, przycumować do korytarza na siódmym piętrze.

– Nowe hasło to... to... – Ashley zawahała się, przetarła twarz ręką i jęknęła, kompulsywnie przeszukując kieszenie swojej szaty. – Bonum cursum! – wykrzyknęła po chwili triumfalnie.

– Takoż i nawzajem, moja droga!... Takoż i nawzajem! – odparła łaskawie Gruba Dama, odsłaniając wejście do pokoju wspólnego Gryffindoru.


               W kominku trzaskał przygasający już ogień, ich stopy zapadały się w miękkim, szkarłatnym dywanie, a nad sklepieniem latało kilka papierowych samolocików. Połatane fotele i kanapa wprost prosiły ich o krótką drzemkę, ale większość uczniów, powłócząc nogami, ruszyła w kierunku dormitoriów.

– Dlaczego tak właściwie twierdzisz, że ta dziewczynka, Aeria, nie może być pełnoprawną spadkobierczynią tego rodu? – Remus postanowił zagadnąć Syriusza, kiedy przebierali się w piżamy, a Peter zajął łazienkę. Pytanie o Regulusa nie wydawało mu się w tej chwili zbyt rozsądne, więc poruszył bardziej obiektywną kwestię, byle tylko wybadać stan emocjonalny przyjaciela.

Black ziewnął i przeciągnął się leniwie.

– Bo ten ród już wygasł, Rem – mruknął, rzucając się na łóżko. – Ostatnimi przedstawicielami byli Ignatus i jego żona, ale coś tam się stało i w końcu zniknęli z niemal wszystkich źródeł. Czasami tylko jakiś historyk o nich wspomni i tyle. Mam ich drzewo genealogiczne w tej książce, którą dostałem od ciebie w zeszłym roku, ale jest gdzieś na dnie kufra... Jutro ją odgrzebię i wam pokażę.

– Jesteś pewien, że wygasł?

Syriusz uniósł się na łokciach i posłał mu wymowne spojrzenie.

– Gdyby było inaczej, moja matka już dawno byłaby ich najlepszą przyjaciółką, a ja byłbym zaręczony z ich siostrą, wnuczką, względnie kuzynką cioteczną. Ta mała to musi być jakaś zbieżność nazwisk albo bardzo, bardzo daleka... i zubożała krewna, o której zapomniano.

            Lupin pokiwał głową i zabrał się za rozpakowywanie swoich rzeczy. Już po chwili po pokoju rozeszło się miarowe chrapanie Blacka, a kiedy Peter wrócił z łazienki i zgasił światło, dołączyły doń głębokie oddechy pozostałych przyjaciół.

               Jemu jakoś przeszła ochota na sen. Przysiadł obok swojej ropuchy na szerokim parapecie okna i wyjrzał na pogrążone w ciemności, smagane niemiłosierną ulewą błonia. Szum deszczu i tylko gdzieniegdzie wyglądający zza chmur księżyc, tworzyły razem jakieś niezwykłe, utkane ze światłocienia, świszczące requiem, w rytm którego kołysały się sennie korony drzew. We wzburzonej powierzchni jeziora gubiło się ciepłe światełko okien chatki gajowego.

             Wrócił. Naprawdę tu wrócił! A jeszcze kilka miesięcy temu był pewien, że przyjdzie mu pożegnać się z Hogwartem! Remus czuł w tej chwili szczęście, które niemal rozsadzało mu płuca. Pogładził palcami chropowatą skórę Brygidy i uśmiechnął się do siebie na myśl, że James musiał w zeszłym roku wybrać chyba najszkaradniejszy okaz, jakim dysponowała magiczna menażeria. Ropucha miała osobliwe wyłupiaste oczy, krzywo osadzone w szarozielonym cielsku i pomarszczoną, pokrytą licznymi brodawkami skórę. Zaskrzeczała w podzięce za chwilę pieszczoty, a był to dźwięk niewiele różniący się od skrzypienia łóżka, które jej zawtórowało.

– Nie możesz spać? – Szept Jamesa, wyrwał go z zamyślenia. Przyjaciel wychylał się przez swoją poduchę, a blade księżycowe światło tańczyło na okularach, które pospiesznie wcisnął sobie na nos.

– Po prostu jeszcze mi się nie chce... A ty? Czemu nie śpisz?

– Mnie też się nie chce, ale próbuję, bo kiedy śpię, przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły.

              Remus zmarszczył czoło. Tymczasem Potter owinął się kołdrą, jak wyjątkowo niekształtny kokon i przycupnął obok niego na parapecie.

– Syriusz tylko udaje, że nic go nie obchodzi Regulus, wiesz? Oni muszą się pogodzić!... Tylko, jak to zrobić...? – Zagryzł wargę, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał i wpatrzył się w Lupina zmartwionym wzrokiem.

– Myślę, że akurat tego za nich nie załatwisz. Sami muszą się dogadać.

– Niee, święty! Nic nie rozumiesz! To jego brat! Mają tylko siebie, a skoro kiedyś się lubili, to znaczy, że teraz też mogą. Obiecaj, że mi pomożesz... Jesteś najmądrzejszy z nas!

Remus uśmiechnął się mimowolnie na ten niespodziewany komplement i przypływ empatii.

– Postaram się.

– Dzięki! – Okularnik westchnął ciężko. – Same problemy z wami...

Lupin uniósł brwi.

– Z nami?

– No, tak mi się tylko powiedziało... Dobranoc! – Potter machnął ręką, wracając do swojego łóżka.


                 Ledwo przyłożył głowę do poduszki, obaj podskoczyli gwałtownie i popatrzyli na siebie ze strachem.

               Jakiś dziwny odgłos dotarł zza ściany. Coś jakby czyjeś stłumione, ale wciąż narastające krzyki, tupot nóg, nawoływania. Syriusz poruszył się niespokojnie przez sen, a potem gwałtownie podniósł głowę, również nasłuchując. Peter przetarł sennie oczy.

            Rzucili się jak na rozkaz przez portret Grubej Damy i wypadli na korytarz, wprost w grupkę zaspanych, ale bardzo zdeterminowanych Krukonek. Remus ocenił, że są to uczennice czwartego lub piątego roku.

– To jakieś wariactwo! – krzyczała jedna z nich. – Niech ktoś pójdzie po Dumbledore'a!

– To sama pójdź! – odgryzła się druga.

– Ja nigdzie nie idę! Do tej pory mam dreszcze!

– Chodźmy razem jak do łazienki!

                   Korytarz powoli wypełniał się pozostałymi uczniami Ravenclawu i Gryffindoru. Lily Evans, w pospiesznie narzuconym na ramiona szlafroku, wytrzeszczyła oczy na awanturujące się dziewczęta.

– O co chodzi? Co się właściwie stało?! – krzyknęła i odruchowo przytuliła, trzęsącą się ze strachu Mary McDonald. Josh McKinnon chwycił za rękę Marlenę i pociągnął ją do tyłu, tam, gdzie stał Gilbert, sam zaś rozpoczął pobieżny przegląd Krukonek, w poszukiwaniu swojej drugiej siostry. W końcu z dziury za portretem wyłonił się Janek Łęczycki, demonstrując wszystkim na wszelki wypadek odznakę prefekta.

– Co tu się dzieje? – zapytał spokojnym, ale nie znoszącym sprzeciwu głosem.

– O! Gryfoni! Świetnie się składa! – Jedna ze starszych dziewcząt niemal rzuciła mu się do szyi, wbijając paznokieć w klatkę piersiową. – Musicie nas dziś przenocować... proszę!

James i Remus wybałuszyli oczy, a Syriusz wybuchnął śmiechem.

– Znakomity pomysł, u nas jest sporo miejsca! – wykrzyknął z zachwytem w oczach Adar Milkwood. – No cooo? Chciałem pomóc... – dodał niewinnym tonem, kiedy pozostali wbili w niego wymowne spojrzenia.

– To wcale nie jest śmieszne! – Zza koleżanki wychyliła się blada jak ściana Caitlyn McKinnon. Długie, złote włosy sterczały jej w nieładzie, a dłonie drżały lekko. – Do naszego dormitorium ktoś się włamał!

                   Na korytarzu zapadła ciężka cisza, z rodzaju tych, które przesiąkają przestrzeń po dokonanej przez kata egzekucji. Zamiast głuchego stukotu odciętej głowy, tym razem jednak echem poniósł się koszmarny zgrzyt zbroi, na którą z wrażenia wpadł Peter.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro