Rozdział 4 "Gwiezdne wojny"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


             – Jak to „włamał"? Kto?! Po co?!

              Frank Longbottom wykrzyczał dokładnie te pytania, które kotłowały się w jej głowie. Lily doznała uczucia odrealnienia, jakby ktoś wyciągnął z niej umysł i postawił gdzieś obok. Hogwart, ostoja bezpieczeństwa i szczęścia, nagle miałby okazać się sceną grozy? Wzdrygnęła się, kiedy po jej plecach przeszły ciarki i spojrzała na prefekta Gryffindoru, jakby oczekując, że chłopak wszystkiemu zaprzeczy i poukłada na nowo w odpowiednich miejscach jej świadomości.

– Gdybyśmy wiedziały kto, to chyba już nie robiłybyśmy takiego rabanu, Longbottom!

– Dobrze! – Janek uniósł głos, przekrzykując zaaferowanych uczniów. – Caitlyn, opowiedz, proszę, po kolei, co się stało...

                Krukonka popatrzyła niepewnie na przyjaciółki, a potem przycupnęła na cokole najbliższego posągu, naciągając koszulę nocną na kolana.

– Dokładnie, to nie wiem – przyznała cicho. – Siedziałyśmy jeszcze jakiś czas po zakończeniu uczty w naszym pokoju wspólnym, a kiedy w końcu poszłyśmy spać... Zastałyśmy istne pobojowisko! Wszystkie nasze rzeczy były porozwalane po całym dormitorium, niektóre poniszczone. Nawet pościel ktoś rozrzucił i podarł na strzępy! Sophie... – Zerknęła z ukosa na jedną ze swoich koleżanek, rozhisteryzowaną blondynkę, która maniakalnie gryzła paznokcie. – Wyczuła tam czyjąś obecność. Nie wiem, czy to była prawda...

– Oczywiście, że prawda! – wrzasnęła piskliwie Sophie. Przez chwilę Lily była pewna, że dziewczyna rzuci się na siostrę Marleny z pazurami, ale na szczęście nic takiego nie nastąpiło. – Myślisz, że coś sobie wymyśliłam?! W powietrzu unosił się zapach obcego mężczyzny! A jeśli twierdzisz inaczej, McKinnon, trzeba było sobie tam zostać i pokazać nam, jaka jesteś odważna!

– ...No właśnie – zakończyła spokojnie Caitlyn, jakby zachowanie koleżanki nie wymagało szerszego wyjaśnienia. – Co prawda nie wiem, jak pachnie obcy mężczyzna...

– TYTONIEM! – zawyła natychmiast Spohie, wyrywając sobie włosy z głowy i opryskując Cait śliną. – ... I ZIOŁAMI! Mówiłam ci!

                    Zawtórował jej delikatny szmer deszczu, stukającego lekko o szyby. Ulewa uspokoiła się już i teraz z nieba sączyły się tylko pojedyncze, chłodne krople.

               Janek Łęczycki, który do tej pory przechadzał się niespokojnie w tę i z powrotem, przystanął gwałtownie.

– Ale... zginęło wam coś? – zapytał.

Starsza siostra Marleny wzruszyła ramionami.

– Jak widzisz, nie byłyśmy za bardzo w nastroju, by to sprawdzić. Szczerze mówiąc, po prostu stamtąd nawiałyśmy. Szara Dama zaczęła trochę zawodzić i chyba poleciała zaalarmować resztę zamku, a my zebrałyśmy tylu naszych, ilu się dało i wyszłyśmy na korytarz...

– Caitlyn, położysz się z Marleną! Absolutnie nie powinnaś tam wracać! – wykrzyknął zdecydowanie Gilbert, a Josh gorliwie pokiwał głową.

– Ja mogę wziąć ze dwie dziewczyny, tylko z góry zapowiadam, że mają się trzymać z daleka od mojego ulubionego jaśka! – oznajmiła wspaniałomyślnie Ashley Summerson.

                Łęczycki puścił te uwagi mimo uszu, wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Lily spojrzała także w tamtą stronę i dostrzegła ciemny warkocz Maury Santiego, jednej z krukońskich prefektów. Chłopak podbiegł natychmiast i popatrzył na nią z troską, a Lily, niewiele myśląc, dyskretnie przysunęła się do pary. Dziewczyna pokręciła głową i uśmiechnęła się do Gryfona.

– Wszystko dobrze! – Ściszyła głos, nachylając się nieznacznie w jego stronę. – Chociaż myślę, że w naszym dormitorium też ktoś był. Nie zostawił oczywiście takiego bałaganu, ale jestem pewna, że poprzestawiał moje książki... Janek, to wygląda tak, jakby ktoś sprawdzał damskie dormitoria rocznik po roczniku, a kiedy doszedł do czwartoklasistek, zaczęło już mu się spieszyć...


Dormitoria...

Rocznik po roczniku...


                  Słowa przepływały przez jej umysł chaotycznym strumieniem, buzowały gdzieś na granicy świadomości i lęku. Lily czuła narastający niepokój. Do tej pory histeria Krukonek wydawała jej się przesadzona, jeśli nie wprost komiczna. Poważna mina i opinia przyjaciółki Janka bezlitośnie przywróciły jednak właściwy ciężar tego dziwnego wydarzenia. Pomyślała o zmarzniętych dziewczynach i o ich utraconych rzeczach, o tym, jak sama bałaby się wrócić do własnej sypialni na ich miejscu...

– Słuchajcie, może uda nam się rozłożyć jakieś materace w pokoju wspólnym?! – zaproponowała głośno. Była w tym zresztą odrobina egoizmu, bo Lily sama pragnęła jak najszybciej znaleźć się z powrotem w Wieży Gryffindoru, przed buchającym w komiku ogniem, w cieple, miękkości i bezpieczeństwie tak dobrze sobie znanej przestrzeni. Gdzieś tam, w głębi duszy żywiła przekonanie, że ktokolwiek włamał się do dormitoriów Krukonek, z pewnością nie zdołałby dokonać podobnego czynu wśród Gryfonów.

– Ale... hej! – zawołała Ashley Summerson, wychodząc na środek grupy i patrząc na nich roziskrzonymi oczami, jakby dopiero teraz jej umysł połączył odpowiednie wątki. – Skoro twierdzicie... a przynajmniej niektóre z was, że w dormitorium był jakiś obcy człowiek, to może wciąż tam jest! Trzeba to szybko sprawdzić, może uda się go przyłapać na gorącym uczynku!

– CZYŚ TY ZWARIOWAŁA?! – ryknęła Sophie. Tym razem zawtórował jej jednak zgodny chórek pozostałych dziewcząt.

– To dobry plan! – ucieszyła się Dorcas Meadowes. – Sprawdzimy też, czy ten złodziej coś ukradł!

– To bardzo GŁUPI pomysł – oznajmił dobitnie Josh McKinnon, na wszelki wypadek blokując swoim ciałem przejście. – My tam pójdziemy, co nie Gilbert?

– Idziemy z wami! – zakrzyknął natychmiast James, a Frank Lonbottom uniósł różdżkę w geście gotowości.

– Trzeba zawiadomić nauczycieli! – Marlena dokonała desperackiej próby przywrócenia elementarnej logiki.

– Zanim się tam zjawią, może już być za późno! Prowadź, Caitlyn, a zaraz potem wracaj, nie czekaj na nas! – zawołał Syriusz, przepychając się na początek prowizorycznego pochodu.

– STAĆ! – Głos potoczył się echem po korytarzu, a choć nie był przesadnie rozgniewany, Lily miała ochotę dosłownie zapaść się pod ziemię.

– Niech nikt nie waży się ruszać! – dodał Albus Dumbledore, pokonując ostatnie stopnie na korytarz. Uczniowie rozstąpili się natychmiast, robiąc miejsce dyrektorowi i asystującej mu świcie, w postaci profesor McGonagall i profesora Edwardsa. – Dopóki nie sprawdzimy całego zamku, wszyscy udacie się na spoczynek do Wielkiej Sali. Czekają tam już na was śpiwory i pozostali prefekci, którzy dopilnują porządku. Wieża Ravenclawu zostanie gruntownie sprawdzona i zapieczętowana do momentu, w którym nie zapewnimy jej nowych zabezpieczeń!


***


            – Rety, ale nudy! – jęknął James Potter, kiedy wlekli się w stronę Wielkiej Sali.

            Lily nie rozumiała, jak można być aż tak bezdusznym. Dziewczęta z Ravenclawu przeżywały właśnie tragedię, a jego interesowało tylko to, by zabezpieczyć przed potencjalnym złodziejem swoją nową miotłę i był zachwycony, że dzieje się coś ekscytującego, dopóki profesor Dumbledore nie ostudził ich zapału. Starała się dostrzec w orzechowych oczach okularnika błysk jakiegokolwiek zmartwienia, niepokoju, czy refleksji, ale na próżno.

           Czy nauczycielom udało się już dostać do dormitoriów i czy faktycznie napotkali tam jakiegoś intruza? Te pytania wciąż na nowo paliły jej umysł, nie pozwalając na chwilę wytchnienia. Właściwie miała nadzieję, że prefekci przydzielą jej na noc jakieś zadanie. Jakiekolwiek. Na przykład mogłaby pomagać dziewczętom w pożyczeniu niezbędnych akcesoriów, które zostawiły w swojej wieży. Najgorszym, co w tym momencie Lily mogła sobie bowiem wyobrazić, było bezczynne czekanie. Praca pomogłaby jej uniknąć tego strasznego poczucia bezradności.

A może James ma podobne wrażenie i właśnie dlatego tak bardzo chciał iść do pokoju wspólnego Krukonów?...

             Płacz jakiejś dziewczynki, wyrwał ją z zamyślenia.

– Wszystko będzie dobrze! – mruknął prefekt Ravenclawu, pochylając się nad uczennicą, w której Lily rozpoznała już teraz wyraźnie Aurorę Lumens, z drugiej klasy. W zeszłym roku mieli razem lekcje zaklęć.

– Nieprawda! – załkała dziewczynka. – Widziałam... czuję, że wydarzy się coś strasznego!

– Panie Santiego, proszę odprowadzić pannę Lumens do profesora Flitwicka. On będzie wiedział, co robić! – poleciła krótko profesor McGonagall, która przewodziła temu dziwacznemu, nocnemu pochodowi.

Lily odwróciła się i uśmiechnęła pokrzepiająco do Aurory.


                   Minęli kolejne spiralne schody, grupkę spanikowanych, przeskakujących z obrazu na obraz mnichów i gderający posąg wyjątkowo szpetnego gnoma, zanim w końcu dotarli do drzwi Wielkiej Sali. Tam czekali już uczniowie Slytherinu i Hufflepuffu.

– LILY!

              Odwróciła się w kierunku nadbiegającego Severusa. Był blady z przerażenia i chyba opuścił swoje dormitorium tak, jak stał, bo miał na sobie spodnie od piżamy oraz koszulę od szkolnego mundurka i pelerynę.

– Nic ci nie jest?! – zapytał, porywając ją w ramiona i chwytając za rękę. – Zmarzłaś!... Czekaj... Załóż to! – Owinął ją szczelnie czarną narzutą.

– A niby co jej miało się stać? – westchnął James, wywracając oczami. – Włamanie było w Wieży Ravenclawu, to w trochę innym miejscu... Zresztą nie doszłoby do tego, gdyby Krukoni mieli hasło, jak normalni ludzie! Podobno, żeby wejść do ich wieży, trzeba rozwiązać zagadkę. Każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie, mógłby tego dokonać!

– Czyli przynajmniej przed tobą są zabezpieczeni, Potter! – warknął Snape.

             James, Syriusz i Lily jednocześnie otworzyli usta, ale nie zdążyli już nic odpowiedzieć, bo w tym momencie drzwi do Wielkiej Sali rozsunęły się i profesor McGonagall kazała im spać.


              Mimo przeżyć tego wieczoru Lily poczuła dreszcz ekscytacji. Cztery stoły domów zniknęły, a na ich miejscu pojawiły się jednakowe, niebieskie śpiwory. Z setek świec, które w czasie uczty unosiły się w powietrzu, płonęło teraz zaledwie kilka, kąpiąc pomieszczenie w intrygującym półmroku, a zaczarowany sufit rozpogodził się nieco, odsłaniając spore fragmenty rozgwieżdżonego nieba. Zastanawiające, że jesienią ma ono zupełnie inny odcień granatu – taki głębszy i jakby bardziej miękki... Brrr! Duch jakiegoś szalonego średniowiecznego jeźdźca pogalopował prosto przez jej ciało, wywołując uczucie podobne do lodowatego prysznica i Lily utraciła swój poetycki nastrój. Westchnęła i spojrzała z ukosa na Marlenę.

– Jeśli położymy się gdzieś w kącie, istnieje spora szansa, że nikt nas nie stratuje – zaproponowała optymistycznie, wskazując brodą kilka śpiworów po drugiej stronie sali.

– Byle dalej od duchów! W przeciwieństwie do Mary, nic do nich nie mam, ale jakoś nie potrafiłabym zasnąć, gdyby miały mi tak wisieć nad głową – odparła dziewczynka, wzruszając ramionami.

– Szybciej, szybciej! Nie gadać! Cisza nocna już dawno się rozpoczęła! – pokrzykiwali co chwilę prefekci, którzy przechadzali się po sali w poszukiwaniu najbardziej nieposłusznych jednostek. Przy samym wejściu przykucnął Blake Thunder, w milczeniu obserwując przestrzeń. Jego oczy błyszczały w blasku świec, upodabniając go do lwa, śledzącego własne stado. Po drugiej stronie Janek Łęczycki rozsądzał jakąś spektakularną krukońską bitwę o śpiwór, unosząc wysoko swoją odznakę.

– Nie musisz tym dawać tak po oczach! Wszyscy wiedzą, że jesteś prefektem, panie idealny! – zażartowała Ashley, udając, że osłania twarz przed blaskiem bijącym z odznaki. Jej osobista blaszka wyglądała, jakby ktoś wyciągnął ją psu z gardła, bo wypadła z kieszeni w drodze do Wielkiej Sali i została podeptana przez uczniów.

                Lily przepchnęła się w wybrane miejsce i rozpoczęła przygotowywanie prowizorycznego posłania, układając zmięty szlafrok pod głową. Ku swojej rozpaczy odkryła, że zaledwie kilka śpiworów dalej, rozwalił się James Potter ze swoimi kumplami.

– Boisz się? – szepnął Severus, kiedy tylko zgasły i rozpłynęły się w powietrzu ostatnie świece. Położył się tuż obok niej, chociaż większość Ślizgonów wybrała sobie zupełnie inną część pomieszczenia.

– Może trochę... – mruknęła, wsłuchując się w rozentuzjazmowane piski jakiejś Krukonki. Dziewczyna opowiadała każdemu, kto tylko chciał słuchać, że włamywaczem z pewnością jest jej były chłopak, który do tej pory nie może pogodzić się z odrzuceniem. Była to z pewnością najżałośniejsza, choć niejedyna próba wyjaśnienia zaistniałej sytuacji. Młodsi uczniowie snuli na przykład teorie o zbiegłym czarnoksiężniku, który dostał się do szkoły od strony lochów, rozbijając w pył gruby na kilkanaście stóp mur, za pomocą jednego zaklęcia. Jego celem miałoby być stopniowe wymordowanie całej kadry uczniowskiej i pedagogicznej.

– A to pewnie tylko jakiś nudny Krukon, chciał sobie podglądać dziewczyny, albo zemścić się na którejś – westchnął z żalem James.

             Lily zlekceważyła tę uwagę, bo w tym momencie poczuła, że Severus przysuwa się do niej i obejmuje ją ramieniem.

– Nie martw się. Nie tak łatwo zaatakować Hogwart – wyszeptał jej do ucha. – Lepiej popatrz tam! – Wskazał ręką na zaczarowany sufit, na którym zza srebrzystego obłoku wychyliło się kilka lśniących gwiazd. – Widzisz te najjaśniejsze? To dwie siostry. Miały do końca świata razem wędrować przez nieboskłon, jako córki wielkiego i bardzo szczęśliwego króla. Którejś nocy jednak ich drogę przecięła kometa, która rozdarła przestrzeń pomiędzy nimi, wypełniając ją wielką głębiną obłoków. Starsza przelękła się i spłoszona uciekła, zostawiając młodszą na drugim brzegu chmurnego oceanu. Dziewczyna wołała za siostrą rozpaczliwie, ale jej głos pochłaniały wzburzone okrzyki wiatru i księżniczki już nigdy nie zdołały się usłyszeć. Odtąd każdej nocy bezskutecznie próbują do siebie wrócić.

               Lily zadrżała mimowolnie, zdjęta nagłym poczuciem wielkiego żalu. Nie rozumiała skąd w niej tak wielkie przejęcie opowiedzianą legendą i czy jest ona wyłącznie wytworem wyobraźni Severusa, czy też wyczytał o tym w jakiejś książce. Wiedziała przecież doskonale, że wskazane przez przyjaciela gwiazdy to po prostu Wielki i Mały Pies, dość bliskie gwiazdozbiory, o których uczyli się w zeszłym roku na astronomii.

               Wpatrzyła się intensywnie w dwa świecące punkty. Czy Petunia też je widzi w oknie swojego pokoju?... Przez całe wakacje zamieniły ze sobą najwyżej kilka suchych zdań. Jej siostra zrezygnowała ze swoich wcześniejszych starań, by wzbudzić w Lily wyrzuty sumienia i odwieść ją od powrotu do Hogwartu. Na szczęście porzuciła też taktykę udawania, że dziewczynka nie istnieje, ale zamiast tego postawiła pomiędzy nimi niewidzialny mur chłodnej obojętności. Tym gorzej, że objął on także rodziców. Petunia mieszkała w tym samym miejscu, a jednak zupełnie obok, jakby prowadziła odrębne życie. Nie przyprowadzała do domu koleżanek, przestała zwierzać się ze swoich problemów i chwalić osiągnięciami. Zamieniła się w cień, przemykający od kuchni do sypialni, a jej jedynym, deklarowanym głośno zmartwieniem było to, by żaden z sąsiadów nie zauważył czasem, jak młodsza siostra robi coś dziwnego.

         Lily spędzała więc niemal każdy dzień z Severusem, który wychodził z siebie, by poprawić jej humor. Dla odmiany przyjaciel zwierzał się jej z absolutnie wszystkiego i wydawał się szczęśliwy jak nigdy...

– Zmartwiłem cię? Przepraszam! – Snape uniósł nieco głowę, by zerknąć na jej twarz.

– Nie, tylko... – Lily niechętnie oderwała oczy od zaczarowanego sufitu. – Czy one... czy te siostry się kiedyś odnajdą?

Dostrzegła, że chłopak uśmiecha się w półmroku.

– Kto wie... mają na to całą wieczność.

               Głośne prychnięcie przeszkodziło im w dalszej rozmowie. James Potter teatralnie rąbnął głową o klatkę piersiową drzemiącego Syriusza i wyciągnął rękę:

– Widzisz te dwie, jasne gwiazdy, Syriuszu? – wyszeptał tajemniczo.

– Mhmm – mruknął Black, uśmiechając się pod nosem i nawet nie otwierając oczu.

– To Gryzelda i jej magiczny pierożek! Dawno, dawno temu, kiedy niebo było jeszcze młode, a bogów dręczył nienasycony głód, córa władcy plonów, Gryzelda, posiadła tajemną sztukę wypiekania najlepszych pierożków we wszechświecie!

                    Lily przygryzła wargę do krwi, by powstrzymać nagły atak śmiechu. Nie chciała zrobić przykrości Severusowi, który sapał i mruczał przekleństwa ze złości.

– W podzięce bogowie wznieśli ją na nieboskłon, by jej pierożki lśniły niczym gwiazdy. Uznali bowiem, że są one nie mniej boskie od nich samych. Niestety, zaborcza bogini Głód, zapałała gniewem względem mistrzyni i postanowiła pozbawić ją lśniących trofeów – ciągnął James z przejęciem. – Wsiadła więc do swej słonecznej karocy i z wielką prędkością wjechała w Gryzeldę. W ostatniej chwili, zaatakowanej udało się odskoczyć i uniknąć tragicznej śmierci, jednak jej pierożki rozsypały się po niebie, a Głód postanowiła je wszystkie zmiażdżyć straszliwymi kołami swojego wozu. Pominęła tylko jeden, który niezauważony potoczył się za nocny obłok, daleko od swojej stwórczyni. Od tej pory Gryzelda każdej nocy samotnie przemierza niebo, zawodząc i nawołując swój ocalony pierożek!

                 Lily wcisnęła twarz w puchaty materiał szlafroku, niemal dusząc się ze śmiechu. Zawsze myślała, że istnieje jakaś granica głupoty, ale Potter znacznie wykraczał poza jej wyobrażenie o tym, gdzie ona się znajduje.

– Ojej! – zapiszczał Syriusz, najcieńszym głosikiem, na jaki było go stać. Jego oczy nadal pozostawały zamknięte. – Czy ona kiedyś odzyska swój skarb?

– Nie martw się, Black! – odparł miękko okularnik, klepiąc przyjaciela po głowie. – Wszyscy bogowie wspierają Gryzeldę w tej wielkiej, dziejowej misji, więc kiedyś na pewno odnajdzie skubańca i odtworzy przepis!

– Pssst! – Marlena szturchnęła Lily lekko w ramię. Wydawała się bardzo zaniepokojona. – Czy oni coś pili? – zapytała, wskazując głową Jamesa i Syriusza. – Bo jeśli tak, to w tym tłumie prefektów, mamy przechlapane...!

– Chyba nie – mruknęła dziewczynka, ocierając łzy skrawkiem piżamy.

– Hej, wy dwie! Tak, smarkate z Gryffindoru! – zawołał do nich z oddali prefekt Hufflepuffu. – Jeśli nie przestaniecie gadać, będę musiał odjąć wam punkty!


                  Lily zaczerwieniła się ze wstydu i szczelniej owinęła śpiworem. Była przekonana, że tak jak ona, nikt nie zmruży tej nocy oka, ale najwyraźniej się pomyliła. Już po chwili w pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana tylko miarowymi oddechami śpiących uczniów i odgłosem cichych kroków dyżurujących prefektów. Nie miała pojęcia, jak długo trwa jej samotne czuwanie. Przewracała się z boku na bok, większość czasu spędzając jednak na pustym gapieniu się w rozgwieżdżony sufit. W końcu usłyszała ciche pochrapywanie Severusa i jakiś senny bełkot Marleny, a całe wieki później rozległ się tak bardzo przez nią oczekiwany dźwięk uchylanych drzwi i do sali wmaszerował profesor Flitwick.

             Ze świstem wstrzymała oddech. Zaryzykowała nieznaczne uniesienie głowy, by lepiej widzieć rozgrywającą się scenę i ku swojemu zdumieniu zauważyła, że James i Syriusz robią dokładnie to samo. A więc nie tylko ona nie zasnęła!

               Nauczyciel zbliżył się do Blake'a Thundera, wymieniając z nim kilka słów, których nie zdołali usłyszeć, a potem prefekt naczelny przemaszerował wzdłuż pomieszczenia, budząc kilka dziewcząt. Lily zwróciła uwagę, że są to Krukonki, których dormitorium zostało splądrowane. Wszystkie opuściły salę z Flitwickiem.

– Nic nie słychać! – wyartykułował bezgłośnie Syriusz. Okularnik zasępił się, a potem pochylił głowę w jego stronę.

– Musimy się zbliżyć do wejścia. Na pewno zabrali dziewczyny, żeby sprawdziły, co zostało skradzione! – szepnął.

– A jak chcesz tego dokonać? Przecież prefekci zauważą, że sobie przechodzimy z jednego końca sali na drugi! – obruszyła się Lily. Naprawdę liczyła, że pomysł Pottera będzie bardziej błyskotliwy i uda jej się dowiedzieć czegoś nowego.

James zagryzł wargę.

– Musimy podpełznąć – oznajmił, wpatrując się znacząco w twarz Blacka.

– Co?! – Złapała się za usta, bo jej szept okazał się zdecydowanie głośniejszy, niż planowała.

– Przymknij się, Evans! – warknął Syriusz, mocniej zasuwając zamek od swojego śpiwora i poruszając nogami, jakby chciał coś sprawdzić.

                 Tymczasem okularnik zdążył już wykonać kilka bardzo komicznych ruchów, ślizgając się po posadzce. Uśmiechnął się do siebie triumfalnie, a potem obejrzał do tyłu:

– Pełzniesz? Pełznij! – popędził Blacka, wskazując niezwykle pokręconą ścieżkę, którą ograniczały porozkładane wszędzie śpiwory.

               To wreszcie obudziło Marlenę. Dziewczyna uniosła się nieznacznie na posłaniu i wpatrzyła w przyjaciółkę, z otwartymi ustami obserwującą poczynania kolegów.

– Wiesz, Lene... Momentami naprawdę mam wątpliwości, czy chodzę do szkoły magii, czy jak twierdzi Petunia, do szkoły specjalnej... – mruknęła Lily.

– Cóż... jedno nie wyklucza drugiego... Ale skuteczności i polotu nie możesz im odmówić! – McKinnon uśmiechnęła się, na widok Gryfonów, którzy istotnie zdołali już całkiem daleko „odpełznąć". A przecież co kilka sekund, kiedy któryś prefekt zerknął w ich stronę, zmuszeni byli się zatrzymywać!

                Lily opadła bezwładnie na swoje posłanie, gorączkowo myśląc nad własnym sposobem dotarcia do drzwi. Kiedy jednak ponownie się one otworzyły i wkroczył Albus Dumbledore, postanowiła schować dumę do kieszeni i pójść za przykładem chłopców. Tymczasem James i Syriusz, na widok dyrektora runęli bez ruchu tam, gdzie się znaleźli, wykonując iście mistrzowską symulację snu. Można było wprost podziwiać naturalne pochrapywanie Blacka i mlaśnięcia, przewracającego się na bok okularnika. Ten ostatni zdołał nawet ukryć przy tym okulary pod miękkim materiałem śpiwora. Gdyby nie była przed sekundą świadkiem ich wyczynów, nigdy by się nie domyśliła, że chłopcy udają. Sama nie zdążyła przysunąć się tak blisko, jak oni, ale wystarczyło, by podsłuchać rozmowę z Thunderem.

– Wkrótce będziecie mogli wrócić do swoich sypialni. Nie odnaleziono żadnych śladów włamania do zamku – szepnął starzec. – Uczennice nie stwierdziły, by cokolwiek z ich pokoju zostało wyniesione.

– Ale... profesorze, czy to znaczy, że one to wszystko wymyśliły? – zdumiał się Ślizgon.

Dumbledore westchnął.

– Obawiam się, że nie, panie Thunder. Tak się składa, że w ich pokoju rzeczywiście panował straszliwy bałagan i nie sądzę, by same tego dokonały. – Lily wstrzymała oddech i zacisnęła mocniej powieki, kiedy błękitne oczy dyrektora spoczęły dokładnie w miejscu, w którym leżała. Potter mruknął coś „przez sen".

– Co więcej – podjął znowu Dumbledore, zerkając w zadumie na płynące po suficie bałwany nocnych obłoków i lewitującego tuż pod nimi Prawie Bezgłowego Nicka. – Kołatka, strzegąca wejścia do Wieży Ravenclawu również nie wykazała obecności nikogo niepożądanego. Wiedzielibyśmy, gdyby do środka dostał się ktokolwiek dorosły.

Blake głośno wypuścił powietrze z płuc.

– W takim razie... – szepnął. – Może to faktycznie jakiś zaborczy chłopak...?

– Oby – odparł starzec, kładąc mu rękę na ramieniu. – Na razie zabezpieczyliśmy wejście do salonu Krukonów posągiem, otwierającym się na hasło. Będzie ono zmieniane codziennie i tak się stanie we wszystkich pokojach wspólnych. Zwiększyłem również patrole pana Filcha. Dopilnuj, proszę, by z samego rana uczniowie się o tym dowiedzieli.

                   Dumbledore po raz ostatni omiótł salę spojrzeniem i wyszedł. Lily odważyła się unieść powieki i posłać przerażone spojrzenie, nagle niezmiernie trzeźwemu, Potterowi. Skoro nikt nie przechytrzył wejścia do Wieży Ravenclawu i nie sforsował przejść do zamku, mogło to oznaczać tylko jedno – włamywacz znajduje się wewnątrz i najprawdopodobniej jest Krukonem. Sądząc po zaniepokojeniu dyrektora ów Krukon miał znacznie mroczniejsze motywy od zemsty na byłej dziewczynie.

                 Otuliła się śpiworem, czując irracjonalny chłód i spojrzała w głęboki, jesienny granat nieba. Próbowała odnaleźć na nim gwiazdy dwóch sióstr, ale ich blade latarenki, całkowicie zalały już wzburzone fale chmur.


===

Hej, mam nadzieję, że majówka minęła Wam, mimo całej beznadziejnej sytuacji na świecie, w miarę spokojnie i radośnie :). Następny rozdział może pojawić się niestety z ok. tygodniowym opóźnieniem (mam trochę zaległości w pisaniu), ale liczę, że nie będzie to trwało zbyt długo :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro