Rozdział 7 "Zadanie domowe"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


             – Powtórzmy wszystko, co już wiemy, jeszcze raz! – zarekomendował James, w godny pożałowania sposób, usiłując poderwać ich do bardziej dynamicznego udziału w spotkaniu. Syriusz nawet nie spojrzał na okularnika, tylko mocniej rozpłaszczył twarz o miękką, skórzaną oprawę jednej z ksiąg, których pokaźny stos zdobił stoliczek w bibliotece. Wyciągnęli je tylko dla niepoznaki, żeby w razie niespodziewanej wizyty Lupina, móc wytłumaczyć się odrabianiem zadania domowego z obrony przed czarną magią, ale teraz opasły tom „Samoobrony na ostrzu różdżki" znalazł w jego oczach zupełnie znośne zastosowanie.

           Dopiero świtało, jednak uznali, że to jedyny czas, kiedy mogą opuścić dormitorium, bez towarzyszącego im bezustannie przyjaciela – Remus w weekendy twardo spał przynajmniej do dziewiątej trzydzieści. Poza tym później Jamesa czekał jeszcze trening qudditcha przed pierwszym meczem ze Ślizgonami.

        Biblioteka okazała się o tej porze całkowicie opustoszała, więc musieli się do niej zwyczajnie włamać. Przez wielki, półokrągły witraż wpadały promienie słońca, malując im twarze barwnymi cętkami, a uginające się pod ciężarem ksiąg półki, skrzypiały cichutko, do złudzenia przypominając odgłos kroków woźnego. Powinni byli wybrać jakieś bezpieczniejsze miejsce...

– Remus znika mniej więcej raz na miesiąc! – pisnął Peter, który w przeciwieństwie do niego, wydawał się bardzo trzeźwy i w pełni przejęty sytuacją. Przejechał pulchnymi palcami po spoczywającym na blacie notesiku, gdzieniegdzie opatrzonym koślawymi kółeczkami.

– Tak. Nie spodziewałem się, że już od zeszłego roku dokładnie oznaczasz te daty. Świetna robota! – pochwalił chłopca okularnik, ale zaraz zmarkotniał i w zamyśleniu potarł brodę. – Chociaż to dziwne, bo nigdy nie słyszałem, żeby rodzice tłukli dzieci w tak ściśle regularny sposób...

– Ale zawsze wraca z domu wycieńczony i posiniaczony – wyjęczał w końcu Syriusz, czując, że nie powinien wystawiać cierpliwości Jima na próbę i też włączyć się do dyskusji. To nie tak, że los przyjaciela go nie obchodził. Po prostu po dwóch pobudkach o czwartej nad ranem był gotowy zaakceptować nawet własne, popaprane życie, byle tylko wyżebrać kilka dodatkowych minut snu.

            Potter huknął jednak nagle dłonią w stolik, aż jedna z książek zsunęła się na ziemię.

– Odbiło ci?! Mieliśmy być cicho! – W jednej chwili Black rozbudził się całkowicie, uważnie wsłuchując się w odgłosy na zewnątrz. Na szczęście ciszy nie zmąciły charakterystyczne miauknięcia Pani Norris ani stukot butów kuśtykającego Filcha.

– Przepraszam! – szepnął James, schylając się po księgę. – Po prostu nie wiem, jak ktokolwiek może uderzyć Remusa! Takiego Baggsa, to jeszcze bym zrozumiał, ale Remusa?! I to w dodatku jego własny ojciec!...

– Ale skoro go biją... – zaczął cichutko Peter. – To dlaczego on tam właściwie wraca? Przecież mógłby siedzieć w Hogwarcie aż do wakacji!

– Może go czymś szantażują? – podsunął okularnik.

– Albo jest chory? – Syriusz zrobił kwaśną minę na myśl o własnym przypuszczeniu. Wolałby już chyba scenariusz z przemocą domową. Przynajmniej na tym polu mogliby z Jamesem jeszcze coś wymyślić. – Wiecie... on bardzo dużo śpi i jest taki słaby...

– Dużo śpi i znika przeważnie wieczorami! – Pettigrew pośpiesznie naskrobał coś w notatniku.

         Oczy Jamesa zrobiły się wielkie jak spodki i pojaśniały.

– Może lunatykuje! – wykrzyknął triumfalnie. – Jeśli jest lunatykiem, to nawet nie pamięta, że się poobijał, łażąc gdzieś po nocach! Mój wujek tak miał i kiedyś nieświadomie wszedł do sypialni ciotki Pauliny, a ona po prostu rąbnęła go lampą! Przez tydzień chodził z wielkim siniakiem, ale przynajmniej się obudził... No coo? – dodał, widząc ich sceptyczne spojrzenia.

– Iii... dlaczego Lupin miałby to przed nami ukrywać? – zapytał retorycznie Black.

         Potter wzruszył ramionami, ale oklapł na swoim miejscu, wyraźnie zrezygnowany.

– Pewnie się wstydzi... – mruknął bez przekonania. – To nic fajnego chodzić, jak zombie i robić głupie rzeczy...

             Peter przerwał mu gwałtownym kręceniem głowy. Patrząc na Syriusza, chyba w poszukiwaniu aprobaty, oznajmił cicho:

– Nigdy nie słyszałem, by lunatykowanie objawiało się w jakiś regularny sposób! Co prawda były legendy, że ma związek z fazami księżyca, ale udowodniono, że to nieprawda.

– Czyli zostajemy przy wersji z biciem? – James zatrzasnął jedną z otwartych ksiąg i zgniótł zupełnie nienaruszony pergamin. – W takim razie, musimy to zweryfikować, bo przecież nie pojedziemy ze Świętym do jego domu... Jakieś pomysły?

           Odpowiedziała mu głucha cisza. Syriusz zagryzł wargę, desperacko przeszukując umysł, ale jego mózgu nie rozjaśniła błyskotliwa koncepcja. Właściwie, o tej porze dnia, nie rozjaśniała go w ogóle żadna koncepcja. Zerknął ponuro w stronę przyjaciela, wciąż wyżywającego się na pergaminie.

– Zamierzasz na tym napisać wypracowanie dla Edwardsa? – zagadnął, obserwując, jak gładka powierzchnia zamienia się w pożółkły kłębek.

Okularnik westchnął ciężko.

– Ktoś pamięta temat tego zadania?

             Black posłał Peterowi pełne nadziei spojrzenie, ale jeden rzut oka na przestraszoną twarz chłopca wystarczył, by wyzbyć się jakiegokolwiek optymizmu. Mieli za sobą dopiero pierwsze zajęcia z profesorem Sergio Edwardsem, a już stało się dla wszystkich jasne, że w tym roku obrona przed czarną magią będzie... czarną magią właśnie. Starszy, elegancki pan okazał się tym typem nauczyciela, który nie musi podnosić głosu, by w klasie panowała absolutna, pełna respektu cisza, a przy tym utrzymywał pomiędzy sobą a uczniami chłodny, bezpieczny dystans. Poza tym, jak z góry zapowiedział, zamierzał przekazać im szeroką i rzetelną dawkę wiedzy, znacznie bardziej urozmaiconej, niż zeszłoroczne tłuczenie wyłącznie kompetencji pojedynkowych.

           – O ile w kwestii umiejętności obronnych, zdecydowanie stawiam na praktykę – oznajmił natychmiast po przedstawieniu się i przyznaniu, że nigdy wcześniej nie miał do czynienia z młodzieżą, więc będzie wszystkich traktował „po dorosłemu". – O tyle żywię głębokie przekonanie, że ich zdobycie nie jest możliwe bez technicznej wiedzy z zakresu poszczególnych klątw, zaklęć, uroków i podstępnych chwytów, stosowanych często przez czarnoksiężników! Nie liczcie na uczciwą walkę, jeśli po drugiej stronie stanie moralny degenerat, a przecież tak dzieje się zazwyczaj!

            Potoczył po klasie surowym, ale bardzo spokojnym wzrokiem, a potem odwrócił się do tablicy i zapisał na niej zaledwie kilka punktów:

1. Demony i niebezpieczne stworzenia

2. Klątwy i zaklęcia (pojedynkowe, czarnomagiczne, obronne)

3. Sztuka pojedynku nierównego (techniki oszustw i sposoby reakcji)

4. Niebezpieczne przedmioty i ich konstrukcja

– Tego zamierzam was nauczyć w czasie roku szkolnego, przynajmniej na poziomie podstawowym! – poinformował, kiedy na nowo odwrócił się w ich stronę.

            To wywołało w Jamesie niezwykłe podekscytowanie i poskutkowało przesadzeniem go do jednej z przednich ławek. Zaledwie kilka minut później profesor McGonagall przyprowadziła do sali tę małą sierotę, więc Syriusz, zbyt wzburzony nagłym obrotem spraw, niewiele zdołał zapamiętać z reszty zajęć, a już na pewno nie zwrócił uwagi na temat zadanego wypracowania. Biorąc pod uwagę poziom jego przejęcia edukacją i tak poczytywał sobie za zasługę, że w ogóle odnotował fakt jakiegoś zadania domowego...

          – Lupin na sto procent wie, o czym to miało być – powiedział, wyrywając się z zadumy. – Jestem pewien, że zgodzi się nam pomóc.

              Ponieważ żaden z chłopców nie wykazał się inicjatywą, jako pierwszy podniósł się z krzesła i upchnął do torby porozrzucane przybory szkolne. I tak by nic więcej teraz nie wymyślili.


***


                 Wracali do dormitorium w jeszcze gorszych nastrojach, niż z niego wychodzili. Syriusz nie mógł zdzierżyć duszącej bezradności, która towarzyszyła mu na myśl o Remusie. Intuicyjnie wyczuwał, że powinni zadziałać jak najszybciej, ale za nic nie potrafił określić, na czym to działanie miałoby polegać.

              Kiedy w czasie wakacji odwiedzili z Jamesem dom Lupinów, ich przyjaciel nie sprawiał wrażenia przestraszonego, a jego ojciec wydawał się nad wyraz spokojnym i opiekuńczym facetem, ale przecież pozory mogły bardzo mylić. Black przyjrzał się też wtedy uważnie pani Lupin. Była drobną i delikatną kobietą, a mimo to w czasie ich wizyty zdradzała całkiem niezłą formę i nic nie wskazywało na to, by co miesiąc podupadała na zdrowiu do tego stopnia, by jej syn musiał opuszczać szkołę.

            Jak jednak skonfrontować Remusa z jego kłamstwami, w taki sposób, by się nie zraził i jeszcze bardziej nie zamknął w sobie? Syriusz myślał o tym, niemal nieświadomie przemierzając drogę do Wieży Gryffindoru. Jedyne rozwiązanie, jakie przychodziło mu do głowy, to otwarta, szczera i spokojna rozmowa z przyjacielem, ale tylko skończony naiwniak mógłby uwierzyć, że taka próba nie wywołałaby odwrotnego efektu. Nie. Jeśli jakimś cudem miałoby im się udać, to tylko dlatego, że Remus nie domyślał się, że jest o cokolwiek podejrzewany. Gdyby stracili nad nim tę przewagę, z pewnością umknąłby ze swoimi sekretami gdzieś, gdzie już nigdy nie zdołaliby ich odnaleźć – ich ani jego... Cholera! Ostatnio byli tak blisko! Gdyby nie tamta smarkula i Ślizgoni...

– Wrócimy do naszych rozmów o Sztywniaku po moim treningu – oznajmił nagle James, jakby czytając mu w myślach. – A po pierwszym meczu trzeba będzie się zająć problemem na poważnie!

             Syriusz uniósł brwi. Jeszcze kilka miesięcy temu Potter nie chciał słyszeć o śledzeniu przyjaciela, przekonany, że to dowód braku zaufania i wścibstwa, teraz jednak zaangażował się w sprawę z maniakalną wręcz determinacją. Na potajemnych spotkaniach i w trakcie opracowywania „strategii szpiegowskich" wyglądał jak człowiek szykujący się na wojnę z całym światem. Wojnę, której stawką było życie Remusa.

– Ale p-pomożemy mu, prawda? On na pewno nie ukrywa nic niewłaściwego! – pisnął Peter, posyłając okularnikowi błagalne spojrzenie. James zatrzymał się w progu Pokoju Wspólnego i odwrócił do chłopca.

– Jakem James Fleamont Potter! – wykrzyknął, przyciskając dłoń do piersi. – Dowiemy się, co jest grane i wszystko ponaprawiamy, choćbym miał ten sekret osobiście wyszarpać z głębin jego komórek mózgowych! Tylko pamiętajcie! – dodał i uniósł ostrzegawczo palec wskazujący. – Remus niczego nie może podejrzewać, Re...MUS?! Wstałeś już...

              Lupin pojawił się za jego plecami i przywitał ich ciepłym uśmiechem, który nieco złagodził wychudłą, wymęczoną twarz.

– Znowu zerwaliście się gdzieś o świcie...

– Em... Noo... Chcieliśmy odwalić wypracowanie dla Edwardsa jeszcze przed treningiem! – Jim błyskawicznie odzyskał rezon, intonując starannie przygotowaną na taką okoliczność formułkę. – Żal było cię budzić.

– O, to super! – Na twarzy blondyna pojawiła się szczera radość. – Dacie mi zerknąć na akapit o odżywianiu trutniowców? Ja jeszcze swojego nie zdążyłem tknąć, a za nic nie potrafię sobie przypomnieć, czy ten czerwony podgatunek też żywił się krwią zwierząt, czy gustował tylko w ludzkiej...

            James, ze świstem wciągnął powietrze i mocniej zacisnął palce na pogniecionej bryle pustego pergaminu, który jeszcze niedawno miał pełnić funkcję jego zdania domowego.

              Syriusz nie wciągnął powietrza. Dla odmiany miał wrażenie, jakby ktoś go z całej siły kopnął w brzuch, zupełnie pozbawiając zdolności oddychania.

– Trutniowce... jasne! – wydusił w końcu. Oparł się nonszalancko o ramę portretu Grubej Damy, bo zrobiło mu się nagle słabo. Cóż... Przynajmniej teraz już znają temat wypracowania.

– To jak? – ponaglił ich łagodnie Remus.

               Przez okropnie długą chwilę stali w milczeniu, po prostu gapiąc się w pełne ufności oczy przyjaciela, a potem umysł Pottera najwyraźniej wrócił z dalekiej podróży, bo chłopak wyprostował się gwałtownie i energicznie poklepał Lupina po ramieniu:

– Syriusz ci pomoże! – zapewnił gorliwie. – Rozumiesz... ja nie mogę się spóźnić na trening... kapitan by się wściekł. – Zanim ktokolwiek zdołał zareagować, zniknął na zakręcie schodów prowadzących do dormitorium, a kilkanaście sekund później, ze szkarłatną szatą i Mgławicą w ręku, za portretem Grubej Damy.

                Black był teraz absolutnie pewien, że któregoś dnia zamorduje Jamesa. Po prostu wyrwie mu te wszystkie zwichrzone kudły z głowy, jeden po drugim, bardzo powoli.

– Wiesz co... Może zajmiemy się tym po śniadaniu? – zaproponował cicho, posyłając Lupinowi zachęcający uśmiech. – Umieram z głodu, Peter pewnie też, a potem jeszcze chciałem pokibicować Jimowi na treningu... Obiecuję, że zaraz potem do tego usiądziemy!

              Chłopiec wydawał się trochę zawiedziony, ale wrodzona życzliwość nie pozwoliła mu chyba na sprzeciw. Syriusz postanowił nie dawać przyjacielowi ani chwili na zmianę decyzji, więc popędził na górę, by jak najszybciej zostawić zbędne rzeczy i poratować się jakąś przydatną lekturą. Oczywiście w ich podręczniku do obrony przed czarną magią, który profesor Edwards nazwał „plikiem niepotrzebnego papieru, zapisanego miałkim, naukowym bełkotem", nie było sensu szukać informacji o trutniowcach krwiopijcach. Nauczyciel wyraźnie podkreślił, że zależy mu, by po wiedzę sięgnęli głębiej. Jak na złość, jedynym, co udało się odnaleźć Blackowi, był tom „Samoobrony na końcu różdżki". Rano musiał go przez przypadek zabrać ze szkolnej biblioteki. Trudno, dobre i to. Wrzucił książkę oraz rolkę pergaminu do podręcznej torby i sięgnął do kufra, w poszukiwaniu pióra. Jego palce natrafiły jednak na coś twardego. Zza sterty mniej lub bardziej świeżych skarpetek wysuwał się charakterystyczny, upstrzony eleganckimi zawijasami grzbiet zeszłorocznego prezentu świątecznego od Remusa – „Mrocznych tajemnic Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki – o czym czystokrwiste rody wolałyby zapomnieć". Zanim zdążył przywołać resztki rozsądku do zaspanego umysłu, odchylił okładkę i przekartkował dzieło w poszukiwaniu odpowiedniego nazwiska.

                Było tam. Na stronie trzysta pięćdziesiątej ósmej, drobniutkimi literami i zgrabnymi liniami rozrysowano drzewo genealogiczne rodziny Creswell-Swann. Wszystkie kilkadziesiąt znanych pokoleń dwóch wielkich rodów. Syriusz nie wiedział właściwie, czego oczekuje.

Czy liczył na bezpośrednią informację o aresztowaniu hrabiego Ignitusa?

Z pewnością, nie.

           Na jakikolwiek trop, wyjaśniający dokuczliwą uwagę tego debila ze Slytherinu, po której twarz smarkuli zrobiła się sina ze strachu?

Możliwe...

            Musnął dłonią szczyt drzewa, na którym lśniło rodowe zawołanie: „Nomen nostrum historia erit". Żałośni bufoni! Przesunął palcami dalej po skomplikowanych, wielokrotnie się plączących liniach, aż dotarł do ostatnich dwóch nazwisk, scalonych splecionymi gałązkami:


GAIA MAUDRE SIVILLA CRESWELL

ur. 6.04.1930, zm. 28.08.1965

                                                                                                =

IGNITUS BESTRED SWANN

ur. 18.02.1925


               Tyle. Żadnej wzmianki o córce, jakby w ogóle nie istniała. Zamiast tego kolejną stronę pokrywało zdjęcie hrabi w wykwintnej szacie lordów Wizengamotu. Był niezwykle urodziwym, zadbanym mężczyzną, o mocno zarysowanym podbródku oraz łagodnych, ciemnozłotych falach, opadających dostojnie na czoło. Z całej jego postury płynęły siła i dostojeństwo, choć sposób, w jaki unosił brodę i prostował ramiona, wydał się Blackowi nieco przesadzony. Napis pod fotografią głosił:

Hrabia Ignitus do roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego piątego zamieszkiwał rodową posiadłość, Swann Garden, która stanowiła perłę na mapie Europy. Wszystko wskazuje jednak na to, iż rezydencja została spieniężona, by pokryć karciane długi szlachcica, który nigdy nie stronił od tej formy integracji.

               Syriusz popatrzył ponuro w nostalgiczne, lekko zamglone oczy mężczyzny. Hazard to jeszcze nie przestępstwo, więc za co mieliby go wsadzić do więzienia? I czy naprawdę tam siedzi? Jako sędzia Wizengamotu musiałby zderzyć się z niepodważalnymi dowodami swojej winy, żeby żaden ze znajomków nie zechciał wyciągnąć go za uszy z tarapatów...

             Niedbale przekartkował resztę książki. Już miał ją zamknąć, kiedy w oczy rzuciła mu się znajoma twarz. Na jednej z ostatnich stron widniał mistrzowsko odwzorowany portret Polluksa Blacka. Wszędzie rozpoznałby te zaciśnięte, wąskie wargi, krótko przystrzyżone stalowoszare włosy i porysowane krótkimi, kanciastymi zmarszczkami czoło. Spoglądał na nie za każdym razem, kiedy przyszło mu odwiedzić jedną z gościnnych sypialni na Girmmauld Place, gdzie Walburga nakazała umieścić identyczny obraz. Bezwiednie wbił wzrok w oficjalną datę śmierci dziadka. Miał wtedy pięć lat i osobiście uczestniczył w jego pogrzebie. A teraz wszystko wskazywało na to, że Polluks żyje... Dlaczego? Po co reszta rodziny miałaby odwalać taką hucpę? Syriusz planował odnaleźć odpowiedzi na te pytania w czasie wakacji, ale jakoś nie było ku temu okazji – zbyt zaaferował się sprawą Remusa.

           – Kim jesteś? – wyszeptał, sunąc ręką po surowej, jakby wyciosanej ze skały twarzy przodka. Właśnie ten chłód był jedynym wspomnieniem, jakie mu po nim zostało. Cała reszta zacierała się w jego umyśle niczym wielka, rozwodniona plama. Skoro jednak Blackowie zadali sobie tyle trudu, by upozorować śmierć mężczyzny, może w rzeczywistości on też był inny? Może był podobny do Syriusza? Myśl ta upadła w serce chłopca, jak kropla ciepłego deszczu w śnieżną zaspę.

            Drgnął, słysząc z dołu ponaglenie Remusa. Zganił się za zbyt filozoficzny ton własnych myśli, przypomniał o znacznie bardziej namacalnym problemie wypracowania i ruszył, by dołączyć do przyjaciela. Jajka na bekonie i pieczone kiełbaski powinny skutecznie poprawić mu humor.


***


            O tym, że w Wielkiej Sali coś się dzieje, powiedziało im w progu małe zbiegowisko, którego centrum okazała się krępa sylwetka Bagnara Baggsa. Ślizgon zazwyczaj nie cieszył się jakimś szczególnym posłuchem, teraz jednak żywiołowo wymachiwał rękoma, wywołując w swoich kolegach widoczne podekscytowanie. To nie wróżyło niczego dobrego. Syriusz odruchowo zacisnął dłonie w pięści i zmrużył oczy. Mimo całego napięcia nie mógł powstrzymać paskudnego uśmiechu na widok „ziemniaczanych" uszu tego kretyna. Choć wróciły one już do dawnej wielkości i koloru, ich kształt nadal pozostawiał wiele do życzenia. James wiedział, co robi i chyba nawet profesor McGonagall spojrzałaby na efekt jego zaklęcia z uznaniem...

– Kto chce poznać sekret hrabianki Aerii Creswell-Swann i przekonać się, że jej rodzina nie jest aż taka święta?! – zaryczał Baggs, spoglądając na pozostałych uczniów z ekstazą. – Gwarantuję, że wiadomość będzie elektryzująca!

Las rąk, zwłaszcza tych, należących do mieszkańców Slytherinu wystrzelił w górę.

Co za hipokryta! Syriusz poczuł, że krew płonie mu w żyłach. Zrobił krok do przodu, ale Remus nagle położył mu dłoń na ramieniu.

– Nic nie rób. Tylko pogorszysz sytuację – mruknął przyjaciel.

              Ciche prychnięcie wyrwało się z jego ust. Wzdrygnął się, strącając rękę Lupina, posłał zażenowane spojrzenie popiskującemu ze strachu Peterowi i już miał skoczyć w sam środek grupy, kiedy zza stołu Ślizgonów, odezwał się bardzo spokojny, cichy, ale wyraźny głos:

– A kto chce usłyszeć sekret Bagnara i przekonać się, jaka jest jego rodzina?

           Bardzo powoli Syriusz odwrócił się w tamtą stronę. Na twarzy Regulusa błąkał się łagodny, niewinny uśmiech. W jego uniesionej dłoni wciąż tkwił widelec, a na talerzu rozlewało się niedojedzone jajko na bekonie. Chyba nawet nie zauważył przybycia starszego brata, bo wzrok miał utkwiony w koledze.

– Kiedyś nawet wuj Alphard myślał, że już nic nie da się dla nich zrobić... – dodał pogodnie, jakby opowiadał właśnie zupełnie neutralną anegdotkę o pogodzie.

– Oooo! Naprawdę?! – zapiszczała jakaś dziewczynka.

– Opowiedz! Opowiedz nam, Reg! – przekrzyczał ją wysoki i chudy jak szkapa chłopak.

        Regulus wzruszył ramionami, z najwyższym spokojem odkrawając sobie kolejny kawałek jajka.

            Pozostali uczniowie natychmiast oblegli jego miejsce, przekrzykując się, niczym chmara natrętnych muszek. Nazwisko wuja Alpharda najwyraźniej było dla nich gwarancją wielkiej sensacji. Tymczasem z twarzy Baggsa odpłynęły resztki krwi, a jego ramiona opadły dziwnie, jak gdyby próbował się zapaść pod ziemię. Podbiegł do chłopca i szarpnął go za ramię:

– Postradałeś zmysły?! Co ty wyprawiasz?! – W jego głosie wyraźnie zabrzmiała panika.

             Syriusz domyślał się dlaczego. Cztery lata temu Rivberta Baggsa przyłapano na wynoszeniu z Ministerstwa Magii ważnych dokumentów, dotyczących ochrony ówczesnego ministra. Wuj przez miesiąc próbował załagodzić sytuację i tylko dzięki jego geniuszowi, ojcu Bagnara udało się uniknąć procesu.

– O co ci chodzi? – Regulus spokojnie wychylił się ponad łokciem Bagnara i sięgnął po solniczkę. – Myślałem, że masz ochotę na opowiadanie rodzinnych historii...

– Ja też tak zrozumiałem! – poparł przyjaciela Jesper Yaxley.

– Chciałem tylko podzielić się pewnym spostrzeżeniem o tej niby-szlachciance, nic więcej! Uważam, że mamy prawo wiedzieć, kto próbuje nadal nosić czyste nazwisko, choć nie jest tego godzien...

– To zupełnie tak, jak ja. – Po raz pierwszy w czasie tej rozmowy Reg uniósł wzrok. Wepchnął sobie do ust kawałek bekonu i powoli przeżuwał, nawet na moment nie spuszczając ze Ślizgona obojętnego spojrzenia.

           Syriusz wpatrywał się w młodszego brata szeroko otwartymi oczami. Wydawało mu się, że tak naprawdę widzi go pierwszy raz w życiu. Chciał do niego podejść, ale nogi jakoś odmówiły mu posłuszeństwa, więc po prostu zastygł bez ruchu tuż przy drzwiach Wielkiej Sali.

– No tak! – wykrzyknął w końcu Bagnar, wściekle rzucając się na swoje miejsce, pomiędzy kapitanem ślizgońskiej drużyny quidditcha i Snapem. – Chcesz chronić tę małą, brudną oszustkę... ale czego można się spodziewać po człowieku, którego brat jest w Gryffindorze i zdradza własną krew!

             Jeśli nawet te obelgi zrobiły jakieś wrażenie na chłopcu, nie dał on tego po sobie poznać. Spokojnie dokończył posiłek, starannie pochłaniając każdy okruszek chleba, odłożył sztućce i wstał od stołu. Zatrzymał się w ostatniej chwili tuż obok Baggsa i pochylił lekko do jego ucha:

– Nic nie wiesz o moim bracie, więc milcz! – powiedział nad wyraz spokojnym tonem, w którym jednak wyraźnie pobrzmiewała stanowczość. Zanim Ślizgon zdążył zareagować, skinął na Yaxleya i razem opuścili salę.

            Czyjaś ręka ponownie wylądowała na ramieniu Syriusza, wyrywając go ze stanu absolutnego szoku.

– Powinieneś za nim pobiec – szepnął Peter.

– Nie mam zamiaru!

– Syriusz... będziesz tego żałował... – Remus spojrzał mu głęboko w oczy. – Idź za nim!

          Black zacisnął zęby. Co miał im powiedzieć? Że już żałuje? Że się z nimi zgadza, ale nie potrafi tego zrobić?...

– Idę popatrzeć, jak lata James. Jakoś straciłem apetyt! – burknął i brutalnie przepchnął się pomiędzy przyjaciółmi do wyjścia.


***


              Na szczęście intuicja go nie zwiodła i rześkie, jesienne powietrze pomogło mu ochłonąć, odłożyć scenę, której przed chwilą był świadkiem do osobnej, rzadko otwieranej szuflady świadomości, a wreszcie rozluźnić nieco żelazny supeł, który jakaś siła zawiązała ciasno wokół jego serca i żołądka. Syriusz wziął trzy głębokie wdechy, rozkoszując się zapachem deszczu, jak papierosem, a potem zerknął w stronę boiska i natychmiast się uśmiechnął. Mała, czerwona plamka najwyraźniej odłączyła się od szeregu innych, wywrzaskując coś w ich stronę i wściekle machając rękoma. Podszedł bliżej, upewniając się, że to James, jak zwykle, usiłował przemówić do rozsądku reszcie drużyny, z jej kapitanem na czele.

             Czując szczerą litość, względem Janka Łęczyckiego, Syriusz postanowił rozsiąść się na szerokiej ławie, biegnącej przez całą trybunę. Miał stąd dobry widok na boisko, a jednocześnie wygodną „podkładkę" pod pergamin w postaci drewnianego blatu. Zza chmur wylewały się promienie słońca, przyjemnie głaszcząc go po policzkach. Do pełni szczęścia brakowało jedynie tego przeklętego wypracowania, ale cóż to za problem! Każdy głupi w końcu sformułuje te kilka zdań, a on miał na to jeszcze całe czterdzieści pięć minut. Poza tym Remus na pewno nie spodziewał się po nich, nie wiadomo, jak genialnego dzieła...

              Rozłożył pergamin, zamoczył końcówkę pióra w atramencie i nabazgrał: „Występowanie i charakterystyka trutniowców krwiopijców". Pełen satysfakcji, przesunął dłoń nieco niżej, zastygając w bezruchu. Powinien chyba wyjść od definicji tych stworzeń, ale właściwie jak ona brzmiała?... Minęło dobrych kilka minut, zanim zdecydował się w końcu sięgnąć do torby, po „wypożyczoną" niechcący książkę.

– Boginy, boginy, zaklęcie przeciwko boginom, sztuka pojedynków... i znowu boginy! – mruknął pod nosem, coraz bardziej rozzłoszczony. Czy cały ten śmieszny podręcznik dotyczy tylko jednego?!

              Przekartkował książkę w obie strony trzy razy tylko po to, by upewnić się, w jak fatalnym położeniu się znalazł. Może powinni powiedzieć Remusowi, że chcieli napisać to wypracowanie, ale nie potrafili?...

Nawet wy, będąc w bibliotece, znaleźlibyście jakieś informacje! – mruknął ponuro cichy głosik w jego głowie.

          A gdyby powiedzieli, że ostatecznie coś im przeszkodziło i nie dotarli do biblioteki?... Bez sensu! Remus nie był idiotą! Musieliby się wytłumaczyć w ten sposób od razu i wymyślić naprawdę wiarygodne wyjaśnienie!

             Syriusz wściekle potrząsnął głową, ganiąc się za własną głupotę. Cisnął podręcznik do torby i odwrócił się, by wyrzucić pióro. Jego wzrok padł na dwie znajome sylwetki, kulące się na drugim końcu ławy. Głęboka, ciepła fala ulgi przebiegła przez mu przez całe ciało. Nie wszystko jeszcze stracone! Przywołał na twarz swój najbardziej obezwładniający uśmiech i mocno odepchnął się nogą od podłoża, prześlizgując po siedzisku w ich stronę.

– Dzień dobry, Marleno! – zawołał, z gracją zatrzymując się tuż obok koleżanki. – Nie spodziewałem się was tutaj!

Dziewczynka oderwała spojrzenie od boiska i westchnęła z rezygnacją.

– Gilbert chciał sobie popatrzeć na Drocas i potrzebuje towarzystwa dla niepoznaki! – wyjaśniła bez ogródek.

– Ej! Wcale nie! – zaprotestował natychmiast jej brat. – Jestem ciekaw tegorocznej strategii!

– Ty się lepiej skup na obmyślaniu własnej strategii! – Marlena przysłoniła czoło ręką, zerkając na fruwających w oddali graczy. – Od twojego gapienia się, serce Dorcas raczej nie stopnieje! Jak na razie nawet Josh bije cię w tym na łeb! Żenujące!

               Syriusz podążył za jej wzrokiem i rozpoznał drugiego McKinnona, który właśnie wywijał młynki w powietrzu, ku wielkiej uciesze Ashley Summerson.

– TO NIE JEST RANDKA! TO JEST TRENING!!! – ryknął na nich James.

– Jesteś podłą siostrą! – żachnął się Gilbert. – Jeśli będę chciał, po prostu porozmawiam z Meadowes, to żadna sztuka!... Ale na razie nie chcę! W ogóle ona mnie nie obchodzi!

Marlena zakryła twarz dłonią.

– A mogłam już od pół godziny malować...

– Malować? – zdumiał się Syriusz.

          Smutne oczy Gryfonki, na których niewinny wygląd nabrały się już pewnie tysiące biedaków, pojaśniały.

– Znalazłam taki cudowny plener na zboczu Zakazanego Lasu! Postanowiłam odwzorować gwiaździstą noc w tym miejscu, ale na razie szkicuję drzewa, więc mogę to robić też za dnia! – wyjaśniła. – Jeśli mi się uda, wyślę obraz do Akademii Magii Pięknej i będę miała szansę na specjalny kurs! Josh padłby trupem, bo uważa moje malowanie za głupotę!... A ty, co tu właściwie robisz?

Black odchrząknął i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Pomogę ci! – zadeklarował wspaniałomyślnie. Po raz pierwszy w ciemnoszarych tęczówkach McKinnon rozbłysło gwałtowne zainteresowanie.

– Ty?! A w jaki sposób, jeśli można wiedzieć?!

– Skoro i tak musisz tu siedzieć, szkoda marnować czas. – Umilkł na chwilę, świadom, że stąpa po grząskim gruncie. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach, starannie dobierając każde słowo. – Powinnaś wykorzystać go na coś pożytecznego... na przykład... obronę przed czarną magią!

             Brwi Marleny powędrowały w górę, tak, że niemal skryły się pomiędzy luźnymi kosmykami włosów.

– Niby jak?

– Przepytam cię! – Syriusz wypiął dumnie pierś i mocniej zacisnął palce na pergaminie. Podsunął go sobie pod twarz, udając, że namiętnie czegoś na nim szuka. – Dajmy na tooo... O! Na początek może: czym się żywią trutniowce!

             Zapadła cisza. Z uporem maniaka wpatrywał się w pergamin, czekając na odpowiedź. Krew pulsowała mu w skroniach, a lewa dłoń niecierpliwie obracała pióro, gotowe do robienia notatek. Cisza jednak przedłużała się, więc w końcu zerknął na koleżankę.

– Czy ty masz mnie za kompletną idiotkę, Black? – zapytała cierpko, choć widać było, że gryzie policzek. Ze złości, czy po to, by powstrzymać wybuch śmiechu?... Trudno powiedzieć.

– Ale...

– Przykro mi, sam musisz odwalić wypracowanie dla Edwardsa! Nie jesteś aż tak głupi, więc wierzę w ciebie!

– Ależ, Marleno...! – Syriusz rozpaczliwie rozpostarł ręce, jednak okazało się to tragicznym w skutkach błędem. Zapomniał bowiem, że wciąż ściska ubabrane atramentem pióro i pergamin, które do reszty rozwiały wszelkie wątpliwości, dotyczące jego intencji. Szlag! Co teraz powiedzą Lupinowi?!

Gilbert zachichotał i pociągnął siostrę za warkocz.

– Weź, pomóż mu, młoda! Co ci szkodzi!

           Dziewczynka zerwała się z ławki i szarpnęła za ciemny kosmyk włosów McKinnona, aż ten syknął z bólu.

– A to, że sama go jeszcze nie napisałam! Nie mam bladego pojęcia, czym żywią się trutniowce, a zamiast się tego dowiadywać, zostałam twoją zasłoną dymną! Miejmy nadzieję, że Lily się nade mną zlituje! Jeśli nie, Edwards wlepi mi trolla i Josh znowu nie da nam spokoju!

Chłopak złapał ją za rękę, cały rozpromieniony:

– Przecież jeden z pracowników taty kiedyś natknął się na trutniowca! – wykrzyknął. – Pamiętasz? Ten Jason, czy jak mu tam było... Wszystko nam chyba ze sto razy opisywał!

– Naprawdę?! – Syriusz natychmiast się ożywił, przykładając pióro do pergaminu. – Jak wyglądał?

Gilbert w zamyśleniu potarł brodę.

– Czy ja wiem... normalny taki. Gęste, sztywne włosy, długie nogi...

– Trutniowiec, kretynie, nie Jason! – warknęła Marlena, ponownie zasiadając na ławie.

Black jęknął, wykreślając pospiesznie nabazgrane zdania.

– Nooo był wielki i przypominał trochę czerwoną osę. Według tego gościa, rzucił się na niego, wściekle bzycząc i gonił go przez kilkanaście mil. Na szczęście na drogę wybiegł akurat jakiś bezpański pies i ostatecznie gadzina zadowoliła się właśnie zwierzęciem. Pożarła go na oczach biednego Jasona...

Syriusz zamarł, w połowie akapitu.

– To znaczy, że one są ludożercami? – zdumiał się.

– Tylko te czelfone! – odparł chłopak, wpychając sobie do buzi dyniowy pasztecik. – Fioletowe zadowalają się klfią i śliną.

– Szczerze w to wątpię! – Marlena założyła nogę na nogę i spojrzała na nich z ukosa. – Jason zawsze okropnie zmyślał i uwielbiał nas straszyć! Stawiam sto galeonów, że było tak, jak mówił tata...

– Czyli?

– Czyli, że facet natknął się na bogina, zamieszkującego naszą starą szopę od kilku lat! Narobił rabanu, zemdlał, rozciął sobie policzek o stertę drewna, a potem postanowił dopisać do tego jakąś fascynującą legendę!

Gilbert pokręcił z niedowierzaniem głową.

– Jaka ty jesteś oziębła i sceptyczna, Mar! A zawsze myślałem, że to Caitlyn robi w naszej rodzinie za zołzę! Przecież Jason przeżył traumę!

McKinnon prychnęła.

– Trudno się dziwić. W końcu bogin zamienia się w to, czego najbardziej się boisz!

              Syriusz wsłuchiwał się w tę sprzeczkę z dziwacznym zaangażowaniem. Coś, czego nie potrafił sprecyzować, mąciło jego spokój, memłało w nurcie myśli i gryzło gdzieś w okolicach serca. Podmuch wiatru porwał częściowo zapisany pergamin i rzucił go między ławki, kilka rzędów z przodu, ale nawet nie odwrócił głowy w tamtą stronę.

– To, czego najbardziej się boisz... – powtórzył szeptem.

– Dokładnie tak – przytaknęła Marlena. – Tata zawsze powtarza: jeśli chcesz poznać dobrze człowieka, upozoruj jego spotkanie z boginem. Jason po prostu nie nadawał się do pracy w polu... Hej, dokąd biegniesz?!

            Black już jej nie odpowiedział. Kipiąca ekscytacja wypełniła każdą komórkę jego ciała. Oczywiście! Przecież to takie proste! Takie genialne!

              Rzucił się do barierki oddzielającej trybuny od boiska i przeskoczył ją jednym susem. Drużyna Gryfonów akurat kończyła trening, namiętnie się o coś wykłócając.

– Nie jesteś tu kapitanem, Potter! – krzyczał Janek. – Jak będę chciał wysłuchać twoich rad, to poproszę cię o ich wygłoszenie! Nie możesz wymuszać na drużynie swoich autorskich zagrań!

– Wcale niczego nie wymuszałem! – żachnął się James. – Zademonstrowałem tylko inną możliwość!

– Zepchnąłeś z miotły Ashley, która miała udawać Ślizgona! Szczęście, że zdążyła chwycić się obręczy!

– Nie zepchnąłem! Sama spadła! – Okularnik uniósł ręce w obronnym geście.

– Po tym, jak w nią uderzyłeś...

– Tylko niechcący lekko zahaczyłem! Syriusz! Powiedz im, że nie uderzyłem!

– Nie uderzył! – oznajmił automatycznie Black, przykładając rękę do piersi. Pewność, z jaką wypowiedział to stwierdzenie, zdumiała nawet jego samego.

         Janek Łęczycki schował twarz w dłoniach. Z jego ust wydobył się jęk frustracji.

– Dobra. Poddaję się. Na dziś koniec! Zejdźcie mi wszyscy z oczu!

                 Członkowie drużyny, z umorusanymi buziami i marudzeniem rozeszli się w stronę szatni. Wszyscy, prócz Pottera.

– Mów! Wiedzę, że dzieje się coś grubego! – szepnął okularnik, kiedy zostali już sami na murawie.

Syriusz szczelnie objął się ramionami, by powstrzymać ich dziwaczne drżenie.

– Mam to! Wymyśliłem! – wyjąkał, jakby trawiła go wysoka gorączka.

– Ale co?

– BOGINA!

             James zmarszczył czoło, przyglądając się mu uważnie. Black zebrał więc  ostatnie strzępki myśli, które kotłowały się w jego umyśle z zawrotną prędkością, wziął głęboki oddech i szepnął najwyraźniej, jak tylko zdołał:

– Bogin powie nam, czy Remus jest katowany!


===


 Kochani, tak oto jesteście z moją pisaniną zupełnie na bieżąco (nie mam już żadnego, gotowego rozdziału w zanadrzu)! Nestety, choć wiem, co chcę napisać i jak się historia dalej potoczy, cierpię ostatnio na problemy z zebraniem tego w jakiś dość przyjemny w odbiorze tekst, a bardzo bym nie chciała pisać "na siłę", bo wiem, że wtedy powstanie jakiś "potworek". Zważywszy na to i na fakt, że lato to w mojej obecnej pracy zawodowej najgorszy, najcięższy okres w roku - często wracam do domu wieczorami i ledwo ogarniam, jak się nazywam, muszę trochę spowolnić publikację kolejnych rozdziałów! Pisać w żadnym wypadku nie przestaję i będę poświęcała temu każdą wolną  i "natchnioną" chwilę, ale będzie się to wszystko działo nieco wolniej, a nie, jak do tej pory, raz na tydzień-dwa. Mam nadzieję, że mnie zrozumiecie i wybaczycie. Dzięki, że jesteście! :)))

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro