• 001 • Ostatnia obietnica •

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie była w stanie określić ile dokładnie minęło od pierwszego spotkania z Itachi'm. Mogła jednak przysiąc, że w tym całym chaosie poczuła do niego coś więcej. Wędrówka przez mrok stłumiła jego wewnętrzne światło, lecz kobieta wciąż je wyczuwała. Niczym uzależniona do niego lgnęła, nie zważając na nikogo i na nic.

Początkowo kierowała nią zwykła ciekawość. Interesowała ją postać owiana tak krwawą historią. Szczególnie że poszukiwała broni, która według jej wiedzy, nie istniała w świecie materialnym.

Później zamieniło się to w obsesję. Czystą fascynację, która z każdą zdobytą informacją – pogłębiała się. Uzależnienie od wewnętrznego światła Uchihy sprawiało, że desperacko chciała uratować jego duszę. Walka z mrokiem wciąż trwała, a ona nie mogła jej przegrać. Nie tym razem...

Westchnęła głucho i przystanęła na jednej z wyżej umiejscowionych gałęzi. Rozejrzała się, dokładnie badając otaczający ją las. Mimo że był skąpany w ciemności i oświetlony jedynie blaskiem księżyca, doskonale wyczuwała każdą żywą, nawet najmniejszą, istotę.

— Mówiłam, że nie potrzebuję ochrony — wychrypiała spokojnie w przestrzeń.

Z cienia wyłoniła się wysoka, szczupła postać. Ubrana w eleganckie, granatowe kimono z delikatnym, kwiecistym wzorem. Wiśniowe włosy miała związane w wysoką kitkę, a białe pasma przy twarzy puszczone luźno. Złoty dzwoneczek przyczepiony do błękitnego pasa obi rozbrzmiał dźwięcznie, a zaraz za nim głos kobiety:

— Chyba nie myślałaś, że puszczę cię samą, Naoko.

Kobieta zwana Naoko westchnęła głucho i ściągnęła kaptur z głowy. Białą maskę, którą miała wcześniej na twarzy, przyczepiła do pasa i zakryła ciemnym jak noc płaszczem. Skąpana w czerni wydawała się być częścią nocy, a znak półksiężyca pod prawym okiem tylko w tym utwierdzał.

— Myślałam, że dam radę się wymknąć, Shinzō — mruknęła, odwracając się plecami do towarzyszki.

Bez zbędnych odgłosów ruszyła w tylko sobie znanym kierunku. Shinzō bez słowa dotrzymała kroku kobiecie. Nie musiała pytać o powody jej pośpiechu, znała je doskonale i nie zamierzała oceniać.

Znajdowały się nieopodal jednej z kryjówek klanu Uchiha. Zwinnie ominęły wszystkie pułapki na nieproszonych gości, po czym bezszelestnie wślizgnęły się do środka. Tam również musiały uważać na zasadzki, ale znały ten korytarz. W końcu przez ostatnie lata nie raz przez niego przechodziły.

— Nie sądziłem, że się zjawicie — głos Kisame wydawał się znużony. On sam siedział na wielkim kamieniu, opierając się o miecz. Chociaż postawa mówiła, że jest rozluźniony, mięśnie instynktownie napinały się przy kobietach, jakby oczekując ataku.

Jeszcze do niedawna sądził, że Przeklęty Las jest zwykłą, pijacką bajeczką, a istoty tam mieszkające to potwory. Teraz miał przed sobą kobiety z tego miejsca i w najmniejszym calu nie przypominały z wyglądu bezwzględnych istot. Mógł je nawet określić jako piękne, jednak nie był na tyle naiwny by tracić gardę.

Naoko milcząc minęła wysokiego mężczyznę, jakby unikając niepotrzebnego kontaktu. Skierowała swoje kroki ku ukrytej komnacie, będąc pewną, że właśnie tam znajdzie Itachi'ego. Desperacko chciała porozmawiać z nim ten jeden, ostatni raz. Spróbować ocalić, odwieść od samobójczego pomysłu.

Gdy tylko weszła do wielkiej sali rozbrzmiał chłodny głos Uchihy:

— Nie zmienię zdania.

Kobieta westchnęła głucho, zaciskając nerwowo dłonie w pięść. Podeszła bliżej wielkiego tronu po drugiej stronie, uważnie przyglądając się postaci siedzącej na nim. Oświetlana jedynie światłem pochodni wydawała się potęgą. Bóstwem nie do zniszczenia.

— Chociaż mnie wysłuchaj — powiedziała łagodnie, gdy podeszła wystarczająco blisko. W ciemności rozbłysły krwiste oczy, patrzące głęboko w nią. — Nie powinieneś używać ich tak często. I tak już prawie nic nie widzisz — westchnęła.

— Wystarczy do walki z Sasuke.

W tej jednej chwili, gdy wypowiedział imię młodszego brata, dostrzegła na wiecznie chłodnej i opanowanej twarzy mężczyzny cień troski zmieszanej z bólem. Mogła też przysiąc, że w głosie usłyszała poczucie winy, lecz temu nie mogła się dziwić.

Jego historia była tragiczna. Lata temu – gdy spotkali się pierwszy raz – doskonale czuła ciężar, który dźwigał na barkach. Blask głęboko wewnątrz niego wciąż się tlił, lecz skutecznie dusił go mrok. Ciemność zrodzona w dniu w którym ujrzał wojnę, towarzyszyła mu do teraz.

Na pierwszy rzut oka historia o geniuszu z klanu Uchiha, który popadł w szaleństwo i wymordował wszystkich w jedną noc, tylko i wyłącznie dla sprawdzenia własnych umiejętności, wydawała się prawdziwa. Jednak prawda była dużo bardziej skomplikowana.

Już od dziecka widział jak brutalna jest wojna. Ojciec zadbał by dokładnie zaznajomił się z rozlewem krwi i potrzebą siły, niszcząc w swoim synu wewnętrzne dziecko. Chłopiec nie potrafił już spojrzeć na świat z taką niewinnością jak kiedyś.

Później wszystko toczyło się w zastraszająco szybko. Ukończenie akademii, zostanie geninem, egzamin na chūnina, dołączenie do elitarnej jednostki ANBU i zdrada własnego klanu na rzecz ochrony Wioski Ukrytej w Liściach. Jedyny warunek, który wtedy postawił to ochrona jego brata – Sasuke.

— Nawet nie wiesz kiedy ona nastąpi — rzekła, wciąż próbując go ocalić.

Chłopiec również był godną pożałowania postacią. Stracił całą rodzinę w jedną noc, a przez ostatnie lata przy życiu trzymała go tylko nienawiść. Kroczył ścieżką mroku, kierowany jedynie kłamstwami. Tak desperacko chciał zdobyć siłę, że zatracenie się w ciemności było łagodną ceną za zemstę.

— Wkrótce.

Patrząc na bruneta widziała tylko i wyłącznie kochającego, starszego brata. Nie potrafiła na niego spojrzeć jak na mordercę, uciekiniera czy zbrodniarza. Zniszczenie obrazu, który miała w głowie wydawało się okropne i niedopuszczalne. Zdawała sobie sprawę, że jest naiwna, ale nie potrafiła inaczej.

Nie chciał by inni widzieli walki, pola zalane szkarłatem i trupami, lecz rzeczywistość była inna. Świat shinobi codziennie zbierał żniwa, zalewał ziemię krwią. Nienawiść między ludźmi rosła przez lata, by w końcu dać sobie upust.

— Itachi — zawiesiła na chwilę głos. — On powinien poznać prawdę.

— Nie. — Ton głosu Uchihy był lodowaty, wręcz mrożący.

Widząc jak skomplikowana relacja łączy Itachi'ego z Sasuke, sama mimowolnie zaczęła myśleć o starszym bracie. Jego śmierć wciąż wydawała się koszmarem z którego nie mogła się wyrwać. Paraliżującym, niszczącym i przygnębiającym. Chociaż od tego nieszczęsnego dnia minęło już wiele miesięcy, wciąż nosiła w sercu smutek.

Dlatego tak doskonale rozumiała Sasuke. Gorzka prawda wydawała się lepsza niż słodkie kłamstwa, którymi był karmiony. Wciąż i wciąż pragnęła znaleźć rozwiązanie tej sytuacji, lecz jedyne co podsuwał jej umysł to wyznanie win. Nie mogła się pogodzić z tym, że kolejna dusza dzierżąca światło ma odejść z tego świata.

Podeszła bliżej Itachi'ego i delikatnie musnęła jego dłoń.

— Proszę — szepnęła.

Zniknął. Pewnego dnia ukochany brat Naoko zniknął bez słowa pożegnania, rozpoczynając nieszczęśliwą lawinę. Miała nieodparte wrażenie, że śmierć Uchihy stanie się początkiem kolejnej, jeszcze brutalniejszej, serii zdarzeń. Nauczona doświadczeniem wiedziała, że chaos i zniszczenie zacznie się wzbierać dopiero po jego odejściu.

— Powinnaś już iść — powiedział oschle, wracając do swojej beznamiętnej i opanowanej postawy.

Niepewnie zrobiła krok w tył. Wiedziała, że to spotkanie tak się skończy, lecz łudziła się. Miała cichą, głęboko w sobie ukrytą nadzieję, że go ocali. Rzeczywistość jednak była inna, niezależna od jej pragnień, kolejny raz udowadniając swoją wyższość.

— Więc to nasze ostatnie spotkanie — westchnęła, przełykając gorycz porażki.

Nieprzyjemny odór wkradł się w nozdrza Naoko. Śmierć wypełniła całą salę, jakby czekając na ostatni oddech Uchihy i pokazując kobiecie jak słaba jest. Nienawidziła przegrywać, lecz wizja utraty ukochanej osoby wydawała się o wiele gorsza. Najgorsze w tym wszystkim jednak było to, że nawet nie wiedziała kiedy brunet wkradł się w jej życie. Może już przy pierwszym spotkaniu, gdy poczuła, że łączy ich nić porozumienia, a może później. Teraz to wydawało się nieistotne.

Zerknęła niepewnie na Itachi'ego, chłodno oceniając obecną sytuację. Nie miała już czego tutaj szukać, a decyzja podjęta przed laty wydawała się realna i nieunikniona. Chociaż przychodziło jej to z trudem – postanowiła się wycofać. Obiecała bowiem sobie, że spróbuje ten ostatni raz i uszanuje jego decyzję niezależnie czy będzie się z nią zgadzać czy nie.

— Miej na niego oko.

Westchnęła, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić. Koszmar wydawał się trwać w najlepsze, zbierając coraz większe żniwa w umyśle kobiety. Niszczył ją na każdym kroku, pokazując jak bezsilna jest na tym świecie. Chciała odmówić, odciąć się od tego, jednak głos w głowie podpowiedział by tego nie robiła.

— Obiecuję.

— Nie powinieneś składać obietnic, jeśli nie wiesz czy ich dotrzymasz. — Dziewczynka spojrzała na starszego brata, uśmiechając się przy tym wesoło. — Nie wiesz czy będziesz mógł mnie chronić przez całe moje życie — dodała, sunąc palcami u stóp po tafli wody.

— Ale wiem, że będę cię chronić do końca moich dni — powiedział spokojnie chłopiec, kładąc się na skale na której siedzieli.

Jezioro było schowane przed światem. Iluzja w iluzji kryła czystą taflę wody otoczoną wiecznie kwitnącymi drzewami wiśni. Różowe płatki zawirowały w powietrzu, tworząc magiczną atmosferę. Cisza sprawiała, że dzieci chciały zostać tutaj na zawsze. Bez ludzi, bez cierpienia.

— Nie chcę tam wracać — szepnęła smutno dziewczynka. — Chcę zostać razem z tobą.

— Nie możemy podważać decyzji ojca — odparł smętnie chłopak. — Gdy ja będę u władzy wszystko zmienię.

• • •

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro