• 002 • Niepokojące wieści •

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świat nie wydawał się tak brutalny, gdy była dzieckiem zamkniętym w czterech ścianach. Wioska dająca schronienie wygnanym prezentowała się idealnie. Pomagała i oferowała miejsce, w którym można zostać już na zawsze. Rządziła się własnymi zasadami, których każdy musiał bezwzględnie stosować, lecz wszystko to było w myśl bezpieczeństwa i ukrycia przed światem zewnętrznym.

Kochający, starszy brat na którego zawsze mogła liczyć, nawet po uciążliwym dniu potrafił znaleźć czas na krótkie spotkanie. Chociażby tylko po to by powiedzieć dobranoc. Dbał o nią jak nikt w tej wiosce, tworząc niezniszczalną więź, która przetrwała nawet po jego śmierci.

Matka była wymagająca. Chciała, by córka poszła w jej ślady. Tak bardzo pragnęła, by dziecko stało się wierną kopią, że zrobiła dokładnie to samo, co jej rodzice z nią. Oddała do Świątyni Światła by ta poznała historię i została wychowana na dobrą żonę. Chociaż sama nie mogła pogodzić się z decyzją swoich opiekunów to po latach ją zaakceptowała. Liczyła, że Naoko również to zrobi.

Ojca właściwie nie widywała w życiu. Nadał jej imię – Naoko – co znaczyło potulne, poważne dziecko. Liczył, że jako córka będzie dokładnie taka i powtarzał te słowa podczas tych nielicznych spotkań. Mimo wszystko największy udział w życiu kobiety miał podczas spłodzenia jej.

Hiroto zawsze był faworyzowany. Dziewczynka nawet się nie dziwiła, skoro miał zostać kolejną głową ich rodu. Nie przeszkadzało jej to, chociaż ona sama wolała ćwiczyć sztuki walki, zamiast czytania kolejnych ksiąg opowiadających o odległych czasach do których nie było już powrotu. Mimo zamknięcia Naoko w świątyni, ta robiła co tylko chciała. Wymykała się, a niestrapiona zbędnymi etykietami i politycznymi zawiłościami – mogła być bliżej wioski i jej mieszkańców. Znała od podszewki jej problemy, zatargi między wielkimi rodzinami i obiecała sobie, że kiedyś temu wszystkiemu zaradzi. Wierzyła, że nie ma sytuacji bez wyjścia, a dziecięcy umysł nie widział w tym wszystkim drugiego dna.

Gdy miała niecałe sześć lat podjęła pierwszą próbę ucieczki. Znużona smutną codziennością spakowała wszystkie rzeczy i wymknęła się w środku nocy. Strażnicy wraz z jej bratem złapali ją tuż przy wyjściu z Przeklętego Lasu, a opiekunka w Świątyni Światła zmieniła całkowicie podejście do dziewczynki. Zrozumiała, że nigdy nie będzie taka jak oczekują tego od niej rodzice, a chronienie jej przed brzydotą świata tylko wzmaga ciekawość.

Chociaż Naoko poczuła, że w chwili gdy ją złapali coś umknęło przez palce, otworzyła się przed nią zupełnie nowa ścieżka.

— Wydajesz się strasznie zamyślona. — Naoko spojrzała na przyjaciółkę i rozmasowała skronie.

— Myślałam od czego to wszystko się zaczęło — westchnęła przeciągle, prostując się na niewygodnym krześle.

Kolejną próbę ucieczki podjęła mając jakieś dziesięć lat. Ta jednak była udana. Wewnętrzna intuicja pchała ją przed siebie i tak trafiła na ledwo żywego chłopaka. Droga do niego zajęła jakieś trzy dni, a on wciąż oddychał. Czuła od niego śmierć, lecz nie mogła pozwolić jej wygrać. Wracając z rannym do wioski znów napotkała brata i strażników, którzy wyruszyli jej śladem. Żaden z nich nie był zadowolony z powodu jej ucieczki, ale widząc jak uparta jest Naoko – odpuścili.

Prawdopodobnie wtedy po raz pierwszy ojciec dostrzegł w niej coś więcej niż niesforne dziecko, które sprawia tylko problemy. Na początku jednak nie był przekonany co do nowego przybysza, lecz w końcu i on uległ.

— Ty go uratowałaś, ty weźmiesz za niego odpowiedzialność — rzekł oschle, wbrew protestom żony. — Jeżeli będzie chciał uciec, ty go zabijesz.

— Twój ojciec nigdy nie był subtelny — mruknęła Shinzō na wspomnienie słów ojca Naoko. — Nie wiem czy jest sens myślenia o tym. Tamtego uratowałaś, a Uchiha sam wybrał śmierć. Mamy inne sprawy na głowie — powiedziała chłodno, opierając się o jedną z kolumn znajdujących się w pomieszczeniu.

Bogato zdobiona komnata wyglądała jak wyjęta z jakiejś magicznej opowieści. Marmurowa podłoga mieniła się kolorami, innymi w zależności od pory roku czy dnia. Kamienne kolumny z subtelnym, kwiatowym wzorem podtrzymywały sufit. Podzielony na dziesięć części przedstawiał herby dziesięciu wielkich rodów, które jako pierwsze osiadły się w wiosce. Mimo setek lat wciąż nieskalanie tkwiły na suficie, mówiąc głośno jak potężni byli. Na samym środku sali stał wielki, kamienny stół, a przy nim dwanaście ozłoconych siedzisk.

— Zaraz tu będą — westchnęła Naoko, podnosząc się z krzesła. Dosunęła je do stołu, aby nie zostawić śladów. — Mogłam już dawno spalić to cholerne kimono — warknęła, potykając się o materiał, na co Shinzō zareagowała cichym parsknięciem.

Od dziecka nienawidziła wystawnych strojów. Zakładanie kolejnych warstw materiału czy wiązanie pasa obi było dla kobiety czystą katorgą i marnotrawstwem czasu. Wolała go poświęcić go na treningi, które swoją drogą w tym stroju nie szły Naoko zbyt sprawnie. Zupełnym przeciwieństwem była Shinzō, która już od pierwszego dnia odnalazła się w stroju kobiet ze Świątyni Światła. Poruszała się w nim z niemałą gracją, której Naoko mogła tylko pozazdrościć.

Obie ubrane w identyczne, krwistoczerwone kimona z czarnymi pasami obi. Całości dopełniały nienagannie spięte włosy i nieskazitelny makijaż. Wyglądały niczym porcelanowe lalki na wystawie kolekcjonera.

Wyprostowały się, gdy z głośnym trzaskiem uchyliły się wielkie drzwi. Stały dumnie, prezentując się bez skaz. Do komnaty kolejno wchodzili przedstawiciele największych rodzin w wiosce. Na samym końcu pojawił się Główny Dowódca Straży i Najwyższa Kapłanka Świątyni.

Dostojna kobieta ubrana w śnieżnobiałe kimono z krwistym pasem obi, skinęła lekko głową w stronę uczennic. Te jednak, znając doskonale protokół, nawet nie drgnęły. Wciąż patrzyły wprost przed siebie, zupełnie jakby nie mogły spojrzeć na przybyłych ludzi.

Zupełnym jej przeciwieństwem był dowódca straży. Roztrzepane i przydługawe włosy, ciemne niczym nocne niebo, opadały w nieładzie na bladą twarz. Ubrany w czarny, dopasowany mundur prezentował się władczo. Od całości odzienia wyróżniała się biała maska, z symbolem słońca na czole i kreską przechodzącą wzdłuż, przypięta do paska.

— Skoro jesteśmy wszyscy — zaczął pewnym głosem Kaito. — Jako dowódca straży chciałbym rozpocząć specjalną naradę — powiedział spokojnie i zajął miejsce na szczycie prostokątnego stołu.

Reszta mężczyzn wydawała się przejęta tymi słowami. Kobieta jednak przyjęła to z obojętnością, nawet nie drgając, a tym bardziej nie okazując żadnych uczuć. Tak jak jej uczennice – nie okazywała żadnych emocji.

— Co jest tak poważnego, że zwołaliście specjalną naradę? — zapytał beznamiętnie jeden z mężczyzn. — Chyba na ostatniej wyraziliśmy się jasno jak powinniśmy rozwiązać sprawy.

— Dostajemy coraz więcej informacji o zniknięciach shinobi z różnych wiosek — powiedział dowódca straży. — Przez co sytuacja między nimi staje się coraz bardziej napięta.

— Wiemy również, że Brzask jest coraz bliżej schwytania wszystkich naczyń. To też raczej nie ułatwia sytuacji. — Tym razem głos zabrał najstarszy członek rady. Wszyscy inni zamilkli, jakby rozważając znaczenie tych słów.

Ena jako najstarszy członek rady wzbudzał szacunek. Przeżył wszystkie wojny shinobi, a teraz dzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodszym pokoleniem. Mimo swojego wieku wciąż był w stanie położyć niejednego na łopatki, a jego rozciągnięta sieć informacyjna nie miała równych. Był on dla wioski prawdziwym darem od bogów.

— Sądzę jednak, że to wszystko jest powiązane z — staruszek zawiesił głos, spoglądając niepewnie na Naoko, tej jednak nawet nie drgnęła powieka — buntem sprzed kilku lat.

Kilku członków rady wstrzymało oddech. Każdy z nich wiedział, że jeżeli obecne wydarzenia rozpoczął bunt sprzed kilku lat, wcale nie udało im się posprzątać tego bałaganu. Wręcz przeciwnie. Wezbrał on na sile, tworząc istny chaos.

— Te wieści są niepokojące — przyznał młody mężczyzna o blond włosach i lazurowych w oczach. — Ale czy mamy dowody na powiązania tych zdarzeń? — wyraził swoją wątpliwość.

Informacje te zdecydowanie nie należały do przyjemnych i niepewność wobec nich wydawała się zrozumiała. Naoko jednak, mimo pokładów cierpliwości i wyrozumiałości, nie mogła zrozumieć tej obojętności. Siedzieli spokojnie w bezpiecznym miejscu, zastanawiając się czy podane informacje są prawdziwe, gdy za barierami wioski konflikt wzbierał na sile, a po zaginionych nie było nawet najmniejszego śladu.

Strach przed jakąkolwiek ingerencją w świat zewnętrzny wydawał się przysłaniać zdrowy osąd rady. Podawali w wątpliwość wszystkie informacje, które zmusiłyby ich do podjęcia działań. Odcięci od tego wszystkiego wydawali się żyć w bańce i ani myśleli z niej wyjść.

— Moim zdaniem — zaczęła łagodnie kobieta, lecz jej ton głosu jasno mówił, że nie przyjmie do wiadomości sprzeciwu — jeśli decyzja nie jest jednogłośna powinniśmy poddać to głosowaniu.

Głosowanie jednak było ostatecznością. Żaden z członków rady go nie lubił, bowiem nauczeni doświadczeniem wiedzieli, że rodzi ono niezgodę. Czasami jednak było ostatecznością od której nie dało się uciec.

— Szanowny panie Ena, dowódco Kaito — odezwał się jeden z mężczyzn w szatach przyozdobionych wizerunkiem smoka. — Czy mamy więcej informacji na ten temat? Ja, jak i podejrzewam pozostali członkowie rady nie chcielibyśmy podejmować tej decyzji pochopnie.

— Mamy nazwiska ludzi, którzy zostali uznani za zaginionych — odpowiedział mu Ena. — Niepełną oczywiście. Ciężko jest w tym wieku zdobyć wszystkie informacje, które by się chciało — zaśmiał się starzec.

Mimo jego słów reszta rady wciąż miała wątpliwości. Jeśli uznaliby faktyczną ingerencję ludzi z ich wioski w obecne zdarzenia na świecie – wedle reguł – musieliby zareagować i wyjść z cienia.

— Niestety prócz tych informacji mamy tylko domysły — rzekł ponuro Kaito. — Nie wytropiliśmy wszystkich, którzy opuścili wioskę. Mimo prób nie odzyskaliśmy również skradzionej pieczęci i broni.

— Podejrzewamy, że wykorzystali ją do przeciągnięcia zaginionych shinobi na swoją stronę — rzekła kobieta, wbijając wzrok w jednego z mężczyzn, który wydawał się mieć największe obiekcje.

Cisza, która zapadła była niezręczna. Powietrze jakby zgęstniało, pokazując jak napięta była sytuacja. Nikt nie chciał odezwać się pierwszy, aby tylko jeszcze chociaż przez chwilę żyć w tej błogiej nieświadomości.

— Nie sądzę, że głosowanie jest potrzebne. Każdy tutaj zdaje sobie sprawę, że to wszystko zaczęło się tutaj, w tej wiosce. Weźmy więc za to odpowiedzialność.

• • •

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro