♣Chłopiec do towarzystwa♣

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Gdy Connor wrócił do domu, Hanka w nim nie było. Na stole leżała tylko karteczka. Porucznik uwielbiał je zostawiać, zamiast po prostu wysłać SMSa . "Zaraz wracam", tak na niej napisano. "Zaraz" jednak ciągnęło się godzinami, aż android naprawdę zaczął się martwić, zwłaszcza, że mężczyzna nie odpowiadał na telefony ani wiadomości. O dwudziestej drugiej, kiedy Connor rozważał wezwanie policji, drzwi wejściowe nareszcie zaskrzypiały.

 – Boże, gdzie ty byłeś? – zapytał RK800, niby z przejęciem, ale jednak z ogromną ulgą, że porucznikowi nic się nie stało. Hank mruknął coś pod nosem.

 – Trzecie ciało. 

 – Słucham? – zdziwił się Connor.

 – Jest trzeci trup z konwalią w ręku. Jasna cholera...a dopiero badaliśmy drugiego – burknął niepocieszony mężczyzna.

 Android kiwnął głową, sięgając po pilota.

 – Chce pan coś obejrzeć, poruczniku?

 – Nie dzisiaj. Kwiaciarz się nie opierdala, a ta trzecia ofiara...kurwa, miał tylko szesnaście lat...

 – ...to już nie moja sprawa, poruczniku – powiedział Connor cicho.

 Hank podniósł na niego wzrok, jakby raptem zrozumiał, że pomimo emocjonalnych trudów zajmowania się seryjnymi morderstwami wiele by dał, aby znaleźć się w zespole wyznaczonym przez Fowlera. Przez chwilę milczał.

 – No, ale są też dobre strony tego wszystkiego – rzekł, siląc się na optymistyczny ton. – Pracuje teraz ze mną taka śliczna policjantka. Niesamowicie inteligentna dziewczyna...i chyba mnie lubi. Aż dziwne, że zainteresowała się takim dziadkiem...

 – Jak ma na imię? – zapytał Connor. 

 – Amelie. Ładnie, co? 

 – Owszem. 

 – A jak było na spacerze z Anthonym? – spytał Hank, siadając naprzeciwko androida przy stole w kuchni. Connor milczał przez chwilę. 

 – W porządku – odparł ostrożnie.

 – Leci na ciebie? 

 – ...poruczniku, to nie tak, jak pan myśli – powiedział. – Nie żywimy wobec siebie...uczuć...a przynajmniej tak sądzę. 

 – No już, już, synu, wszyscy wiemy, że jego cel jest w twoich spodniach. Za dużo się na ciebie gapi – osądził Hank.

 – Poruczniku, ja... – Connor ugryzł się w język, aby nie dać mu jeszcze więcej powodów do żartów. Mężczyzna roześmiał się.

 – Wiem, wiem. Chce platonicznie trzymać cię za rękę, podśpiewując miłosne serenady; lepiej? – droczył się. Jak zawsze.

 Rozmowę tę przerwał Sumo, który zawył żałośnie, drapiąc drzwi wejściowe. Hank westchnął ciężko. 

 – Kurwa, Sumo, nie teraz...jestem zmęczony, godzinami babrałem się w syfie tego szczyla... – mruknął, po czym ziewnął przeciągle.

 – Prześpij się, Hank, należy ci się – powiedział Connor. – Ja go wyprowadzę. I tak nie chce mi się iść spać. – Porucznik spojrzał na niego z ukosa.

 – No dobra, tylko się nie szlajaj. Może zwykły człowiek to przy tobie średnio rozgarnięty orangutan, ale też musisz czasami odpoczywać, wiesz? Androidy wcale nie różnią się tak bardzo od ludzi – odparł. Connor kiwnął głową.

 – Dobranoc, poruczniku. 

 – Dobranoc. 

~~~

 Connor lubił wychodzić na spacery późnym wieczorem, kiedy Detroit pustoszało, zostawiając go sam na sam ze swoimi myślami. Nie bał się napaści ani innych czarnych scenariuszy; wgrano mu takie umiejętności walki wręcz, że strach o własne życie mijał się z celem. Poza tym na smyczy miał Sumo. Ten pies może i leżał całe dnie na swoim legowisku i drzemał, ale Connor na własnej skórze doświadczył, że w obronie domu umiał pokazać pazury. 

 Wziął głęboki oddech tego świeżego, mroźnego powietrza, zakręcając w ulicę dwunastą. Musiała wybić już dwunasta. Sumo był zachwycony. Kochał długie spacery, a Hank nie miał już w sobie tyle wigoru, aby godzinami szlajać się po mieście z psem. 

 Hm...to tutaj Anthony miał to swoje ważne, tajne "coś" do zrobienia, ale pewnie dawno już skończył. Rozstali się przecież koło dziewiętnastej, pięć godzin temu...ale co on właściwie mógł chcieć tu robić? Co było tak pilne? W dodatku nie wyglądał, jakby to spotkanie (o ile w ogóle chodziło o spotkanie) go cieszyło.

 Sumo zatrzymał się, by uważnie obwąchać stojący samotnie kosz na śmieci.

 Przed Connorem rozciągało się pasmo hoteli, droższych i tańszych, lepszych i gorszych. Cóż. Dwunasta ulica może kiedyś była porządna, ale w ostatnich latach zdecydowanie spsiała, stając się ostoją domów publicznych pod przykrywką salonu masażu i innych tego typu rozrywek. 

 Kiedy Sumo skończył oznaczać teren, ruszyli dalej w głąb ulicy dwunastej. Dalej, dalej...tak daleko, aż dotarli do skrzyżowania, gdzie jeden hotel wyrastał wprost z drugiego. 

 A naprzeciwko nich, paląc papierosa, stał Anthony.

 Connor w ostatniej chwili zaciągnął Sumo za sobą na boczną uliczkę, nie odwracając wzroku z ulicy głównej, gdzie blondyn rozmawiał z kimś przez telefon. Nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale coś podpowiadało mu, że nie powinien tego widzieć, cokolwiek właśnie zobaczył. Wychylił się subtelnie, podglądając niczego nieświadomego Anthonego.

 – Mhm. Dobra. Za ile? Aha. Zdążę dopalić kiepa? Okej...jak to gdzie? Przed hotelem. A myślisz, że gdzie się szlajam? Nie. Nie miałem czasu. Co? Tak, tak. Przekaż to szefowej. I powiedz, że nie jestem ze szkła i mogę pracować dłużej. No, trzymaj się. – Rozłączył się, wzdychając ciężko. Razem z wydechem z jego ust uciekł dym z papierosa, którego trzymał między palcami tak mocno, jakby się na nim wyżywał.

 Android nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Przywitać się? Odejść i udawać, że nigdy niczego nie widział? Odpowiedzialny dorosły pewnie zapytałby, co to ma znaczyć i co robi na jakiejś szemranej ulicy w środku nocy, ale Connor wcale tak się nie czuł. Dlatego został. Został i patrzył na rozwój wydarzeń.

 Z hotelu, przed którym stał Anthony, wyszedł nagle posiwiały, pijany mężczyzna, zataczając się i bełkocząc coś pod nosem. Blondyn spojrzał na niego bez strachu.

 – Pomóc panu w czymś? – spytał z udawaną uprzejmością. Staruch zachichotał, jak to pijak.

 – Nooo, w czyyymś byś móóóhł...he...he... – wymamrotał, pokładając się na Anthonym i obejmując go za szyję. Blondyn grzecznie, ale stanowczo odsunął się od niego i zdjął z siebie jego ręce.

 – Przepraszam pana, ale mam następnego klienta. 

 – Taaaak? Następnehoooo? To tsooooo się teraz obijasz, tsooooo? – powiedział mężczyzna. – Jahbyyś miał...tooo...byś już u nieho byył, tsoooo? – oznajmił głośno, jakby chełpił się swoim torem dedukcji. 

 – Wyszedłem na przerwę, kiedy pan spał. Dziękuję za skorzystanie z moich usług, proszę pana, ale zapłacił pan za godzinę. Ta godzina się skończyła – odparł Anthony cierpliwie. Twarz starucha poczerwieniała ze złości.

 – Tsoooo?! To jaaa... – Czknął. – Ja ne jestem wart, żebyyy...żebyyy...żebyyyś mi jeszcze choszasz buziaka dorzucił?! – warknął, po czym opuścił głowę wyrywającego się chłopaka na wysokość własnej. 

 Gdy Connor wstrzymał oddech, Sumo zerwał się i, mało nie urywając smyczy, wskoczył na główną ulicę. Zaczął warczeć i szczeknął, tak głośno, że ciałem starszego mężczyzny wstrząsnął nagły dreszcz. W podżeganym alkoholem przerażeniu natręt zaczekał uciekać, zataczając się przy tym i mało nie mdlejąc. Connorowi ledwo udało się utrzymać za kurtyną budynków i, pociągnąwszy smycz, sprowadzić Sumo z powrotem do siebie.

 Anthony roześmiał się, zupełnie niewzruszony tym, co się właśnie stało. Rzucił niedopałek na chodnik i przygniótł go butem, rozglądając się dokoła siebie z uśmiechem twarzy. 

 – Sory, byłem odwrócony w drugą stronę, skąd ten pies? – zapytał. Connor milczał. Czemu? Sam nie wiedział, ale czuł, że nie mógł się ujawnić. Po chwili ciszy, Anthony kontynuował: – Nie pokażesz się? Dam ci zniżkę – powiedział, po czym roześmiał się. – Żartuję...no, chyba że dobrze negocjujesz. Dzięki za ratunek, stary. Fajnego masz psa. 

 Sumo chciał dać głos, ale android w ostatniej chwili uciszył go, po czym szybkim, zdesperowanym krokiem zapuścił się w boczną uliczkę, zerkając przy tym za siebie, by upewnić się, czy Anthony aby nie postanowił pójść za nim. 

 Nie postanowił. A Connor skierował się w kierunku domu, zastanawiając się, co zrobić z tą wiedzą. Skonfrontować się z nim następnego dnia? Wrócić jednak i stanąć z nim twarzą w twarz? Donieść na niego an policję?

 Czy po prostu pójść spać, wiedząc, że Anthony się prostytuował? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro