♣Telefon♣

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Następnego dnia Connor nie mógł skonfrontować się z Anthonym, choćby chciał. Miał dzień wolny, a chłopak nie odpierał telefonów i nie odpisywał na wiadomości. Cóż, android na jego miejscu pewnie też by tego nie robił. Nie mógł przestać się winić – za ostro go potraktował, a kiedy blondyn chciał go przytulić, to go od siebie odepchnął. Co za dupek tak robi? 

 Connor siedział na kanapie, owinięty kocem od stóp do głów. Hank też miał wolne w niedziele, ale w zespole powołanym przez Fowlera nie było czasu na lenistwo; od kiedy porucznik do niego dołączył, wypruwał sobie flaki i rezygnował z każdej sekundy wolnego, jeśli tylko mogło to go przybliżyć do prawdy. Pewnie nie robiłby tego, gdyby nie Amelie, ale czy to ważne, dlaczego tak bardzo się starał? Jeżeli na czymś mu szczerze zależało, to dobrze dla niego. Poza tym, kiedy nie było go w domu Connor mógł po kryjomu pozwalać Sumo kłaść się obok niego na kanapie, czego porucznik za żadne skarby świata nie tolerował. 

 Spojrzał na godzinę w telefonie, głaszcząc śpiące zwierzę po grzbiecie. O tej porze Anthony wychodził zwykle na przerwę, czasem z papierosem, czasem bez. Ciekawe, czy dziś też miał wolne...

 Connor wzdrygnął się, gdy komórka zawibrowała w jego rękach, a na wyświetlaczu pojawił się wielki napis "ANTHONY". Dopiero po chwili dotarło do niego, że blondyn prawdopodobnie wyszedł na przerwę i do niego zadzwonił. Ale jak się przywitać? O czym rozmawiać? Od razu nawiązać do wczorajszego dnia, czy udawać, że on w ogóle nie miał miejsca? 

 Odebrał.

 – Ha-halo...? – wydukał, a głos po drugiej stronie odetchnął z ulgą, jakby sądził, że android nie odbierze.

 – Cześć, Connor – powiedział, dając brunetowi ostateczny dowód, że rzeczywiście był Anthonym. Przez chwilę panowała cisza. Sumo, którego obudził dźwięk wibracji, wyczuł zdenerwowanie swego właściciela; uniósł łeb i położył go na jego kolanach, jakby zachęcał go, aby go pogłaskał. Pomimo tego, android nie zebrał się w sobie na tyle, by się odezwać. Na szczęście wyręczył go w tym Anthony. – Chciałem porozmawiać o wczoraj.

 – Ach tak... – odparł Connor. 

 – Tak. Zachowałem się jak dzieciak. Przepraszam, strasznie mi głupio...i przepraszam, że nie odbierałem twoich telefonów. Musiałem się trochę...uspokoić. Sam słyszałeś, że to, co mówiłem, nie miało najmniejszego sensu. Byłem zdenerwowany, to dlatego – przyznał chłopak. Connor chrząknął cicho, zbierając w sobie okruszki pewności siebie, lecz zanim zdążył się odezwać, Anthony kontynuował: – Po prostu nie miałeś się tego dowiedzieć, wiesz? To, co robię, nie należy do rzeczy, z których jestem specjalnie dumny. Tak się zwyczajnie złożyło. 

 – Rozumiem – odparł android. – To mi nie przeszkadza i nie zmieni niczego między nami. Naprawdę. Zdaję sobie sprawę, że okoliczności zmuszają ludzi do różnych rzeczy, a nawet jeśli nie zmuszają, to to nie moje sprawa. Chodzi tylko o to, żebyś powiedział mi wszystko, co wiesz o sprawie Kwiaciarza, bo tu może chodzić o ludzkie życie, a ja wiem, że wiesz więcej, niż się do tego przyznajesz.

 Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.

 – Posłuchaj, Connor, to nie takie proste – powiedział wreszcie Anthony. – Przyznaję; wiem wiele więcej, niż się wydaje, i znam odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie sobie zadajesz. Ale nie mogę ci ich udzielić.

 – Dlaczego? – spytał android.

 – Bo mnie zabiją.

 – Zabiją? Kto?!

 – Nie krzycz. Powiem ci wszystko, okej? Ale wtedy, kiedy będę mieć pewność, że uda mi się wyjść z tego żywcem. Trzymaj się.

 – Czekaj, Anthony! Ktoś chce cię... – Bip, bip, bip. Blondyn rozłączył się, zanim Connor zdążył dokończyć zdanie.

 Android w zdenerwowaniu rzucił komórką o poduszkę. Co on sobie myśli?! Że może tak sobie ryzykować życiem i nic mu o tym nie mówić?! Pomyślał o tym, jak bardzo Connor będzie się o niego martwił?! Co za baran...

 Westchnął głęboko. Cóż. Przynajmniej wiedział już, że nie oszalał; Anthony rzeczywiście widział więcej, niż zdawało się na pierwszy rzut oka. 

~~~

 Minęły kolejne dwa tygodnie. Connor i Anthony spotkali się jeszcze parę razy, ale blondyn nadal milczał jak skała w sprawie Kwiaciarza. Może to i lepiej? Android już nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak...spokojnie w czyimś towarzystwie. Chociaż zdawał sobie sprawę, że mógł narażać się przez to na niebezpieczeństwo, naprawdę lubił z nim przebywać. 

 Hank, jak zwykle, wrócił do domu parę godzin po tym, jak teoretycznie kończył pracę. Connor czekał na niego w mieszkaniu prawie codziennie. Porucznik zupełnie stracił głowę dla tej sprawy, ale zwykle przychodził zadowolony z postępów, jakich dokonał tego dnia. Tym razem było inaczej.

 – Dzień dobry, Hank. Wstawiłem ci obiad do mikrofalówki. Jest jeszcze ciepły. 

 – Pieprzyć to... – mruknął mężczyzna ponuro, zasiadając za kuchennym stołem. 

 – Coś się stało? 

 – Owszem. Fowler mówi, że nie ma dowodów, i że jak tak dalej pójdzie, to umorzy śledztwo – powiedział.

 – ...jak to? – zapytał Connor po chwili wahania. – Nie, to niemożliwe. 

 – A możliwe, kurwa, jeszcze jak! Przed chwilą ogłosił to naszemu zespołowi. Powiedziałem mu, że chyba go pojebało, a on, że jeśli nie chcę zamknięcia sprawy Kwiaciarza, to dostarczę mu jakiś przełom, bo minął już miesiąc, a my nadal nic nie mamy. 

 – Umorzy śledztwo po miesiącu?! Bezsens! Poza tym potrzebuje przecież zgody prokuratora!

 – Kurwa, Connor, ty wiesz, ilu on ma znajomych z tych kręgów?! Jak zechce, to wszystko załatwi, nieważne, czy z sensem, czy nie. Poza tym nie uzbieraliśmy nowych dowodów ani nie wpadliśmy na żaden trop. Całe to śledztwo jest w jednej wielkiej dupie, chociaż wszyscy stają na rzęsach, żeby dojść do prawdy. 

 – A co jeśli powiem o tym z Fowlerem?! – zapytał android. Już jakiś czas temu zdecydował się podzielić z Hankiem swoimi odkryciami, stwierdzając, że trzymanie tego w sobie nie miało najmniejszego sensu. Porucznik machnął ręką.

 – Masz jakieś dowody? Nagrywałeś rozmowę z tymi dziewczynami? Nie? To chuja zdziałasz – mruknął.

 – Anthony może o wszystkim zeznać!

 – Naprawdę tak myślisz? Przecież wtedy wyleci na zbity pysk, a jedynym jego źródłem dochodu znowu stanie się... – Hank zawiesił głos, po czym westchnął. – Biedny chłopak...

 – Pójdę tam jeszcze raz i wezmę te kobiety na świadków. Dowiedzą się, że jestem policjantem, a razem z nimi pewnie cała sieć okolicznych domów publicznych, ale trudno; zbrodnia nie może pozostać nieukarana. 

 – A co one niby wiedzą?! – ryknął porucznik, coraz bardziej zdesperowany. – Że Fowler zdradza żonę z dziwkami, wielkie mi halo. Rozpierdoleniem mu małżeństwa nic nie zdziałasz, najwyżej utrzesz mu nosa. Chyba że chcesz go szantażować? Myślisz, że to wystarczy? Skoro twierdzisz, że mafia straszy go ujawnieniem jego zdrad, to robiąc to samo, nic nie zdziałasz. Jeśli z obu stron padnie ta sama groźba, to i tak będzie mu wszystko jedno, a on wybierze lojalność wobec tych, którzy prawdopodobnie go zabiją, jak im jej nie dotrzyma. Pogódź się z tym, Connor. Jesteśmy bezsilni. Obaj tak samo. 

 Mężczyźni milczeli przez chwilę, a Hank wreszcie podniósł się i wyjął zimny już obiad z mikrofalówki. Miał rację. Nie było nic, co mogli zrobić, aby przechytrzyć Fowlera, a raczej mafię, która położyła na nim ręce. Dioda Connora zmieniła kolor na czerwony i taka została już na parę minut.

 – Ale mam też dobrą wiadomość – oznajmił Hank, widząc smutek na twarzy androida.

 – Słucham. 

 – Podobam się Amelie. Wprosiła się do mnie na noc.

 – Kiedy?

 – Jutro – odparł z dumą w głosie. Connor uśmiechnął się lekko.

 – Gratuluję. Rozumiem, że mam dać wam trochę prywatności i znaleźć sobie na ten czas jakieś inne lokum albo wyjść na długi, całonocny spacer? – spytał.

 – Owszem, i nie waż się wracać przed ranem. 

 Android kiwnął głową. Dobrze, że Hank kogoś sobie znalazł. Wyglądało na to, że naprawdę polubił tę policjantkę, a ona chyba polubiła jego, skoro chciała się spotkać w jego domu, i to na noc. 

 Connor przygryzł wargę. Wyglądało na to, że w sprawie Kwiaciarza jego jedyną nadzieją był...

 Wyciągnął z kieszeni komórkę i zadzwonił do Anthonego. Chłopak odebrał po niecałych trzech sygnałach.

 – Cześć, Connor.

 – Cześć. Nie bardzo mam gdzie się podziać jutro w nocy...mógłbym zostać u ciebie? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro