13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tory zadudniły, gdy rozpędzony pociąg przeciął powietrze. Peter Barkstone biegł przez całą jego długość by dostać się do lokomotywy. Od kilku dni podejrzewał, że pijany maszynista przesadzał z szybkością, ale żaden z pasażerów nie mógł nic na to poradzić, tylko siedzieli skuleni na kanapach i trzęśli się ze strachu. Peter postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i biegł, biegł przez siebie. Przeładował karabin M4, sam nie wiedział dlaczego, ale tak nakazywała mu logika gracza w gry komputerowe, gdy wystrzeliłeś choćby kilka pocisków, natychmiast ładujesz nowe. Kopnął drzwi, które wyleciały z zawiasów i uderzyły maszynistę. Czas na chwilę zwolnił, a grawitacja przestała obowiązywać. Maszynista, Emil Bulkowsky wstał z jękiem, dopił alkohol z butelki, a następnie rozbił ją sobie na głowie. Padł bez zmysłów do rozpalonego pieca z węglem. Peter nie spodziewał się, że tak szybko uda się opanować sytuację. Złapał za wajchę hamulca, jednak poczuł rozpalony dotyk na swojej skórze. Odwrócił się, by zobaczyć spaloną słońcem twarz Mariny Acardo.

- Czemu mnie nie uratowałeś? - pytała tocząc piasek z ust. Jej córka wpełzła przez okno i uczepiła się nogi Petera, który wrzasnął. I się obudził.

Ostre światło szpitalnych jarzeniówek sprawiło, że głowa bolała go jeszcze bardziej.

- I po krzyku - zawyrokował doktor stukakąc palcem gips na lewej ręce Petera. - Niech się pan tylko nie nadwyręża i wszytko powinno być w porządku… A i przepiszę panu jeszcze tabletki, zapobiegną wszelkim skutkom ubocznym podczas gdy karmiliśmy pana rurką. Odpocznie pan sobie w hotelu, bo do domu na razie odradzałbym wracać, chyba że autobusem, he he - zaśmiał się mężczyzna i poklepał detektywa po plecach. - Dyżurna pana wypisze.

Peter zarzucił na ramię kurtkę i ruszył do recepcji szpitala w Salt Lake City. Od dawna tak go nie bolała głowa, nie tylko od tego, że przywalił potylicą w kamień trzy dni wcześniej. Toczyły go wątpliwości co do śledztwa, choć wszytko było jasne. Kobieta z córką zgubiły się na pustyni, rozładowały telefony i wpadły do dziury, z której bez pomocy z zewnątrz nikt nie dałby rady wyjść o własnych siłach, szczególnie odwodniony i głodny. Wszytko było logiczne, nawet za bardzo, a Peter Barkstone przywykł do spraw tajemniczych i wiejących grozą… Chyba nie każda zbrodnia jest starannie zaplanowana i ze szczęśliwym zakończeniem dla przetępcy. Czasem zdarzają się wypadki dnia codziennego, rozładowany telefon, potknięcie się o kamień i stocznie do dołu. Tak, nie wszystko jest morderstwem, a ten kto doszukuje się go w każdej sprawie, prędzej popadnie w paranoję niż rozwiąże jakąś sprawę.

- Dzień dobry, chciałbym się wypisać, doktor eeee… Martinez powiedział że mogę już iść.

- To do Martineza podobne, nie chce nikogo trzymać za długo, bo twierdzi że w szpitalu ludzie się rozleniwiają. A, właśnie! Widziałam pana w wiadomościach! - Recepcjonistka jakby sobie coś przypomniała. - Na początku nie skojarzyłam nazwiska, ale poznałam po zdjęciu. Nielichy wypadek na tej pustyni, biedne kobiety…

Peter spojrzał na obrócony w jego stronę monitor z otworzoną jakąś stroną internetową. Lokalna gazeta prowadziła coś w rodzaju konta na Facebooku z najciekawszymi wiadomościami z miasta, na wielu zobaczył nagłówki typu "Nieustraszeni detektywi znajdują zwłoki na pustyni",  "Pomoc lokalnego mechanika była bezcenna" czy "Dwie Włoszki zmarły z pragnienia na pustyni! Wysłaliśmy kondolencje do męża i ojca".

Rzuciło mu się w oczy też zdjęcie Emila Bulkowsky'ego, Mercera Huddersa ze swoimi wielkimi łapskami i kilku innych, chyba jakieś lokalne szychy. Emil pokazywał do obiektywu odznakę Agencji Detektywistycznej Aidena Baltora.

- Skubany, jeszcze reklamę zrobił… Dobrze, że o mnie wspomniał jako o asystencie - Peter westchnął, wiedział że jego rola w tej sprawie zostanie ograniczona do minimum. Znał Emila na tyle dobrze by wiedzieć, że zagarnie wszystkie laury dla siebie. Ale choć pieniądze są podzielone. Gdy Peter dokończył wszelkich formalności wyszedł na piekące słońce. Zatoczył się do tyłu i oparł o barierkę. Przymknął oczy i myślał o wszystkich imprezach ze swoimi starszymi przyjaciółmi ze studiów na wydziale dziennikarstwa, Michaelem Porterem i Haroldem Burke. Wiele pili, więcej palili i wyrywali dziewczyn niż kiedykolwiek później, chyba dlatego Peter dalej pił w samotności pragnąc potajemnie, by te czasy wróciły. Niestety ich drogi się rozeszły, Michael założył jakieś czasopismo o tematyce paranormalnej, Peter szczerze gardził zabobonami, nigdy nie kupił żadnego numeru. Natomiast Harold wybył w 2006 do Kolorado i słuch po nim zaginął.

W czasie gdy Peter wspominał dzikie imprezy, usłyszał jakiś głos za sobą.

- Hej detektywie! Widzę, że znów w formie? - zapytał jakiś młokos w obdartej koszuli i niemniej sponiewieranym swetrze. Nosił czapkę z daszkiem, podejrzanie nową i czystą.

- Zależy kto pyta - warknął Peter przysłaniając oczy dłonią. Chłopak rzucił w niego zwiniętą kulką papieru.

- Wiadomość od znajomego - zaśmiał się chłopak i pobiegł w dół ulicy. Barkstone rozwinął kulkę i przeczytał krótki list:

"Coś się nie zgadza z tą śmiercią. Sprawdź kostnicę i rzeczy osobiste.

Ps. Co za geograf wychodzi na pustynię bez mapy?

Aiden Vilkas, dzięki za portfel"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro