16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter zaklął, gdy sos wylał się z hotdoga i wylądował na jego koszuli. Próbował zetrzeć sos serwetką, ale zdrętwiałe palce z zagipsowanej ręki okazały się za słabe by utrzymać bułkę z parówką, która wypadła na chodnik. To wydarzenie było punktem zapalnym dla złego samopoczucia detektywa Petera Barkstone'a i jego przyszłych, pochopnych decyzji. Gdyby tylko przełożył posiłek na tacę, albo najpierw go zjadł, wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej...

Zdenerwowany Peter Barkstone wszedł do recepcji hotelu, praktycznie wpadając na jakiegoś klienta, brudząc go przy okazji ketchupem.

- Ej, panie, co pan... - zaczął tamten już podwijając rękawy, ale Peter spojrzał na niego swoim wyćwiczonym spojrzeniem, którego używał na dłużnikach unikających spłaty należności. Mężczyzna odszedł warcząc coś pod nosem.

- Dzień dobry. Chcę wejść do pokoju 11. Detektyw Barkstone - warknął poirytowany. Recepcjonistka westchnęła, była przyzwyczajona do takich klientów.

- Już zaczęliśmy sprzątanie, pokój nie może stać wiecznie brudny z powodu zachcianek policji, ani tym bardziej prywatnych detektywów - zaczęła, ale gdy pięść Petera uderzyła w blat zbladła.

- Pojawiły się nowe tropy w sprawie. Proszę o klucz. Grzecznie proszę - Tym razem uśmiech miał być życzliwy, ale za cholerę taki nie był. Był strasznym, wykrzywionym grymasem, co wyglądało zabawnie u kogoś, kto ma czerwoną plamę na kurtce.

- Potrzebne jest zezwolenie od policji, zresztą już tam...

- Tak, wiem, posprzątaliście! Mimo to bardzo proszę o klucz - warknął Peter. Gdyby nie był tak zdenerwowany, pewnie poczekałby na policję, ale wtedy nie myślał trzeźwo, prawdę mówiąc po przeleceniu wzrokiem książki o radzieckich żołnierzach wypił połowę zawartości piersiówki, co ze zgrozą przypominało mu zachowanie Emila Bulkowsky'ego, który pewnie już leży brzuchem do góry gdzieś na Florydzie albo Hawajach. Odrzucił od siebie tą myśl, wmawiając sobie, że jest lepszym człowiekiem niż ta pijaczyna bez uczuć, ale wcale nie poczuł się lepiej. Więc gdy wyrwał klucz z drżących palców recepcjonistki, grzecznie podziękował i ruszył schodami.

Pokój nie różnił się niczym szczególnym od innych w tej półce cenowej, poza tym że zasłony leżały zwinięte na kanapie a prześcieradła były złożone w kostkę. Podobno Emil był tu kilka dni wcześniej, ale nie zaszkodzi sprawdzić jeszcze raz w nadziei, że ten pijak coś przeoczył, co wcale nie było takie irracjonalne, bo Emil zapominał wielu rzeczy, nawet bez pomocy alkoholu. Jednak wszystko wskazywało na to, że tym razem ani Emil, ani sprzątaczki, ani tym bardziej Peter nie znajdą niczego podejrzanego w pokoju oznaczonym numerem 11. Zrezygnowany wydobył z kieszeni piersiówkę i wychylił ją prawie do końca. Oparł się zrezygnowany o umywalkę i ciężko westchnął. Nie wiedział, czemu dalej zajmuje się tą sprawą, przecież była zakończona, nieszczęśliwy wypadek... Ale życie w dziennikarstwie śledczym i praca jako detektyw nauczyły go, że wszystkie wypadki są nieszczęśliwe i pozornie zakończone sprawy nie zawsze są zamkniętą księgą. Peter podniósł wzrok na swoje odbicie w lustrze. Pojutrze miał urodziny, trzydzieste piąte, jeśli dalej był tak dobry z matematyki jak z tekstów na podrywanie panienek w klubach. Sam zaśmiał się ze swojego żartu, ale był to pusty śmiech, ironiczny. Zaniósł się śmiechem, wyciągnął piersiówkę i wlał w siebie ostatnie krople whiskey, cisnął metalową piersiówką w lustro, które rozbiło się na kilka kawałków, z czego jeden wypadł do umywalki. Peter nie zważając na nic zdjął kurtkę i zaczął ścierać z niej sos. Gdy podniósł wzrok na lustro, coś zobaczył. Wnękę. Za lustrem była wydłubana skrytka, zapewne dłutem z pomocą młotka. Barkstone zdjął resztki lustra i włożył prawą rękę do skrytki. Wydobył z niej książkę, tą samą którą czytał w bibliotece przed godziną. Między kartkami z nazwiskami i stopniami żołnierzy Radzieckich znalazł kopertę z włoskim adresem. W kopercie znajdowała się ulotka biura podróży, z której wynikało że wycieczka do Ameryki jest nagrodą w konkursie organizowanym przez tygodnik "Historyczni Fascynaci", którą wygrała rodzina Acardo. Na ulotce znajdowały się polecane hotele, szlaki turystyczne i czek na cztery tysiące dolarów przeznaczonych na jedzenie i wszelkie zachcianki. Peterowi rzuciło się coś jeszcze w oczy, mianowicie w książce zaznaczony był jeden akapit czerwonym długopisem, o kanibaliźmie wśród żołnierzy w oblężonym Leningradzie. Zjadano dzieci, nazistów przytarganych z pobojowiska, ale też własnych znajomych i rodzinę. Autor rozpisywał się o psychicznych problemach kanibali, którzy by mieć siłę walczyć z niepogodą i nieprzyjaciółmi, gotowi byli zrobić wszystko, by przeżyć. Tacy ludzie żyli w poczuciu winy i dostawali depresji bądź paranoi, często sięgali po ludzkie mięso więcej niż raz...

Peter znalazł kolejny zaznaczony fragment, było to nazwisko i krótka adnotacja.

Dima Andriejewicz Kolbienski - zdobywca medalu "za obronę Leningradu".

Wtem w recepcji rozległy się podniesione głosy, detektyw czym prędzej wyszedł z pokoju ściskając książkę pod pachą. W połowie drogi, gdy głosy były doskonale słyszalne, spanikował. Tylko policji mu brakowało. Tym bardziej, że był to sam komisarz Joseph McNamer, niesławny karierowicz, który był znany ze swoich konserwatywnych poglądów i niemniej surowej dyscypliny. Było o nim głośno podczas akcji zatrzymania przerzutu narkotyków parę lat temu, gdy własnoręcznie zamiast zakuć w kajdanki, wystrzelał sześciu bezbronnych ludzi.

Peter stanowczo nie chciał mieć z nim do czynienia. Wrzucił książkę do stojącej pod oknem uschniętej paprotki i przykrył ziemią. Potem spokojnie zszedł do recepcji.

- Pan Barkstone, tak? - spytał McNamer dzwoniąc kajdankami. - Nie sądziłem, że się pan włamie do hotelu i przy okazji pobije klienta.

- Co? Nie rozumiem...

- Pan Marcus Bell złożył skargę - McNamer wskazał mężczyznę, którego Peter wcześniej ubrudził ketchupem.

- To była ważna sprawa, musiałem coś sprawdzić, do śledztwa.

- Jakiego? Ta wasza sprawa jest zakończona, rozmawiałem osobiście z pańskim partnerem, Barkstone, Bulkowskim, zakolegowaliśmy się nawet. Opowiedział mi sporo rzeczy, które wypisywałeś o dobrych policjantach z Nowego Jorku, szczególnie o Stanie Bentley'u. Strasznie go obsmarowałeś, a jest dla mnie jak brat. To stawia cię w jeszcze mniej ciekawej sytuacji. Odwróć się, zostaniesz aresztowany za włamanie, pobicie i zniesławienie.

- Jak? Zaraz, chwila - jęknął Peter, gdy zakuwano go w kajdanki.

- Spędzisz sporo czasu w celi, już ja się tym zajmę - uśmiechnął się zjadliwie Joseph McNamer i zatarł ręce z podniecenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro