2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Detektyw Peter Barkstone przeklinał w myślach Emila Bulkowsky'ego. Ten zawsze potrafił wpakować się w jakąś kabałę. Ostatni raz skończyło się na szwach i nowym przednim zębie. Kiedyś Emil pracował w policji, jako śledczy. Tam poznał Petera, podczas sprawy gwałciciela z Central Parku. Nawet gdy znów ich ścieżki przecięły się w Agencji Detektywistycznej Aidena Baltora, nadal nazywał Petera zawszoną pijawką dziennikarską. Ale w większości przypadków to Peter był górą, bo rozwiązywał sprawy umysłowo i retorycznie, podczas gdy Emil Bulkowsky machał na oślep pięściami. I znów trzeba go ratować z opresji, w którą się wpakował.

Peter wybiegł z kamienicy i wsiadł do auta. Nie zdążył się przygotować na akcję w klubie, miał na sobie pomiętą białą koszulę z brązową plamą od kawy oraz zawiązany byle jak czarny, wąski krawat. Na akcję w klubie nosi się dresy, kolorowe i drogie koszule ze skóry jakiegoś zagrożonego gatunku oraz buty z aligatora jakiejś niszowej, ale drogiej marki. Bo tak ubierała się klientela w klubie Nocne Życie. A, i mieli szoferów z lamborghini, nie Fiatem Panda. Człowiek w białej koszuli mógł być każdym niezwiązanym z zabawą, czyli wrogiem i potencjalnym szpiclem węszącym za narkotykami.

Gdy dojechał na miejsce, ujrzał że Bulkowsky odrobił pracę domową. Nosił jakiś fantazyjny kożuch, rozpiętą koszulę z nazwą jakiegoś zespołu oraz okulary Ray-Ban. Ale otoczenie wskazywało że stracił panowanie nad sytuacją, po leżał na kuble ze śmieciami, a mokasyny upaprane były w sosie z tuńczyka, który wylewał się z jednego worka.

- Heej... - jęknął Emil i osunął się pod ceglaną ścianę.

- Coś ty odwalił, Polaku?

- Heh, nie przychodź do jaskini lwa przebrany za owcę, bo cię zje. Byłem przygotowany, miałem wszystko pod kontrolą...

- Poza tym, że wali od ciebie wódą, krwią i tanimi dziwkami?

- Musiałem się wczuć, tak? Dziennikarzyny chyba też wczuwają się w ofiary katastrof, czy coś takiego - Emil próbował zrobić kilka kroków, ale przewrócił się prosto w kałużę własnych wymiocin.

- Dobra, wsiadaj. Jedziemy do szpitala. Tam pogadamy o tym, co Ci nie wyszło na akcji. Bo jest o czym gadać.

- Już prawie go miałem... Cholera, dam radę sam! - Bulkowsky wyrwał się z uścisku Petera i spróbował przestąpić kilka kroków. Po dwóch padł na kolana. - Dobra, pomóż mi. Mam tylko obite nerki.

- Chyba złamane żebro, i to nie jedno. Chyba będę musiał ci pomóc, a wiesz jak ja tego nie lubię.

- Wiem, pijawko, oj wiem. Chciałbym, by było inaczej, ale wiesz jak jest. Przejmujesz tę sprawę.

- Co? Chyba cię...

- Ej ej, spokojnie! Dam ci wszystkie dokumenty, ogarniesz sprawę, będę pod telefonem... Wszyscy inni są zajęci! A sam tego teraz nie ogarnę...

- Też mam co robić, Polaku. Nie ma mowy.

- Nawet za kasę?

- Nie! Ty masz swoje zadania, ja mam swoje! Ciesz się, że ci pomogłem. O, szpital. Może nawet cię odwiedzę. Kiedyś.

- Tfu! Dzięki za nic, pijawko.

Gdy pielęgniarki zabrały Bulkowsky'ego na salę operacyjną, Peter pojechał do biura mieszczącego się przy Balsley Park. Agencja Detektywistyka Aidena Baltora zajmowała się wszystkim, czym policja albo wzgardziła, albo się poddała, albo umorzyła. Albo gdzie nie znaleźli dowodów. Zajmowano się od łapania gwałcicieli, odkrywaniu zdrad małżonków, gróźb i napadów, wymuszeń, porwań i zaginięć. Zdarzały się oczywiście też przypadki beznadziejne, ale w większości śledczy wyciągali prawdę na światło dzienne.

Peter skinął głową sekretarce, która tylko westchnęła. Wiedziała, że mu się podoba, ale traktowała swoją pracę na tyle poważnie, by za bardzo się nie spoufalać. Nosiła białą koszulę i czarną spódnicę pod kolor rajstop. Byli tylko znajomymi z pracy, nikim więcej. Ale to było jej zdanie. A Peter Barkstone był zdesperowany.

- Dzień dobry, Peter - mruknęła, zagłębiając się w notatkach.

- Hej, czy jesteś aniołem? Bo chyba spadłaś z...

- Z nieba, tak wiem, mówisz to w każdy poniedziałek. I nie, nie dam się zaprosić na kawę, zapomnij. Tu masz grafik na dziś - podała mu tabelkę z rozplanowaniem dnia.

- A ja nie przestanę próbować - wyszczerzył się, choć wiedział, jak koszmarnie wygląda. Zabrał plan i ruszył do swojego biurka. Czekała na niego tona papierów, najpierw spisać protokół w sprawie znalezionego dwunastolatka, wysłanie maila do żony pewnego przemysłowca z załączonym filmikiem jej męża z asystentką podczas jednoznacznej czynności jako dowód w sądzie, następnie musiał przesłuchać jednego z mieszkańców domu starców w sprawie zaginionej renty jego sąsiada. Słowem - nudy. Tylko podczas akcji terenowej czuł adrenalinę, czyli coś, dla czego został śledczym.

Jeszcze nie wiedział, jak solidny zastrzyk tej substancji dostanie w najbliższej przyszłości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro