26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Barkstone postanowił, że nim upije się do nieprzytomności, doprowadzi się do porządku po wydarzeniach z minionego dnia. Gdy Peter wyszedł spod prysznica, przeszukał torbę w nadziei na jakieś czyste ubrania. Nie spakował ich dużo, bo sprawa miała być krótka… Toteż niechętnie wybrał poplamioną kawą białą koszulę, wąski czarny krawat oraz białe spodnie. Rozpiął lewy mankiet, tak aby gips bez problemu wszedł. Nadal czuł ból, ale o wiele mniejszy niż te kilka dni temu gdy runął z kilku metrów w dół, a Bulkowski spokojnie jadł kanapkę… Po narzuceniu na koszulę kurtki dżinsowej, bo po trawie poczuł nagłe oziębienie, zszedł do lobby poszukać baru.

Znalazł go na parterze, za kontuarem stał tylko barman, a między stolikami kręciła się kelnerka i sprzątała pozostawione kufle oraz talerze. Peter zasiadł na wysokim barowym krzesłem i zamówił tequilę sunrise. Wetknął słomkę między wargi i zassał alkohol. Słodki smak porzeczki zmieszany z limonką i wodą sodową uderzył mu do głowy szybciej, niż by chciał. Oparł ją na dłoniach i myślał intensywnie. Z tego stanu wyrwał go dźwięk uderzenia szklanki z whiskey i blat tuż obok niego. 

Barkstone zerknął w prawo i zamrugał. Mężczyzna obok wyglądał, jakby przeniósł się do 2013 roku z innego wymiaru, albo przynajmniej z XIX wieku. Może bawił się w cosplay? Nosił wytarty i postrzępiony płaszcz, buty miał grube i mocne, traperskie. Z kamizelki zwisał łańcuszek zegarka, a mały rubin zatknięty na środku węzła krawatowego odbijał światło lampy ledowej zamontowanej nad barem. O ściankę kontuaru oparty był czarny parasol, którego rączka imitowała czaszkę. Peter patrzył długo na te cechy ubioru i akcesoria, aż ich właściciel obrócił ku niemu wzrok ukryty za małymi, zaśniedziałymi okularami.

Mężczyzna skinął głową i obrócił się całym ciałem do Petera.

- Pan tu tak sam siedzi?  Wygląda pan na przystojnego faceta, nie ma pan jakiejś towarzyszki? Albo towarzysza? 

- Co? A, nie… Sam jestem… Sam ze swoimi problemami…

- Ta ręka faktycznie nie wygląda dobrze… Postawię panu kolejkę, panie…

- Barkstone. 

-Właśnie! Widziałem już pana! W wiadomościach kilka dni temu. Razem z partnerem rozwiązał pan sprawę tych kobiet to było niesamowite. Widziałem w swojej karierze wiele spraw, ale ta została rozwiązana po mistrzowsku!

- Tak? A kim pan jest z zawodu? Gliną?

- Broń Boże! Ale mam z nimi do czynienia. Jestem… Radcą prawnym. Rozwiązuję problemy. Moja kancelaria jest w tym najlepsza. Bo prowadzę ją sam - Mężczyzna zaśmiał się i wypił zawartość szklanki.

- Czyli jest pan prawnikiem? Przepraszam, ale nie dosłyszałem imienia… 

Człowiek w okularach patrzył przez chwilę w dno szklanki, a po dziesięciu sekundach odparł:

- Po co panu moje imię? Ja znam pańskie. To wystarczy. Dam panu darmową radę, zawsze się do niej stosuję. Zawsze, ale to zawsze muszę mieć pewność co do wypłacalności klienta. Inaczej nie podejmuję nawet rozmowy. Raz proszę o pieniądze, innym razem o pomoc, na przykład jak trafi się sekretarz, który ogarnie mi wszystkie ubezpieczenia i resztę tego gówna… Czasami proszę o wiedzę i doświadczenie.

- Jak to? - Peter siorbnął swój napój, ale w ustach poczuł tylko pustkę powietrza. Napój się skończył. Zamówił nowy.

- Tak to. Jestem… Ekstrawagancki, a moje metody są nietuzinkowe i bardzo je sobie chwalę. Ale wracając… Chodzi o to, by mieć pewność, w moim zawodzie jest to wartość klienta, coś co będę miał na własność, na przykład czas. Jedna moja sprawa ciągnęła się od czasów wojny…

- Afganistan? 

- Nie. 

- Wietnam?

- Ech… II Wojna Światowa. Wiem, nie wyglądam na tak starego… I prowadzę ją do teraz. Niesamowite, prawda? Co mój klient ma jeszcze do zaoferowania, może pan zapytać. Otóż...

- Niekoniecznie mnie to interesuje, mam dość własnych problemów…

- Dobrze, uszanuję twoją decyzję. Pozwolę ci pić w spokoju, aż spuchniesz, ale nie tędy droga, Peter. Nim zakończysz jakąś sprawę, musisz mieć absolutną pewność, że nikt niewinny nie ucierpiał. Albo że te kobiety na pewno zostały skremowane we Włoszech przed pięćdziesięcioma dwoma minutami. Nie wiesz tego, bo jedyni, którym zależało nie żyją. 

- Skąd znasz moje imię? Kim ty… - Peter zachłysnął się powietrzem i spadł ze stołka. Mężczyzna zerknął spokojnie na zegarek kieszonkowy, ujął główkę parasola i ostatni raz spojrzał na Petera.

- Może jestem tylko w twojej głowie? Może mnie sobie wymyśliłeś, upojony alkoholem i spalony ziołem? Może jestem twoją wewnętrzną motywacją? Nawet ja tego nie wiem. Ale, jak mówiłem. Pierwsza rada jest darmowa. Znajdź dowód, że te trupy to na pewno Marine i Simone Acardo. Polecam zajrzeć do pracowni koronera. Do widzenia, panie Barkstone. Miłej nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro