29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

24.12.1989 rok. Godzina 16:47, Berlin, Café Einstein Stammhaus.

Starszy mężczyzna zasiadł przy stoliku i rozłożył gazetę na dziale ekonomicznym. Ale zamknął ją gniewnie, gdy przyszedł kelner.

- Co podać? - zapytał z szerokim uśmiechem.

- Kawy. Czarnej. To wszystko - burknął mężczyzna. Patrzył jeszcze znad drucianych oprawek okularów po czym wrócił do czytania. Ale w głowie rozmyślał o kelnerze, który wydawał się wprost stworzony do pracy w hitlerjugend. Wysoki blondyn, niebieskie oczy, szeroka postura i silnie zarysowane mięśnie pod koszulą. Zostało mu to jeszcze z czasów wojny, gdy zarządzał w jednej z placówek hitlerjugend, do czasu… Bo wojna to nie miejsce na karierę, bo prędzej czy później ktoś wskoczy na twoje miejsce… 

Wyrwał się z zamyślenia, gdy przed nim stuknęła filiżanka pełna czarnego płynu. Skinął z roztargnieniem głową i odesłał kelnera machnięciem ręki. Wypił głęboki łyk mocnego napoju i wyjrzał przez zaparowaną szybę. Śnieg zatapiał ulicę, a jadące samochody rozchlapywały mokrą breję na chodnik.

- Zupełnie jak pod Leningradem. Ale to ty miałeś wtedy lepiej. 

Mężczyzna w okularach podskoczył i rozlał kawę na pikowany sweter i krawat. Spojrzał ze złością na człowieka, który tak go wystraszył. Był średniego wzrostu, zdecydowanie wkraczał w starość, a może już był stary? Nosił brązowy trencz mokry od roztopionego śniegu, najpewniej już jakiś czas spędził w ogrzanej kawiarni.

- Czego pan chce? 

- Posiedzieć. Jestem Dima. A ty? Żartuję, przecież wiem kim pan jest. Gregor Jakob Langner. Miło cię spotkać po… Cholera, ile minęło lat? Czterdzieści sześć? Siedem? Dobrze się trzymasz - po chwili Dima się zorientował, że jego rozmówca patrzy na niego z konsternacją - Czyli mnie nie pamiętasz. Ale ja pamiętam ciebie. Zostawiłeś mi coś, co do końca życia będzie mi o tobie przypominać…

Dima położył na blacie lewą dłoń, a twarz obrócił w stronę światła, by pokazać dokładnie swoje blizny.

- Czego chcesz, komunistyczna świnio? Reparacji? Mam dość reparacji. Już wystarczająco oddałem za ten kraj! Własnego brata poświęciłem! A ty przychodzisz do mnie po zapłatę? Gówno dostaniesz, a nie zapłatę! Słyszysz komunisto? Gówno.

Dima jakby go nie słuchał, przyglądał się swoim metalowym palcom. Podniósł wzrok na Langnera.

- Wiesz, że musiałem jeść swoich współtowarzyszy? I poległych? Zgniłe mięso, takie z robakami… Za cholerę nie wiesz, co przeżyłem. Wszyscy inni zapłacili życiem na polu bitwy. Ale tacy jak ty i ja chcą żyć dalej. I to jest nasz problem. Ale dziś tylko jeden z nas umrze.

- I ja już wiem kto - Gregor Jakob Langer niepostrzeżenie wyciągnął pistolet Tanfolgio i przyłożył go do uda Dimy pod stołem. - Więc jeśli chcesz pożyć, to uciekaj do swoich braci komunistów. Wystarczy, że ukradliście nam połowę kraju! 

- Tak… Widziałem upadek Muru Berlińskiego. Widziałem też ciebie. Co tydzień przychodzisz tu na kawę, czarną, bez mleka czy cukru. Potem wracasz do kawalerki i upijasz się jak świnia. Nie masz rodziny, bo wyjechała do Wiednia. Nikt cię nie kocha, nawet nie dostajesz kartek świątecznych. A na pewno nie dostaniesz ich dzisiaj, na Wigilię 1989 roku. Bo adresata nie będzie w domu.

- Masz rację, bo będę zakopywał twoje ciało w jakimś lesie… Khe Khe! - Wtem Langnerem szarpnął atak kaszlu, opuścił pistolet, ale Dima dalej siedział i patrzył na starego Nazistę. Po chwili, gdy Gregor Jakob Langner oparł głowę na ramieniu, dalej kaszląc, Kolbienski wyrwał mu broń i schował za pazuchę. Langner nawet tego nie zarejestrował, ciągle kaszlał.

- Cyjanek. Nawet nie wiesz, jak łatwo dostać się do kuchni i dosypać czegoś do kawy. Chciałem to zrobić osobiście. Bez pośredników. Wiesz, w starym stylu. Nie zjem twojego ciała, za dużo tu widowni. Mówi się trudno. Jedno mogę ci zagwarantować. Żadnej kartki świątecznej dziś nie dostaniesz. A, i wasze wursty to prawdziwy szajs, jak wy to jecie? - Dima wstał i ruszył do wyjścia, po drodze zaczepił blondwłosego kelnera.

- Tamten pan źle się poczuł, radzę to sprawdzić -Dima wskazał na stolik, pod którym krztusił się Langner. 

- Jezu. Proszę zadzwonić po karetkę, szybko - kelner ruszył do leżącego, którego otoczyła już grupka gapiów, i obrócił się w stronę, gdzie spodziewał się zobaczyć mężczyznę w płaszczu. Jednak Dimy już nie było. I tylko on wiedział, że karetka nie zdąży na czas. Bo chwilę później Gregor Jakob Langner, nazistowski weteran biorący udział w oblężeniu Leningradu umarł, a nikt nie zapamiętał postaci w płaszczu, który po pół godzinie dopalał się w blaszanym kuble na śmieci. 

Gdy dokonywano sekcji zwłok, Dima Andriejewicz Kolbienski był już w drodze na lotnisko w Dortmundzie, skąd samolot zabrał go do Atlanty w Georgii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro