12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

05.06.1946 Moskwa, oddział B szpitala psychiatrycznego 

Doktor Valerij Piotrowicz zapiął biały kitel i wyciągnął z przepastnej kieszeni okulary na sznurku, przetarł je i założył na garbaty nos. Spojrzał na kartę zdrowia pacjenta, który siedział po drugiej stronie grubej szklanej szyby z małymi otworami,  które pozwalały rozmawiać bez krzyków.

Lekarz przestudiował kartę pacjenta bardzo uważnie, rozbił to zresztą co tydzień gdy widywał się z pacjentem. Od trzech lat, gdy przeniesiono go tu z oddziału terapii pourazowej. Po operacjach Dima Andriejewicz Kolbienski wyglądał okropnie, twarz i skroń szpeciły mu rozległe i głębokie na kilka milimetrów blizny. Niedowład lewej dłoni i brak trzech palców, pamiątka po granacie rzuconym do okopu. Zainteresowanie doktora wybiegało znacznie poza kartę pacjenta szpitala psychiatrycznego. Uważał go za jeden z ciekawszych przypadków w swojej karierze, i nie zamierzał poprzestać na samych rozmowach. Od dawna starał się o pozwolenie na przeprowadzenie terapii elektrowstrząsowej na pacjencie Kolbienskim. Ale przedtem musiał lepiej go poznać, jego przeszłość i tajemnice. Idąc tropem wojennej ścieżki i kolegów z armii Valerij Piotrowicz dowiedział się interesujących rzeczy. Niektóre były straszne, inne powtarzalne niemal u każdej osoby. Teraz lekarz postanowił spróbować znów dotrzeć do pacjenta drogą psychologii.

- Witaj, Dima. Jak się masz?

- A coś zmieni, jeśli powiem że źle? Dobrze? Albo przeciętnie? To wszystko nie ma tu znaczenia. Jestem w więzieniu.

- To szpital, nie więzienie. 

- Dla niego to jedno i to samo. Mówi, że nigdy stąd nie wyjdę.

- Czy to on kazał ci zabrać to ciało z pobojowoska? Tego Niemca, którego zastrzeliłeś?

- Tak.

- Potem go rozebrałeś i pociąłeś na kawałki…

- Błagam! Niech pan przestanie! Jemu się to nie spodoba! - Dima zatrząsł się przerażony, zarośnięta twarz wykrzywiła się w grymasie bólu.

- Czy on kazał ci zjeść tamto mięso? Ludzkie mięso? Jak smakuje?

- Jest… Soczyste. Jemu się to nie spodoba, wie pan, doktorze… Nie lubi, dy o tym rozmawiam z innymi. O nie!

-Co się stało?

- On tu jest - szepnął Dima blednąc i wskazując róg pokoju za sobą.

- Czy z nim rozmawiasz? Mówi coś? - zapytał podekscytowany Valerij Piotrowicz, nawet tego nie krył, jak bardzo intrygował go Dima Andriejewicz Kolbienski i jego przypadek schizofrenii.

- Tak - jęknął Dima i schował twarz w dłonie.

- I co teraz mówi?

- Że stąd wyjdę. Ale ja nie chcę! Chcę tu zostać do końca! Błagam!

- Spokojnie, Dima. Jeśli potrzebujesz pomocy, zostanie ci ona udzielona. Zostaniesz tu tak długo, jak chcesz.

- Nie. To on decyduje. Nie ja. He he… He he he… - zaśmiał się Dima i kopnął szybę, przerwacając się z krzesłem. Po chwili zerwał się z krzykiem i z całej siły uderzył w grubą taflę szkła. - Pomóż mi! Doktorze, błagam! Ciągle za mną chodzi! Chce spłaty! Spłaty długu, którego nie ma! I nigdy go nie chciałem! Błagam!

Kolejne uderzenie. I kolejny wrzask strachu.

- Ochrona! - krzyknął nieco niepewnie Valerij Piotrowicz cofając się pod ścianę ściskając pod pachą teczkę.

- On mówi, co tu robicie z ludźmi! Powiedział mi! Ale błagam, nie chcę wracać na wojnę!

- Nie ma wojny, jest pokój - Valerij był zaniepokojony powolnością ochrony, której stawka godzinowa wcale nie była taka zła. 

- Ja nigdy stamtąd nie wróciłem! On chce mnie uwolnić i robić ze mną straszne rzeczy! Nie, zostawcie mnie!

To była ochrona. Obezwładniła chorego powalając go na podłogę.

- Fascynujące - szepnął Valerij Piotrowicz zapisując coś w karcie pacjenta. - Jeszcze do tego wrócimy, Dima. Dziękuję za poświęcony czas.

Odpowiedział mu płasz pomieszany ze śmiechem. Płakał Dima Andriejewicz Kolbienski, a śmiała się zupełnie inna osoba, tylko że dźwięki wydostawały się z jedych i tych samych ust. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro